Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07 Raisa: Lek na krew

Farir długo żałował decyzji, którą wtedy podjął. W snach nadal dręczyły go wyrzuty sumienia zmieszane z niekończącymi się spekulacjami, co by było, gdyby tamtego dnia przemyślał na spokojnie słowa małżonki. Wtedy nie wahał się odciągnąć ukochanej od córki i nie dopuścić do absurdu oślepienia jej. Wtedy postąpił słusznie. Dlaczego w takim razie czuł się, jakby stracił nie tylko Raisę, ale i żonę? Zagryzł zęby. Serce przyspieszyło mu znacznie, krew napłynęła do policzków. Rozeźlony wzrok wbił w trzymany w dłoniach klucz. Oblizał spierzchnięte wargi. Drogo kosztował go tamten wybór.

Zza zamkniętych drzwi słyszał rozpaczliwy płacz żony. Może ich miłość już dawno zastąpiła rutyna i przyzwyczajenie, ale nadal nie mógł znieść jej łez. A mimo to siedział pod ich sypialnią. Czuł każde desperackie uderzenie o drzwi. Słyszał powtarzane w nieskończoność jedno zdanie. Drżał. Klucz wypadł z brzękiem spomiędzy jego palców. Prośby, przekleństwa czy zawodzenia nie przekonały go do otworzenia zamka. Arnea oszalała, jeśli myślała, że pomoże córce wydłubując jej oczy. Najgorszy był fakt, że obłęd nie odchodził. Owszem, z czasem uspokoiła się. Nawet była skłonna normalnie porozmawiać, tak jakby nic się nie wydarzyło, ale wystarczyła choćby mała wzmianka o Raisie, a horror zaczynał się od początku.

W ten sposób, Arnea została odseparowana od córki tak, jakby nigdy jej nie miała. Nikt nie wspominał o niej słowem, jej rzeczy zniknęły, a sama dziewczynka przeprowadziła się wraz z Orsenem na obrzeża miasta, gdzie miała uczyć się o swoich umiejętnościach. Fakt, że przeżyła ostatni atak był cudem samym w sobie. Z dnia na dzień stanęła na nogi. Jej aspołeczność nasiliła się, jak zawsze po wyrwaniu się z objęć śmierci, ale ani Farir, ani Orsen nie dostrzegł niczego niepokojącego w jej zachowaniu. Po skojarzeniu zachowania Arnei z rozkazem dziewczynki zapadła decyzja o przeprowadzce. Raisa nie protestowała. Wydawała się raczej przerażona faktem, że nieświadomie doprowadziła matkę do szaleństwa. Może dlatego odkryła w sobie niesamowite jak na nią pokłady ambicji. Chciała się nauczyć kontrolować własną krew, by po pierwsze nigdy podobna sytuacja się nie powtórzyła, a po drugie miała nadzieję, że uda jej się odkręcić własny urok i znów móc spojrzeć w oczy matce, nie budząc w niej obłędu.

Jedyną osobą, która nie przystała z milczeniem na ten obrót zdarzeń był Nar. Rozdarty między rodzicami, a siostrą nie chciał tego zaakceptować. Nie pojmował dlaczego Raisa miała zniknąć. Czemu nie wolno mu było o niej wspominać przy matce. Ojciec zabraniał mu się z nią spotykać, jednak on nie chciał wymazać jej ze swojego życia, dlatego pomiędzy obowiązkami starał się jak najczęściej wymykać na obrzeża miasta, by móc z nią porozmawiać. Na początku go unikała, twierdząc, że jest niebezpieczna, ale on był nieugięty, tak jakby wiedział, że bez niego Raisa sobie nie poradzi. W końcu byli rodziną, a rodziny się nie porzuca. Kto wie, czym by się stała, gdyby postąpił inaczej.

Czas mijał. Świat się zmieniał nieubłaganie, by wkrótce upomnieć się o swoje złote dziecko. Orsen wiedział to wraz z pojawieniem się królewskiego posłańca. Z kamiennym wyrazem twarzy odebrał zapieczętowany list, nie mogąc powstrzymać drżenia dłoni. Słowa zapisane na pergaminie były dla niego jak wyrok. Znaleziono zwłoki Bariona, Łowcy Głów. Wraz ze swoim podopiecznym zostali zamordowani w niewyjaśnionych okolicznościach, bez śladów, bez ran. Coś zabiło ich w niezrozumiały sposób. Król ogłosił żałobę narodową, ale nie po to fatygował do niego posłańca. Orsen mocniej zacisnął palce na kartce. Pergamin zmarszczył się brzydko, chowając w sobie rozkaz władcy. Mężczyzna przeklął, westchnął, następnie usiadł zrezygnowany i ukrył twarz w dłoniach. Co powinien zrobić? Jak ma to wszystko odkręcić? Uratować to nad czym tak długo pracował? Spojrzał jeszcze raz na list, mając nadzieje, że ten może sam zniknie. Jeśli sprzeciwi się, skończy w najlepszym wypadku w więzieniu. Jeśli wykona rozkaz straci szacunek do siebie samego. Raisa nie zasłużyła na taki los. On też nie. Nikt nie zasłużył. Mimo że wiedział, że mogą kiedyś tego od nich zażądać, łudził się, że jeśli wyszkoli ją jak mężczyznę, to będzie jak on traktowana. Za kogo oni go uważali? Zgniótł list i rzucił nim w róg pokoju. Urażony samą myślą o rozkazie wyszedł z pomieszczenia.

Sprawował opiekę nad dziewczyną jedenaście lat. Mimo że nadal nazywał ją dzieciakiem, już dawno przestała je przypominać. Urosła, stała się piękną, wykształconą i mądrą kobietą. Umiała walczyć i z pewnością niczym nie odstawała od pozostałych bohaterów. Gdyby nie słabe zdrowie i już o wiele słabsze niż kiedyś ataki, nie obawiałby się ją wysłać do służby w armii. No może gdyby nie wyrosła na zagorzałą pacyfistkę i obrońcę życia. Nie miał pojęcia, skąd jej się to wzięło, ale po którymś ataku po prostu coś przestawiło się w tej blond czuprynie. Teraz pluł sobie w brodę, że nie wybił jej tego pomysłu, zanim jeszcze zakorzenił się na stałe. Na szczęście umiejętności Raisy nie wymagały rozlewu krwi. Gdyby nie to z pewnością już dawno by się powiesił z powodu poniesienia życiowej porażki, a tak tliło się w nim jeszcze światełko nadziei, które teraz miał zamiar wykorzystać.

Zapukał do drzwi Raisy i usłyszawszy stłumione „proszę", wszedł. Pokój był niewielki, ale przytulny. Na stole pod ścianą leżały równo, wręcz pedantycznie ułożone księgi. Poza tym w pomieszczeniu nie było praktycznie nic, co nadawałoby charakteru, a jedyną ozdobę stanowiło okno wychodzące na dziedziniec domu. Uczennica spojrzała na mentora znad w połowie zapisanego pergaminu. Bursztynowe oczy były chłodne, ale usta rozciągnęły się w dawkowanym uśmiechu.

— Wyglądasz okropnie — zaczęła, a jej lewa brew powędrowała do góry.

— No co ty nie powiesz — mruknął nauczyciel i bezceremonialnie usiadł na łóżku uczennicy. — Przybył posłaniec.

Raisa przyjrzała mu się bez wyrazu. Mimo, że był po czterdziestce, to czarne, krótko ścięte włosy całkiem nieźle się trzymały, biorąc pod uwagę, że większość mężczyzn w jego wieku od dawna miało zakola. Szczupła, pociągła twarz, ozdobiona starannie zadbaną brodą, budziła respekt, ale z pewnością za młodu złamała serce nie jednej kobiecie. Umęczone oczy, wyjątkowe bo koloru borówek, zdecydowanie widziały i wiedziały więcej niż ktokolwiek inny, a teraz krył się za nimi problem, którego nie dało się rozwiązać. Dziewczyna zastanawiała się kiedyś, dlaczego mężczyzna jak on jeszcze nie znalazł sobie żony, a potem przypominała sobie, że trudno o drugą połówkę, gdy gada się jak Orsen. Nie wspominając o fakcie, że ten człowiek cały swój czas poświęcał na uczenie jej dosłownie wszystkiego. Jeśli posłaniec był ze stolicy, to mogło tylko oznaczać tylko jedno.

— Wiem. Widziałam jak odjeżdżał — stwierdziła, wzruszając ramionami bez nawet śladu niepokoju. — Król sobie o nas przypomniał?

Orsen westchnął. To nie będzie prosta rozmowa.

— Pamiętasz, jak opowiadałem ci o pozostałych bohaterach?

Raisa przytaknęła, krzywiąc się nieznacznie.

— Tak... — Wywróciła oczami, po czym oparła się wygodnie o krzesło — Ciężko zapomnieć o ich „bohaterskich"czynach, szczególnie, gdy ktoś usilnie, od małego, stara się zrobić z ciebie jedną z nich.

— Pamiętasz w takim razie Bariona? — Orsen puścił mimo uszu przytyk.

— Łowcę Głów? Naprawdę przyszedłeś mnie męczyć pytaniami o człowieka, który przyczynił się do wymazania państwa farashan? — zapytała zdegustowana. — Wiesz, że szczególnie nie lubiłam opowieści o nim.

— Wiem... — urwał, ważąc uważnie słowa — Właśnie otrzymałem wiadomość, że został zamordowany.

Dziewczyna drgnęła.

— Ale jak? — Głos jej zadrżał. Wstała z krzesła i zaczęła chodzić po pokoju — To niemożliwe. Nie da się ot tak zabić bohatera!

Orsen pochylił się do przodu.

— Dlatego ten, kto tego dokonał, jest niezwykle niebezpieczny, a co gorsze wszystko wskazuje na to, że posiada umiejętności niezwykle podobne do twoich. — Z powagą pochwycił spojrzenie podopiecznej. — Morderca nie zadał fizycznych obrażeń, a to nie przejdzie bez echa. Jeszcze dziś zaręczę, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego, ale tak... Przez to zdarzenie król sobie o nas przypomniał.

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Raisa podeszła do okna i otworzyła je na rozcież wpuszczając świeżego powietrza. Pojedyncze, nie związane w kucyk włosy zatańczyły na wietrze. Promienie słońca omiotły jej zamyśloną twarz. Zamknęła oczy i oparła się o framugę. Ktoś z umiejętnościami takimi jak jej? Ale nie było nikogo takiego. Nie miało prawa być. Każdy bohater posiadał unikalną zdolność, wynikającą z właściwości złotej krwi. Zawsze żyła ich siódemka, a jeśli któryś umarł, odradzał się w innym ciele, dlatego nie było opcji, by istniał ktoś taki jak ona. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Cichutki głos wewnątrz głowy wyszeptał zdanie, którego nie chciała do siebie dopuścić. Niemożliwym były narodziny kobiety o złotej krwi. Sama powinna wiedzieć najlepiej, że anomalie się zdarzają. W końcu była jedną z nich.

— Rozumiem, że mam się spakować.

Orsen nie odpowiedział. Zacisnął palce na spodniach. Jego szczęka zwarła się tak mocno, że aż powodowała ból. Gdyby to było takie proste. Nie uzyskawszy odpowiedzi, Raisa odwróciła się do mentora. Słońce padające na jej włosy przypominało aureolę. W tym świetle wyglądała jak cud. I mimo że zawsze uważał ją za utrapienie, w tej chwili była dla niego właśnie tym. Nie zamierzał pozwolić bandzie głupców tego zniszczyć.

— Za to, co zaraz powiem, mogę stracić nie tylko posadę... — zawahał się. — Wyszkoliłem cię, jak na bohatera przystało. Możesz osiągnąć wszystko, jeśli tylko zechcesz, ale jesteś też kobietą... — urwał, nie wiedząc jak to powiedzieć, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby tego nie zrobił. — Jeśli zdecydujesz się wyjechać do stolicy, wtedy z pewnością poznasz pozostałych bohaterów, jednak obawiam się, że nie pozwolą na to, by twoje łono było dłużej puste. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

Twardy wzrok Raisy utkwił w nauczycielu. Serce o mały włos nie wyskoczyło jej z piersi. Czyli po co to wszystko? Po co przez te cholerne jedenaście lat trenowała, uczyła się i traciła swój drogocenny czas i nerwy, by ostatecznie zostać krową rozpłodową? Na jej twarz wypłynął złoty rumieniec. Twarz wyrażała wściekłość i zawód. Na samą myśl, że obcy ludzie, co gorsza mordercy, zwani bohaterami mieliby jej dotykać, aż zbierało jej się na wymioty. Nigdy wcześniej nie była z mężczyzną. Nie chciała tak skończyć. Jedno pytanie pociągało za sobą kolejne jeszcze gorsze. A co jeśli... okaże się bezpłodna? Bohaterzy nie mogli mieć dzieci. Dlaczego w takim razie twierdzą, że ona będzie mogła? Będą ją zmuszać do momentu, aż uznają, że jest bezużyteczna i ostatecznie zabiją, by na jej miejsce narodził się wyczekiwany chłopiec? Jak najbardziej mogła uwierzyć w taki scenariusz, mimo że jeszcze niedawno uznałaby go za absurdalny.

— Dlaczego mi to mówisz? Skąd w ogóle pomysł, że nie jestem bezpłodna jak pozostali bohaterowie?

Orsen utkwił spojrzenie w swoich dłoniach, a twarz mu lekko poczerwieniała. Nie znał się na damskich sprawach i czuł się skrępowany, rozmawiając o tym z, jakby nie patrząc, młodą panienką.

— Nie wiedzą, ale fakt, że masz miesiączkę, pozwala im żywić co do tego nadzieję. Cóż... Jeśli twoje dziecko miałoby złotą krew, mogłoby to zmienić dzieje ludzkości.

— Świetnie. I skazałabym je na to samo piekło co siebie — warknęła z wyrzutem. — Bardzo pocieszające. Ale nie powiedziałeś, dlaczego postanowiłeś się ze mną tą informacją podzielić.

— Bo na to nie zasłużyłaś. Nie chcę na to patrzeć i mieć do końca życia wyrzutów sumienia, że pozwoliłem cię skrzywdzić.

Orsen wstał, spojrzał jej głęboko w oczy i wyciągnął ku niej dłoń. Pogładził policzek uczennicy, tak delikatnie, że miała wrażenie, jakby musnął ją motyl. Chciała się skulić, uciec, ale nie zrobiła tego. Patrzyła w borówkowe oczy nauczyciela, nie mogąc odwrócić wzroku. Pokraśniała, a serce z niewiadomych powodów zabiło szybciej.

— Dałem ci wszystko, co tylko mogłem. Jesteś bohaterem, co do tego nie ma wątpliwości. Wystarczy tylko jedno twoje słowo, a klękną przed tobą wszelkie narody. — Uśmiechnął się z tak do niego nie pasującą mieszanką dumy i smutku. — Raiso, zasługujesz na wybór. Masz narzędzie, które mogłoby zniewolić samego boga. Nie pozwól by to ciebie zniewolono.

— Ale co z tobą? Jeśli się sprzeciwię to zarówno ty, Nar, jak i rodzice za to zapłacą.

— Pamiętaj, czego cię nauczyłem. Jeśli umiejętnie będziesz dobierać broń, to viktoria zawsze będzie należeć do ciebie. Nie ograniczaj się. Nie musisz się mną przejmować. Poradzę sobie. — Odgarnął dłonią jej grzywkę, starając się wyryć obraz Raisy pamięci. Nachylił się i pocałował ją w czoło. — Na tym moja rola się kończy. Jestem z ciebie dumny.

~*~

Następnego dnia znaleziono ciało Orsena powieszone na konarze samotnego dębu. W mieście szeptano, że to sprawka Raisy. Że rzuciła na niego urok i biedak popełnił samobójstwo. Nar uparcie twierdził, że to nieprawda i że na pewno był jakiś inny powód jego śmierci. Jednak sama oskarżona nigdy nie wypowiedziała się na ten temat. Po pogrzebie zamknęła się w domu i płakała w kącie swojego pokoju, do chwili aż umysł całkiem odciął się od rzeczywistości. To był ostatni raz gdy świat usłyszał jej głos.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro