Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣️ 2 ♣️

Kroczył właśnie korytarzem swojego mieszkania. Miał cichą nadzieję, że jedyna pozostała mu bliska osoba - jego córka, Theodosia, będzie spać. Że nie będzie się na niego patrzyć jak na potwora, że nie będzie zadawać raz po raz pytań czy patrzeć w niego krzywo.

  Za oknem dostrzegał lśniący w niemalże całkowitej pełni księżyc z okalającymi go naokoło jasnymi gwiazdami. Była to cicha noc, która wyglądała tak niewinnie i niepozornie. Noc, w którą można by się było pochłonąć i zapomnieć o błogim świecie. I tak by mogło być i dla niego.

Uchylił drzwi od pokoju swojej córki, postanawiając nie pukać, aby w razie czego jej nie wybudzić. Ku jego nieoczekiwaniu, ta siedziała przy biurku, a nie leżała w łóżku. W jednym momencie spojrzała na niego z niejasnym wyrazem twarzy, bo choć w oczach miała łzy, to Burr sam nie wiedział, co jej mina okazywała. Złość, rozpacz, rozczarowanie, a może wszystko po trochu? Był tak zakłopotany jej ekspresją, że natychmiast zapragnął się wycofać z miejsca. Gdy odwrócił się, jej głos mu przerwał, przyprawiając go o szybkie bicie serca.

— Więc już jesteś.

To, co wypowiedziała brzmiało nienaturalnie ponuro, do niej całkiem niepodobne. Jej głos był tak pusty, jakoby wyrwany z emocji. Gdy na nią spojrzał ponownie, ta odwróciła wzrok w inne miejsce. Pod tym kątem ujrzał jej zaczerwienione oczy z światła świeczki.

— Szukałam cię parę godzin, ale teraz już wiem gdzie byłeś.

W ręku trzymała list. Burr od razu go rozpoznał. Zostawił go przy swoim biurku, jak zasady pojedynku zakładały. W treści napisane było, iż udał się na pojedynek i z możliwością braku powrotu.

— A mijający mnie na ulicy ludzie patrzyli na mnie krzywo, jakby mówiąc, że jestem córką mordercy...

Również i on poczuł w swoich oczach łzy. Chciał coś powiedzieć, ale nic nie wychodziło z jego ust, nieważne jakby próbował. Wynikało to z pustki w jego głowie - nic nie mógł wydusić, bo jakie słowo by go usprawiedliwiało? Mógł jedynie na nią spoglądać.

— Nie wierzę, że to zrobiłeś — mówiła dalej.

— To nie tak miało wyjść — tylko tyle odrzekł.

Nastąpiła pomiędzy nimi chwila ciszy. Patrzył w twarz kobiety, mającej twarz jego żony, której śmierć przeżywał przed laty - a teraz z tą twarzą ona go przeszywała spojrzeniem tak smutnym, tak zrozpaczonym i pustym, że rozdzierało mu to serce. To, co najbardziej je natomiast rozdarło w jednej sekundzie było wypowiedziane melancholijnie, zmęczenie i z nutką rozczarowania z jej ust słowo:

— Morderca.

♣️♣️♣️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro