♣️ 2 ♣️
Kroczył właśnie korytarzem swojego mieszkania. Miał cichą nadzieję, że jedyna pozostała mu bliska osoba - jego córka, Theodosia, będzie spać. Że nie będzie się na niego patrzyć jak na potwora, że nie będzie zadawać raz po raz pytań czy patrzeć w niego krzywo.
Za oknem dostrzegał lśniący w niemalże całkowitej pełni księżyc z okalającymi go naokoło jasnymi gwiazdami. Była to cicha noc, która wyglądała tak niewinnie i niepozornie. Noc, w którą można by się było pochłonąć i zapomnieć o błogim świecie. I tak by mogło być i dla niego.
Uchylił drzwi od pokoju swojej córki, postanawiając nie pukać, aby w razie czego jej nie wybudzić. Ku jego nieoczekiwaniu, ta siedziała przy biurku, a nie leżała w łóżku. W jednym momencie spojrzała na niego z niejasnym wyrazem twarzy, bo choć w oczach miała łzy, to Burr sam nie wiedział, co jej mina okazywała. Złość, rozpacz, rozczarowanie, a może wszystko po trochu? Był tak zakłopotany jej ekspresją, że natychmiast zapragnął się wycofać z miejsca. Gdy odwrócił się, jej głos mu przerwał, przyprawiając go o szybkie bicie serca.
— Więc już jesteś.
To, co wypowiedziała brzmiało nienaturalnie ponuro, do niej całkiem niepodobne. Jej głos był tak pusty, jakoby wyrwany z emocji. Gdy na nią spojrzał ponownie, ta odwróciła wzrok w inne miejsce. Pod tym kątem ujrzał jej zaczerwienione oczy z światła świeczki.
— Szukałam cię parę godzin, ale teraz już wiem gdzie byłeś.
W ręku trzymała list. Burr od razu go rozpoznał. Zostawił go przy swoim biurku, jak zasady pojedynku zakładały. W treści napisane było, iż udał się na pojedynek i z możliwością braku powrotu.
— A mijający mnie na ulicy ludzie patrzyli na mnie krzywo, jakby mówiąc, że jestem córką mordercy...
Również i on poczuł w swoich oczach łzy. Chciał coś powiedzieć, ale nic nie wychodziło z jego ust, nieważne jakby próbował. Wynikało to z pustki w jego głowie - nic nie mógł wydusić, bo jakie słowo by go usprawiedliwiało? Mógł jedynie na nią spoglądać.
— Nie wierzę, że to zrobiłeś — mówiła dalej.
— To nie tak miało wyjść — tylko tyle odrzekł.
Nastąpiła pomiędzy nimi chwila ciszy. Patrzył w twarz kobiety, mającej twarz jego żony, której śmierć przeżywał przed laty - a teraz z tą twarzą ona go przeszywała spojrzeniem tak smutnym, tak zrozpaczonym i pustym, że rozdzierało mu to serce. To, co najbardziej je natomiast rozdarło w jednej sekundzie było wypowiedziane melancholijnie, zmęczenie i z nutką rozczarowania z jej ust słowo:
— Morderca.
♣️♣️♣️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro