Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Creepypasta

Komentujcie i subskrybujcie. Nie dla osób wrażliwych.

W momencie gdy usłyszałem kolejny komunikat w radiu o już trzeciej ofierze nieznanego zabójcy, odłożyłem zamaszyście kubek mojej czarnej kawy i wyłączyłem trajkoczący głos prezenterki.

–Marcus, zaraz spóźnisz się do szkoły! – krzyknęła z salonu moja mama.
–Już, idę..– zabrałem z krzesła mój czarny plecak i udałem się w stronę jej głosu. –Mamo.. proszę, nie wychodź sama z domu po zmroku – powiedziałem, machając jej na pożegnanie.
–wiem skarbie.. będę na siebie uważać, ty też nie wracaj za późno – odrzekła, uśmiechając się w moją stronę.

Po wyjściu z domu, przeszedłem jakieś 500 metrów i zauważyłem migające światła policyjne przy skraju lasu. W sumie pierwszą mam matematykę, to pójdę się zorientować co się stało.

Udałem się niespiesznie w stronę lasu. Jednak gdy zbliżyłem się jeszcze odrobinę, zamarłem. Zauważyłem pomiędzy policjantami coś nakrytego brezentem, jednak domyślałem się, co to może być.
–Proszę się nie zbliżać, jesteśmy na terenie zabezpieczania dowodów, odejdź chłopcze, nie chcesz tego widzieć–powiedział do mnie policjant, smutno kręcąc głową–to chłopak stąd, jakoś w twoim wieku. Okropna sprawa..–szepnął, zdejmując czapkę.

Ja jednak przestałem go słuchać w momencie gdy zauważyłem wystający spod brezentu żółty rękaw.
Przebiegłem obok policjanta, i rzuciłem się w stronę kawałka ubioru.
–Ejże, chłopcze, to miejsce zbrodni. Oddał się albo będę musiał to załatwić siłą–powiedział inny z policjantów, zbliżając się do mnie.

Jednak ja już uniosłem kawałek płachty i zacząłem gorzko szlochać na widok twarzy, a raczej miazgi którą mimo wszystko rozpoznałem. –To..-nie mogłem złapać tchu-to mój przyjaciel, Michael... nie..– zanim się zorientowałem, byłem już wyniesiony przez dwóch mundurowych i umieszczony w samochodzie. Podali mi chusteczki, ja zdecydowałem się olać szkołę i wracać do domu. Jednak w początkowym szoku nie dochodziło do mnie, co właśnie zobaczyłem i ocknąłem się gdy szedłem w stronę domu patrząc pustym wzrokiem w nicość.

Po wejściu do domu, ogarnęła mnie furia. W dzikim szale zacząłem przeszukiwać szufladę ze sztućcami aby znaleźć jak największy nóż. Nagle od tylu usłyszałem troskliwy głos mamy.–Marcus, co ty robisz.?
–Mamo... ja...–upadłem na kolana, dwa noże upadły razem ze mną.–Michael, on.. nie żyje.-szepnąłem, znów zaczynajac gorzko płakać.

Mama mnie przytuliła, chyba również nie dowierzając. Gdy już się trochę uspokoiłem, usiedliśmy na kanapie i po prostu siedzielismy w ciszy.

Pod wieczór, nadal w stanie szoku gdy wciąż nie dochodziło do mnie że on naprawdę N I E Ż Y J E.
N I E Ż Y J E I N I E W R Ó C I. Powiedziałem mamie żeby nie wychodziła z domu i przysięgłem, że tylko podjadę samochodem do dziewczyny Michaela aby spróbować ją jakoś wesprzeć. W rzeczywistości jednak miałem inny plan. Nie miałem zamiaru po prostu rozpaczać, Michael był czwartą ofiarą, a co jeśli to niedługo spotka moją matkę? Kogokolwiek innego?

Z dwoma nożami i latarką wsiadłem do samochodu i pojechałem na skraj lasu. Swego czasu byłem dobry w rzucaniu nożami hobbystycznie z tatą na biwakach ale zaprzestałem po jego odejściu. Włączyłem cichą muzykę i zacząłem po prostu obserwować las oraz niedalekie pola.

Po 4 godzinach, zaczęła mi opadać głowa. Obudziłem się w kompletnej ciemności, było już z pewnością bardzo późno. Zapaliłem samochód, lecz po rozbłyśnięciu świateł zauważyłem coś dziwnego na drodze przede mną. Były to ślady... kopyt?

Wzruszyłem ramionami, najwyraźniej przespałem również niecodziennego przechodnia.
Udałem się, ziewając, w stronę mojego domu, jednak po dotarciu na miejsce, zamarłem. Ślady kopyt prowadziły także do mojej furtki, a potem do drzwi wejściowych. Przeszedł mnie zimny dreszcz, czy ktoś naprawdę dziś, po śmierci Michaela, ma zabawę z robienia mi na żartach?

Uchyliłem już lekko otwarte drzwi, i zawołałem wgłąb domu. –Mamo...? Czy wszystko w porządku.? – odpowiedziała mi głucha cisza.
Wszedłem ostrożnie do środka, zapaliłem górne światło. Nie będę przecież zachowywać się jak postać z horroru, chodząc w ciemności gdzie wszędzie może się coś na mnie czaić.

Przestraszony, udałem się po schodach na górę, w salonie zauważyłem dziwny cień. Spróbowałem wyostrzyć wzrok i po cichutku podszedłem bliżej aby oświetlić postać.
Gdy szybkim ruchem wyjmując nóż i zapalając światło ujrzałem konia, zamurowało mnie.

Potężny ogier czystej krwi stał nad zmasakrowanym ciałem mojej matki. –Co ty tu, do licha robisz?–rzuciłem w stronę zwierzęcia, po czym upadłem na ziemię obejmując bezwładne ciało osoby która jako jedyna mi tu pozostała.
Nagle usłyszałem stukot kopyt i uniosłem głowę. Stał nade mną koń z blizną na lewym oku.

–Nie wiem czy mnie poznajesz...–zachichotał koń.
–C-co.. co, kurwa??!-krzyknąłem, już całkowicie wierząc że to wszystko to po prostu zły sen. Zacząłem w wręcz konwulsyjnych ruchach szczypać się w rękę, jednak wciąż na moich kolanach spoczywała moja matka a nade mną stał koń, który właśnie przemówił.

–Nie będę przedłużać. Nie pamiętasz mnie, to ja, Caroll. Podstawówka? Chłopiec pewnego dnia zaginął?–spojrzał na mnie jednak ja nie byłem w stanie nic odpowiedzieć w stanie szoku po zdarzeniach całego dnia.

–W każdym razie, od zawsze zazdrościłem Ci tego, że Cię wszyscy lubili i zawsze miałeś to, co tylko chciałeś... zwłaszcza tą piękną buźkę–rzekł, ruszając kopytem gwałtownie w moją stronę, na co gwałtownie odskoczyłem.
–Ja... to ty.. to ty ją zabiłeś? Dlaczego jesteś..ko..–przerwałem, zanosząc się panicznym ni to szlochem, ni to śmiechem.

–Tak, ja. Z wielką przyjemnością. Tak samo tego twojego.. jak mu tam było?–uniósł chrapy, zapewne próbując ukazać uśmiech. Zacisnąłem pięści.
–Dlaczego..? Co ja Ci zrobiłem.?–powiedziałem.
–W sumie to nic takiego, po prostu jak już mam taki sprzęt-powiedział, unosząc kopyto-to z niego skorzystam... w końcu o falę morderstw nikt nie będzie podejrzewał konika którego i tak nie ma w miejscu zbrodni gdy przyjeżdzają niebiescy?

Ścisnąłem nóż leżący obok mnie i zamachnąłem się zamaszyście w jego stronę, jednak jego kopyto było szybsze. Poczułem przeszywający ból czaszki, głowy i twarzy, mogłem zauważyć rozbryzganą krew, i zamknąłem oczy.

———————————————————————————

Kolejna makabryczna zbrodnia, prawdopodobnie seryjnego mordercy czającego się w naszym miasteczku. Matka z synem zostali znalezieni we własnym domu w strasznym stanie.
Prosimy zachować ostrożność i nie panikować, wszelkie środki bezpieczeństwa są dostępne.

Kate zacisnęła pięści. Tyle osób... nawet dwóch chłopaków z jej szkoły.. co prawda nie znała ich, ale wciąż serce ją bolało na myśl, jak musieli cierpieć. I że to mogło spotkać kogoś z jej bliskich...
Otrząsnęła się i zabrała torbę z krzesła po czym udała się na autobus.

Wysiadła przy stajni, po przywitaniu z trenerką udała się do stajni oporządzić swego rumaka. Pogłaskała na przywitanie po szyi gargantuicznego czarnego ogiera z blizną na oku–Cześć Szafir..–szepnęła, podając mu marchewkę.
———————————-koniec———————————

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro