15
- Taehyung!
Nie słyszał. Nie chciał słyszeć.
- Taehyung, zaczekaj!
Nie zamierzał czekać. Słowa docierały do niego niewyraźnie, ciężko było mu zrozumieć, czy to jego wyobraźnia płata mu figle i Jungkook każący się zatrzymać jest jedynie wymysłem.
Stał przed windą, przenosząc ciężar ciała co chwilę najpierw na jedną, a potem na drugą nogę. Jego dłonie i kolana drżały w niekontrolowany sposób, spomiędzy warg uciekały żałosne szlochnięcia, a oczy bezustannie zapełniały się nowymi łzami.
Miał ochotę drapać się po twarzy, rwać włosy z głowy, krzyczeć, wyć i głosić całemu światu, jak bardzo nieszczęśliwy jest, ale wiedział, że to nic nie da. Spojrzał w bok. Jungkook próbował wyrwać się z żelaznego uścisku Namjoona. Po co? Z litości? Taehyung jej nie potrzebował. Nie mógł stanąć twarzą w twarz ze swoim chłopakiem, nie teraz, kiedy mógł w każdej chwili wybuchnąć. Nie panował nad sobą. Wszystko, co robił, było efektem impulsu.
Potrzebował ukojenia.
Przez jego myśli przebiegły twarze najbliższych - najpierw roześmiany, szczęśliwy Yoongi, a potem ten zapłakany, błagający o pozostanie z nim. Potem Hoseok - uśmiechnięty i wesoły, jak zazwyczaj, i uspokajający swojego chłopaka w noc, kiedy on wybrał Jungkooka. Aż wreszcie sam Jungkook, miłość jego życia - przytulająca go co ranek, jedząca razem kolację, pocieszająca, czuła i opiekuńcza. Później jej obraz zupełnie inny, odmieniony, jakby to była zupełnie obca osoba, całująca się ze swoim rzekomym przyjacielem na oczach Tae. Zniszczył wszystko i wszystkich dookoła, w tym Taehyunga, który nie widział rozwiązania z tej sytuacji i nie wiedział, jak sobie pomóc.
Drzwi wreszcie ustąpiły, a on wsunął się do szybu w tym samym momencie, kiedy jego chłopak się uwolnił i rzucił do biegu. Taehyung wcisnął gorączkowo przycisk oznaczający parter i aż zapłakał z frustracji. On nie mógł się do niego dostać, nie było takiej opcji.
Nie wiedział, ile sekund minęło, ale zdążył się zalać kolejnymi łzami, w międzyczasie nasłuchując coraz głośniejszych kroków Jungkooka. Winda zaczęła się powoli zamykać, gdy zauważył znajomą osobę po drugiej stronie. Młodszy już chciał wsunąć stopę pomiędzy zasuwy, kiedy te zamknęły się kompletnie, a wyciąg ruszył w dół.
Tae wytarł szybko twarz, żeby pozbyć się śladów płaczu, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu, wręcz przeciwnie. Twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej, czarne smugi makijażu roztarły na policzkach, a nowe łzy zebrały się w kącikach oczu. Nie było możliwości, by się uspokoił, kiedy kilkadziesiąt sekund wcześniej oglądał miłość swojego życia zdradzającą go w biurze.
Nie miał nawet siły ani ochoty myśleć o tym, jak długo trwał ich romans, kiedy i gdzie popełnił błąd, co zrobił nie tak, jak powinien. Po prostu płakał, czując, że powoli coś w nim gaśnie.
Wiedział, że Jungkook był zmuszony czekać na kolejną windę, co dawało mu około minuty przewagi. Nie miał pojęcia, gdzie się podziać, dokąd pojechać i w jakie miejsce się schować, by zostać chociaż na moment sam. Potrzebował samotności.
Wreszcie kabina stanęła, rozległo się charakterystyczne pikanie, a następnie drzwi windy mozolnie się rozsunęły, dzięki czemu Taehyung mógł z niej wyjść. Po znalezieniu się na korytarzu, rozejrzał się gorączkowo i choć było to niemożliwe, bał się, że zobaczy tu Jungkooka.
Wybiegł na dwór. Zimne powietrze uderzyło w niego z impetem, ale nie miało to żadnego znaczenia. Nie zdąży się nawet przeziębić.
Rozejrzał się po ulicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, miejsca, celu, do którego mógłby dotrzeć, ale nic takiego nie zauważył. Rzucił się więc biegiem w wybranym kierunku i przeciskał między ludźmi, jak najdalej od wieżowca. Co chwilę spoglądał za siebie, sprawdzając, czy Jungkook biegnie za nim. Nie było go. Może odpuścił, bo uznał, że wszystko skończone?
Wreszcie Taehyung zauważył coś, co nakreśliło jego dalszy plan. Czerwony szyld apteki wręcz zapraszał go do wejścia tam i kupienia odpowiednich leków. Drogę przebył w przeciągu kilkunastu sekund, ignorując kolkę i zmęczenie.
- Poproszę tabletki nasenne - wydyszał, podchodząc do wolnego okienka. Jak na złość było niewiele osób w środku i wszyscy zwrócili na niego uwagę, na niego i jego zapłakaną twarz.
- Jakie? - zapytał młody sprzedawca. Patrzył na Taehyunga z nieodgadnioną iskierką w oku, dziwnym współczuciem i żalem.
- Najmocniejsze. Żebym szybko po nich zasypiał - określił, wycierając twarz wierzchem dłoni. - Błagam, spieszę się.
Chłopak podał należną sumę i dopiero wtedy do Tae dotarło, że nie ma przy sobie żadnych pieniędzy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył, że praktycznie każdy na niego patrzy.
- Proszę poczekać. Nie wydajemy tego bez recepty, przykro mi - objaśnił sprzedawca. - Chwila, jeszcze to sprawdzę.
Odwrócił się na moment w stronę zaplecza i to był moment Taehyunga. Chwycił plastikową buteleczkę z lady i rzucił w stronę wyjścia. Słyszał za sobą nawoływania, jednak nie zamierzał wrócić. To było bez znaczenia, ile problemów sobie teraz narobi, skoro stał się całkowicie obojętny.
Usiadł na najbliższej ławce. Nie miał siły ani czasu na szukanie bardziej ustronnego miejsca. Większość ludzi jakby zniknęła, wsiąkła, nie chcąc oglądać samobójstwa młodego chłopaka.
Taehyung odkręcił pojemniczek i przyjrzał białym, okrągłym tabletkom. Zauważył, że jego ręce drżą bardziej, niż kiedykolwiek, gdy sięgał po pierwszą. Wysunął delikatnie język, położył pastylkę na jego czubku i wsunął z powrotem do buzi. Z wielkim trudem ją przełknął.
Miała dziwny, gorzki smak. Czuł się dobrze, kiedy przeszła przez jego gardło. Zakręciło mu się w głowie, ale nie był pewien, czy to z nadmiaru emocji, czy działania leku.
Z drugą poszło łatwiej. Jej smak zmieszał się przyjemnie ze słonymi łzami.
Trzecią położył na dłoni i patrzył na nią jak na największy skarb, jakby to był jego Jungkook. Teraz ona stała się wszystkim, co miał. Zdmuchnął ją silny wiatr, na co zapłakał jeszcze głośniej.
- Nie potrafisz się nawet zabić - powiedział do siebie głośno. - Nie potrafisz nic! - wrzasnął na całe gardło.
Kilku przechodniów się zatrzymało, ale tylko na moment. Nic ich nie obchodził nieznajomy chłopak.
Taehyung zamarzył, żeby był tu Yoongi i go uratował. Poszedłby, naprawdę by poszedł. Wcale nie chciał umierać, chciał żyć i być szczęśliwy, ale nie miał już wyjścia. Nie widział sensu teraz przestawać.
Przechylił buteleczkę, przez co kilka pastylek spadło na jego dłoń. Wpakował je na raz do buzi i połknął. Nie wahał się.
- Nic nie umiesz, nic, nic, nic... - wyszeptał przez łzy. Jego obraz zaczął się rozmazywać, jednak nie było to spowodowane łzami czy emocjami. - Jesteś beznadziejny.
Ponownie przychylił pojemnik, a wszystkie tabletki znalazły się w jego buzi. Zaczął kaszlećni się dławić, pluć pastylkami, nie mógł oddychać. Zakrył usta dłonią i zmusił do połknięcia większości.
Ławka, na której siedział, zaczęła zmieniać kolor. Robiła się coraz ciemniejsza, tak samo jak budynki i sklepy przed nim. Ludzie zniknęli zupełnie.
Usłyszał krzyk. Odwrócił się w stronę wrzasku, nie słyszał dobrze, czuł, jakby był pod wodą.
Wtedy go zobaczył. Jungkook biegł w jego stronę, wstrząśnięty i zapłakany. Znalazł się przy nim i od razu do siebie przycisnął, powtarzając jak w mantrze, że go przeprasza i żałuje wszystkiego, że kocha i obiecuje zmiany. Po chwili jednak poczuł, że ciało jego chłopaka staje się ciężkie i bezwiedne. Odsunął się na moment i wtedy dostrzegł malutką, białą buteleczkę w dłoni starszego.
- Taehyung, nie rób mi tego... - zapłakał desperacko. - Proszę, Tae, zostań ze mną. Słyszysz? Taehyung, słyszysz? - potrząsnął nim. Nie usłyszał odpowiedzi. - Taehyung, nie możesz, rozumiesz! Odpowiedz! Tae, odpowiedz!
Nie usłyszał odpowiedzi. Nie było możliwości, by odpowiedzieć. Jungkook nie usłyszał głosu Taehyunga nigdy więcej.
A/n: nie mam pojęcia, ile w tym jest błędów i jak to wyszło, bo jestem cała zapłakana i nie potrafię tego teraz sprawdzić, przepraszam
Jutro epilog
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro