Rozdział 11: Murray
Obudziłam się i niemal od razu zobaczyłam, że Michael płacze
- Michael?
- Zniknęły córki Randy'ego... a nocą ktoś chciał się włamać do szpitala.
- Co będzie ze mną, mamą i Paris?
- Przeczekasz w domu mojej mamy... Ja spróbuję pomóc Jackie'mu i Randy'emu odbić ich córki... W najgorszej wersji zginę.
- Jesteś moim dziadkiem. Nie możesz mi tego zrobić... Nie możesz umrzeć...
- Skarbie, całe życie byłem dla ludzi zabawką... Nikogo nie martwi, czy umrę. To martwi tylko was...
- 16 lat nie wiedziałam, że jesteś moim dziadkiem, a nie przeżyłabym twojej śmierci...
- Raz miałem szansę uciec...Ale nie chciałem, żeby za moją ucieczkę któreś z tych Bogu ducha winnych zakładników zginęło...
- Jesteś niesamowitym człowiekiem... Czemu sam skazałeś się na śmierć?
- Oni dla mnie za dużo zrobili... Jedyni się ode mnie nie odwrócili... Jak mógłbym im to zrobić? No powiedz? Jak?
- Generalnie mógłbyś, ale to do ciebie nie pasuje...
- Wolałbym umrzeć gdzieś w tym lesie niż dalej żyć w tym piekle, ale zostałem dla moich fanów...
Usiadłam obok niego
- Już dobrze... - przytuliłam go - Ja wiem. Ty ich kochasz... Ja wiem... Nie płacz... Michael... Nie jesteś sam... Moonwalkers mówią, że są rodziną... Ty się czujesz jak głową tej rodziny tak?
Kiwnął głową
- Nie płacz... Proszę...ja cię kocham. Zawsze będę...
Jermaine wszedł do sali w mało odpowiedniej chwili
- Mike? - zapytał niepewnie
- Mam dość... Rozumiesz? Wszystkiego, począwszy od mojego życia... - odparł patrząc tępo w ścianę przed sobą
- Michael... Przestań... - stwierdził Jermaine siadając obok niego - Jesteś wolny. Nikt cię nie zamknie nigdzie... Kiedy tylko córki Jackie'ego i Randy'ego się znajdą, to uratujemy Neverland. Zaczniesz wszystko od nowa. Bez mediów, bez oskarżeń.
- Jeśli chcesz mi pomóc, to mnie zabij... Wszystko to moja wina! Nawet Jas chciała się zabić prze mnie! Ja już nie pomogę temu światu!
- Pomyśl o nas. 10 lat myśleliśmy, że nie żyjesz. Tylko Janet, jako jedyna z rodzeństwa, nie wierzyła Conrad'owi. Janet i twoje dzieci jako jedyni zapierali się, że żyjesz. Nawet ja byłem pewien, że mój kochany braciszek odszedł z tego, świata... Nawet ja... Rozumiesz mnie? - sam się rozpłakał i przytulił Michaela... - kocham cię braciszku...
Jego słowa rozczuliły nawet mnie...
- Ja ciebie też - odparł Michael - zabierz Jasmine do mamy. Musimy chronić przynajmniej ją. Paris i Ana i tak są tutaj.
- A nie sądzisz, że może nam pomóc?
- Nie narażę jedynej wnuczki na chore pomysły Murray'a.
- Ale tylko ona została. Paris i Ana muszą być na oddziale, a Conrad jako lekarz to doskonale wie. Tylko ona została. Pomyśl... Znikają te poniżej 40. Ana jest w śpiączce, więc jej nie ruszy. Co do Paris mam wątpliwości, ale raczej nie. Jest tylko Jasmine. Conrad szuka jak najmłodszych.
- Michael, Jermaine ma rację. - wstawiłam się za bratem dziadka
- Widzisz. Nawet ona tak myśli
- Nie pojedziesz z nami - zwrócił się do mnie Michael
- Czemu? - zapytałam jak dziecko, które coś przeskrobało, ale nie chce kary
- Bo to niebezpieczne. Nie chcę cię stracić. Jestem teraz za ciebie odpowiedzialny, więc nie pozwalam ci się narażać. Erms cię odwiezie do naszej mamy. Tam będziesz bezpieczna.
- Michael... Erms powiedz mu coś
- Nie mam nic do gadania. On jest twoim dziadkiem. Chodź.
Zabrał mnie do samochodu.
- Pojedziemy po za zasięg kamer. Schowasz się w bagażniku, wrócimy po Michael'a i pojedziemy ratować dziewczyny.
- Zgoda. Jesteś świetnym wujkiem
- Dzięki młoda...
Zrealizowaliśmy plan.
***
- Jasmine, co ty tu robisz? - zapytał Michael, gdy mnie zobaczył
- Zobaczysz. - poszłam pod drzwi potencjalnej kryjówki Murray'a.
Zapukałam. Nim się zorientowałam, wciągnął mnie do środka i zamknął drzwi na cztery spusty.
- Dawaj telefon! - krzyknął i zaczął szukać urządzenia po moich kieszeniach. Gdy znalazł... - odblokuj i zadzwoń do Michael'a.
M: Jasmine?
J: Dziadku on mnie złapał...
M: Nic ci nie jest?
J: Nie... Ale się boję
M: Spokojnie... Widziałaś je?
J: Jeszcze nie.
M: Jeśli znajdziesz, to daj znać... Uważaj na siebie...
Murray nie pozwolił mi dłużej rozmawiać. Zabrał mi telefon i uwięził mnie w piwnicy z Brandi, Stevanną i Genievieve....
- Nic wam nie jest? - zapytałam patrząc na nie
- A ty to... - zaczęła Stevanna - kto?
- Jestem córką Anastazji - odparłam
- Anasta... Wujek żyje? - zapytała Brandi
- Jeśli wam chodzi o mojego dziadka, to tak. Michael żyje... Ale co wam za różnica? Musimy stąd uciec.
-Nie uciekniemy... A jeśli spróbujemy, to Murray się zemści.
- On nie potrzebuje powodu. On chce złamać Michael'a i zrobi wszystko, żeby poskutkowało...
- Wiesz jak uciec? - zapytała Brandi
- Jak uciec nie. Ale wiem jak przyciągnąć tu Michael'a.
- Jak? - zapytała Genievieve
- Macie lusterko? Albo zegarek?
- Masz - Stevanna podała mi lusterko.
- To patrzcie. - wspięłam się po regale do okna i zaczęłam nakierowywać 'zajączki' w stronę samochodu Jermaine'go.
Michael wybiegł z samochodu i podbiegł do okna piwnicy
- Jasmine? - zapytał - W porządku?
- Tak... wydostań nas...
- Postaram się... Jeśli wyrwanie krat samochodem nie zadziała, to mam jeszcze jeden pomysł..
Samochodem próbowali wyrwać kratę z okienka, ale nie poskutkowało. Minutę później usłyszałam krzyk Michaela... Oj... A ledwo zagoiły się jego poprzednie rany.
Murray otworzył drzwi i wyrzucił nas z piwnicy...
- Nie! - krzyknęłam widząc jak wpycha do niej Michaela. Nim zamknął drzwi zrobiłam jedyne co mi zostało, żeby ratować dziadka... Zaczęłam się całować z tym psychopatycznym lekarzem. Michael chyba zrozumiał, że daję mu czas na ucieczkę, bo wybiegł z kryjówki Murray'a ze swoimi bratanicami. Chciałam uciekać, ale Murray mnie rozgryzł...
- Zostajesz! - szarpnął mnie w swoją stronę
- Nie tym razem. - kopnęłam go w krocze i uciekłam
Przytuliłam się do Michaela z płaczem
- Nie płacz Jas...- powiedział - Jestem tu...
***
Braciom Michaela opadły szczęki, gdy go zobaczyli. Nie wiem czy bardziej dlatego, że okazało, się, że żyje, czy przez to jak wyglądał po 10 latach niewoli i tortur...
- Jeśli dalej chcesz mnie sprzedać mediom, to masz wolną drogę - stwierdził Michael zwracając się do Randy'ego - Mi już obojętnie co ze mną będzie
- Nawet nie zamierzam... Uratowałeś moje córki
- W końcu po prawie 11 latach to słyszę... - powiedział ze słyszalną ironią
- Skąd ją znam? - zapytał wskazując mnie
- Trzeba było bardziej interesować się swoją bratanicą, niż szwagierką - Michael był wyraźnie zły na Randy'ego
- Masz do mnie pretensję, że żona Erms'a wlazła mi do łóżka? Po za tym, przypominam, że najpierw była ze mną! - już zupełnie zapomnieli, że w tym samym pokoju stoją: owoc romansu o jaki się kłócą (Genievieve) i sam Jermaine
- A to niby moja wina? - zapytał Michael - Randy, cholera, masz dwoje dzieci z żoną własnego brata. Sądzisz, że to normalne?
- A normalne jest żenienie się pod namową matki?
- Normalniejsze niż twój romans.
- Sama mi wlazła do łóżka
- To trzeba było z niego wyjść
- Ona była przynajmniej ładna, nie to co twoje żony i kochanka
- Svetlana była piękna, gdy ją poznałem
- Ale była żmiją
- Była, bo nie żyje
Erms już ledwie powstrzymywał śmiech, bo w fakcie rzeczy to była idiotyczna kłótnia, a tych dwóch brzmiało jak kłócące się o zabawkę przedszkolaki
- Wujku - zwróciła się do Michaela Genievieve - dziękuję, ale nie musiałeś mnie ratować. - przytuliła go
- Musiałem. Nie darowałbym sobie gdyby tam coś się wam stało... - objął ją
- Zostaw ją! - Randy szarpnął Genievieve w swoją stronę - To była prawda?! Tak?!
- Ale co?
- Jak to co?! Te oskarżenia! Przecież widzę jak patrzysz na moją córkę! No przyznaj się! LaToya miała rację!
Michael spojrzał na zszokowanych zachowaniem Randy'ego Genievieve, Jermaine'go i mnie
- Nigdy nie skrzywdziłbym jakiegokolwiek dziecka.
- "BYM"?! Masz rację nigdy WIĘCEJ BYŚ tego nie zrobił, bo się boisz! - nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło - Boisz się, bo twoje ofiary się upomniały! - walnął Michael'a pięścią w oko
Niemal w jednej chwili Genievieve krzyknęła "Tato", ja "dziadku", a Jermaine "Oszalałeś Randy?!"
Teraz dla odmiany Jermaine kłócił się z Randy'm. Genievieve i ja bardziej niż tą kłótnią, martwiłyśmy się Michael'em
- Nic ci nie jest wujku? - zapytała Genievieve
- Nie... - odparł Michael - gorsze rzeczy przeżyłem przez ostatnią dekadę...
- Nawet nie próbuj jej dotknąć! - krzyknął Randy i znów chciał się rzucić na Michael'a
- Michael uciekaj! - krzyknął Jermaine przytrzymując Randy'ego
- Jak mnie walnie, to trudno. Przeżyłem 10 lat, to przeżyję jeszcze jeden dzień dostawania po ryju - odparł Michael
Jermaine wzruszył ramionami i puścił Randy'ego, a ten rzucił się na Michaela
- Zajebię cię! - krzyknął Randy i zaczął okładać Michael'a - Zajebie cię, jeśli się nie przyznasz!
- Tato przestań! - krzyknęła Genievieve
- Nie odzywaj się! - krzyknął Randy
Gdy zobaczyłam krew, stwierdziłam, że dość i zaczęłam się tłuc z Randy'm
Skończyło się tak, że mniej ucierpiałam na siedzeniu w piwnicy Murray'a, niż na bronieniu mojego dziadka przed jego bratem.
***
Wróciliśmy do mojego domu.
- Boże, jak ja wyglądam... - prawie się popłakałam widząc się w lustrze
- Nie płacz, mała ślicznotko - oparł Michael - nie jest tak źle...
Poszedł po miskę z wodą i inne rzeczy do opatrywania ran.
- Nie martw się skarbie... - zaczął ogarniać ślady po moim "bohaterstwie" - moja ty bohaterko... - zażartował
- Jesteś najlepszym dziadkiem na świecie - przytuliłam go
- Dziękuję Jasmine... - odwzajemnił uścisk - wiesz co? Skorzystajmy, że twoja mama, nieuczepi się o opowiadania i napiszmy więcej. Mogę zrobić ilustracje do nich, jeśli chcesz
- OK.
Mając jedynie opis dziewczyny, stworzył tak niesamowity rysunek, że byłabym pewna, że to zdjęcie...
- Pięknie rysujesz... - stwierdziłam
- Dzięki... Ross mnie nauczyła... - nagle pomutniał... - żyje?
- Żyje... Michael... Co będzie z mamą?
- Nie wiem... Zapłacę każdą cenę, za jej życie.
Ziewnęłam
- Jesteś zmęczona... Idź spać...
- Zaśpiewaj mi coś
- Skarbie... Lepiej dla twoich uszu, jeśli odpalisz na słuchawkach piosenkę... Mój głos też ucierpiał na tej niewioli
- Oj niemarudź. Acapella prawie nie da się znaleść...
- Osz ty... - zaczął mnie łaskotać
» Michael «
Kiedy Jas zasnęła, ucieszyłem się, że mogę na chwilę przestać udawać tego wiecznie szczęśliwego wiecznego dzieciaka... Miałem te 60 lat na karku... Udawanie szczęśliwego było już męczące...
Zszedłem do kuchni i wziąłem jabłko i nożyk. Nie chciało mi się robić kolacji...
W salonie włączyłem TV... Akurat leciało "To" ok, co mi szkodzi... Słysząc "usmażę go, będzie jak Michael Jackson" miałem ochotę rzucić czymś w telewizor... Tak. Już zawsze będę uchodził za dziwadło... Miałem dość. Dość bycia czarnym. Dość bycia białym. Dość chorowania. Dość sławy, mediów, psychofanów. Dość Murraya. Dość życia. Chwyciłem nożyk i rozciąłem skórę na przedramienia w kilku miejscach...
Inna scena... "podobno ma kolejkę górską i małpę. I kości jakiegoś starucha"... Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc perfidną ironię do mnie, ale stwierdziłem, że zabiję reżysera...
» Jasmine «
Rano, gdy wstałam, i zeszłam do salonu, zobaczyłam, że Michael śpi na kanapie:
Wyglądał uroczo. Wzięłam koc i go przykryłam, a pod głowę położyłam mu poduszkę. Przypadkiem zawadziłam o jego rękę. Spojrzałam na swoją dłoń... Krew. Sprawdziłam jego rękę... Pociął się...
Ale po tym, co przeszedł, nie dziwiłam się mu. W zasadzie od urodzenia cierpiał. Nie miał dzieciństwa, tkwił we friendzone'ach, prawie trafił do więzienia, tortuliwali go, a teraz może stracić córkę, a rodzony brat go pobił za rzekome kłamstwa...
Musiał zasnąć niedawno, bo krew nie zdążyła skrzepnąć... Wzięłam apteczkę, odkaziłam rany i opatrzyłam mu rękę. Tak... Ja i Michael sami z domu... Dużo od Kevina się to nie różni. Szczególnie, że niewiadowo kto kogo pilnuje w tym przypadku...
Podniosłam nożyk do owoców z ziemi i zaniosłam go do zmywarki.
Podeszłam do Michaela i położyłam dłoń na jego ramieniu
- Michael?
- Tak? - zapytał zaspany
- Czemu to zrobiłeś?
- Ale co? - zapytał siadając
- To - wskazałam opatrunek
- Przepraszam cię mała ślicznotko... Ja już niewytrzymuję... - zaczął płakać
- Nie płacz... Zobacz - pokazałam mu blizny na swoich rękach - też się cięłam...
- Czemu?
- Miałam dosyć życia... Jedyna osoba jaka potrafiła mnie pocieszyć, nie żyła. Rodzice ukrywali przedemną albumy rodzinne, niedawali szans na odwiedzenie się o ojcu mamy... Nie rozumiałam tego. Po co to robili?
- Żeby cię chronić... Gdybyś się dowiedziała za wcześnie, to mogłabyś się przypadkiem wygadać, a to mogłoby się źle skończyć...
- Niby czemu?
- Ktoś mógłby cię porwać, przeze mnie
- A niby co się stało? Porwali mnie przez ciebie
- Ale nie dla kasy. Dla zemsty na mnie... Im nie chodziło o was... Tylko o mnie... Chcieli mnie złamać... Chcieli mnie zmusić do przyznania się do... Ja tego nie robiłem!
- Ja ci wierzę...
Ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać
- Umrę jako pedofil... Powiedzą, że dobrze, że nie żyję... Że mi się należy... Że mam się smażyć w piekle...
- Nie będzie aż tak źle... Każdy się tak przyzwyczaił, że Nie zauważają cię na gazetach, jak raz na ruski się pojawisz...
- Mam już dość... Nawet rodzeństwo mnie wystawia...
- Oj tam... To tylko LaToya i Randy...
- Poczekaj, a zostną mi Erms i Janet... - przyciągnął nogi do klatki piersiowej i płakał dalej w kolana
Zaczęłam śpiewać...
Michael podniósł wzrok i patrzył na mnie
- Boże Jasmine... Jaki ty masz piękny głos...
- Ktoś, cholera, spłodził moją matkę...
Zaśmiał się
- No ta...
Przejechałam palcem po zmarszczce na jego czole
- Bliznę masz - powiedziałam, niechcąc mu przypominać o upływie czasu
- Ta... Czas mnie walnął...
- Oj tam... Masz zamiar wrócić do kariery?
- Nie... Ale normalna praca mogła by być spoko... Jakiś pomysł?
- Telefon zaufania. Masz cholerny dar upokajania. Nadajesz się tam.
- Mi pasuje. Tylko, żebym nie musiał ciebie powstrzymywać od samobójstwa...
- Powstrzymujesz mnie, byciem tu. Żyjesz. To mi starcza...
- Jesteś kochana... - przytulił mnie
- Randy'm się nie martw... Na jego miejscu większość by tak zareagowała...
- Ja tego nie zrobiłem... Czemu nawet rodzina mnie wystawia?
- Nie płacz... Teraz musisz być silny... Mogę stracić matkę, a wtedy zostaniesz mi tylko ty...
- Nie mów tak... Ana przeżyje. Nie pozwolę, żebyś straciła matkę...
- Kocham cię Michael...
- Też cię kocham mała ślicznotko... Jesteś najcudowniejszą wnuczką na świecie... Nie mógłbym sobie lepszej wymarzyć...
- Pojedziemy do mamy?
- Tak... Chodź... Ty się liczysz teraz. Tylko ty...
- Nieprawda. Gdybyś nieżył, zabiłabym się. Już siedziałam w psychiatryku za próbę samobójczą. Chciałam się zabić, bo nieżyłeś, a mnie wychowali na twojej muzyce.
- Mogę nadal być Michaelem Jacksonem, artystą, gwiazdorem, królem popu... Ale dla ciebie. Nadal mogę śpiewać, dla ciebie występować...
- Kocham cię i jako, artystę i jako dziadka.
- Chroniłem swoje dzieci przed mediami... Do dzisiaj nie wiedzą, że Ana jest moją córką... Wiesz... mam wrażenie, że mógłbym przejść pod studiem tv i nikt by mnie nie zauważył...
- Nikt... Jesteś dla nich niewidzialny... nikt nie wie, że żyjesz. Tylko my. Szpital w którym wszyscy byliśmy to miejsce pracy mamy... Nie wiedzą, że prawdziwy Ty, to jej ojciec... mogą Cię mieć za sobowtóra... Ale nie za ciebie-ciebie
- Powiedz...moje rodzeństwo żyje? Całe?
- Nic się nie zmieniło od 2009. Tylko Joseph nie żyje
- I dobrze... Kiedy zmarł?
- 27.06.2018... Nie obraź się, ale świętowałam jego śmierć...
- Nie obrażę się. Też bym to zrobił... Pamiętaj. Nie ważne co się stanie... choćby Cię wszyscy wystawili, u mnie zawsze znajdziesz pomoc... nawet jeśli mnie też za to wywalą na ulicę... trudno.
- Dziadku... - wzięłam go za ręce - Dziękuję Ci za wszystko... nawet za to, że porostu jesteś...
- Nie masz za co... kocham Cię, pamiętaj.
- Pamiętam... czemu mama się odcięła od Ciebie?
- Kochała twojego ojca... chciała z nim być, A on za mną nie przepada.
- Dziadku... ja jeszcze kilka dni przed tym pierwszym porwaniem... chciałam się zabić...
- Czemu? - przytulił mnie do siebie
- Bo usłyszałam od ojca, że cała rodzina wyrzekła się ojca mamy, bo...bo był pedofilem...
- Jego rodzina napewno...Randy i LaToya też...
- Dziadku... Nie płacz...Wiesz dobrze, że bez Ciebie bym umarła.
- Aniołku...nie ważne ile razy by nas porwali... zawsze będę cię chronił do ostatku sił...
- Obiecaj mi, że nie ważne co się stanie, nie dasz się zabić za mnie
- Jestem teraz za cienie odpowiedzialny... muszę Cię chronić.
- Jesteś moim dziadkiem... kocham Cię... nie możesz mi tego zrobić...
》Michael《
Następnego dnia rano, gdy się obudziłem, Jasmine nie było. Za to był list informujący o porwaniu... bałem się. Ona była tak dobra... A teraz? Moje maleństwo gdzieś cierpi...
Zadzwonili do mnie porywacze, żądając 1mln $... nie miałem jak zorganizować tych pieniędzy, bo moje karty były nie aktywne, a moje pieniądze miały moje dzieci... słyszałem krzyki Jasmine... jej błagania o pomoc...
Po rozmowie z porywaczami zadzwoniłem do Janet i Ermsa, żeby przyjechali
- Co się stało? - zapytała Janet wchodząc do domu
- Porwali Jasmine... chcą za nią pieniędzy...
- Ile? - zapytał Erms - zapłacimy ten okup...
- 1mln$... do jutra, albo nie zobaczymy Jasmine więcej... - rozpłakałem się - Czemu nie porwali mnie....Czemu?
- Michi, Nie płacz. Poradzimy sobie. Zapłacę ten okup. - usiłowała mnie pocieszyć Janet
- Jeszcze za poprzedni ci nie oddałem pieniędzy...
- Nie musisz... Michael... Jesteśmy rodzeństwem... musimy sobie pomagać.
- Zadzwonię I powiem, że mam pieniądze... podadzą mi miejsce wymiany...
Zadzwoniłem. Mieliśmy zapłacić w lesie...
***
Gdy wysiadłem z samochodu w miejscu przekazania okupu, stanęło przede mną dwóch mężczyzn w kominiarkach...
- Kasa za tą szmatę - wskazał Jasmine trzymaną przez drugiego
- Masz - podałem mu torbę z pieniędzmi... pchnęli Jasmine na ziemię i uciekli z pieniędzmi... Jas od upadku straciła przytomność... zabraliśmy ją do domu, gdzie doszła do siebie... Janet czuwała przy niej, gdy Erms wziął mnie do salonu na słówko
- Michael... słuchaj... ja i Janet zostaniemy na razie z wami... Jasmine będzie bezpieczniejsza i Ty też
- Dzięki... ale gdzie będziecie spać?
- A Ty gdzie śpisz?
- W gościnnym... jest jeszcze sypialnia Any i kanapa...
- To załatwione. Janet niech śpi w sypialni Any, a ja tutaj...
- Oddam wam tą kasę z okupów
- Michael, wiem że dla nas byś zrobił to samo... A dla Twojego sumienia, żeby się przymknęło, to nazwijmy to zwrotem za twoją filantropię....
- Nie wiem co bym bez was zrobił...
- Słuchaj, nie wiem, ale... Pamiętasz Debbie?
- Ciężko nie pamiętać kogoś, z kim ma się dzieci
- Miała raka, ale wygrała... znaczy żyje
- Dzięki za informacje... teraz się czuję winny, że dałem się porwać...
- Daj spokój... Nie miałeś szans z trzema silnymi facetami
- Erms... Raz miałem szansę uciec, ale Murray, Wade i James zabili by tych z moich fanów, których już mieli... prawie mnie skatowali, a ja zostałem dla swojej drugiej rodziny...
- Nie płacz...
- Michael - zawołała mnie Janet - Jasmine się obudziła i mówi, że powie, kto ją porwał, ale tylko tobie...
Pobiegłem do pokoju Jasmine
- Dziadku, to byli Murray i James... - powiedziała - I James...mnie zgwałcił...
Przytuliłem ją
- Wezwać ci psychologa?
- Mam Ciebie...
- Pamiętaj... ja się nigdy ciebie nie wyrzeknę... zawsze będziesz moją ulubioną wnuczką... i ulubioną fanką...
- Zabij mnie, błagam
- A możemy z tym poczekać, aż Paris, Ana i Jaqeline wyjdą ze szpitala?
- Nie Chcę Cię nigdy stracić... Dzięki tobie jeszcze żyję...
- Nie płacz kochanie...Jasmine... proszę... tylko Ty mi zostałaś na świecie
- Masz pierdyliard fanów, masz dzieci rodzeństwo... nie jesteś sam
- I to jest paradox... niby im wszystkim zależy na mnie, ale ja się czuję sam... nieistniałem przez 10 lat...
- Ja Cię kocham. I dla mnie te 10 lat nie ma znaczenia
- Wiem mała ślicznotko...
Zadzwonił mój telefon...
L: Panie Jackson, stan Pana młodszej córki się poprawił na tyle, że możemy ją wypisać
M: Co z Aną i Jacqueline?
L: Panią Jacqueline też możemy wypisać, a stan Pana starszej córki uległ poprawie, podejrzewam, że za dwa tygodnie uda się ją wybudzić...
M: Rozumiem. Dziękuję za informację.
Pojechaliśmy do szpitala po Paris i Jacqueline... teraz czułem, że mam kontrolę nad ich bezpieczeństwem... udało mi się odkopać numery do moich najbardziej zaufanych ochroniarzy... Bill najpierw był zszokowany, że żyję, ale zgodził się spotkać
- Nie wiedziałem, że szef żyje... - zaczął
- Nie płaciłem ci od 10 lat, a Ty od 10 lat mnie nie chroniłeś, więc na razie nie jestem twoim szefem. Możesz mówić na Ty.
- Dobrze. Więc czemu chciałeś się spotkać?
- Potrzebuję kogoś zaufanego i z pozwoleniem na broń. Murray chce zabić mnie i najważniejsze dla mnie kobiety... chcę, żebyś je chronił
- Czyli znów mam u ciebie pracę?
- Tak, ale pozostańmy przy byciu na Ty. Staro się czuję, gdy nazywasz mnie szefem
- Jasne. Pojadę do domu po rzeczy i mogę zaczynać pracę.
- Nie przyzwyczajaj się do miejsca. Spróbuję odzyskać Neverland... co prawda nie jest już tak piękny i mam złe wspomnienia, ale spróbuję tam wrócić przynajmniej dla Jas...
- Nie musisz wracać... ona jest szczęśliwa, że żyjesz...
- Chodzi mi o to, że musimy się przeprowadzić... jest tu co raz więcej osób, a dom nie jest z gumy...
- Może wróć do Heavenhurst?
- Też nie Chcę... kupię jakąś willę pod miastem
- Może się przeprowadź do innego kraju?
- Nie mam gdzie. Ludzie poznają mnie wszędzie, A jeśli wezmę Cię ze sobą, to szybko ktoś ci przywali za kolor skóry...
- Wiem, ale to nic nowego...
- Kupię jakąś willę czy coś...
Rozmowa z drugim moim zaufanym ochroniarzem wyglądała podobnie... ufałem im jak mało komu...
Co do nocy to ja spałem z Jacqueline, a Paris razem z Jasmine. Erms i Janet spali tam gdzie wcześniej.
***
Rano z Jasmine pojechałem do szpitala do Any... Zacząłem płakać trzymając córkę za rękę... W pewnej chwili poczułem na ramieniu czyjąś dłoń
- Tato, wszystko będzie dobrze... - usłyszałem głos Brandona
- Wmawiam to sobie od momentu jej wypadku
- Ciocia zadzwoniła i mi powiedziała
- Janet?
- Tak... Tato, nie martw się... pomogę Ci zająć się Jasmine i wszystkim
- Wyobraź sobie, że łóżka się skończyły, chyba że będziesz spał na jednym z Janet lub na kanapie z Erms'em
- Mogę spać nawet na dywanie... hamak sobie na strychu rozwieszę.
- Rób co chcesz...
***
Szczerze cieszyło mnie, że mogę mieć kontrolę nad bezpieczeństwem mojego syna...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro