rozdział 4
Bree nie lubiła się nikomu narażać, szczególnie wilkołakom, ale ci tamtego dnia mieli na nią inny plan. Wynter podeszła do niej, kiedy pisała swoją pracę domową, po czym wyrwała z zeszytu okularnicy kartkę, podarła ją i wsadziła do ust, zaczynając ją gryźć.
- Hej! Ten wilk zjadł moją pracę domową! - zawołała oburzona. Pracowała nad tamtym zadaniem dość długo, a teraz musiała napisać je od nowa i to tylko przez Wynter.
Do stolika, przy którym znajdowały się obie dziewczyny, podeszła nagle Willa. Dziewczyna
rzuciła jakieś dwie książki na blat, a chwilę później dołączyła do nich również Addison, siadając na wolnym krześle.
- Kłamstwa! - zawołała, również oburzona, że nie dowiedziała się niczego konkretnego, co mogło im się wtedy przydać. - Według tych książek, wilkołaki zaatakowały osadników Seabrook. A to oni pierwsi uderzyli i skradli nasz kamień.
- Przykro mi. Nie wiedziałam o tym. - odezwała się Addison ze skruchą. Starała się być miła dla wilkołaków, ale było to dość trudne, gdy byli przeciwko niej i całej reszcie ludzi.
- Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy. - mruknęła dziewczyna, z powrotem biorąc książki do ręki. Niemalże od razu skierowała się ku wyjściu z biblioteki.
- Wiem, że włączy się alarm, jeśli wyjdziesz z książkami.
Dziewczyna ściągnęła swój naszyjnik i rzuciła nim w czujnik. Mijając go, zabrała swoją własność i, jak gdyby nigdy nic, odeszła.
A zaraz za nią pozostałe wilkołaki.
~*~
Miranda widziała całe przedstawienie z zombie i wilkołakami, do którego nie zamierzała się wtrącać. Może by się nawet w to nie mieszkała, gdyby Wynter niespodziewanie powaliła jej przyjaciela na ziemię. Białowłosa nie wytrzymała dłużej - nie zamierzała pozwalać na takie traktowanie bliskich sobie osób, nawet jeśli byli z innych światów.
- Ej! Ty! - zawołała, podchodząc do wszystkich zgromadzonych. Czuła złość w środku i siłą powstrzymywała się, by się wtedy nie rzucić na dziewczynę z pazurami. - Rozumiem, że nie chcecie się do niczego przyłączać i okey, niech będzie, szanuję to. Ale to był pierwszy i ostatni raz, kiedy zaatakowaliście moich przyjaciół, jasne? - powiedziała wściekła, czując, jak bardzo waliło jej wtedy serce.
- A kim ty w ogóle jesteś, co?
Białowłosa przeniosła wzrok na Willę, która zaraz stanęła przed nią, mierząc ją wzrokiem. Mira czuła wtedy ogromną moc, energię, jak nigdy dotąd. Nie miała nic do niej osobiście, ale dziewczyna od początku działała jej na nerwy.
- Kimś znacznie ważniejszym, niż ty, Willa. - warknęła tuż przed jej twarzą, co niezbyt zdziwiło wilczycę. - Może i jestem jedną z was, może i powinnam się z wami trzymać, ale wasze zachowanie to przesada i bardzo mi się to nie podoba. Nie musicie wszystkim ufać, ale miejcie szacunek do innych.
- M... - mruknął Zed, widząc, jak wściekła była w tamtym momencie. Już chciał do niej podejść, jednak powstrzymał się przed tym.
- Mira... - zaczął Wyatt, również chcąc ją jakoś uspokoić, ale także na nic się to zdało.
- Zamknąć się oboje! - wrzasnęła dziewczyna, mierząc ich obu wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej nie widzieli. I nie wiedzieli, co z tym zrobić. - Słuchaj mnie, dziunia. - powiedziała, dźgając Willę palcem w pierś. Nie przejmowała się nawet tym, że wbiła jej paznokieć w ciało. - To jest moje pierwsze ostrzeżenie i następnego nie będzie, czy ci się to podoba, czy nie. Nie będę tego tolerować, rozumiemy się?
- Już, już, spokojnie, blondi.
Miranda nie wytrzymała dłużej - jej oczy zabłysnęły na żółto, serce łomotało w piersi, obijając się o jej żebra, a chęć mordu przejęła nad jej ciałem kontrolę.
Dziewczyna bez zawahania rzuciła się na Willę, która wylądowała na ziemi przez niespodziewany atak.
Zed natychmiast zareagował i złapał przyjaciółkę w pasie, odciągając ją od Willy. Wyatt w tym czasie podszedł do swojej siostry, sprawdzając, czy nic się jej nie stało.
- Uspokój się. - mruknął Zed do ucha Miry, nieustannie trzymając ją w pasie. Nastolatka stała na ziemi, ale on czuł, że wciąż była wściekła.
- Willa... - odezwał się Wyatt, pomagając wstać siostrze z ziemi. Ta jednak spojrzała z nienawiścią na Mirandę, która, z dziwnym spokojem, ponownie się odezwała.
- Właśnie straciliście jedyną osobę, która mogła was doprowadzić do kamienia księżycowego.
~*~
Nikt nie widział Mirandy przez resztę dnia. W nocy również, w szkole także się nie pojawiła. Słuch o niej zaginął, nikt nie wiedział, gdzie jest i co robi. Ani czy w ogóle wróci.
Wyatt zarzucał sobie, że nie powstrzymał wcześniej siostry, Willa nie żałowała ani trochę, a Zed był w rozsypce, bo znów stracił swoją przyjaciółkę, a i sondaże nie szły mu za dobrze.
A tymczasem Miranda nie była wcale tak daleko, jak mogło im się wydawać.
Dziewczyna bez większego problemu znalazła kryjówkę wilkołaków i rozejrzała się wokoło, badając teren - nikogo tam nie było, co było dla niej sporym plusem, ale i zaskoczeniem, bo spodziewała się, że ktoś tam jednak będzie.
Jej eksploracja nie trwała za długo, bo nagle
poczuła niewyobrażalny ból w ciele, jej oczy zaświeciły na żółto i wzięło ją na kaszel. Zrozumiała prędko, co się działo - miała coraz mniej czasu na znalezienie kamienia.
Zebrała w sobie ostatki sił i ruszyła w stronę szkoły. Czuła się fatalnie, ale musiała znaleźć kogokolwiek, kto by jej wtedy jakoś pomógł.
Ludzie patrzyli w jej stronę, kiedy opierała się o ściany, szafki, byleby znaleźć Zeda bądź Elizę lub kogokolwiek innego, z kim gadała. Już z daleka słyszała kłótnię swojego przyjaciela i jego dziewczyny, aczkolwiek nie zwracała uwagi na ich słowa. Żadne z nich nawet jej nie zobaczyło. Addison uciekła w popłochu, a chłopak patrzył jeszcze za nią...
Dopóki nie usłyszał cichego łoskotu tuż za sobą.
- O matulu! Miranda!
Podbiegł do niej od razu i kucnął przy niej, patrząc z przerażeniem na jej bladą twarz. Po raz pierwszy widział ją w takim stanie i naprawdę się przeraził. Dziewczyna otworzyła oczy - swoje żółte oczy - i spojrzała na niego, jak przez mgłę.
- Znajdź proszę jakiegoś wilkołaka.
Chwilę później przed jej oczami zapanowała ciemność, a Zed, chcąc, nie chcąc, musiał poprosić Wyatta o pomoc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro