rozdział 9
- O rajusiu! Szefie! - zawołał jeden z pracowników elektrowni, podbiegając do Zevona, który spojrzał na niego w oczekiwaniu. - Mamy problem. - powiadomił przerażony.
- Co?
- Doszło do jakiegoś zwarcia i zaczęło się odliczanie do detonacji. - oznajmił, a ręce zaczęły mu się trząść z tych emocji. Wiedział, co mogło się za chwilę zacząć.
- No to wyłącz to. - powiedział zielonowłosy, jak gdyby nigdy nic, nie widząc w tamtej chwili problemu.
- Nie da się.
Do mężczyzny prędko dotarło, co się działo. Zaczął krzyczeć i wraz z resztą ludzi zaczęli biec w stronę elektrowni. A nastolatkowie zaraz za nimi, jak posłuszne pieski.
Już chwilę później zaczęły się wybuchy, a budynek zaczął się walić.
- Co oni zrobili? - mruknęła Willa, kiedy budynek runął na ziemię już całkowicie. Bolało ją wtedy serce, bo zwyczajnie stracili wszystko.
Miranda złapała za ramię Wyatta i ścisnęła je mocno, trochę wbijając mu paznokcie w skórę. To wszystko jakoś do niej wtedy nie docierało. Właśnie zdali sobie sprawę, że niedługo mogli umrzeć.
Oczy i naszyjniki wszystkich wilkołaków przybrały żółty kolor, a oni zaczęli kaszleć, od razu odczuwając skutki tamtego wydarzenia. Zed spojrzał na przyjaciółkę, nie wiedząc, co mógł w tamtej chwili w ogóle zrobić, by im pomóc.
Chwilę później przeniósł wzrok na swoją ukochaną, która stała tuż obok.
- Addison?
Dziewczyna nie odpowiedziała, jej serce waliło w piersi. Rozumiała. Po prostu wiedziała, że to był koniec.
- Zed? - odezwała się Miranda, patrząc w jego stronę z pewnym bólem. Nie miała mu nic za złe, starał się, dla niej.
- M... - mruknął chłopak, już chcąc do niej podejść. I to zrobił, stając z nią twarzą w twarz, przerażony jej stanem.
- Przepraszam. - wyszeptała, a jej oczy, jak nigdy dotąd, zaszkliły się nagle. Zeda coś ścisnęło w środku, bo jej słowa brzmiały, jak pewnego rodzaju pożegnanie. - I dziękuję.
Chłopak patrzył na nią przez chwilę, widząc, jak szybko traciła siły. Ona i reszta wilkołaków.
~*~
Następnego dnia każdy chodził przygnębiony, nie było widać tej radości na twarzach uczniów. Szkoła w Seabrook straciła swój entuzjazm.
Stara elektrownia wciąż dymiła i się paliła, ale nikt nie zwracał na to większej uwagi.
Wilkołaki nie pojawili się tamtego dnia w szkole, zbyt chorzy, by się tam udać. Siedzieli w swojej norze wyczerpani i coraz bardziej stracący siły.
Miranda nie mogła na to patrzeć, ale teraz ona była przywódcą i musiała zrobić cokolwiek, by im ulżyć. A nie było to wcale takie proste, jak się mogło wydawać. Nie wiedziała, co robić, niż opiekować się najlepiej, jak potrafiła wszystkimi naokoło.
Zed, chcąc sprawdzić, jak się trzymali, zjawił się tam po śniadaniu. Wszedł, jak do siebie, z resztą, nie mieli drzwi. Natychmiast zaczął szukać wzrokiem swojej przyjaciółki, którą wyłapał zadziwiająco szybko. Dziewczyna aktualnie przykrywała kocem jakąś dziewczynkę.
- Mira! - powiedział głośno, podbiegając do niej. Spojrzała w jego stronę, ale chwilę później utonęła w jego ramionach. Chłopak przytulił ją mocno, czując, jak drobna i słaba wtedy była. - Nie powinni byli wysadzać elektrowni Seabrook. - dodał, odgarniając włosy z jej twarzy. Wszystko to widział Wyatt i Willa, którzy zjawili się tam nagle. - A ja nie powinienem był was oceniać. Macie prawo walczyć o to, kim jesteście.
- No i co nam z tego przyszło? - spytał Wyatt, patrząc na niego znacząco. Miał żal, ale nie było się czemu dziwić. Jednak to nie przez Zeda, a przez niedopilnowanie robotników doszło do wybuchu.
- Jesteście silnymi, dumnymi wilkołakami.
- Ludzie nas mają za potwory. - stwierdziła Willa, co wcale nie odbiegało od prawdy. Miranda spojrzała na swojego przyjaciela, domyślając się, co siedziało mu wtedy w głowie.
- Bo nimi jesteśmy. - powiedzieli Zed i Miranda w tym samym czasie, posyłając do siebie delikatne uśmiechy.
Rodzeństwo spojrzało po sobie, zdając sobie sprawę, co siedziało tamtej dwójce w głowach.
~*~
- Co oni tu robią? - spytał głośno Bucky, stojąc tuż przed wejściem do szkoły jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Grupa zombie i wilkołaków zmierzała w stronę budynku, zdeterminowana, by dostać się na bal. Każdy wystrojony, a jednak z zachowaniem swojego stylu... Nikt nie przejmował się, że w ogóle nie powinno ich tam być.
- To zombie. - powiedział Bucky, dostrzegając na początku tylko tą pierwszą grupę. Zaraz w jego oczy rzucił się również obraz drugiej grupy.
- I wilkołaki. - dodał Jacey, dostrzegając Mirandę i Willę praktycznie na samym przedzie.
- W strojach wyjściowych? - spytała ciemnoskóra dziewczyna, zakładając ręce na piersi.
A oni szli dumnie przed siebie, z uśmiechami na twarzach, niczym się nie przejmując. Bo byli potworami i to ich wyróżniało. Nikt nie miał prawa ich dyskryminować w żaden sposób.
- Wyglądają... Nieźle. - stwierdziła blondynka, na co jej przyjaciele spojrzeli na nią wymownie. Dziewczyna speszyła się, choć naprawdę uważała, że wyglądali wtedy dobrze.
- Nie wolno wam tu być. Zapomnieliście o ustawie? - odezwał się Bucky, bo tamta sytuacja za nic mu się podobała. Podeszli do niego, nie przejmując się w tamtym momencie niczym.
- Złe zasady są po to, żeby je łamać. - oznajmił natychmiastowo Zed, uśmiechając się pod nosem. Tą samą zasadę wyznawała przecież Miranda, oboje ustalili ją lata wcześniej.
- Dla potworów nie ma żadnych zasad. - dodała Eliza, zerkając na resztę. - Zombie są częścią Seabrook. Nie przegonicie nas stąd.
- My też jesteśmy częścią Seabrook. Wilkołaki były tu pierwsze. - powiedział Wyatt, czując, jak Miranda ściska jego dłoń. Cieszył się, że tam z nim była, że w ogóle zgodziła się z nim pójść na tamten bal.
Bucky odwrócił się, by coś sprawdzić, lecz zaraz wrócił do nich wzrokiem, gdy w głowie narodził mu się pewien plan.
- Nie pozwolę wam na to.
Już chciał pociągnąć za dźwignię, która uruchomiłaby alarm, ale Willa skutecznie go nastraszyła, dzięki czemu tego nie zrobił, odsuwając się na bok.
- Witamy na balu. - mruknął od niechcenia, wiedząc, że i tak nie miał z nimi szans. Prędko też wszedł do budynku, by więcej z nimi nie gadać.
Dziewczyna zakaszlała, dotykając naszyjnika, który od jakiegoś czasu był na wyczerpaniu. Wyatt natychmiast do niej podszedł, sprawdzając, czy nic jej nie było. Miranda spojrzała na Zeda, po czym wszyscy skierowali się do wejścia do szkoły.
Cała zgraja zadziwiająco szybko znalazła się w odpowiedniej sali - wszystko tam było ładnie udekorowane, chłopcy ubrani byli w garnitury, a dziewczęta w piękne sukienki. I nie spodziewali się ich pojawienia tam, co mocno ich zdziwiło.
Wilkołaki ledwo się trzymali, ale mieli jeszcze siły, by stać. Z daleko jednak było widać, że coś im dolegało.
- Zed? - odezwała się Miranda, zauważając na horyzoncie Addison, która patrzyła w ich stronę. Musiała wtrącić się do tamtej sytuacji, bo wiedziała, że Zed mógł tego nie zrobić. - Idź do niej. My sobie poradzimy. - dodała, popychając go lekko w kierunku dziewczyny. Chłopak westchnął, lecz ostatecznie skierował się do Addison.
Białowłosa patrzyła na nich przez chwilę, aż niespodziewanie poczuła dłoń na ramieniu, a do jej ucha dotarł przyjemny głos chłopaka.
- Miranda...
- Już nie Mira? - spytała ze śmiechem, spoglądając na Wyatta przez ramię. Ten odsunął się nieznacznie, by lepiej ją widzieć. W granatowo-białej sukience do kostek, rozpuszczonych włosach i z naszyjnikiem z kamieniem księżycowym na szyi wyglądała olśniewająco.
- Myślałem, że... - zaczął, drapiąc się po głowie. Ostatnim razem przecież go poprawiła, dlatego teraz nie miał pewności, czy aby na pewno może użyć zdrobnienia jej imienia.
- Możesz tak na mnie mówić, jeśli chcesz. To żadna zbrodnia. Chyba.
Spuścił głowę w dół, śmiejąc się pod nosem. Przepadł przez nią bezwiednie, ale nie żałował ani chwili spędzonej z nią. Mogła wydawać się mało przyjacielska, nieśmiała, szorstka, ale w rzeczywistości była naprawdę świetną dziewczyną, która zawróciła mu w głowie już na samym początku.
- Ładnie wyglądasz w tej sukience. - wypalił niespodziewanie, patrząc jej w oczy. Serce nastolatki zabiło mocniej, a szczery uśmiech ozdobił jej twarz.
- Ty też niczego sobie.
Tym razem to Wyattowi mocniej zabiło serce, gdy dostrzegł w jej niebieskich tęczówkach prawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro