rozdział 2
Miranda nie była zbytnio nastawiona na wizytę w szkole, ale nie miała też sumienia odmawiać Zedowi, który bardzo na to nalegał. Ostatecznie dziewczyna się zgodziła i, dość niechętnie, udała się tam razem z nim.
- Zed, mnie tu w ogóle nie powinno być. - mruknęła białowłosa, stojąc przed budynkiem szkoły w oczekiwaniu na przyjście dziewczyny chłopaka. Znała ją z opowiadań nastolatka i dopiero teraz miała ją w końcu poznać.
- Wszystko będzie dobrze, M. Nie denerwuj się.
Spojrzała na niego, jak na wariata. Jak niby miała się nie denerwować, skoro była w tłumie ludzi, których nawet nie znała? W dodatku nie powinno jej tam w ogóle być, bo nawet nie uczyła się w tamtej szkole. No i na deser, była wilkołakiem.
- Zed! - zawołała Addison, zauważając swojego chłopaka już z daleka. Zaczęła biec w jego stronę, aż po chwili wpadła w jego ramiona. Kiedy już się od siebie odsunęli, Addison spojrzała na nastolatkę obok. - Cześć, miło poznać. Addison. - przedstawiła się, wyciągając do niej dłoń, którą ta, chcąc, nie chcąc, uścisnęła.
- Miranda. Przyjaciółka tego tutaj. - odparła jej niebieskooka, wskazując głową na chłopaka obok siebie, który uśmiechnął się pod nosem, szturchając ją w ramię. - Możemy już iść i mieć to za sobą? - spytała, spoglądając na niego znacząco.
Żadne z nich nie zamierzało się jej wtedy sprzeciwiać, więc cała trójka udała się prosto do budynku.
- Liczyłam na to, że wszyscy pójdziemy na bal. - zaczęła Addison, na co Zed spojrzał na nią gwałtownie. Temat balu wciąż nie dawał im spokoju. - Myślałam, że Seabrook się zmieniło.
- Zmieniło się. - powiedział Zed od razu, zgodnie z prawdą, znów się do niej odwracając. - Znajdę sposób, żeby pójść z tobą na bal. - dodał z determinacją.
- Albo oboje możemy nie iść. - stwierdziła dziewczyna, choć to wtedy nie wchodziło w ogóle w grę.
- Nie chcę, żeby ominął cię bal.
- Skoro ty nie idziesz, to ja też nie idę. - zadeklarowała, na co Mira przewróciła oczami. Cieszyła się szczęściem przyjaciela, ale zrozumiała też, że zaczęli się kłócić tak naprawdę o nic. Bynajmniej jej zdaniem.
- Za bardzo cię lubię, żeby na to pozwolić.
- A ja cię tak lubię, że cię nie zostawię. Więc nigdzie się nie wybieram.
- Skończyliście już? - spytała Miranda w końcu, już tego po prostu nie wytrzymując. Spojrzała na nich w oczekiwaniu i nadziei, że zaraz skończą. Ich słodycz przyprawiała ją o mdłości, nie dało się tego słuchać.
- Nie wierzę, że nawet wasze kłótnie są słodkie. - odezwała się Eliza, zjawiając się koło całej trójki znikąd. Już po chwili jej wzrok poleciał na jeszcze jedną białowłosą dziewczynę, którą przecież dobrze znała i która również spojrzała na nią. - Miranda!
- Eliza!
Obie nastolatki, choć niezbyt lubiły się przytulać, właśnie to zrobiły. Zed i Addison spojrzeli po sobie, po czym odwrócili się w ich kierunku z delikatnymi uśmiechami.
- Co tam u ciebie słychać? - spytała Mira, ciekawa, co robiła jej znajoma. Choć nigdy nie były bardzo blisko, to jednak się lubiły. No i oczywiście znały prawdziwą tożsamość tej drugiej.
- No wiesz, walczę z niesprawiedliwością, jak zawsze.
- Z determinacją ci do twarzy, siostro. - odezwała się Addison, stykając się palcami z zielonowłosą. Miło się na to nawet patrzyło z perspektywy osoby trzeciej. Miranda cieszyła się, że jej przyjaciele jakoś ułożyli sobie życie.
- Widzę, że naprawdę wiele mnie ominęło w ciągu ostatnich kilku lat. - stwierdziła Miranda, utwierdzając się w przekonaniu, że mogła stracić prawdopodobnie jedne z lepszych lat w swoim życiu.
- Wszystko nadrobimy, M. Jeszcze będzie na to okazja. - powiedział Zed, obejmując ją przyjacielsko ramieniem, na co ta uśmiechnęła się delikatnie. Uwielbiała go właśnie dla tego, że mimo upływu lat, on wciąż traktował ją w ten sam sposób, co kiedyś.
- Addison! - zawołał Bucky z daleka, zwracając tym uwagę całej czwórki. odwrócili się do niego, w oczekiwaniu na to, co chciał powiedzieć. - Idę ogłosić swoją nominację na przewodniczącego.
Zaraz poszedł dalej, a oni nawet się nie odezwali, zbyt zdezorientowani, dlaczego im to powiedział. Fajnie, że kandydował, ale czy od razu musiał się tym wszystkim chwalić?
Miranda nie słuchała, o czym zaczęła mówić Addison, tylko wymknęła się od nich i zaczęła kierować... W sumie sama nie wiedziała, gdzie dokładnie. Miała jeden cel: dostać się gdziekolwiek, gdzie nie było zbytnio ludzi.
~*~
- Wielka Alfa jest blisko. - powiedział Wyatt, wychodząc z ukrycia wraz z pozostałymi wilkołakami. Wszyscy zaraz stanęli na korytarzu, patrząc na siebie nawzajem.
- Skupcie się. Pamiętajcie, jesteśmy silni i bezlitośni. - odezwała się Willa, patrząc po reszcie. Czuła się odpowiedzialna za nich wszystkich i nie chciała, żeby komuś stała się jakaś krzywda.
- Jesteśmy wilkołakami! - powiedziała Wynter z determinacją.
- Zgadza się, Wynter. - przytaknęła jej dziewczyna, na co stojąca za nimi Miranda pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie trudno było rozpoznać w nich wilkołaków, szczególnie gdy samemu było się jednym z nich.
- Niczego się nie boimy.
- Poza srebrem. - wtrącił Wyatt, a Miranda rozpoznała w nim chłopaka, na którego wpadła dzień wcześniej. Zmarszczyła brwi, wciąż im się przyglądając z ukrycia.
- Tak, srebrem. - przytaknęła Wynter, uświadamiając sobie, co mogło im zrobić ów srebro.
- I kleszczami.
- I wścieklizną.
- Słuchajcie. Jak będziemy cicho, to nawet nikt nie zauważy, że tu byliśmy. - powiedział Wyatt, przerywając tym samym tamto wymienianie rzeczy, których musieli unikać.
I naprawdę mogło im się udać, gdyby nie fakt, że jeden chłopak ze stada wziął do ręki jeden ze stojących obok pucharów. Zaczął krzyczeć z bólu, wyrzucając przedmiot do góry, który złapała następna osoba. Ta rzuciła do kolejnej, później złapał go ktoś inny, aż w końcu puchar trafił prosto w ręce Mirandy, która, nieświadomie, ujawniła się po raz pierwszy w ich towarzystwie.
Wyatt natychmiast do niej podszedł i wziął podstawkę pucharu do rąk, by się nie oparzyć. Mira czuła niewyobrażalny ból, ale starała się to zignorować. Tak samo, jak wszystkie ciekawskie spojrzenia wilkołaków. Nie należała do ich stada, a to dało im do myślenia.
- Ej! Kim jesteś? - spytała Willa, przyglądając się jej podejrzliwie. Białowłosa czuła jej wzrok na sobie, ale postanowiła to, jak najdłużej ignorować, by dali jej spokój.
- Co? - spytała Miranda, udając głupią, choć doskonale wiedziała, o czym mówili. Nie mogła się wtedy ujawnić, nawet jeśli widzieli, co się wydarzyło, gdy dotknęła pucharu.
- Ugh... Nie ważne. Za mną!
Cała wataha ruszyła za Willą, nie zwracając uwagi na Wyatta i Mirandę, którzy wciąż stali naprzeciw siebie. On wiedział, po prostu wiedział.
Widział w jej oczach ból.
- Pokaż. - nakazał, odstawiając puchar z powrotem na miejsce. Dziewczyna spojrzała na niego, nie wiedząc, o czym mówił. Co miała mu niby pokazać? - Ręce. Przecież widziałem, że je poparzyłaś. - dodał, widząc, że nie zareagowała.
Wbrew samej sobie, Miranda wystawiła przed siebie dłonie, za które Wyatt delikatnie złapał, oglądając je z bliska. Jego dotyk był dla niej lekarstwem, o czym nie zdawał sobie nawet sprawy. Sprawiał, że ból pomału mijał.
- Nie jesteś człowiekiem, prawda? Zombie też nie.
- To nie czas na takie rozmowy. - mruknęła, spuszczając głowę i zabierając od niego swoje ręce. Nie zamierzała kłamać, bo wiedziała, że on i tak by ją przejrzał. - Chyba muszę już iść. Twoje stado też już poszło.
- Poczekaj. - powiedział, łapiąc ją za nadgarstek, kiedy już zaczęła odchodzić. Miranda odwróciła się do niego przodem, czekając, aż powie coś więcej. - Jesteś wilkołakiem, prawda? Widziałem twoje włosy kilka dni wcześniej. - dodał, uświadomiła sobie, że to przecież była ta dziewczyna, którą widział wtedy w nocy. Temu nie mogła zaprzeczyć.
- Posłuchaj. Nie wiem, skąd to wiesz, ale tak, jestem wilkołakiem. I niezbyt pragnę dołączyć do tego... Wszystkiego. - odpowiedziała mu, machając rękoma. Nie chciała uczestniczyć w tym wszystkim, co zamierzali zrobić. - Będzie dobrze, jeśli mnie zostawisz i nie będziesz drążył. - dodała już nieco ciszej, chowając ręce do kieszeni niebieskiej kurtki, którą dał jej Zed.
- Możesz być Wielką Alfą. - oznajmił Wyatt, jakby to miało ją do czegoś namówić.
- Nie wiem, gdzie jest kamień księżycowy.
Kłamała.
Domyślała się, gdzie mógł być ów kamień, a jednak nie chciała powiedzieć tego na głos. To znaczyło, że była tą Wielką Alfą, ale nigdy nie chciała należeć do jakiejś watahy, szczególnie do takiej, której członków praktycznie nie znała.
- Nie szukaj mnie więcej, jasne? - odezwała się ponownie, unikając jego wzroku. Czuła, że jeśli spojrzy mu w oczy, to może ulec, a bardzo tego nie chciała.
- Powiesz chociaż, jak ci na imię? - spytał, tracąc nadzieję, że mogła im pomóc. Nie zamierzał naciskać, nawet jeśli bardzo chciał, żeby pomogła.
- Miranda.
- Wyatt.
Chwilę później dziewczyna odeszła, zostawiając go samego na środku korytarza. Wyatt jednak szybko ruszył za swoim stadem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro