Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 2

Miranda nie była zbytnio nastawiona na wizytę w szkole, ale nie miała też sumienia odmawiać Zedowi, który bardzo na to nalegał. Ostatecznie dziewczyna się zgodziła i, dość niechętnie, udała się tam razem z nim.

- Zed, mnie tu w ogóle nie powinno być. - mruknęła białowłosa, stojąc przed budynkiem szkoły w oczekiwaniu na przyjście dziewczyny chłopaka. Znała ją z opowiadań nastolatka i dopiero teraz miała ją w końcu poznać.

- Wszystko będzie dobrze, M. Nie denerwuj się.

Spojrzała na niego, jak na wariata. Jak niby miała się nie denerwować, skoro była w tłumie ludzi, których nawet nie znała? W dodatku nie powinno jej tam w ogóle być, bo nawet nie uczyła się w tamtej szkole. No i na deser, była wilkołakiem.

- Zed! - zawołała Addison, zauważając swojego chłopaka już z daleka. Zaczęła biec w jego stronę, aż po chwili wpadła w jego ramiona. Kiedy już się od siebie odsunęli, Addison spojrzała na nastolatkę obok. - Cześć, miło poznać. Addison. - przedstawiła się, wyciągając do niej dłoń, którą ta, chcąc, nie chcąc, uścisnęła.

- Miranda. Przyjaciółka tego tutaj. - odparła jej niebieskooka, wskazując głową na chłopaka obok siebie, który uśmiechnął się pod nosem, szturchając ją w ramię. - Możemy już iść i mieć to za sobą? - spytała, spoglądając na niego znacząco.

Żadne z nich nie zamierzało się jej wtedy sprzeciwiać, więc cała trójka udała się prosto do budynku.

- Liczyłam na to, że wszyscy pójdziemy na bal. - zaczęła Addison, na co Zed spojrzał na nią gwałtownie. Temat balu wciąż nie dawał im spokoju. - Myślałam, że Seabrook się zmieniło.

- Zmieniło się. - powiedział Zed od razu, zgodnie z prawdą, znów się do niej odwracając. - Znajdę sposób, żeby pójść z tobą na bal. - dodał z determinacją.

- Albo oboje możemy nie iść. - stwierdziła dziewczyna, choć to wtedy nie wchodziło w ogóle w grę.

- Nie chcę, żeby ominął cię bal.

- Skoro ty nie idziesz, to ja też nie idę. - zadeklarowała, na co Mira przewróciła oczami. Cieszyła się szczęściem przyjaciela, ale zrozumiała też, że zaczęli się kłócić tak naprawdę o nic. Bynajmniej jej zdaniem.

- Za bardzo cię lubię, żeby na to pozwolić.

- A ja cię tak lubię, że cię nie zostawię. Więc nigdzie się nie wybieram.

- Skończyliście już? - spytała Miranda w końcu, już tego po prostu nie wytrzymując. Spojrzała na nich w oczekiwaniu i nadziei, że zaraz skończą. Ich słodycz przyprawiała ją o mdłości, nie dało się tego słuchać.

- Nie wierzę, że nawet wasze kłótnie są słodkie. - odezwała się Eliza, zjawiając się koło całej trójki znikąd. Już po chwili jej wzrok poleciał na jeszcze jedną białowłosą dziewczynę, którą przecież dobrze znała i która również spojrzała na nią. - Miranda!

- Eliza!

Obie nastolatki, choć niezbyt lubiły się przytulać, właśnie to zrobiły. Zed i Addison spojrzeli po sobie, po czym odwrócili się w ich kierunku z delikatnymi uśmiechami.

- Co tam u ciebie słychać? - spytała Mira, ciekawa, co robiła jej znajoma. Choć nigdy nie były bardzo blisko, to jednak się lubiły. No i oczywiście znały prawdziwą tożsamość tej drugiej. 

- No wiesz, walczę z niesprawiedliwością, jak zawsze.

- Z determinacją ci do twarzy, siostro. - odezwała się Addison, stykając się palcami z zielonowłosą. Miło się na to nawet patrzyło z perspektywy osoby trzeciej. Miranda cieszyła się, że jej przyjaciele jakoś ułożyli sobie życie.

- Widzę, że naprawdę wiele mnie ominęło w ciągu ostatnich kilku lat. - stwierdziła Miranda, utwierdzając się w przekonaniu, że mogła stracić prawdopodobnie jedne z lepszych lat w swoim życiu.

- Wszystko nadrobimy, M. Jeszcze będzie na to okazja. - powiedział Zed, obejmując ją przyjacielsko ramieniem, na co ta uśmiechnęła się delikatnie. Uwielbiała go właśnie dla tego, że mimo upływu lat, on wciąż traktował ją w ten sam sposób, co kiedyś.

- Addison! - zawołał Bucky z daleka, zwracając tym uwagę całej czwórki. odwrócili się do niego, w oczekiwaniu na to, co chciał powiedzieć. - Idę ogłosić swoją nominację na przewodniczącego.

Zaraz poszedł dalej, a oni nawet się nie odezwali, zbyt zdezorientowani, dlaczego im to powiedział. Fajnie, że kandydował, ale czy od razu musiał się tym wszystkim chwalić?

Miranda nie słuchała, o czym zaczęła mówić Addison, tylko wymknęła się od nich i zaczęła kierować... W sumie sama nie wiedziała, gdzie dokładnie. Miała jeden cel: dostać się gdziekolwiek, gdzie nie było zbytnio ludzi.

~*~

- Wielka Alfa jest blisko. - powiedział Wyatt, wychodząc z ukrycia wraz z pozostałymi wilkołakami. Wszyscy zaraz stanęli na korytarzu, patrząc na siebie nawzajem.

- Skupcie się. Pamiętajcie, jesteśmy silni i bezlitośni. - odezwała się Willa, patrząc po reszcie. Czuła się odpowiedzialna za nich wszystkich i nie chciała, żeby komuś stała się jakaś krzywda.

- Jesteśmy wilkołakami! - powiedziała Wynter z determinacją.

- Zgadza się, Wynter. - przytaknęła jej dziewczyna, na co stojąca za nimi Miranda pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie trudno było rozpoznać w nich wilkołaków, szczególnie gdy samemu było się jednym z nich.

- Niczego się nie boimy.

- Poza srebrem. - wtrącił Wyatt, a Miranda rozpoznała w nim chłopaka, na którego wpadła dzień wcześniej. Zmarszczyła brwi, wciąż im się przyglądając z ukrycia.

- Tak, srebrem. - przytaknęła Wynter, uświadamiając sobie, co mogło im zrobić ów srebro. 

- I kleszczami.

- I wścieklizną.

- Słuchajcie. Jak będziemy cicho, to nawet nikt nie zauważy, że tu byliśmy. - powiedział Wyatt, przerywając tym samym tamto wymienianie rzeczy, których musieli unikać.

I naprawdę mogło im się udać, gdyby nie fakt, że jeden chłopak ze stada wziął do ręki jeden ze stojących obok pucharów. Zaczął krzyczeć z bólu, wyrzucając przedmiot do góry, który złapała następna osoba. Ta rzuciła do kolejnej, później złapał go ktoś inny, aż w końcu puchar trafił prosto w ręce Mirandy, która, nieświadomie, ujawniła się po raz pierwszy w ich towarzystwie.

Wyatt natychmiast do niej podszedł i wziął podstawkę pucharu do rąk, by się nie oparzyć. Mira czuła niewyobrażalny ból, ale starała się to zignorować. Tak samo, jak wszystkie ciekawskie spojrzenia wilkołaków. Nie należała do ich stada, a to dało im do myślenia.

- Ej! Kim jesteś? - spytała Willa, przyglądając się jej podejrzliwie. Białowłosa czuła jej wzrok na sobie, ale postanowiła to, jak najdłużej ignorować, by dali jej spokój.

- Co? - spytała Miranda, udając głupią, choć doskonale wiedziała, o czym mówili. Nie mogła się wtedy ujawnić, nawet jeśli widzieli, co się wydarzyło, gdy dotknęła pucharu.

- Ugh... Nie ważne. Za mną!

Cała wataha ruszyła za Willą, nie zwracając uwagi na Wyatta i Mirandę, którzy wciąż stali naprzeciw siebie. On wiedział, po prostu wiedział.

Widział w jej oczach ból.

- Pokaż. - nakazał, odstawiając puchar z powrotem na miejsce. Dziewczyna spojrzała na niego, nie wiedząc, o czym mówił. Co miała mu niby pokazać? - Ręce. Przecież widziałem, że je poparzyłaś. - dodał, widząc, że nie zareagowała.

Wbrew samej sobie, Miranda wystawiła przed siebie dłonie, za które Wyatt delikatnie złapał, oglądając je z bliska. Jego dotyk był dla niej lekarstwem, o czym nie zdawał sobie nawet sprawy. Sprawiał, że ból pomału mijał.

- Nie jesteś człowiekiem, prawda? Zombie też nie.

- To nie czas na takie rozmowy. - mruknęła, spuszczając głowę i zabierając od niego swoje ręce. Nie zamierzała kłamać, bo wiedziała, że on i tak by ją przejrzał. - Chyba muszę już iść. Twoje stado też już poszło.

- Poczekaj. - powiedział, łapiąc ją za nadgarstek, kiedy już zaczęła odchodzić. Miranda odwróciła się do niego przodem, czekając, aż powie coś więcej. - Jesteś wilkołakiem, prawda? Widziałem twoje włosy kilka dni wcześniej. - dodał, uświadomiła sobie, że to przecież była ta dziewczyna, którą widział wtedy w nocy. Temu nie mogła zaprzeczyć.

- Posłuchaj. Nie wiem, skąd to wiesz, ale tak, jestem wilkołakiem. I niezbyt pragnę dołączyć do tego... Wszystkiego. - odpowiedziała mu, machając rękoma. Nie chciała uczestniczyć w tym wszystkim, co zamierzali zrobić. - Będzie dobrze, jeśli mnie zostawisz i nie będziesz drążył. - dodała już nieco ciszej, chowając ręce do kieszeni niebieskiej kurtki, którą dał jej Zed. 

- Możesz być Wielką Alfą. - oznajmił Wyatt, jakby to miało ją do czegoś namówić.

- Nie wiem, gdzie jest kamień księżycowy.

Kłamała.

Domyślała się, gdzie mógł być ów kamień, a jednak nie chciała powiedzieć tego na głos. To znaczyło, że była tą Wielką Alfą, ale nigdy nie chciała należeć do jakiejś watahy, szczególnie do takiej, której członków praktycznie nie znała.

- Nie szukaj mnie więcej, jasne? - odezwała się ponownie, unikając jego wzroku. Czuła, że jeśli spojrzy mu w oczy, to może ulec, a bardzo tego nie chciała.

- Powiesz chociaż, jak ci na imię? - spytał, tracąc nadzieję, że mogła im pomóc. Nie zamierzał naciskać, nawet jeśli bardzo chciał, żeby pomogła.

- Miranda.

- Wyatt. 

Chwilę później dziewczyna odeszła, zostawiając go samego na środku korytarza. Wyatt jednak szybko ruszył za swoim stadem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro