Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

epilog

Dziewczyna patrzyła na krajobraz przed sobą, oddychając świeżym powietrzem. Wokół niej panowała cisza, dopóki nie rozległ się za nią jakiś szelest. Momentalnie odwróciła się za siebie, ale nikogo nie dostrzegła... A chwilę później ktoś niespodziewanie złapał ją w talii i, nim zdążyła się zorientować, rzucono nią w przepaść. Ciszę przerwał jej przeraźliwy krzyk.

Miranda otworzyła gwałtownie oczy, czując, jak mocno waliło jej serce. Rozejrzała się wokoło, przejeżdżając dłonią po swoich białych włosach. Wszystko i wszyscy byli na swoich miejscach, śpiąc w najlepsze.

Siedziała tam przez chwilę, zdając sobie sprawę, że może już nie zasnąć tamtej nocy. Wstała więc, odłożyła koc, którym była przykryta, po czym wyszła na zewnątrz. Delikatny wiatr owiał jej twarz, księżyc świecił na niebie, wokół panowała cisza.

Zimny powiew wiatru przyprawił ją o gęsią skórkę, a ona sama objęła się ramionami, patrząc na rozpościerającą się przed nią panoramę. Było idealnie...

Aż usłyszała za sobą czyjeś kroki.

Odwróciła się gwałtownie za siebie, czując, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Zareagowała niemalże od razu i przejechała pazurami po policzku chłopaka.

Wyatt zawył z bólu, cofając się do tyłu i łapiąc za obolałe miejsce. Miał krew na palcach, a także i na twarzy. Miranda dopiero po chwili ogarnęła, że to był właśnie on i że nic poważnego jej wtedy nie groziło.

- O matko! Wyatt, nic ci nie jest? - spytała z przerażeniem, podchodząc do niego ostrożnie. Wystawiła przed siebie dłoń, też trochę ubrudzoną od krwi, by dotknąć jego policzka i sprawdzić, jak bardzo go zraniła. - Nie chciałam tego zrobić. Przepraszam.

- Nic nie szkodzi, Mira. Nic mi nie będzie.

Spojrzał jej w oczy, dostrzegając, że coś było nie tak.

- Trzeba to opatrzeć. Chodź. - powiedziała, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę nory. On jednak nie ruszył się z miejsca, zatrzymując i ją. - Wyatt...

- Coś się stało, prawda?

Nie odpowiedziała mu, po prostu spuszczając głowę w dół. Czemu on zawsze wiedział, gdy coś się działo? Przecież nie znali się długo, byli ze sobą dopiero kilka dni, a on zdążył ją poznać aż za bardzo, co nieco ją przerażało.

- Mira... - mruknął ponownie, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Dziewczyna spojrzała w jego oczy, ale zaraz wyrwała się z uścisku i odeszła od niego kawałek, opierając się o jeden z głazów.

Wyatt skierował się tuż za nią i kucnął tuż obok, patrząc, jak dziewczyna przeciera twarz rękoma. Westchnęła cicho, a on dał jej czas, by sama zaczęła mówić.

- To błahostka, ale śnił mi się koszmar. - odezwała się w końcu, zdając sobie, jak głupio to brzmiało. Pokręciła głową sama do siebie, próbując to od siebie odgonić. - Niepotrzebnie ci o tym mówię w ogóle. To nic takiego. Lepiej opatrzny ci tą ranę.

Już chciała wstać, jednak chłopak z powrotem sprowadził ją na ziemię, ściskając jej zimną dłoń. Spojrzał jej w oczy, widząc, że to nie była błahostka, jak to sama stwierdziła.

- Opowiedz o nim.

- Wyatt, proszę. - mruknęła, ale prędko zamilkła, widząc jego wzrok. Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że on nie odpuści. - Dobra, jeśli tak bardzo chcesz. - dodała, przejeżdżając dłonią po swoich białych włosach. - Śniło mi się, że ktoś zrzucił mnie z tego klifu. Nie widziałam twarzy, ale było to okropne uczucie.

Widział, że coś jeszcze siedziało jej na sercu, ale nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy ta kontynuowała.

- Tak samo zginął mój brat. - wyszeptała, czując napływające do oczu łzy. Nie płakała tak dawno, a teraz znowu...

Wyatt natychmiast przyciągnął ją do swojego torsu, obejmując mocno. Czuł, jak drobna i niewinna była. Jej łzy pomoczyły mu koszulkę, ale zdawał się tym nie przejmować. Wtedy priorytetem było dla niego, by ją jakoś pocieszyć.

- Nigdy w sumie nie mówiłaś, jak zginęła twoja rodzina. - odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu, nieustannie trzymając ją w ramionach.

- Bo nigdy się tym nie chwalę. Nie ma czym nawet. - odpowiedziała mu, spoglądając na jego twarz. Zaraz dotknęła dłonią jego wciąż zakrwawionego policzka, zapominając o wszystkim innym. - Skoro już coś o mnie wiesz, to teraz musimy zająć się tobą. Opatrzę ci ten policzek.

Nie miał czasu, by protestować, bo Miranda pociągnęła go w stronę nory, wzięła odpowiednie rzeczy i zajęła się jego policzkiem. Zdezynfekowała najpierw swoje dłonie, czyszcząc je uprzednio z krwi, po czym przemyła jego twarz i zaczęła się opatrunkiem.

Chłopak musiał przyznać, że wszystko to zrobiła nas wyraz delikatnie, co było sporym plusem, bo wciąż go to bolało.

Kiedy było już po wszystkim, Miranda odłożyła wszystko na swoje miejsce i wróciła tam, gdzie go zostawiła.

- Idź spać, Wyatt. Jutro też jest dzień, musimy wstać.

- Chodź. - powiedział jedynie, nie odrywając od niej wzroku. Białowłosa uniosła brew do góry, bo nie wiedziała, co planował. - Widzę, że jesteś zmęczona. Połóż się.

- Nic mi nie będzie. - odpowiedziała, choć wiedziała, że miał rację. To, że w ogóle tam jeszcze stała o własnych siłach, było cudem.

- Nie dyskutuj w ogóle, Mira. - mruknął nad wyraz stanowczo, na co zmarszczyła brwi. Nie miała jednak siły protestować, więc podeszła do niego, a on wręcz siłą pociągnął ją w swoją stronę. - Jutro nasza Wielka Alfa musi być przecież wyspana, no nie?

Miranda uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową sama do siebie. Wyatt okrył ją kocem, obejmując również ramieniem. Dziewczyna przymknęła po chwili oczy, a po chwili zasnęła tak samo, jak on.

Kiedy następnego ranka Willa ich mijała, oboje spali przytuleni do siebie i okryci kocem - on obejmował jej drobne ciało, a ona leżała na jego klatce piersiowej, która robiła dla niej za poduszkę.

Willa musiała stwierdzić, że wyglądali razem naprawdę uroczo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro