rozdział 8
Miranda nie wierzyła własnym oczom, kiedy dostrzegła, że Willa naprawdę zamierzała dopingować drużynie Seabrook. Mimo wszystko zamierzała ją wspierać, tak jak ona zrobiła to kilka dni wcześniej. Choć było to dla jej ogromnym szokiem, nie zamierzała tego nawet komentować w jej towarzystwie.
- Rozerwijmy Węgorze na strzępy! Zmiażdżyć ich! Tak! - wołała Willa, kiedy niebo było już czarne, wschodził księżyc, a oni teoretycznie powinni już leżeć w łóżkach.
Nie zmieniało to jednak faktu, że tamtą porą odbywał się mecz, który mieli w planach obejrzeć bez względu na wszystko.
- Chyba za bardzo się wkręciła. Wzięła nasze słowa za bardzo do serca. - westchnął Wyatt, wraz z Mirandą i Zoey obserwując jego siostrę.
- Dawać Mocarną Krewetkę na pokład, brońmy swojego terytorium! - ciągnęła dalej Willa, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych wokół niej. - Naszemu stadu nikt nie podskoczy!
Mira zatkała uszy, bo wszelkie odgłosy były dla niej za głośne. Wyatt zerknął na nią, przytulając do swojego boku, bo widział, że ją to bolało. Zoey również spojrzała na dziewczynę i złapała ją za dłoń, dając jej tym swoje wsparcie. Traktowała ją jak siostrę, której nigdy nie miała.
- Jak jesteś z Seabrook, to jesteś Seabrook! - zawołała Willa, po czym zaczęła skandować nazwę miasta, a wraz z nią cała reszta.
Miranda, Wyatt i Zoey spojrzeli nagle na tablet, który trzymała najmłodsza z nich, a który właśnie brzęczał. Dziewczynka od razu odebrała od Elizy, bo to właśnie ona do nich dzwoniła. Nie trudno było ukryć, że każdy tęsknił za dziewczyną, która wyjechała z miasta jakiś czas wcześniej.
- Eliza, hej. - przywitała się Mira, bo widok przyjaciółki naprawdę ją cieszył. Zed wspominał jej, że dziewczyna wyjechała.
- Cześć, Mira. - odparła od razu Eliza, szczęśliwa, że znów ją widziała. - Jak się masz? Wszystko już w porządku?
- Tak, oczywiście. Miło, że pytasz. - powiedziała Miranda z uśmiechem. - Szkoda tylko, że nie miałyśmy okazji się pożegnać. Tęsknimy tu wszyscy za tobą.
Eliza chciała coś powiedzieć, ale zaczęło coś niespodziewanie przerywać. Już po chwili rozłączyła się, nie wiedząc, co się działo. Ale tamta trójka nie przejmowała się tym zbytnio, bo głos zabrała Addison.
- Dobra, wszyscy, przywitajcie gorąco drużynę, zanim ruszą po zwycięstwo! Oto i oni! - zawołała, by już po chwili na miejscu zapowiedzianej drużyny pojawił się Bucky i ich szkolna maskotka.
Addison spojrzała na kuzyna z rezygnacją, bo nie jego się tam wtedy spodziewała. Zaraz jednak zaczęła klaskać, jak pozostali, bo mimo wszystko cieszyła się jego widokiem.
- Dziękuję wam wszystkim, że przyszliście życzyć mi powodzenia przed meczem. - odezwał się chłopak, podchodząc do swoich dawnych znajomych.
Mira nie słuchała, co mówili, odwróciła się natomiast do Wyatta, który rozglądał się wtedy wokół siebie. Czując jednak jej wzrok na sobie, natychmiast spojrzał w jej stronę i, wykorzystując okazję, pocałował ją krótko. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, mimo wszystko uśmiechając się. Kochała go. Z każdym kolejnym gestem, dniem uświadamiała sobie, że tamto uczucie było prawdziwe.
Wreszcie, po jakże długich minutach, ktoś wypuścił dym, przez który zaraz przeszli zawodnicy, witani gromkimi brawami, wiwatami i oklaskami.
- Do boju, Seabrook! - zawołał Zed, bo to on pierwszy wyszedł przed szereg. - Hej, Seabrook! Jazda, jazda! Biegnijcie przodem! - dodał, poganiając wszystkich, by szli na murawę. On sam patrzył wtedy za nimi, podekscytowany nadchodzącym meczem.
Wynter podeszła do niego bliżej, jakby bojąc się nadchodzącego meczu. Zed natychmiast złapał ją za ramiona i spojrzał na jej twarz, bo widział, że się obawiała.
- Posłuchaj, będziesz dzisiaj świetna, rozumiesz? - powiedział, a dziewczyna od razu pokiwała głową na znak, że rozumiała. - Węgorze myślą, że założą ci kaganiec, że złapią cię na smycz. Ale ty nie jesteś szczeniaczkiem, jesteś dziką leśną bestią.
Naszyjnik i oczy Wynter zaświeciły, co dało mu wystarczający znak, że była wtedy już stanowczo zmotywowana do działania. Wszyscy zawyli nagle - to był znak, że każdy z nich wierzył w wygraną miejscowej drużyny. Nie było innej opcji, musieli wygrać. Byli w końcu najlepsi.
- Krewety na ostro! - zawołała Wynter.
- Ostro, aż parzy! - odkrzyknął jej Zed, a już po chwili Wynter pobiegła do drużyny, a jej miejsce zajęła Addison.
Zdziwieniem dla wszystkich był jednak obraz uderzającej Wynter o autobus. Zed krzyknął z bólu, Miranda skuliła się, czując ból w całym ciele na sam widok Wynter, inni patrzyli na to też jakby obolali.
Ale Wynter nic nie było.
- Przegięłam? - spytała dla upewnienia, sama zdziwiona swoim zachowaniem.
- Nie ma takiej opcji. Rób swoje. - powiedział Zed, czując pewnego rodzaju obowiązek, by motywować wszystkich do działania. W końcu to od niego zależała przyszłość całej reszty potworów. - Seabrook! Seabrook!
- Co tu się dzieje w ogóle? - zaśmiała się Miranda, obserwując cały tłum zgromadzonych. Dziwnie było jej patrzeć na to wszystko, ale cieszyła się widokiem szczęśliwych przyjaciół.
Kiedy tylko odwróciła się w pewnym kierunku, natychmiast dostrzegła ojca swojego przyjaciela i dwójkę obcych jej ludzi, którzy musieli być rekruterami z uczelni, do której chciał dostać się Zed.
- Zevon wkroczył do akcji, ciekawe co z tego wyjdzie? - zaśmiała się Miranda, obserwując mężczyznę z daleka.
- Mówisz o ojcu Zeda? - zagadnął Wyatt, marszcząc brwi, ale patrząc w tym samym kierunku, co ona. - Od kiedy mówisz na niego imieniem?
- Od dawna, tylko nie było na to okazji. - stwierdziła, jak gdyby nigdy nic, wzruszając przy tym ramionami. - Oficjalnie zwracam się do niego "wujku". Nie mów nikomu, że mówię na niego po imieniu.
- Da się zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro