rozdział 4
- Mira...
Dziewczyna rozejrzała się wokoło, ale widziała jedynie drzewa. Była w lesie, było ciemno. Była sama.
- Jesteś mordercą, Mira.
- Kto tu jest?
Odpowiedziała jej cisza, którą po chwili przerwał głośny śmiech. Przed oczami pojawiła się jej trójka osób. Byli we krwi, twarze mieli okaleczone, ubrania rozszarpane... Rozpoznała ich. To ona ich tak urządziła.
Cofnęła się do tyłu, czując, jak serce zaczęło walić jej szybciej w piersi. Nie mogła uwierzyć, że znów przed nią stali, jakby żywi, a jednak martwi. Patrzyli na nią wydłubanymi przez nią samą oczami, z ustami wykrzywionymi jakby w uśmiechu... Przerażali ją.
- Odejdźcie stąd.
- Jesteś... Mordercą.
Już po chwili tamta trójka dorosłych zniknęła, a na ich miejscu pojawił się brat dziewczyny, Niles. Chłopczyk był cały we krwi, ręka była nienaturalnie wykrzywiona, włosy rozczochrane, twarz okaleczona. Wyglądał okropnie i tak samo poczuła się wtedy Miranda.
- Pozwoliłaś mi zginąć. - powiedział niepodobnym do siebie głosem, co ją przeraziło.
- Nie mogłam nic zrobić, braciszku. Nie chciałam, żeby stała ci się krzywda. - wyszeptała Miranda, czując naokiwajace do oczu łzy.
- Mogłaś zrobić cokolwiek! - zawołał, a ona skuliła się nagle przez jego krzyk. - A ty im pozwoliłaś mnie zrzucić.
- Nie myślisz tak. Dobrze wiesz, że nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie, byli silniejsi.
- A jednak dałaś im później radę. Czemu nie mogłaś zrobić tego wcześniej? - spytał z pretensją. - Jesteś mordercą, siostrzyczko.
Pierwsze łzy zaczęły opuszczać oczy dziewczyny, ale jej brat prędko zniknął jej z pola widzenia. Na jego miejscu natomiast pojawił się... Wyatt. Serce Miry zatrzymało się, bo nie podejrzewała, że i on się jej ukaże. Była w szoku, a on? On patrzył na nią z nienawiścią.
- Zabiłaś nasze dziecko, Mira. - warknął, jego głos również nie był do niego podobny.
- Nie chciałam tego.
- Okłamujesz mnie, odkąd się poznaliśmy. - powiedział, ale ona milczała. - Nawet nie zaprzeczasz.
- Nie będę mówić, że jest inaczej, rozumiesz? Nie chcę cię już dłużej okłamywać. - powiedziała bliska płaczu. - I tak! Straciłam to dziecko. Pozwoliłam, by mój brat zginął. Pozwoliłam, by rodzice jechali, a teraz nie żyją, bo wjechał w nich tir. To wszystko moja wina i dobrze wiem, że nie zasługuję na szczęście. - dodała, wyrzucając w końcu z siebie to wszystko, co siedziało w niej od lat. - Nie wybaczę sobie tego nigdy.
Miranda obudziła się ze łzami w oczach, szybko bijącym sercem i poczuciem winy. Wyatt też się obudził, zdając sobie sprawę, że coś się działo z dziewczyną. Spojrzał na nią zaspanym wzrokiem, zauważając, że było źle. Ale nie źle fizycznie... Źle psychicznie.
- Co się dzieje?
Dziewczyna nie była w stanie odpowiedzieć. Spojrzała tylko na niego przez łzy, po czym wtuliła się w niego. Zdezorientowany chłopak dopiero po chwili objął ją ramiona, czując, jak drobna wtedy była. Zaczął głaskać ją po głowie, dając się jej wypłakać w swoją koszulkę. Nie wiedział, co się stało, ale zdawał sobie sprawę, że to mogło być przez koszmary, które męczyły ją w ostatnim czasie zdecydowanie za często.
- Już dobrze. To był tylko sen, głupi koszmar. To nie wydarzyło się naprawdę. - szeptał do jej ucha, głaszcząc ją uspokajająco po plecach.
- Nie wiesz tego. - mruknęła cicho, odsuwając się od niego nieznacznie, tylko po to, by spojrzeć na jego twarz. - Nic nie wiesz.
- To mi powiedz, Mira. Chcę ci pomóc.
- Nie mogę, rozumiesz? Jeszcze nie teraz, Wyatt. - powiedziała, ocierając policzki z łez. - I przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie przejmuj się tym, poradzę sobie. - odparł od razu. Nie był na nią zły za to, że miała koszmar. To nie była jej wina. - Powinnaś odpocząć albo zgłosić się z tym do lekarza. To nie jest normalne, że co noc śnią ci się takie rzeczy. Wykończysz się.
- Tak, pójdę, ale kiedy indziej. - mruknęła, kiwając głową, choć tak naprawdę nie zamierzała tego zrobić. - Teraz po prostu... Przytul mnie, Wyatt. O nic więcej nie proszę.
Chłopak pocałował ją jedynie w głowę i przytulił do swojej piersi, nie będąc w stanie zrobić już nic więcej. Martwił się, ale co mógł zrobić, gdy ona nic nie mówiła? Był bezradny i musiał czekać. Czekać na cokolwiek.
~*~
Miranda szła przed siebie spokojnie, pogrążona we własnych myślach, gdy niespodziewanie ktoś złapał ją w pasie i podniósł do góry. Dziewczyna od razu rozpoznała perfumy chłopaka i uśmiechnęła się delikatnie. Już chwilę później jej nogi stanęły na ziemi, więc od razu odwróciła się za siebie do swojego przyjaciela.
- Witam panią Accalię bardzo serdecznie. - przywitał się z uśmiechem, przyglądając się jej z bliska.
- Miło pana widzieć, panie Nekrodopolis. - odparła od razu, śmiejąc się pod nosem. - Co tu robisz?
- O to samo mógłbym spytać ciebie. - stwierdził, wskazując w jej stronę. Zaraz rozłożył szeroko ramiona, wskazując na wszystko wokoło. - Jesteśmy w Zombietown, mieszkam tu, gdybyś nie wiedziała.
- Naprawdę? Myślałam, że to część, gdzie mieszka Addison. - oznajmiła Miranda, specjalnie rozglądając się wokoło. Udawała, że pomyliła osiedla. - A tak na poważnie, chciałam chwilę porozmawiać.
- Coś się stało?
- Jesteś jedyną osobą, której to mówię. - stwierdziła, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Wydawały się wtedy bardziej interesujące, niż cokolwiek innego.
- M... - mruknął Zed, wiedząc, że specjalnie przedłużała. Nie lubił tego.
- Muszę wyjechać na kilka dni.
- Co? Czemu? - wypalił od razu, marszcząc brwi. Nie spodziewał się takich wiadomości. Nie był przygotowany na to, że znów zamierzała wyjechać.
- Muszę uporządkować stare sprawy. Może te koszmary w końcu znikną, może... Może w końcu odważę się powiedzieć Wyattowi wszystko. - powiedziała łamiącym się głosem, który wręcz łamał jego serce.
- Wracasz do starego domu, prawda?
- Muszę. - przytaknęła, kiwając głową na potwierdzenie. - Wyjeżdżam z samego rana. Podrzucę Wyattowi list, więc w razie, gdyby pytał, gdzie pojechałam, możesz mu podać adres. Ale tylko wtedy, gdy uznasz, że naprawdę możesz to zrobić.
Zed prędko przyciągnął ją do uścisku, tak naprawdę nie wiedząc, jak na to zareagować. Nie chciał, żeby wyjeżdżała, ale wiedział, że tego potrzebowała. Od dawna widział, że coś się działo i nie zamierzał jej zatrzymywać.
- Zgoda. - powiedział cicho, nie puszczając jej ani na moment. - Ale musisz obiecać mi, że wrócisz. I że wszystko mu opowiesz, on zasługuje na prawdę.
- Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro