rozdział 14
- Stać! Nie ruszać się! - powiedział Z-Patrol przez głośniki, kiedy tylko grupa uciekinierów wydostała się z budynku. Nie mieli już drogi ucieczki.
- Teleportuj nas, Statku Matko! - zawołała A-Spen, patrząc w górę na statek. Miała nadzieję, że nie zostaną złapani i im się uda.
- Wilki, do ataku! - zawołała Willa, zjawiając się wraz z całą resztą na zewnątrz.
- Wilki, stać! Nie macie prawa! To ja jestem Wielką Alfą i macie obowiązek mnie słuchać!
- Użyjmy kamieni! - krzyknął Wyatt.
Miranda miała wrażenie, że nikt jej wtedy nie słuchał. Była jedynym wilkołakiem, który nie chciał atakować kosmitów. Rozumiała ich, wiedziała, że chcieli zrobić wszystko, by znaleźć swój dom. Pod tym względem była do nich bardzo podobna. Przecież sama jakiś czas wcześniej była w podobnej sytuacji.
- Zed...
Wszyscy zaczęli zasłaniać twarze, gdy jasne światło nie pozwoliło Statku Matce zabrać kosmitów na swój pokład. Zed objął zarówno swoją dziewczynę, jak i przyjaciółkę, sam ochraniając się przed światłem. Nie rozumiał, dlaczego wilkołaki tak bardzo dramatyzowały w tamtym momencie.
- Coś jest nie tak. - odezwał się Statek Matka. - Awaria systemu.
Światło znikło, wilkołaki przestały używać swoich kamieni, znów zrobił się chaos, wszyscy chcieli zaatakować kosmitów. Każdy krzyczał, chcąc się ich pozbyć, a Mira, Zed i Addison nie wiedzieli, co robić. Byli bezradni, byli z tym wszystkim zupełnie sami.
Wystarczyło jedno spojrzenie Zeda na Mirandę, by ci zareagowali. Chłopak przekręcił swoją Z-opaskę, a Miranda użyła swojego kamienia. Oboje stali się potworami, którymi byli i byli gotowi walczyć ze wszystkimi, bez względu na wszystko. Zoey natychmiast do nich dołączyła, ale Willa, Wyatt i Wynter nie pozostawali dłużni i również zaczęli na nich warczeć.
- Dosyć! - zawołała ostatecznie Addison, nie mogąc znieść już tego wszystkiego. Miała dość.
Każdy z nich od razu się uspokoił. Zed odwrócił się do swojej siostry, Addison podeszła do kosmitów, sprawdzić, czy nic im nie było, a Miranda stała naprzeciwko swoich pobratymców, zdając sobie sprawę, że byli zupełnie różni. Czuła się z tym źle, bo wiedziała, że robiła dobrze, a nikt z jej watahy jej nie ufał i nie pomógł. Strasznie ją to bolało.
- Mira... - mruknął Wyatt, chcąc podejść do swojej ukochanej, jednak ta się cofnęła. Nie miała najmniejszej ochoty z nimi rozmawiać.
- Nie podchodź. Zawiodłam się na was wszystkich. - powiedziała Miranda tak cicho i takim głosem, że Wyatta zabolało serce.
Willa nic sobie z tego jednak nie zrobiła. Była wściekła na Addison, Zeda, na Mirandę, na kosmitów. Na wszystkich. I wcale tego nie ukrywała.
- Właśnie, dosyć. To też twoja wina. - warknęła, patrząc głównie na Addison. - Dopuściłaś do nas tych kłamców. Zdradzili nas. I ty też! Jesteś z nami albo...
- Z nimi? - dokończyła za nią Addison, czując jak mocno waliło jej wtedy serce. Nie chciała się kłócić. - Jestem jedną z nich. Jestem stąd, ale moja babcia nie. Jestem... - zaczęła ponownie, po czym wzięła urządzenie, które dostała kilka dni wcześniej od kosmitów. - Kosmitką!
Ludzie, zombi i wilkołaki westchnęli nagle, patrząc na siebie nawzajem. Nie byli przygotowani na taki obrót spraw, nie wiedzieli, że Addison - ta sama Addison, która tak bardzo się do wszystkiego przyczyniła - była kosmitką.
Miranda nie zwracała na nią uwagi, nie patrzyła na innych, nie zamierzała dłużej tam zostać. Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała chwili sam na sam, by pozbierać myśli. Miała dość. Ostatni raz spojrzała na Wyatta, po czym zaczęła odchodzić. Nie obchodził ją fakt, że nie miała gdzie się podziać, że nie miała planu.
Musiała zniknąć. Tak po prostu.
Po raz kolejny.
~*~
Miranda uwielbiała spacerować nocą. Nie lubiła jednak wracać do przeszłości, którą tak źle wspominała. Za każdym razem przypominała sobie swoich bliskich - rodziców i brata, który przez nią zginął. Miała ogromne wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiła te kilka lat temu, że Niles przez nią teraz nie żył. Tęskniła za nim każdej nocy.
Idąc leśną drogą w tylko sobie znaną stronę, nie zwracała na nic uwagi. Pragnęła w końcu poczuć się bezpieczna, chciała w końcu należeć do grupy, dla której coś znaczyła. Może była Wielką Alfą, ale co z tego, skoro w ostatnim czasie nikt jej nie słuchał? Miała wrażenie, jakby była niewidzialna, jakby nie istniała. Wszyscy mieli ją głęboko gdzieś i to bolało ją najbardziej.
- Mira...
Nie zareagowała. Miała w nosie to, że ktoś mógł ją zaatakować, zabić, porwać. Było jej wszystko jedno. Nie obchodził ją fakt, że ktoś by jej szukał. Wiedziała, że Zed prędzej, czy później dowiedziałby się, gdzie się znajdowała - znał ją wystarczająco dobrze. Lepiej, niż ona sama siebie.
- Odwróć się, Mira. - powiedział ten sam głos, co wcześniej, jednak Miranda nie zamierzała wykonywać jego rozkazu.
- To bez sensu. Nie zmusisz mnie. - mruknęła bez emocji, wzruszając ramionami. Nieustannie szła przed siebie.
- Lata temu mówiłem to samo. Jesteśmy tak bardzo do siebie podobni. - powiedział ponownie, wyraźnie rozbawiony.
- I co z tego? Jesteśmy dla siebie nikim. Zwykłymi istotami, które żyją na tym świecie. Cokolwiek nie powiesz, nie odwrócę się.
- Nawet jeśli powiem, że nie zginąłem?
Jak zapowiedziała, Mira się nie odwróciła. Stanęła jednak, czując, jak mocno jej serce zaczęło bić. Sama nie wiedziała, kim był osobnik, który za nią podążał i który obserwował ją od jakiegoś czasu. Wiedziała, że to była ta sama osoba, i choć bardzo chciała dowiedzieć się, kim była, nie potrafiła się odwrócić.
Dlatego to on podszedł do niej, stając tuż naprzeciwko niej. Miranda wstrzymała wtedy oddech, łzy zagnieździły się w jej oczach.
- Nie jesteś prawdziwy. Ja po prostu mam zwidy. Nie możesz być prawdziwy. - powiedziała, kręcąc głową sama do siebie, jakby chciała odpędzić od siebie tamtą "zjawę".
- Jestem jak najbardziej prawdziwy, Miranda. Spójrz na mnie i powiedz, że mnie rozpoznajesz. Wiem, że wiesz.
- Nie możesz... - zaczęła ponownie, ale jej głos załamał się. Jej ciało zaczęło się trząść z nadmiaru emocji. - Niles.
Wtedy już nie wytrzymała i rzuciła się w ramiona chłopaka, ściskając tak mocno, jak nigdy wcześniej. Zaczęła płakać, ale ze szczęścia. To wszystko było absurdalne, nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. To nie miało prawa bytu, a jednak stał przed nią w całej swojej okazałości, starszy, niż wtedy, kiedy widziała go ostatni raz.
- Ja też tęskniłem, siostrzyczko. - wyszeptał, wtulając się w jej ciepłe ciało. Czuł, że wtedy mógł już umierać.
- Już nigdy cię nie zostawię, braciszku. Tak bardzo cię kocham.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro