Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 6

Miranda podążała powolnym krokiem po znanej sobie miejscowości, zmierzając w stronę dawnego miejsca zamieszkania - jaskini, nory, w której mieszkała jej dawna wataha. Czuła się dziwnie, będąc tam, ale musiała zmierzyć się z przeszłością. Ludzie mijali ją jak gdyby nigdy nic, nie zwracając nawet na nią uwagi, mimo że wydawało się im dziwne, że zmierzała w stronę lasu.

Ale ona miała ich gdzieś, nie obchodziło ją, co o niej myśleli. Miała plan do zrealizowania i nic ani nikt inny jej nie obchodził.

Wreszcie doszła do dawnego domu i powolnym krokiem skierowała się w odpowiednią stronę. Pamiętała tamto miejsce, jak własną kieszeń, ale widok łamał jej serce. Było pusto i to przerażało ją najbardziej.

Wspomnienia zaatakowały ją z każdej strony. Łzy zagnieździły się w jej oczach, gdy dotarło do niej, że nikt z tamtej watahy już nie żył. Nie mogła pojąć, że tak liczna grupa była martwa, a jedyną ocalałą była ona sama. Dziewczyna zakryła usta rękoma, zaczynając cicho płakać. Bolało ją serce, uświadomiła sobie, że to wszystko stało się przez nią, że to ona była odpowiedzialna za wszelkie zło, które spotkało jej dawną watahę.

To ona była tym ogniwem, które rozpaliło ogień, a które tliło się do dziś.

~*~

Wyatt, po przeczytaniu listu od Miry, natychmiast ruszył do Zeda. Chłopak był jego ostatnią deską ratunku, zdawał sobie sprawę, że to właśnie do niego poszła, bo jemu bała się powiedzieć. Serce biło mu jak szalone, gdy pukał do odpowiednich drzwi, w nadziei, że poszukiwany nastolatek tam był.

I na szczęście to właśnie on mu otworzył.

Zed nawet nie pytał, tylko wpuścił chłopaka do środka. Zaprowadził go do swojego pokoju, gdzie wcześniej uszykował dawny adres przyjaciółki, bo wiedział, że Wyatt do niego przyjdzie. Obiecał przecież Mirandzie pomóc mu ją znaleźć.

- Miranda uprzedziła, że możesz przyjść. - oznajmił, zerkając na niego z dziwnym smutkiem.

- Powiedziała ci, gdzie jedzie? - spytał od razu Wyatt, zdając sobie sprawę, że Zed wiedział zdecydowanie więcej, niż on sam.

- Powiedziała.

- To powiedz mi, gdzie ona jest! Dobrze wiesz, że w ostatnim czasie jest z nią źle. A jeśli coś się jej stało? - powiedział Wyatt, nie będąc w stanie ustać w miejscu. Nosiło go, a on nie potrafił tego kontrolować.

- Na pewno sobie poradzi, znam ją. - oznajmił spokojnie Zed, wzdychając cicho. Wiedział, że Miranda zawsze dawała sobie radę.

- Dlaczego ty jesteś taki spokojny, co? To twoja przyjaciółka, powinieneś być tam pierwszy. - warknął wilkołak, nie mogąc znieść myśli, że zombi był tak spokojny. Nie rozumiał tego.

- Wyatt, uspokój się, usiądź.

- Postoję.

- Jak chcesz. - mruknął Zed, przecierając twarz rękoma. Dla niego to wszystko również było trudne. - Wiesz, dlaczego ją tam puściłem? Bo wiem, jak bardzo męczy się z przeszłością i tym, co się stało. To, co przeszła kilka lat wcześniej, nie daje jej spokoju, a jej wyjazd w tamto miejsce powinien jej pomóc. Miranda jest silna, ale to wszystko za bardzo ją przytłacza. Jak myślisz, dlaczego ci o tym wszystkim nie powiedziała?

- Nie wiem. - mruknął Wyatt, czując się tak, jakby niedługo miał się rozpłakać. Tak bardzo bolało go serce.

- Bo się boi, jak na to zareagujesz. Kocha cię, ale boi się twojej reakcji na swoją przeszłość.

- To co ona niby zrobiła?

- Obiecałem, że nie powiem nikomu. Ona sama powinna ci o tym powiedzieć. - stwierdził Zed, nie zamierzając ingerować w to wszystko. Zamierzał dotrzymać powierzonej Mirze tajemnicy. - Naprawdę ci na niej zależy?

- Zed, naprawdę pytasz? - odparł Wyatt, unosząc brwi ku górze. - Od dawna wiem, że to coś poważnego. Pomimo jej tajemnic, skrytości i całej reszty... Nie potrafię tego określić, ale cholernie mi na niej zależy i jestem w stanie zrobić dla niej wszystko.

Zed uśmiechnął się delikatnie, po czym odwrócił do szafki, gdzie trzymał dawny adres swojej przyjaciółki. Wyciągnął świstek papieru i podał go Wyattowi, już wtedy wiedząc, że dobrze robił.

- Jest pod tym adresem. Pozwoliła mi powiedzieć, kiedy uznam, że na to zasługujesz.

- Dzięki wielkie.

Już po chwili Wyatt wybiegł z domu Zeda, gotowy, by już wtedy ruszyć na poszukiwania Mirandy. Bo ją kochał i zamierzał zrobić wszystko, by była szczęśliwa.

Nawet jeśli jej przeszłość była niezwykle mroczna.

~*~

Wyatt znalazł się na miejscu zadziwiająco szybko, ale gorzej było ze znalezieniem dawnego domu Mirandy, który znajdował się w lesie. Mimo wszystko, po jakże długich minutach, znalazł się w odpowiednim miejscu i, z lekkim strachem, wszedł do nory. Nigdzie jej nie widział, ale prędko do jego uszu dotarł odgłos szlochania.

I natychmiast skierował się w stronę ów dźwięku.

Miranda siedziała na ziemi i płakała. W uszach jej szumiało, widoczność zasłaniały łzy, serce biło jak szalone... W tamtym momencie była wrakiem człowieka, wrakiem samej siebie, a to tak bardzo łamało Wyattowi serce.

- Mira...

Dziewczyna spojrzała na niego, jednocześnie zdziwiona, ale też szczęśliwa, że tak był. Nie ruszyła się z miejsca, nie potrafiła. To on do niej podszedł, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Usiadł obok, a ona po chwili wtuliła się w jego ciało, próbując się jakoś uspokoić. Położyła głowę na jego piersi, a on objął ją szczelnie, bojąc się, że mogła się zaraz rozsypać, jak porcelanowa lalka.

- Csii, już wszystko dobrze. Nie płacz proszę. Nic się nie dzieje. - powiedział cicho, głaszcząc ją uspokajająco po plecach. - Co się stało?

- Jestem... Mordercą. - wyszlochała, nawet tego nie kontrolując. Próbowała się uspokoić, co było wyjątkowo trudne w tamtym momencie.

- Co? Niee, na pewno nie. Nie wierzę, że byłabyś w stanie kogoś zabić. - zaprzeczył od razu, kręcąc głową, jakby próbując odgonić od siebie tamte myśli.

- A jednak.

Miranda odsunęła się od niego i spojrzała na jego twarz, uświadamiając sobie wtedy, że czas najwyższy wyjawić mu prawdę. Zasługiwał na nią, a skoro już tam byli, bez świadków, sami, to mogła mu to powiedzieć. Przetarła twarz rękoma, uspokajając się na tyle, na ile mogła.

- Nie będę cię winić, jeśli mnie zostawisz po tym, co ci powiem. Wiem, że moja przeszłość jest dość... Mroczna i brutalna. Nie każdy jest w stanie to znieść. - zaczęła, przejeżdżając dłonią po swoich białych włosach. - Nawet ja.

- Nie jestem w stanie cię zostawić, rozumiesz? Cokolwiek mi nie powiesz, nie zostawię cię. - zapewnił ją Wyatt, nie mogąc znieść myśli, że tak bardzo próbowała go od siebie odtrącić.

- Mówisz tak teraz, a później wszystko może się zmienić.

- Obiecuję, że tak nie będzie.

Jego wzrok mówił jej, że tak będzie, ale mimo wszystko wiedziała, że mógł zareagować w każdy możliwy sposób na jej przeszłość. Musiała zaryzykować, bo co innego jej zostało? Nie miała już nic do stracenia, dosłownie.

- Miałam osiem lat, gdy zginął mój brat. - zaczęła, przełykając ślinę. Serce znów zaczęło ją niemiłosiernie boleć. - Wracaliśmy w nocy do domu, gdy na naszej drodze stanęli jacyś dorośli. To były sekundy, gdy ktoś mnie przytrzymał, gdy wzięto mojego brata i po prostu... Niles nie miał szans, zginął na miejscu. A później ja, w przypływie wściekłości, zaatakowałam tamtą trójkę. Nie wyszli z tego cało. Zginęli z moich rąk, tak samo jak mój brat zginął z ich.

Dziewczyna przymknęła powieki, zakrywając twarz rękoma, by pozbyć się tamtego widoku sprzed oczu. Wyatt nie odezwał się, a jedynie spuścił wzrok, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie był w stanie wyobrazić sobie nawet, co mogła wtedy czuć. Nie wyobrażał sobie, jak on mógłby zareagować w takiej sytuacji.

- Przeprowadziliśmy się już kilka dni później. Tutaj. Poznaliśmy tą watahę, przygarnęli nas z chęcią. Byli mili, pomogli się nam zaklimatyzować. - ciągnęła dalej. - Wszystko szło dobrze, aż do czasu, gdy zniknęli moi rodzice. Dość szybko dowiedziałam się, że mieli wypadek samochodowy, zabrali ich do szpitala, ale kiedy tam w końcu dotarłam... - dodała, ale nie dokończyła. Zaciągnęła się powietrzem, chcąc się uspokoić przed ponownym atakiem. - Później wróciłam do watahy, ale ich już nie było. Wyjechali, przenieśli się, zginęli, a ja... Zostałam sama. Mieszkałam tu przez jakiś czas, ale z każdym dniem czułam, że tu nie pasuję. I wróciłam do Seabrook. A tam już wpadłam na ciebie, na Zeda... Przygarnął mnie do siebie na te kilka dni, a później przeniosłam się do was. I tak jest do dziś.

- I tak bardzo miałem się bać twojej przeszłości? Przecież to nie twoja wina, Mira. Nie zawiniłaś. - powiedział spokojnie Wyatt, oddychając z ulgą. Spodziewał się wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego.

- Przeze mnie zginął mój brat, później rodzice, cała wataha mnie zostawiła, a na koniec to dziecko. Nienawidzę siebie za to. Przeze mnie giną najważniejsze osoby w moim życiu. Boję się, że i ciebie mogę stracić.

- Jakie dziecko?

Miranda spojrzała na niego, a jej wzrok powiedział mu wszystko. Serce zatrzymało się na chwilę, gdy zrozumiał, co naprawdę powiedziała. Nie mógł uwierzyć, że to było prawdą, że nie kłamała... Naprawdę mógł być ojcem?

- To dlatego... - zaczął, zbyt oszołomiony, by dokończyć swoje zdanie.

- Taak. - przytaknęła Mira od razu, kiwając głową na potwierdzenie. - Męczyłam się z tym przez długi czas, a kiedy spotkałam się z Elizą i wylądowałam w szpitalu... Wtedy wszystko stało się jasne. I znów zaczęłam zarzucać sobie, że ktoś przeze mnie zginął. Sprowadzam same nieszczęścia, nie zdziwię się, jeśli i ty mnie zostawisz.

Wyatt odruchowo złapał jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją czule, choć jego serce waliło w piersi jak szalone. Nie był w stanie jej wtedy zostawić, mimo że sam musiał to wszystko poukładać sobie w głowie. To była trudna sytuacja, trudna sprawa, z którą oboje musieli się zmierzyć.

- To nie twoja wina, Mira. To zwykły przypadek. - zapewnił, opierając swoje czoło o to jej.

- Wcale nie, Wyatt. To nie może być przypadek, nie, kiedy tak wiele razy to się stało. Nie wierzę, że mogło być inaczej.

- Ubzdurałaś to sobie, nie jesteś winna żadnej z tych śmierci, nie obwiniaj się za to. - powiedział, chcąc jakoś do niej dotrzeć. Wierzył, że mu się to uda. - I nie zostawię cię, rozumiesz? To co się stało nie ma znaczenia, jesteś inną osobą, nie tą, którą sobie wykreowałaś. Jesteś idealna, piękna, utalentowana, miła... To co siedzi ci w głowie nie może cię zniszczyć, rozumiesz? - dodał, uśmiechając się delikatnie, by dodać jej choć trochę otuchy. - Spójrz na mnie, Mira.

- Wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka, odkąd zginął mój brat. Boję się każdego innego ruchu, bo zdaję sobie sprawę, że mogę cię stracić.

- Nie stracisz mnie, nigdy. Nie pozwolę na to, skarbie. - powiedział, całując ją w głowę. To w tamtym momencie Miranda poczuła, że nie musiała się już wcale niczego obawiać. - Chodź, musimy wrócić do domu.

- Jesteś aniołem, Wyatt. - skwitowała cicho Mira, uśmiechając się szczerze po raz pierwszy od naprawdę dawna.

- Przestań.

- Nie chcę na razie wracać. - stwierdziła, wstając wraz z nim na równe nogi. Spojrzała na niego z jakąś iskierką w oczach. - Oprowadzę cię po okolicy, jest tu naprawdę pięknie.

- Jak chcesz, Mira. - zaśmiał się Wyatt, ciesząc się, że humor dziewczyny wracał. - Ale nie obwiniaj się nigdy więcej. Przychodź do mnie z każdym problemem, jasne?

Miranda pokiwała głową na znak zgody, patrząc na niego swoimi tęczówkami. Widziała w nim swojego anioła stróża, bratnią duszę, której potrzebowała od dawna.

- I porozmawiamy jeszcze o tym dziecku. Trochę dziwnie mi uwierzyć, że mogliśmy zostać rodzicami. - zaśmiał się dość nerwowo, przejeżdżając dłonią po swoich włosach.

- Nie jesteś zły, że to nie wyszło? - spytała dla upewnienia, zdając sobie jednak sprawę, że tamta ciąża nie mogła się udać. Nie w tamtym czasie.

- Uważam, że taki był nas los. Z resztą, chyba jesteśmy trochę za młodzi na rodzicielstwo. Może uda się nam kiedy indziej, gdy będziemy starsi.

- Kocham cię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro