XXV
Od autorki: Właśnie byłam na przekłuciu Outter Conch i Inner Conch i trochę ała
- Ile właściwie mają lat? - spytałem poprawiając sobie szczeniaki na rękach. Szliśmy powoli przez osiedle, które zachwycało mnie za każdym razem. Zerknąłem na Matt
- Od trzech do pięciu, w tym wieku zaczynają się ich przemiany. Uczę dzieci je kontrolować - powiedział zanim przystanął pod drzwiami jednego z domów pukając w nie. Otworzyła mu kobieta, odbierając od niego jedno szczenię. Jej wzrok powędrował do mnie, po czym kiwnęła lekko głową. Nie mając dłoni, by jej pomachać, wyłącznie się uśmiechnąłem.
Po chwili niosłem ostatnie dwa szczeniaki, słuchając o maluchach oraz ich dalszej nauce, kiedy trafią już pod skrzydła kogoś innego niż Matthew. Nagle przystanąłem czując znajomy zapach i odwróciłem się by zobaczyć moją alfę, wychodzącego z dużego, żółtego domu.
Wpatrywał się we mnie przez moment, by podejść do mnie i Matthew. Spojrzenie jego pięknych błękitnych oczu zatrzymało się na trzymanych przeze mnie szczeniakach.
- Urocze, prawda? - powiedziałem również spoglądając na dzieciaki, które zaczęły ziewać. Ledwo powstrzymałem pisk, na to jak słodkie to było.
- Mogę już je odnieść - odezwała się beta, wciąż stojąca przy moim boku. Niall jakby dopiero teraz zauważył Matthew i kiwnął do niego głową. Niechętnie oddałem maleństwa opiekunowi i pomachałem do szczeniaków, które wlepiały we mnie swoje śliczne oczka - Alfo. Do zobaczenia luno - skinął do mnie głową, zanim zaczął się oddalać.
- Wszystko w porządku? - spytałem, uśmiechając się do mojej alfy. Obserwowałem jak przełyka ślinę by unieść kąciki ust w delikatnym, właściwie czułym uśmiechu.
- Nie ma nic lepszego dla alfy, niż widok jego omegi ze szczeniakami - powiedział cicho, a ja poczułem pewien zawód. Zdawałem sobie sprawę, że on już myśli o dzieciach, których ja na razie nie planowałem.
- Myślałem, że ustaliliśmy, że z tym poczekamy - odparłem ruszając powoli w kierunku domu. Niall dogonił mnie, łapiąc za rękę i unosząc ją by musnąć wargami jej wierzch.
- Tak, jasne - westchnął - Po prostu wyglądałeś wspaniale i nie mogę się doczekać aż zobaczę w twoich ramionach nasze dzieci - wytłumaczył całując moją skroń - Ale chcę żebyś był gotowy i również tego chciał - dodał.
Przystanąłem przytulając moją alfę, po raz kolejny nie wierząc jak wspaniałym meżczyzną jest. Mógł mnie do tego zmusić, ale nie zrobił tego. Odetchnąłem cicho by za moment spiąć się czując trzecią osobę zbliżającą się do nas.
Odsunąłem się od alfy, spoglądając na jego matkę stojącą zaledwie trzy metry dalej. Uśmiechnęła się do swojego syna, mnie ledwo zaszczycając spojrzeniem. Wciąż pamiętałem o tym co chciała osiągnąć przed połączeniem moim i Nialla.
Teraz jednak musiała pogodzić się z tym, że dusza moja i blondyna są ze sobą związane już na zawsze.
- Witaj Ni - odezwała się w końcu - Zrobiłam pieczeń i pomyślałam, że może chciał-chcielibyście.. - poprawiła się szybko, a czułem jak słabo mi się robi, bo ledwo udawało jej się ukryć to, że mnie tu nie chce - Przyjść na obiad?
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Niall ścisnął moją dłoń.
- Jasne, z chęcią. Właśnie nie mogliśmy się zdecydować co chcielibyśmy zjeść - powiedział spoglądając na mnie ucieszony, a ja potrafiłem tylko uśmiechnąć się i udać, że też się cieszę z rozwiązanego problemu.
Sam nie wiem czy chciałem lub nie by wyczuł, że naprawdę nie chce iść na obiad do jego mamy. Czułem, że będzie mu przykro, jeżeli powiem, że wolę zostać w domu albo się wyprowadzić z daleka od jego mamy, która próbowała wysłać mnie na inny kontynent.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro