XVI
Sięgnąłem po kieliszek z czerwonym winem i upiłem łyk, układając w głowie co mniej więcej chciałbym im powiedzieć. Powinienem wszystko.
- Urodziłem się w Londynie, ale nie należałem do żadnego stada. Moja mama się odseparowała, kiedy po śmierci mojego ojca, a jej alfy, związała się z człowiekiem - zacząłem powoli. Niall znał każdy szczegół mojej historii, wiedział jak trudne jest dla mnie opowiadanie o tym. Nigdy nie byłem pewien, czy inni to zaakceptują. Jeżeli się straciło swojego partnera, już zawsze pozostawało się w żałobie. Moja mama zrobiła coś, co było nie do pomyślenia, decydując się wychować mnie z człowiekiem - Jej wataha uważała, że powinna być już na zawsze w żałobie, ale się zakochała. Chciała bym miał pełną rodzine. Mój biologiczny ojciec zmarł podczas jednego z polowań, chwile po moim poczęciu. Sam nie wiem, czy wiedział, że będzie miał syna - mój głos stawał się cichszy. Poczułem wtedy dłoń Nialla, ściskającą delikatnie moje udo. Uśmiechnąłem się słabo i uniosłem wzrok na wszystkich przy stole, którzy mi się przypatrywali - Nie miałem nigdy stada, ale będę się starał pełnić swoją role jak najlepiej.
Zapadła cisza, jedna z najbardziej stresujących w moim życiu.
- Myślę, że dobrym posunięciem ze strony twojej mamy było znalezienie kogoś, kto mógłby być dla ciebie autorytetem, nawet jeżeli to człowiek - odezwała się Ruby, a ja poczułem ogromnym kamień spadający z serca. Wprost na moje stopy - Ale w stadzie również znalazła by kogoś, z kim mogłaby cię wychować. Chociażby alfa stada ma dawać przykład dzieciom.
- To były inne czasy, a jego matka została postawiona pod ścianą - rzucił Niall, zabierając dłoń z mojego uda i łapiąc ponownie za sztućce.
- A teraz twoja matka nie myśli o powrocie do stada? Lub nie żałuje odejścia? Myślę, że mogłaby się odnaleźć u nas - odezwał się jeden z mężczyzn. Nie byłem w stanie przypomnieć sobie jego imienia.
- Mama Zayna nie żyje - powiedział blondyn, na co opuściłem wzrok.
- Przykro mi - wyszeptała Ruby, a ja kiwnąłem głową.
- Ale poradził sobie, pomógł mu Woody, jego ojczym. Tak jak my po odejściu taty - wymamrotał Niall i tym razem to ja położyłem dłoń na jego udzie chcąc okazać mu wsparcie.
Opowiadał mi o tym, jak odszedł jego tata, gdy on miał zaledwie szesnaście lat. Już wtedy przygotowywano go do roli alfy stada, którą przejął w zbyt młodym wieku.
- W porządku, koniec tych smutków. To szczęśliwy czas, będziemy mieli w końcu lunę - Ruby posłała mi uśmiech i wstała - Przyniosę danie główne.
- Zabiorę brudne talerze - zaproponowałem zaczynając zbierać naczynia. Nawyk z pracy. Zaniosłem je do kuchni i pomogłem nakładać pieczeń z warzywami i owocami morza. Usiadłem przyglądając się jedzeniu na talerzu i nachyliłem się do Nialla - Szkoda mi tych krewetek - wyszeptałem, a on spojrzał na mnie nie rozumiejąc i marszcząc delikatnie brwi - Nie mają nóżek ani rączek..
- Zayn - parsknął cicho i nachylił się całując mój policzek. Kiedy mi naprawdę było ich szkoda.
Od autorki: Jak Wam mija dzień? 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro