Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sztuka milczenia

                 Często, gdy wydaje się nam, że kogoś znamy, okazuje się, że wcale tak nie jest.

                 Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie obiektywnie ocenić sytuację. Nie zatrzymujemy się i nie próbujemy zastanowić się nad błahymi, wydawać by się mogło przesłankami. Szkoda, bo może gdybyśmy poświęcili chwilę swoim myślom i słowom innych ludzi, uniknęlibyśmy wielu rozczarowań? Może inaczej potoczyłoby się nasze życie? Może...

Zapraszam Was na kolejny rozdział i pamiętajcie, czasem trzeba szerzej otworzyć oczy, żeby dojrzeć to, co jest ukryte między wierszami...

:***

(Zaktualizowałam także poprzedni rozdział, jeśli ktoś ostatnio nie zaglądał, to lepiej do niego powrócić i doczytać)



Minęły dwa lata.

– Twoje zdrowie Elle! – Rzucam puszkę piwa, którą łapie w locie.

– Dzięki Mark. Jak udało ci się załatwić? Przykleiłeś sobie siwą brodę i wszedłeś do sklepu pani Donovan, mówiąc „ho, ho, ho"? – Parska śmiechem. – Ona lubi takie klimaty.

– Mam inne sposoby – mówię tajemniczo. – I  mam jeszcze to. – Wyciągam z kieszeni małą saszetkę. – Szesnaste urodziny to nie byle co, Elle.

– Co to jest?

– Magiczny pyłek wróżek. Dzięki niemu możesz zmienić się z kopciuszka w królewnę. Chociaż na jedną noc. – Ruszam woreczkiem przed jej oczami jak hipnotyzer.

A także szybko schudnąć i w końcu poczuć, że żyjesz. Możesz się też uzależnić, stracić przyjaciół, kondycję, marzenia. Dodaję. – Oczywiście w myślach. A i żeby nie było, przestałem wierzyć we wróżki, odkąd znalazłem wszystkie swoje mleczaki w szafce Jardina. A totalnym absurdem jest to, że jeszcze mi za nie płacił. Mój brat jest totalnym idiotą.

– Nie czuję się jak kopciuszek. Skąd ci to przyszło do głowy? – Patrzy na mnie jak nasza nudna nauczycielka od matematyki.

– Chcesz czy nie? – Zaczynam tracić cierpliwość.

– Oczywiście, że nie! Co się z tobą dzieje? – Wstaje szybciej niż to konieczne i otrzepuje spodnie. – Dajesz mi na urodziny jakieś prochy?!

– Nie jakieś, tylko najlepsze. – Czuję się urażony.

Odkąd zacząłem przyjaźnić się z Joshem, moje życie nabrało barw. Przekonałem się, że w powiedzeniu „nie oceniaj książki po okładce" jest sporo prawdy. Od czasu, gdy jesteśmy przyjaciółmi, nie jestem już grubasem. Jestem grubasem, z którym można się fajnie zabawić. A cotygodniowe kieszonkowe, które dostaję od rodziców na przyjemności, wykorzystuję zgodnie z przeznaczeniem.

Oglądamy się za siebie, Jardin biegnie w naszą stronę i wykrzykuje słowa, których nie rozumiem. Elle patrzy na mnie przygaszonym wzrokiem.

– Dostałem się! New Molton! – Jardin bierze Elle w ramiona i obraca dookoła własnej osi. – Sorry dzieciaku, impuls. – Szczerzy się i odstawia ją na ziemię. – Wyjeżdżam za dwa miesiące! Uniwerek!

– Ale czad! – Nie ukrywam entuzjazmu.

Nie będzie widział Elle przez dwa lata. Mam minimum dwa lata, żeby wyrzeźbić ten kawałek drewna. Jak dobrze pójdzie, skończę bez żadnej drzazgi w palcach. To wszystko z miłości do sztuki. Upewniam się, sprawdzając w telefonie datę. To urodziny Elle, a to ja dostałem prezent. Daję jej sygnały wzrokowe, żeby się ogarnęła i wykrzesała z siebie odrobinę radości. No i cicho sza o proszku w mojej kieszeni. Nie wiem jak wzrokiem pokazać śniętą rybę, ale chyba mi się udaje, bo Elle po prostu odchodzi. A przede wszystkim milczy.

Idzie szybkim krokiem w stronę swojego domu, tak jakby czekało tam na nią coś miłego. Ruszamy za nią. Jardin patrzy na mnie i bezgłośnie mówi: Co jest?. W odpowiedzi wzruszam jedynie ramionami.

– Powodzenia na studiach. – Elle uśmiecha się niepewnie, przeskakując wzrokiem między mną a moim bratem i zaczyna mocować się z furtką.  

– Pomogę ci. – Jardin otwiera ją z kopa. Tu nikogo nie dziwią takie zagrywki. Elle korzysta z okazji i znika w ogrodzie. – Poczekaj dzieciaku! – Biegnie za nią, ruchem głowy nakazuje mi zostać.

Stoję za ogrodzeniem, na tyle blisko by słyszeć ich rozmowę i modlę się, żeby Elle milczała. Niczym przyczajony tygrys obserwuję sytuację zza krzaka. Standardowo. Stoją na spróchniałej werandzie z bujaną, zardzewiałą ławką. Pijackie łoże jej ojca. Elle podnosi z wycieraczki pakunek i obraca go w dłoniach.

– Wszystko w porządku? – Mój brat trzyma ręce na jej ramionach i zmusza do spojrzenia w twarz. Już po mnie, Elle nie potrafi kłamać. Widzę, że drży jej broda. Zły znak. Na mnie już czas.

– Jardin chodź na obiad. Mama już pewnie na nas czeka. – Wkraczam do ogrodu.

– Poczekaj, rozmawiam. – Rzuca mi mordercze spojrzenie, a ja czuję, że tracę grunt pod nogami, tracę Elle. Nachalnie wkraczam w ich przestrzeń.

– Elle, uśmiechnij się. – Trącam ją w ramię, a sztuczny uśmiech pojawia się na jej twarzy. Grzeczna dziewczynka.

– Dobra chłopaki, na razie.

Rzuca przelotne spojrzenie w stronę mojego brata, ale on nie jest dobry w niewerbalnych znakach. Ja wręcz przeciwnie. Wiem, że można mówić nie tylko ustami. Słowa są w nas, w naszych gestach, spojrzeniu.

Rodzi się we mnie uzasadniony niepokój i już wiem, że Elle nie do końca opanowała sztukę milczenia. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro