Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciężar | Fotobudka cz. II

Synek, zachęcony obietnicą spaceru skomlał cichutko, ale młodszy pańcio nie był w stanie ruszyć się z kanapy.

Chichotał. Zaczerwienił się i zachichotał jeszcze intensywniej, przypominając sobie uroczy widok. To było jego zdjęcie? Czy to na pewno on pozował do obiektywu obok Victora? Spojrzał na fotografię, uśmiechając się coraz to szerzej.

Bez wątpienia u boku Rosjanina stał on sam, Katsuki Yuuri, jego najwierniejszy fan.

Jak dziś dzień pamiętał moment, gdy ujrzał go po raz pierwszy. Długowłosa rusałka zarzucała swym kucykiem, jej twarz zastygła w emocjonalnym grymasie a spięte mięśnie eksponowała przybrana przez nią poza. Nie zawalił żadnego skoku. Kombinacje wykonywał perfekcyjnie, jakby zupełnie nie myślał, czy cokolwiek pójdzie źle; wydawał się być odcięty od świata! Młody, piękny, energiczny, wykonywał zmysłowy taniec własnej duszy.

Od tamtej pory, gdy zapragnął mu dorównać, Victor towarzyszył mu każdego dnia. Nie było chwili, by o nim nie pomyślał. Robił wszystko, by być bliżej i bliżej, by być godnym chociażby przelotnej rozmowy. Tak bardzo pragnął zmienić się w księcia, aby móc stanąć obok swej eterycznej księżniczki...

I chyba tego... dokonał? Nadal nie był pewien.

Wpatrzony w ich wspólną pamiątkę, przypomniał sobie o plakatach. Otaczał się boskim wizerunkiem dosłownie wszędzie, kupował kilkakrotnie te same podobizny i rozwieszał je na nawet małym skrawku ściany.

A teraz? Teraz, na tym niedużym zdjęciu jest tak blisko niego i całuje go w policzek. Wtula się w szyję, śmieje się z głupiej miny narzeczone... no właśnie, narzeczonego!

A gdyby to było za mało dla japońskich rumieńców, teraz to mistrz otacza się podobiznami ucznia. Do cholery, podczas jego nieobecności ten łysiejący głupol najprawdopodobniej przytulał się do niedużego skrawka wspomnień.

Naprawdę potrzebował dowodów na odwzajemnienie jego wiecznej miłości?

Czasami, podobnie jak w tej chwili Yuuri czuł, jakby to wszystko było snem. Może miał wypadek i właśnie jest w śpiączce, a przyjazd Victora do Hasetsu to tylko wizja chorego? A może leży gdzieś na plaży i drzemie, marząc o życiu w Rosji? Miał ochotę się uszczypnąć, ale wiedział, że to głupi pomysł.

Przecież żył tutaj, cały i zdrowy. A Victor żył razem z nim! Tak bardzo inny od boskiego ideału, istniejącego tylko w jego wyobrażeniach, daleki i jednocześnie im bliski. Bardziej niepoważny, niecierpliwy i dziecinny, ale za to tak samo pracowity, oczytany i namię...

To wcale nie tak, że wyobrażał sobie... cokolwiek... wcześniej.

Nie śmiałby naruszyć prawie boskiej cielesności, nawet w myślach! Szanował ukochanego jako sportowca, trenera oraz partnera, szanował go prawie od urodzenia. I choć nie mógł zaprzeczyć, że kilkakrotnie, bez udziału jego woli wyobraźnia płatała z Victorem bardzo gorące figle, sam nigdy by tego nie zrobił, och nie!

Na pewno nie przed objawieniem w onsenie!

Zniecierpliwiony Makkachin przerwał jego wstyd i przemyślenia, kładąc smycz na poduszce i ciągnąc ząbkami za nogawkę spodni japońskiego pana. Posłusznie zgramolił się z wygodnej sofy, obdarzając psiaka kolejną dawką czułości. Wygłaskany pupil energicznie zamerdał ogonem.

– Makkachin uczy się od ciebie. – Poderwał się lekko, słysząc ciepły, głęboki głos.

– Co masz na myśli?

– Kręci tyłkiem, aż cały się trzęsie.

Istotnie, Makoś nader ochoczo ukazywał radość. W obawie, że psina się wywróci, Yuuri złapał go za puchate tułowie, śmiejąc się głośno.

– Spokojnie, Makkachin! – krzyknął, wpinając smycz w metalowe kółko szelek.

*

Park wydawał się zmieniać z każdym dniem tak samo, jak jego uczucia. Choć siedział na tej samej ławce, co zawsze – i kontemplował twarz, słowa i zachowanie niezmiennie tego samego mężczyzny, miłość rozrastała się wraz z bujną zielenią, powoli zmieniającą barwy. Radował się niezmiernie, że z nadejściem jesieni, rozpalające go zakochanie nie marniało w podobie liściom, a kumulowało się w sercu, by wybuchnąć feerią kolejnych, nowych doznań podczas wiosny.

Kawowy pudel biegał z wyszczekaną radością na mordce. Przez chwilę nawet wodził wzrokiem za kudłatą postacią, ale nie wytrzymał długo.

Już sięgał do kieszeni kurtki, już miał w ręku chłodną, śliską fotografię...

W ostatniej chwili powstrzymał się. Westchnął, chowając rumieńce w rękach.

W którym momencie zaczął tracić nad tym kontrolę? Przyszedł mu na myśl ich pierwszy pocałunek, ale czuł, że wszystko zaczęło się zdecydowanie znacznie wcześniej. Zrezygnował ze wspomnień, rumieniąc się mocniej na myśl o nich. Policzki paliły wnętrze jego dłoni, a on uśmiechał się łagodnie, patrząc na czubki własnego sportowego obuwia.

Przypomniała mu się noc, podczas której pierwszy raz zgodził się spać razem z Victorem.

Długo siedzieli, wsłuchując się w bezbłędne brzmienia nowo skomponowanej melodii. Nie potrzebowali słów, wystarczała muzyka oraz spojrzenia, za pomocą których przekazywali sobie wszystkie skrywane do tej pory ciepłe uczucia.

Chłodne, długie palce musnęły gładką skórę bladej, smukłej szyjki, na co Yuuri chciał uciec w speszeniu. Zatrzymał go jednak silny uścisk rosyjskich dłoni na jego karku i ciche, głębokie "Yuuri...", co to wydawało się być zbyt błagalne, żeby było prawdziwe.

Został więc, nie przerywając nawiązanej intymności, motylego dotyku, współdzielonego ciepła ciał, zbliżających się do siebie z każdym kolejnym oddechem.

To bezduszne, nic nie rozumiejące zmęczenie zniszczyło magię. Już chciał go przytulić, był tak bliski wyciągnięciu ręki w stronę nagiego ramienia...  ale powieki przymykały się bez zgody Victora woli. Lazurowe oczy zawzięcie walczyły z chęcią snu.

To Yuuri przerwał audycję. Wysunął też słuchawkę z ucha zaspanego Nikiforova, uśmiechając się do niego, gładząc zmęczony policzek.

Odłożył komputer na bok, po czym przykucnął nad Rosjaninem.

Victor myślał, że odleci tylko przez swoją niezaspokojoną fantazję. Wyobraźnia podsunęła mu obrazek Japończyka, składającego czuły pocałunek na jego czole. Nie rozróżniał jawy od snu, ku własnemu zadowoleniu. Starał się patrzeć, ale nie miał na to siły.

Zgarnął drobniejsze ciałko i wtulił się w nie, dając upust niewielkiej części skrywanych w sercu marzeń. Położył się, wciągając bruneta na wolne miejsce obok.

Ich westchnienia zmieszały się w jedno, przepełnione ulgą, satysfakcją i spełnieniem wspólnych pragnień.

Gdy zgasło światło, Yuuri sam przysunął się jeszcze bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Słowa były zbędne – słyszeli tylko bicie swoich zgranych serc, łagodne, łaskoczące skórę obojczyków oddechy i ciche, prawie niewybrzmiałe "Yuuri", raz po raz wyjękiwane w delikatnych, jakby wyśnionych muśnięciach rozgrzanych, umęczonych ust.

Nieświadomi własnych uczuć, oddali się zaspokajaniu wspólnej potrzeby.

Obydwoje potrzebowali wzajemnej czułości.

Zasnęli i śnili wspólnie – nie podejrzewając, że zabawiają się siłą zbyt uzależniającą, by się jej nie poddać.

Czy to wtedy przegrał walkę z samym sobą?

Nadal nie wiedział i nie chciał dowodzić prawdy. Nie potrzebował jej, nie musiał być świadomy.

Bez względu na to, który moment nadał początek jego miłości, czuł, że wszystko w nim rośnie. Emocje kumulowały się od tak dawna, że sam stracił rachubę – to o czymś świadczy! A jeśli to byłoby za mało, miał wrażenie, że ta miłość...

Ona po prostu rozsadza go od środka.

Być może nawet jęknął, lecz nawet tego nie usłyszał. Niespokojne serce coraz to szybciej wybijało rytm jego życia, plącząc się z drugim, spojonym z nim organem - i choć nie byli obok siebie, zawsze byli blisko. Przynajmniej tego był pewien.

Zaśmiał się głośno, podejmując decyzję. Zwołał Makkachina, wypieścił go za dwoje i obok równie szczęśliwego towarzysza, pobiegł do swojego celu.

Radość wypełniała go na samą myśl o reakcji narzeczonego.

*

Nie chciał się odkochiwać, ale gdyby chciał, Katsuki by mu w tym nie pomógł – tym bardziej, że nieświadomie (bo na pewno nie zrobił tego ze świadomością jego szoku!) sprawił, iż zakochał się jeszcze bardziej.

Gdyby żył w bajce, właśnie ocierałby krew, lejącą mu się ciurkiem z nosa.

­– Yuuri... - szepnął nieświadomie, głaszcząc palcem drewnianą, jasną ramkę. – Mój kochany Yuuri!

Jego ciało bezwiednie osunęło się na kanapę, zaś oczy napawały widokiem świeżo oprawionych zdjęć.

Nie miał pojęcia, jak to się stało - i nie miał głowy, by o tym pomyśleć. Skrył policzki we własnych ramionach, opierając się o wyścielony poduszkami podłokietnik. Chciał się rozpłakać, ale nie zamierzał tracić choćby sekundy z danego mu czasu, bowiem musiał wykorzystać go w inny sposób. Nie potrafił spuścić wzroku z małego prezentu.

Zniszczone, pomięte fotografie z pamiętnego balu u Chrisa wyeksponowano za szybką niewielkiej ramki. Drewniane listwy ozdobione były wypalonymi umiejętnie wzorami z płatkami śniegu.

Kolejny raz w swoim życiu zastanowił się, jak mógłby nie kochać tego uroczego wariata.

I znowu spłonił się, nie mogąc udźwignąć swojej rosnącej z każdą chwilą miłości.

*

Czas na kontynuację Fotobudki, czyli rozdziału ze wzroku.

Te części nie są już związane ze zmysłami, to po prostu część dalsza opowiadania. Pojawiały mi się one w głowie już podczas pisania zmysłów, chciałam po prostu je uwiecznić :)

W zamiarze miało powstać ich więcej, ale mam w tej chwili łącznie trzy dodatkowe części.
Każdy zmysł miał dostać drugi krótki rozdział - nie stanie się to jednak i można za to dziękować calorrine :')

Mam nadzieję, że niczego nie zepsułam!

Rozdziały sprawdzałam kilkakrotnie, aczkolwiek nie wykluczam, że mogłam coś pominąć. Jeśli tak się stało, wybaczcie – i bardzo proszę, wskażcie mi byka~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro