Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Moje życie to pasmo nieszczęść

Witam serdecznie wszystkich w oneshocie!
Biorę udział wraz z czternastoma wspaniałymi osóbkami, uczestnikami oraz autorami w challengu pod chasztagiem #challengepiszemyshoty
Aby sprawdzić się w pisaniu i nie tylko!
Na tablicy na moim profilu jest wstawiona rozpiska, kto po mnie czasowo jest i w jakich godzinach możecie spodziewać się oneshotów!

Zaraz po mnie jest CreatywnaSmerfetka

Oneshot +18 i nie odpowiadam za zniszczoną psychikę!

Czas pisania: czas do napisania to 8 dni, ale udało mi się zamknąć w dwóch dniach

Ilość słów: 8 tyś słów, ale przekroczone zostało o 3 130 słów

Słowa kluczowe: kiełbasa, Stany Zjednoczone, kostka do gry, wiosło, płatki zbożowe, strach na wróble.

Ship: Grzesiek x Janek (Grzanki)

Zapraszam serdecznie do innych autorów biorących udział w tej zabawie!

CreatywnaSmerfetka  hlep___ Nojixy_
Yashiro_xXxX Pieknadamusi  vixs21
Moon_azi Hisilka Tosternia  Idikila  Lisomi_21 A-dusia  Yukka_mikko PiekarnikLazienkowy

Życzę miłego dzionka, wieczoru bądź popołudnia w zależności kiedy czytasz!
================================

Stany Zjednoczone, Los Santos miasto pełne życia i niebezpieczeństw, których niektórzy po prostu nie widzą bądź nie chcą widzieć. Zdaje się, że każdy jest zwyczajny, nieszkodliwy i nie kryje się w nikim niebezpieczny mężczyzna bądź kobieta. Zdolni, by zabić i zranić bez względu czy to jest złe czy zabronione bądź karalne. Czasami zastanawiam się czy życie tutaj to najlepszy wybór. Urodziłem się jako Amerykanin, ale im bardziej patrzyłem na ludzi tym bardziej widziałem jak te miasto pogrąża się w mroku. Nikt nie jest już w stanie naprawić błędów, które popełniono wiele lat temu. Miasto występku i zła nad którym starają się niektórzy zapanować. Jednak nie ma już nadziei na to aby naprawić już ten świat. Świat, który już został zrujnowany przez zniszczone społeczeństwo. Policja w Los Santos zawsze ma ręce pełne roboty przez to nigdy nie ma czasu na odpoczynek czy też aby zrobić wszystko na spokojnie. Nie dało się gdyż występek w tym mieście był największy z powodu tylu mafii, które były w tak blisko siebie ustawione gdyż nasze kochane miasto, nie należało do największych, ale nie było też najmniejsze. Jednak pilnowanie porządku na mieście nie było najłatwiejsze, biorąc pod uwagę to iż niektórzy obywatele nie pomagali w różnych sytuacjach, a nawet utrudniali aby to uciekinierzy mogli uciec z łupem czy też czymś więcej w sumie zależy co było napadane czy też nie. Praca jako funkcjonariusz jednostki policyjnej nie należała do najłatwiejszych, a im wyżej na stanowisku tym więcej pracy oraz nerwów się jadło. Mission Row ulica przy której jest położony główny posterunek policji chociaż w całym mieście było dużo rozmieszczonych komend to każdy obywatel wiedział iż jeśli został ukradziony samochód czy też pistolet na który ma się zezwolenie to trzeba zgłaszać właśnie na tej ulicy. Ponieważ w innych posterunkach i tak informacje musiałyby zostać przesłane do głównego komisariatu. Dlatego zawsze największy ruch i gwar był właśnie tutaj. W miejscu do którego należałem i byłem funkcjonariuszem w sumie jednym z wielu, ale nie każdy był szefem policji, a następnie schodził coraz niżej rangą aż wylądowałem na oficerze. Spadałem coraz niżej i niżej, a wszystko przez bliską relację z osobą, którą lubiłem, szanowałem i może w przeszłości kochałem. Jednakże czas pokazywał, że byłem tylko wykorzystany dla informacji i nic nie znaczyłem dla mężczyzny, który miał być moim przyjacielem i powiernikiem mych problemów oraz tajemnic gdyż zaufałem mu bezgranicznie, a zostałem wykorzystany tylko i zraniony. Z tego powstawały problemy, które teraz ciągną się za mną i obawiam się kiedy ktoś strzeli, ciągnąc za spust w końcu mnie zabijając. Jak na razie nikt nie był zdolny do tego, ale kiedyś będzie tak iż to zrobią i nikt raczej za mną rozpaczać szczególnie nie będzie.
Spojrzałem się w niebo na którym były jeszcze gwiazdy. Powinienem spać, ale nie potrafiłem. Nie byłem po prostu w stanie zasnąć gdyż lęk przed snem był zbyt duży. Nie ufałem sobie ani zamkom w mych drzwiach, które już raz mnie zawiodły. Nie chcę powtórki z rozrywki gdzie już byłem na straconej pozycji. Z cichym westchnięciem patrzyłem w dal, a w dłoni miałem papierosa, który tlił się lekkim żarem. Była już późna jesień, a ja stałem tylko w spodniach bez niczego więcej na lodowatych płytkach, które biły zimnem po moich stopach. Spuściłem wzrok na papierosa, którego dymek był widoczny wśród świateł miasta. Mieszkałem w centrum przez to miałem widok na miasto, które powinno spać, ale zło nigdy nie śpi dlaczego też dobro również nie może spać. Światła lamp oświetlały ulice miasta i gdzie tylko docierało światło było bezpiecznie chociaż nie wiem czy to prawda. W końcu pod latarnią jest najciemniej gdyż człowiek nie patrzy na zagrożenie czy ono występuje, czy też nie, bo sądzi iż w świetle nie ma potworów. Jednak to nie w ciemnościach się oni kryją, a w ludziach w ludzkich sercach, które pochłonięte są przez występek. Tylko nie każdy jest potworem i trzeba to zauważyć. Zaciągnąłem się dymem nikotynowym i wypuściłem obłok białego dymu w górę. Nie przepadałem za paleniem, ale nie miałem wyboru. Nic nie pomagało mi aby uspokoić swoje myśli gdyż po prostu pierwszy raz w życiu się bałem. Nie o siebie, a o tych co są bliscy memu sercu. Nie chciałem ich narażać, ale podpadłem mafii, której raczej nie powinienem podpadać. Dlatego bałem się spać. Od trzech dni nie śpię po nocach i staram się być non stop w pracy, ale nikt nie chce przy sobie oficerka, który się rządzi. Oficera, który zwany jest pseudo mafiozą, bo został przymuszony do pomocy przez osoby trzecie i zwany korumpem pastora oraz Zakshotu, którzy królują w tutaj mówiąc, że to ich miasto. Jednak są jeszcze organizacje nad nimi z którymi nikt normalny nie chciałby mieć styczności. Ja niestety miałem i otrzymałem w nagrodę ranę w której zaczipowali mnie jak zwierzę abym przypadkiem im nie uciekł. Mój ranny bok był starannie przeze mnie opatrzony, ale jak próbowałem uwolnić się z tego ciała obcego w sobie, to nie potrafiłem go znaleźć. Do lekarza nie mogę iść z raną gdyż nie chciałem mieć więcej problemów niż dotychczas mam. Czułem się jak służący, bo zrobiłem jeden błąd. Błąd, który zadecydował o tym w jakieś teraz jestem sytuacji.

Czy walczyłem? Tak, ale nic mi to nie przyniosło oprócz większego bólu. Bezpieczeństwo innych było dla mnie ważniejsze, co zauważyli i kazali mi czekać aż zdecydują się na kolejny ruch. W końcu porwanie funkcjonariusza policji na czynnej służbie to nie lada wyzwanie, ale zmusili mnie do zgłoszenia statusu drugiego dla swojego bezpieczeństwa i pozbyli się ze mnie wszystkiego co mogło mnie namierzyć. Najbardziej z tego wszystkiego bałem się co mogą chcieć, ale gdy złapali mnie twierdząc iż muszę zapłacić za swoje grzechy. Myślałem na początku, że to Erwin wraz z jego ekipą chcą się za coś zemścić, ale gdy to nie oni to zdziwiło mnie mocno. Nie bawili się w miłe słówka od razu wzięli mnie na stół i choć bolało to nie odzywałem się ani nie wydałem z siebie żadnego dźwięku w końcu byłem terminatorem. Jak na niego przystało przeszedłem to i zagrożono mi, że jak ktoś będzie wiedział to zabiją kogoś z mojej rodziny albo w ostateczności mnie. W zależności od tego co będzie pierwsze. Nie wiem nawet kiedy skończył mi się papieros więc sięgnąłem do kieszeni po paczkę aby odpalić kolejnego. Przez te trzy dni nie jadłem, bo nerwy tak na mnie działały, że nie potrafiłem nic przełknąć przez gardło, ponieważ gigantyczna gula utknęła tam i nie pozwalała na nic. Nawet ledwo kawę byłem w stanie wypić. Jeździłem na patrole sam aby nie narażać niepotrzebnie ludzi, towarzyszy czy przyjaciół. Zmarniałem przez ten krótki okres czasu, ale niestety tak już działał na mnie stres. Przez trzy dni wystarczyło abym osłabł i delikatnie zbladł. Jedynym pożywieniem był papieros i w sumie wypaliłem za dzień całą paczkę więc będę musiał kupić jutro kolejną, ponieważ ostatni tytoniowy uspokajacz został przeze mnie zapalony. Zimno było, ale to nie zmieniało faktu, że nie chciałem nawet wchodzić do mieszkania. Czułem się obserwowany jak jakieś zwierzę w klatce, które potrzebuje wygrodzonego terenu na którym może się wyszaleć, ale jest stale pod obserwacją. Z cichym westchnięciem wypuściłem dym z ust i zmarnowany, a bardziej zmęczony wszystkim co ostatnio się stało, nie potrafiłem sobie poradzić z taką małą zagwozdką, która mnie spotkała. Jeszcze nikt tak nie postawił mnie do muru, a czekanie nie było moją mocną stroną. Zamknąłem powieki, zakrywając swoje przekrwione oczy z niedoboru snu. Sypiałem na kodzie ósmym choć to trochę lekceważyło wyższe rangi to jednak czułem się bezpiecznie wśród tylu funkcjonariuszy, a godzina snu wśród tylu godzin nie przespanych to jednak nie dużo, ale zawsze coś. Wziąłem głęboki wdech chłodnego powietrza na zewnątrz było może dziesięć góra dwanaście stopi w sumie nie za dużo, ale też nie za mało. Dla mnie w sam raz tylko stałem tutaj od trzech godzin i zastanawiałem się co zrobiłem źle. Czym zawiniłem mafii, która tak bardzo chcę trzymać mnie na smyczy i udało im się. Czip z gpsem, który mi wszczepili sprowadził mnie na ziemię abym był grzecznym pieskiem, bo tylko tym dla nich byłem. Psem, który miał czekać na rozkazy aż mi je wyznaczą. Nie mogłem odmówić, bo od razu łączyłoby się z tym iż skrzywdzili moje dzieci. Nie chciałem tego, bo może nie byłem ideałem i jakimś wspaniałym ojcem, ale bezpieczeństwo swoich dzieci było najważniejsze.

Zgodziłem się na wszystko, bo nie miałem wyboru albo miałem, ale cena za walkę z nimi byłaby za duża i zapłaciły by za to moje dzieci. Nie tego chciałem przecież, bo miały całe życie przed sobą, a ja może nie byłem tak stary, ale już swoje przeżyłem w życiu. Życiu pełnym błędów. Powoli świtało i zaczynał się nowy dzień. Czwarty dzień mojej udręki i czekania. Mój telefon zaczął wibrować. Dostałem kolejną wiadomość od ludzi, którzy mnie porwali. Nie przedstawili się w żaden sposób tylko zapisali się w moimi telefonie jako Strach na wróble. Dziwne, ale jak widać działało, bo ze strachem czekałem na codzienna wiadomość od nich. Wszedłem do mieszkania i zamknąłem za sobą drzwi balkonowe. W mieszkaniu był bałagan, ponieważ byli tutaj. Rozwalili mi pół mieszkania, a ja nawet nie brałem się za sprzątanie tego. To była pierwsza wiadomość od nich, a na ścianie widniał napis.

"Milczenie jest złotem, zapamiętaj to"

Więc milczałem dla bezpieczeństwa najbliższych. Przeszedłem przez rozrzucone i doszczętnie zniszczone przedmioty. Nie widziałem sensu sprzątania skoro mogli wejść tu jeszcze raz i zniszczyć ponowie. Na szczęście nikt nie przychodził do mnie więc mogłem żyć wśród rozwalonych półek, talerzy i podartych papierów. Nie miałem w sumie nic cennego co zostałoby zniszczone więc po prostu wśród tego syfu zrobiłem ścieżkę do szafy gdzie ocalał mój mundur i kilka ciuchów. Jedynie jednego miejsca, którego mi nie rozwalili to łazienka więc mogłem na spokojnie się umyć i przygotować na dzisiejszą służbę. Wszedłem do łazienki i spojrzałem się w lustro. Wory pod oczami były strasznie widoczne, a przekrwione oczy bolały mnie. Jednak nim wezmę prysznic to musiałem pozbyć się z tułowia bandażu elastycznego, który trzymał mój opatrunek. Pewnym ruchem ściągnąłem opatrunki, a następnie spodnie wraz z bokserkami. Mieszkałem w chodzącej apokalipsie. Nie lubiłem żyć w syfie, ale nim nie ogarnę spraw z tą mafią to nie było sensu naprawiać to co jest zniszczone. Prze myłem szybko się pod chłodną wodą aby orzeźwić umysł, który powoli nie wytrzymywał, ale no co mam powiedzieć. Dziś miało coś być na komendzie, ale nie miałem głowy do tego aby zapamiętać co takiego. Po prostu miałem nadzieję, że nie będą to jakieś testy sprawnościowe gdyż nie byłbym w stanie ich zrobić czy nawet ukończyć. Ubrany w świeży mundur spojrzałem po rozwalonym mieszkaniu i wziąłem z drewnianego stołu na którym był wyżłobiony nożem napis.

"morderca"

Nie wiem dlaczego, bo nikogo nie zabiłem i nie byłem winienem postrzelenia bądź zranienia chyba, że nie pamiętam czegoś jednak nie obchodziło mnie to w sumie. Nie byłem złym policjantem i starałem się zawsze jakoś pomagać każdemu czy to zły czy to dobry. Spokojnym wzrokiem patrzyłem się po pokoju, a w głowie rozmyślałem czy czegoś nie pominąłem w pakowaniu się do pracy. Klucze od domu, klucze od veci, telefon oraz portfel. Raczej wszystko miałem już przy sobie więc ruszyłem do drzwi z mieszkania na korytarz. Na drzwiach natomiast brzmiał napis.

"Kłamca i dupek"

Już w sumie przyzwyczaiłem się do tych napisów przez pierwszy dzień czułem chęć na wymioty, przez to pół dnia przesiedziałem z twarzą w klozecie. Nerwy, strach i przerażenie dawały o sobie znać tamtego dnia, ale z każdym kolejnym dniem w sumie powoli poddawałem się z tym wszystkim. Obojętne było mi to czy umrę czy też nie, ponieważ nie miałem nawet dla kogo żyć. Dzieci mnie nienawidzą, przyjaciele z Zakshotu są w nienawistnych reakcjach do mnie, przyjaciele z policji kopali pode mną dołki. Nawet nie potrafiłem sobie znaleźć kogoś na stałe gdyż ludzie nie chcieli się ze mną przyjaźnić gdyż łączyło się to z niebezpieczeństwem tak naprawdę. Wyszedłem z mieszkania i zamknąłem je na klucz. Miałem nadzieję, że nie będę musiał schodzić ze służby.

Może jak zapracuje się na śmierć to rozwiąże moje problemy. Jednak nie chciałem umierać chyba, w sumie sam już nie wiedziałem co jest lepsze. Żyć w ciągłym stresie czy w końcu odpocząć od tego świata. Schowałem klucze do kieszeni i ruszyłem do windy aby zjechać nią na sam dół do parkingu samochodowego gdzie powinna stać moja corvetta. Moja kochana nadzieja, która nie została mi odebrana jeszcze. Godność zdeptali, honor wyrzucili, a mnie poniżają więc nie trzymało mnie nic oprócz tego, że żyłem aby pracować. Trochę jak Dante, ale ja trzymałem w sobie wszystkie emocje i nie pokazywałem po sobie, że coś mnie boli. Maska na masce, które trzymały we mnie te wszystkie uczucia. Winda w końcu stanęła na minusowym piętrze i wysiadłem z niej kierując się na moje miejsce postojowe dla mojego samochodu.

-Dzień dobry Veciu - przywiałem się z samochodem i pogłaskałem ją po masce. Mimo wielu kolizji i klepań metalu aby było idealnie to jednak trzymała się, a nie odstępowała mojego boku od momentu gdy otrzymałem ją. Wsiadłem do środka na miejsce kierowcy i odpaliłem kochaną bestię, słuchając przez chwilę tego cudownego ryku silnika. Jednak musiałem o 7 być na komendzie więc wyjechałem spod bloku gdzie mieszkałem i włączyłem się do ruchu drogowego bez włączania sygnałów dźwiękowych, bo to było bez sensu i tak miałem z dziesięć minut jazdy autem do pracy. Nie spieszyłem się gdyż i tak przed czasem będę w pracy. Trochę uwierał mnie nowy bandaż gdyż nie był on elastyczny, bo mi się skończyły i będzie musiał kupić nowe. Rana powstała z operacji nie chciała się leczyć prawidłowo. Nie wiem czy to wina ciała obcego w moim ciele czy to iż wirus jakiś się rozwija w ranie. Dopóki nie ma ropy to jest dobrze w sumie choć ból jest przy większych ruchach, ale zawsze mogło być gorzej. Zajechałem pod komendę, a brama automatycznie się otworzyła przede mną. Wjechałem na parking podziemny i zdziwiłem się widząc dwa autokary. Zaparkowałem więc na wolnym miejscu, a po chwili wysiadłem z auta.

-Gregory nie mów mi, że zapomniałeś! - usłyszałem głos Pisiceli. Osoby, która mną gardzi za bycie skorumpowanym mimo iż nie jestem, ale tak to już jest gdy zbiera się tylko na mnie skarga za skargą.

-O czym? - spytałem cicho i naprawdę nie wiedziałem co się dzieje. Wiedziałem, że coś dziś ma być, ale nie byłem świadomy co takiego.

-Dziś mamy integracje! Jazda mi się przebrać w cywilne ciuchy!

-Tak szef - mruknąłem i ruszyłem do schodów do komendy z parkingu. Nie wiedziałem naprawdę iż mamy dziś coś takiego, ponieważ winą chyba było to, że przespałem ten moment gdy był omawiany. Na szczęście miałem jakieś ciuchy na przebranie w szafce więc nie było problemu z przebraniem, tylko oby nikogo nie było w szatni gdyż nie chciałem pokazać, że jestem ranny. Gdyby się ktoś dowiedział to z pewnością zostałbym wysłany na L4, a to nie jest mi na rękę w tej chwili. Dosyć spokojnie i bez gwałtownych ruchów przebrałem się w czarne dżinsowe spodnie i szarą bluzę, a do tego sportowe buty. W takich ubraniach zszedłem na dół gdzie już zbierali się funkcjonariusze policji i oczywiście szeryfowie. Tego dnia nie było różnicy między nami więc grzecznie stanąłem z boku i oparłem się o ścianę przyglądając się wszystkim zebranym w garażu. Byłem przymulony, bo nie piłem kawy i właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że nie kupiłem fajek po drodze. To w sumie wyjaśniało co miałem sobie przypomnieć w drodze do pracy, a po prostu od tak zapomniałem. Podszedłem do Pisiceli mając nadzieję, że pozwoli mi na skoczenie do sklepu po paczkę papierosów.

-O co chodzi?! - zapytał nie zbyt zadowolony z tego, że mu przerywam gdy jego wzrok padł na mnie.

-Można wstąpić jeszcze do sklepu? - zapytałem chcąc się dowiedzieć tego czy mogę iść po nie czy też staniemy na stacji gdzie będę mógł kupić na szybko.

-Po co?

-Aby kupić papierosy - odpowiedziałem szczerze z tym co mnie gryzło. Nigdy jakoś nie przerażało mnie to bardziej niż było konieczne, ale nigdy nie paliłem aż tak, a tym bardziej nie prosiłem o takie rzeczy.

-Ty palisz? - spytał zdziwiony i nie dziwiłem się mu, ponieważ nigdy nie paliłem przy funkcjonariuszach i towarzyszach. Jednak musiałem odstresować swoje ciało, a co najważniejsze umysł. - Będziemy stawać przy sklepie więc sobie wtedy kupisz - oznajmił po chwili ciszy, która między nami powstała. Nie patrzyłem się nawet na niego, bo nie chciałem pokazywać swoich przekrwionych oczu. W ogóle stałem od niego z trzy kroki w tył aby nie naruszać jego prywatności. Nie wiem, ale po prostu ostatnio zacząłem bać się dotyku. Może przez to, że rana ciągle przypominała o sobie i jakoś na umysł oddziałuje. W sumie może bałem się, bo na tym stole zostałem bardzo źle potraktowany. Zaś w domu nad łóżkiem napisali mi

"zabawka"

ponieważ wykorzystał mnie jeden do cielesnych uciech mimo błagania, że nie chce, że będę posłuszny i grzeczny nikt się nie dowie o tym. Niestety zabawiono się mną.... Kiwnąłem głową do Pisiceli i wróciłem pod ścianę. Nie wiem gdzie jedziemy, ale mam nadzieję, że prześpię choć trochę drogi. Nie miałem koszmarów, bo nie sypiałem, a przy ludziach, których znam przynajmniej się nie śnią. Moje znaczenie w tej jednostce jest marne, ale staram się mimo swoich problemów. Moje prawdzie emocje kryła maska, ale kto chciał to na pewno zauważył we mnie zmianę. Nie odzywałem się praktycznie chyba, że coś chciałem bądź była akcja, a w większości zachowywałem się jak nie ja, a jak Dante. Skoro o niego mowa obserwował mnie teraz, bo czułem jego wzrok na sobie, ale mój wzrok był skupiony na moich butach. Chciałem siąść jak najdalej od wszystkich i zasnąć. Tylko to pragnąłem w tej chwili. Trochę snu, który może by mi pomógł. Podniosłem głowę aby spojrzeć na autobusy, ale widziałem jak Dantuś szepcze coś do Janka. Oczywiście nie miałem dobrych kontaktów z funkcjonariuszami przez Erwina Knucklesa, który nagadał, że jestem jego osobistym korumpem i coś co nawet nie przyszło mi nigdy do głowy. Bycie jego osobistym pieskiem do zabaw. Wszyscy mnie tylko upokarzają i psychicznie męczą w ten sposób. Zamknąłem powieki gdyż poczułem jak robi mi się słabo. Nie piłem od wczoraj, a jedzenie to już przeżytek chociaż chciałbym to nie potrafię nic zjeść i wsadzić do ust. Dalej mam ten ohydny posmak, którego nie potrafię się pozbyć z pamięci.

-Wsiadamy do busów! - powiedział Dante, a wszyscy rzucili się do nich jak zwierzęta aby zająć najlepsze miejsca. Niech zajmą to co chcą, a ja będę grzecznie siedzieć z przodu gdyż wszyscy na tył lecą. Jako ostatni wsiadłem i usiadłem centralnie przy drzwiach na wszelki wypadek. Cała komenda jedzie co oznacza, że dziś wszyscy mają ten jeden dzień wolnego w czasie miesiąca gdzie dobro może odpocząć od zła, a zło przestaje robić złe rzeczy aby również odpocząć. Oparłem głowę o szybę i zamknąłem oczy mając nadzieję, że szybko odpłynę do krainy Morfeusza. Takie dwie godziny snu bym chciał po prostu i nic więcej. O niczym innym nie pragnę jak o odpoczynku dla siebie.

-Montanha - usłyszałem głos Janka przy sobie więc musiał usiąść przy mnie.

-Tak szef? - spytałem cicho.

-Wszystko w porządku? - spytał, a ja zagryzłem dolną wargę, która była cała w strupach właśnie przez takie moje zachowanie.

-Tak szef - odparłem, ale nie było okej. W chuj nie było. Czułem się brudny, zniszczony i psychicznie chory. Jednak nie mogłem pokazać, że jest coś nie tak. Więc uśmiechnąłem się i zamknąłem powieki - po prostu się nie wyspałem - oddałem po chwili i ciepłe, a co najważniejsze wygodne siedzenie ciągnęło mnie do snu. Nie walczyłem, bo nie było sensu. Poddałem się te cztery dni temu, ponieważ mnie złamano. Poczułem nagle na sobie dotyk co wystarczyło abym się obudził aż za bardzo i szybko odsunął od tego kogoś kto mnie dotyka. Panika to było to co czułem w obecnej chwili.

-Montanha na pewno jest w porządku? - jego głos był zdziwiony i podejrzliwy, bo odskoczyłem od jego dłoni.

-Tak, tak po prostu coś złego mi się śniło - skłamałem aby chronić go przed prawdą albo siebie. Nie wiem już w sumie po prostu przyjemnie byłoby usnąć i nie obudzić się już, gdyż moje życie stało się koszmarem pełnym niespodzianek na które nie byłem przygotowany.

-Na pewno? Ostatnio zachowujesz się dosyć specyficznie. Jak nie ty.

-Zdaje się szefowi - mruknąłem i przetarłem oczy - po co szef budził?

-Zaraz staniemy aby kupić coś do jedzenia i picia, a potem jeszcze mamy dwie godziny jazdy.

-Rozumiem - odpowiedziałem i tak jak mówił stanęliśmy przy sklepie. Całą grupką weszliśmy do sklepu. Wszyscy skierowali się po coś do jedzenia gdy ja od razu ruszyłem do kasy. Jedyne co daje ukojenie to papierosy. -Dzień dobry poproszę dwie paczki papierosów najsilniejszych jakie pani posiada.

-Oczywiście - powiedziała i podała mi dwie bordowe paczki papierosów - to będzie trzydzieści dolarów.

-Kartą będzie i jeszcze zapalniczkę poproszę - oznajmiłem, bo nie wziąłem ze sobą zapalniczki gdyż została w mundurze.

-Trzydzieści dwa dolary - powiedziała więc przyłożyłem kartę do czytnika płacąc za fajki. Po tym od razu wyszedłem na zewnątrz i delikatnie trzęsącymi dłońmi odpaliłem pierwszego papierosa. Dym tytoniowy od razu mnie uspokoił więc jak najszybciej chciałem wypalić pierwszego papierosa aby wziąć się za drugiego. Nie wiedziałem ile im zajmie w sklepie więc nie chciałem po prostu robić też problemów. Powinienem wodę sobie kupić aby się napić, ale nie przeszłaby przez moje gardło. Jedynie kawa przechodzi bez problemu. Westchnąłem ciężko wypuszczając dym i zobaczyłem jak Dante staje przy mnie mimo tego, że nie lubi on zapachu papierosów.

-Grzesiek co się dzieje? - spytał na wstępie, chyba mój stan był zbyt widoczny skoro już się zainteresowali mną.

-Nic - odpowiedziałem.

-Nie oszukuj nas widzimy z Jankiem, że coś nie gra. Od trzech, czterech dni nie jesteś sobą.

-Jestem zwykłym oficerem - powiedziałem - nie wychylam się, bo to nie potrzebne. Chyba tego chcieliście?

-No tak, ale nie kosztem tego iż nie jesteś sobą!

-A może taki właśnie jestem!? - warknąłem za co sobie strzeliłem mentalnego liścia. Nie wolno było podnosić głosu - Przepraszam nie chciałem - szybko powiedziałem i wsadziłem w usta papierosa. Miałem dość trzymania w sobie wszystkiego, ale dosyć szybko nauczyli mnie na porwaniu gdzie moje miejsce. Było nim ziemia i słuchanie każdego polecenia bez względu czy boli czy też nie. Kurwa nie powinienem o tym myśleć. Ręka zaczęła mi drgać niespokojnie więc zaciągnąłem się mocno papierosem i wypuściłem dym z ust. Niedopałka zgasiłem i wrzuciłem do kosza, a z kieszeni wyciągnąłem kolejnego papierosa.

-Nie pal tyle - powiedział Dante więc przymknąłem powieki i schowałem z powrotem papierosa do opakowania. Zerknąłem na 03, który zdziwiony spojrzał na mnie. Chyba nie sądził, że wykonam to polecenie, ale jak widać zrobiłem. Chwilę czekaliśmy aż wszyscy przyjdą ze sklepu i w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę. Pisicela usiadł przy mnie i mimo iż nie pałał do mnie jakimiś pozytywnymi emocjami to jednak był obok mnie. Oparłem głowę o szybę, a powieki same mi się już zamykały.

-Dlaczego nie kupiłeś sobie nic do jedzenia i picia?

-W domu zjadłem i piłem - ponownie skłamałem. Ostatnio tylko to robię. Okłamuje wszystkich. Dzieci trzymam na dystans, bo pokłóciłem się z nimi gdy chciały do mnie przyjść, ale odmówiłem. Wyszła niestety z tego kłótnia biorąc pod uwagę, że Alex ma ten sam charakterek co ja.

-Nie widać po tobie tego - powiedział i miał rację. Wyglądałem jak wrak człowieka, którym kiedyś byłem. Pomyśleć, że złamała mnie organizacja, której podpadłem nawet nie wiem czym.

-Przez to, że słabo spałem - oznajmiłem chociaż powinienem powiedzieć, że w ogóle nie sypiam przez ostatni czas. Nie wiem dlaczego tak nagle on i Dante się zaczęli interesować mną, ale no lepiej było jak nikt nie zwracał na mnie uwagi. W tedy nie musiałem się tłumaczyć z niczego i nie musiałem kłamać. Janek coś tam mówił, ale usnąłem. Odpadłem, bo mój organizm był wyniszczony przez brak snu.

-Gregory! - dźwięk mojego imienia wyprowadził mnie z krainy snu. Miałem taką cholerną ochotę spać i nie przejmować się tym co będziemy robić, gdzie iść czy nawet, że muszę gdzieś wyjść. Dla mnie atrakcją może być spanie w autobusie. Wspaniała integracja jednostki beze mnie.

-Żyje - mruknąłem i rozejrzałem się gdyż właśnie zajeżdżaliśmy pod spore jezioro z wodospadem i to był piękny teren w sumie. Już z daleka widziałem dużą altanę oraz kilka hamaków rozwieszonych na drzewach. Właśnie znalazłem idealne miejsce do spania i nikt ani żadna siła nie odciągnie mnie od całego dnia spania. Wszyscy wysiedliśmy z busów i grzecznie stanęliśmy w dwuszeregu w sumie ja nie miałem pary, ale to nie było w sumie żadne zaskoczenie dla mnie. Spuściłem wzrok na trawę gdyż Janek i Dante tłumaczyli, że o dwunastej będzie ognisko co wiąże się z tym... jedzenie. Nie wiem jak uniknę tego, bo nie miałem ochoty na kiełbasę ani na nic tak naprawdę. Mój żołądek domagał się jedzenia i to definitywnie. Jednak nie potrafiłem się zmusić do zjedzenia czegokolwiek i to było najgorsze. Każdy ruszył gdzie chciał, a ja od razu poszedłem na hamaki. Rozłożyłem się na nim i zamknąłem powieki, ale gdy mój telefon zaczął wibrować. Przełknąłem ciężko ślinę i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Strach na wróble.

#Nie baw się aż za dobrze chyba, że chcesz mieć powtórkę z naszą zabawą piesku😏? #

Skręciło mi żołądek przez to spadłem z hamaka, bo straciłem równowagę i zacząłem się trząść. Miałem odruch wymiotny. Wstałem na ugiętych nogach i przebiegłem w lasek aby nie pokazywać innym, że wymiotuję. Padłem na kolana, a następnie zwymiotowałem żółcią gdy po moim ciele przechodziły spazmy drgawek. Miałem taką ochotę rozpłakać się jak nigdy dotąd. Ten mężczyzna to potwór z krwi i kości, który zranił moje ciało oraz psychikę do tego stopnia, że jak nigdy nie poddający się terminator po prostu poddał się. Oczyściłem organizm w sumie nie wiem z czego, bo nawet nie piłem wystarczająco. Lecz musiałem się napić, a kawy nie było więc zostało mi tylko spróbowanie przełknąć wodę przez zranione gardło, które leczyło się wolno przez to iż nie dbam aby je wyleczyć. W sumie to bez sensu, bo jak mnie złapią to znowu on się do mnie dobierze. Przynajmniej mają pewność, że będę grzecznym pieskiem. Wytarłem usta w bluzę i wziąłem kilka głębokich wdechów. Podniosłem się z klęczek i ruszyłem z powrotem do altany w której było wszystko na ognisko. Po chwili patrzyłem za wodą niegazowaną, ale jak na złość wszystkie były gazowane. Sfrustrowany uderzyłem ręką w kolumnę altany aż się cała za trzęsła, a ja zraniłem sobie tylko kostki.

-Gregory - usłyszałem karcący głos Janka. Myślałem, że poszedł z innymi nad wodospad, ale jak widać nawet sam nie mogę być.

-Tak wiem, wiem nie powinienem - mruknąłem i patrzyłem się po dziesięciu zgrzewkach za wodą, którą mógłbym wypić.

-Co szukasz?

-Wody - powiedziałem widząc wódkę, kilkanaście coca coli do niej aby drinki zrobić itp i gazowaną, ale nie niegazowaną.

-Gazowane są tylko - poinformował mnie - ale kupiłem w sklepie niegazowaną przez przypadek więc mogę ci dać - zaoferował i zastanawiało mnie dlaczego nagle taki milutki się stał wobec mnie. Nim zauważyłem to wrócił z napoczętą butelką wody, ale wziąłem od niego ją. Spokojne wyszedłem z altanki i otworzyłem butelkę chcąc się napić, ale coś mnie blokowało. Jednakże musiałem nawodnić organizm po wymiotach. Dlatego też wziąłem łyk i starałem się przełknąć ją lecz nie potrafiłem. Przepłukałem usta i wyplułem wodę, oddychając ciężko. Musiałem się napić, bo bardzo mnie suszyło i byłem spragniony. Jednak blokada była, którą nabyłem się przez tą głupią organizacje. W końcu po chwili walki ze sobą i patrzenia w butelkę pustym, nieobecnym wzrokiem. Wziąłem kolejnego łyka, ale tym razem mniejszego i dałem radę przełknąć. Zacząłem więc pić powolutku i nie pospiesznie nie ważnie co myślał o mnie Pisicela. Miałem problemy i wiedziałem o nich, ale nie robiłem nic z nimi, bo to bez sensu. Jak piesek się znudzi i nie zrobi to co oni chcą to pieska zabiją. Proste? Oczywiście, że tak. -Grzesiek.

-Hm?

-Widzę, że coś jest nie tak. Jakbyś miał jakiś problem z czymś albo coś się działo to możesz powiedzieć przecież zawsze znajdziemy jakieś wyjście co nie? - powiedział spokojnie i patrzył się na mnie gdy nagle mój telefon zaczął wibrować, a mój oddech nieznacznie przyspieszył. Oni już wiedzą.

-Nic się nie dzieje Janek - odpowiedziałem zmuszając się do uśmiechu. - Ostatnio po prostu mam bezsenność i ciężko troszkę mi, ale daje radę!

-To dlatego ciągle sypiasz na kodzie ósmym? - potwierdziłem kiwnięciem głowy gdyż nie chciałem mówić. Opróżniłem wodę aby nawodnić organizm na długi czas i może zrobię drzemkę w końcu, raczej nic mi się nie stanie. Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na ekran.

#Radzę uważać to co mówisz #

No tak kontrolują i pilnują mnie przy tym dobrze się bawiąc gdy ja umieram wewnętrzne ze strachu o rodzinę.

-Dzięki za wodę - mruknąłem cicho i wziąłem głęboki wdech, a następnie wydech. Wyrzuciłem butelkę do kosza i bez słów ominąłem Janka kierując się na hamaki.

-Montanha! Ja się dowiem co skrywasz tak czy siak! Jak się dowiem, że maczasz ręce w jakiejś mafii to masz gwarantowaną lote!

-Nie śmiał bym robić czegoś takiego - odpowiedziałem i spuściłem głowę nisko. Czeka mnie lota z policji, a jeśli do tego pójdzie to nie będzie miał sensu egzystować, a organizacja mnie zabiję. Tak źle tak nie dobrze. Wpakowałem się na hamak i zamknąłem oczy. Nauczyłem się bardzo szybko zasypiać aby czerpać ze spania jak najwięcej. Nawet nie wiem kiedy wybiło popołudnie i zaczęło się robienie kiełbasek. Nie rozwiązałem tego problemu z jedzeniem, ale gdy dostałem już na talerzyk gotową kiełbasą to westchnąłem cicho pod nosem. Gdy wszyscy rozmawiali, gadali, ja usiadłem sobie przy brzegu jeziora i patrzyłem się w dal. To nawet Dante integrował się z jednostką, a jako ekstrawertyk powinienem być wśród wszystkich i żartować sobie z wszystkiego, ale nie miałem ochoty. Męczyłem kiełbasę plastikowym widelczykiem i nawet jej nie tknąłem. Zastanawiałem się co zrobiłem w swoim życiu źle, że tak mnie ono traktuje. Może zasłużyłem na traktowanie jak nic nie warty pies.

-Grzesiek dlaczego nie jesz? - podszedł do mnie Hank. Mój przyjaciel, który niby zawsze był przy mnie, ale nigdy tak naprawdę gdy potrzebowałem go tak bardzo. To go nigdy nie było.

-Wiesz zastanawiam się nad czymś i po prostu jakoś nie mam ochoty na to aby jeść.

-Zaraz będzie lany alkohol weź chodź!

-Nie mam ochoty na alkohol - odpowiedziałem.

-Będziesz jeść tą kiełbasę? - zapytał mój przyjaciel jak i porucznik pierwszego stopnia.

-Nie - oddałem mu papierowy talerzyk, a on wziął się za jedzenie za mnie kiełbasy. Wyciągnąłem z kieszeni papierosy i wziąłem jednego do ust, odpalając go zakupioną zapalniczką. To wystarczyło aby zagłuszyć mój głód i nerwy.

-Ostatnio sporo palisz - stwierdził nagle i zerknął na mnie - to nie jest zdrowe skoro nie paliłeś w cale.

-Wiem, wiem - odparłem patrząc się w spokojną taflę jeziora, która delikatnie falowała. Wziąłem kolejny buch papierosa, a przez moje nozdrza wydostał się dym.

-Wiesz, a jednak palisz nadal - mruknął niezadowolony - jak tak dalej będzie to nabawisz się raka płuc, a co gorsza uzależnisz się.

-Jak będę chciał to rzucę palenie wtedy kiedy będę tylko chciał - oznajmiłem spokojnym głosem.

-Pora na alkohol! - ktoś krzyknął i wszyscy ruszyli po kubeczki aby mieć zrobionego drinka. No oprócz Dante, który nigdy nie pił.

-Chodź idziemy na drina! - Hank chciał mnie zaciągnąć do reszty za ramię, ale nie miałem ochoty na alkohol, a tym bardziej ten co piecze podniebienie. Poza tym głupotą teraz jest picie alko na pusty żołądek, który miałem od kilku dni. Jednak Hank miał więcej teraz siły ode mnie więc też zaciągnął mnie do reszty policjantów i policjantek, a do dłoni podał mi kubek z drinkiem. Składający się z gazowanej coli i wódki. Dwóch rzeczy, których nie powinienem pić więc trzymałem dla ozdoby ten kubeczek w dłoni gdy reszta rozmawiała, a ja siedziałem między nimi. Jednak nie czułem się dobrze wśród nich, bo nikt nie był w stanie zaryzykować dla mnie życia tak jak ja ryzykuje. Nicola moja córcia również trzymała w dłoni alkohol. Była pełnoletnia, ale zwykle mówiłem jej aby nie piła. Jednak nie tym razem. Nie miałem ochoty na odzywanie się i upominanie jej co chyba zauważyła, bo widziałem jej wzrok na mnie, ale ja patrzyłem się w kubek.

-Wy tam są kajaki weźmy wiosła i popływajmy razem w kilka drużyn wyścigi zorganizujmy! - zaproponował Shelby na co niektórzy się zgadzali, niektórzy niekoniecznie. Ja nie odpowiedziałem niczego. Czułem się wyobcowany wśród tylu ludzi, którzy powinni być jak rodzina dla mnie gdy po prostu dla nich moje problemy są niczym jak i ja. Może za bardzo pesymistycznie myślę, ale tak wygląda to. Najzabawniejsze jest to, że nikt nie jest w stanie mnie uratować.

-Ty Grzechu, a tobie nie jest za ciepło?? - spytał Chuck więc wszyscy spojrzeli na mnie. No tak, nie mieli bluz albo były one rozsuwane, ale ja nie chciałem ściągać gdyż na lewym ramieniu miałem odbite palce dłoni wraz z jego paznokciami. Brzydziło mnie to i czułem odrazę do samego siebie. Do swojego ciała i nie tylko.

-Jest dobrze Chuck - odpowiedziałem na tyle głośno aby mnie usłyszał, ale też nie krzyczałem. Mężczyzna zmrużył oczy gdyż zwykle do niego mówiłem zdrobnieniem jego imienia.

-Ty Grzechu ty jesteś chory, że nie pijesz? - spytała tym razem Mia, która o dziwo siedziała obok mnie co wcześniej nie zauważyłem.

-Później się napiję - stwierdziłem i sztucznie uśmiechnąłem do niej. Jednak poczułem te napięcie w naszym otoczeniu. No tak gdy się nie odzywałem to było dobrze, a jak się odezwałem nagle można atmosferę ciąć nożem. Telefon zaczął mi wibrować więc wyciągnąłem go sprawdzając zapewne wiadomość od nich.

#Bądź grzecznym pieskiem i napij się inaczej będą coś podejrzewać. #

Moje serce biło niesamowicie szybko, ale wyłączyłem ekran telefonu i wziąłem szybkiego łyka alkoholu krzywiąc się mocno gdyż więcej niż pół to był sam alkohol, a reszta to cola. Koleje wibracje w telefonie, kolejna wiadomość.

#Dobry piesek. Może następnym razem dam ci się najpierw przyzwyczaić? Co ty na to?#

Nie odpisałem nie chciałem. Patrzyłem w telefon i czułem narastający ból w klatce piersiowej oraz w żołądku. Kurwa zaraz będę rzygać, bo poczułem jak żółć mi podchodzi do gardła. Schowałem telefon do kieszeni i odłożyłem na trawę kubek.

-Grzesiu co jest? - spytał Hank widząc moją nagłą zmianę, ale nie odpowiedziałem. Ruszyłem sprintem w stronę krzaków i jak dobiegłem chwilę przydusiłem się, ale zchewtałem kolejny raz dzisiejszego dnia żółcią i dużą ilością wody, która została w moim żołądku. Moje ciało przechodziły dreszcze spowodowane bólem. Każdy bełt pogarszał moje i tak zbolałe, zdarte gardło. Zaś jeszcze nagłymi ruchami znowu uszkodziłem sobie ranę. Bolało mnie wszystko i miałem taką ochotę zastrzelić się aby przestało, ale nie byłem zdolny. Jeszcze kilka razy pociągnęło mnie na wymioty aż w końcu oczyściłem organizm z wszystkiego co było we mnie. Czyli w sumie nic.

-Tato wszystko w porządku? - usłyszałem głos Nicoli, ale nie otwierałem oczu, nie byłem nawet w stanie sam się podnieść. Musiałem przeczekać aż ból zniknie, a ja będę mógł odpocząć. Mogłem wrócić do domu gdy usłyszałem o integracji. Nie jestem tutaj potrzebny robię tylko problemy, a ten niewyżyty zboczeniec wiedział, że otrzyma to co jego. Jestem jego jedyną zabawką, która jeszcze po okrutnym stosunku seksualnym nie błagała o śmierć, a on z przyjemnością to robił. Zabijał. Mówił mi to w czasie gdy mnie brał...brał tak brutalnie...i bolało tak bardzo....
Zwymiotowałem kolejny raz chociaż nie miałem w sumie czym i to było przykre, że do tego stopnia doprowadziłem swój organizm.

-Chyba strułem się czymś - uśmiechnąłem się do niej słabo i rękawem wytarłem usta, które były brudne. Brałem szybkie wdechy i wydechy aby uspokoić swój organizm, ale ciężko było. Chaos tak bym opisał to jak się czułem w tej chwili.

-Tato nie okłamuj mnie dobrze? - klęknęła przy mnie - Nie jesteś sobą od kilku dni. Wydajesz się być czymś zamyślonym, ale twoje oczy mówią wszystko. Są przekrwione, zmęczone, a ty to nie ty. Schudłeś, zmarniałeś i każdy z nas to widzi!

-Nic mi nie jest córa po prostu ostatnio mam ciężkie noce i tyle - powiedziałem wymijająco na jej słowa.

-Nie wydaje mi się, że to przez noce - rzekła, a mój telefon zaczął wibrować przez to moje mięśnie się spięły. Zapomniałem, że mogą mieć podsłuch w telefonie i może dlatego dokładnie wszystko wiedzą co się dzieje wokół mnie.

-Wszystko w porządku - powiedziałem stanowczo - daj mi spokój z tym Nicole!

-Nigdy nie pozwalasz mi alkoholu i teraz mam rozumieć, że od tak odpuściłeś?!

-Może i ci odpuściłem, ale jak widać jesteś dorosła to twój wybór co robisz - podniosłem się z ziemi i zakręciło mi się w głowie, ale ustałem w miejscu. Chciałbym aby ten dzień się już skończył i w końcu wrócić do domu. Dlatego też zamiast wrócić do wszystkich po prostu położyłem się w hamaku i leżałem w nim przez resztę dnia. Nie spałem, bo w głowie ciągle miałem ten felerny dzień w którym mnie porwali. To trochę jak skaza na duszy była. Jednak gdy wszyscy się bawili kątem oka zauważyłem iż Janek siedzi w altance i obserwuje mnie. Nie chciałem litości tylko chciałem w końcu spokoju, którego nie mogłem zaznać od samego początku pracy w tym mieście. Równa 16:00 wracaliśmy do miasta więc siadłem na tym samym miejscu, a przy mnie usiadł Pisicela. Nie powiem nie czułem się najlepiej po tym drinku, którego nie do piłem, ale no jeszcze kilka razy zwymiotowałem.

-Mia zatrzymaj się przed blokiem Grześka odprowadzę go do mieszkania - gdy to usłyszałem aż się rozbudziłem.

-Nie trzeba - od razu powiedziałem zaprzeczając pomysł Janka, a wszystkie moje mięśnie się spięły. Na szczęście telefon mi padł więc raczej nie mieli możliwości posłuchania tego. Spanikowałem tak naprawdę w głębi siebie.

-Odprowadzę cię, bo źle się dziś cały dzień czułeś! Chce mieć pewność, że dotrzesz do łóżka i w końcu się wyśpisz!

-Janek nie! Nie chcę abyś mnie odprowadzał. Pojadę do domu. Nie potrzebuję pomocy!

-Zamknij się w końcu Gregory! - krzyknął na mnie więc zagryzłem zęby i spuściłem głowę w dół. Czułem jak w moich kącikach oczu pojawiają się łzy. Dowie się prawy. Stracę pracę, stracę życie albo ktoś bliski mego sercu je starci. Dlaczego nie możesz choć raz uszanować mego słowa Janek?! Chce aby wszyscy byli tylko bezpieczni, a ty robisz wszystko aby tak też nie było. Autobus zatrzymał się pod moim blokiem, a Pisicela już wyszedł. Wyszedłem więc za nim, ale tak szumiało mi w głowie i zaczęło z nerwów tak skręcać w żołądku iż mroczki przed oczami mi się pojawiły. Nie wiem nawet kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa i prawie upadłem gdyby nie refleks bruneta. -Grzesiek o co chodzi?!

-Nnie chce abyś tam wchodził - wyszeptałem chowając głowę w jego klatce piersiowej.

-Dlaczego?

-Po prostu nie chce - wyszeptałem proszącym głosem aby nie szedł tam. Niestety podniósł mnie na równe nogi, ale nie wypuszczał mnie z ramion.

-Grzesiu wejdę tam tak czy siak. Nie mogę więcej patrzeć na ciebie jak się niszczysz! Nie wiem przez co, ale jeśli tam jest odpowiedź, to chce ją poznać.

-Nie chcesz - powstrzymałem się od płaczu, ale jak widać ledwo już dawałem sobie z tym radę. Pisi zaciągnął nas do windy, a po chwili byliśmy na moim piętrze.

-Klucze - powiedział wyciągając rękę po kluczyki do drzwi. Najgorsze jest to, że mogłem jednak posprzątać ten bałagan, a cały ten burdel zostawiłem mając nadzieję, że nikt nigdy tu nie wejdzie do czasu aż nie rozwiąże swoich problemów. Wsadziłem dłoń do kieszeni i wyciągnąłem klucze, ale nie dałem mu ich. Na twarzy miałem maskę obojętności, ale w środku płakałem jednak otworzyłem drzwi i na szczęście na początku nie było widać aż tak tego, że moje mieszkanie to jedno wielkie pobojowisko. Zostawiłem go bez słowa i ruszyłem do salonu aby tylko położyć się na kanapie i wtulić w poduszkę. Moje łóżko i tak było złamane w sypialni. Słyszałem jak Janek zamyka drzwi za sobą, a jego cisza martwiła mnie. Jednak schowałem twarz w poduszce, a z moich oczu popłynęły łzy. Miałem dość udawania. Zbyt dużo trzymałem w sobie emocji, które mnie niszczyły i powodowały ból. Słyszałem jak Janek chodzi po moim mieszkaniu w ciszy. Bałem się co o mnie pomyśli w końcu jako pierwszy sądził, że jestem pieskiem Erwina. Pociągnąłem nosem, a moje ciało niespokojnie się trzęsło i nie mogłem go uspokoić chociaż próbowałem. Skuliłem się na kanapie starając się zniknąć, zapomnieć o tym co się teraz dzieje.

-Grzesiek? - jego głos był cichy i brzmiał na niepewny -Co się stało, że twoje mieszkanie tak wygląda?

-Nnie mmogę ppowiedzieć - wyszeptałem, jąkając się.

-Czy ktoś ci grozi jeśli powiesz to ktoś ucierpi? - powiedział cicho jednak gdy nie odpowiedziałem musiał zrozumieć - Ile to trwa? Co ci zrobili? Co ci grozi? Czego chcą? Kim są? - rozpłakałem się kuląc bardziej, ale zapomniałem, że mam ranę, którą zabolała mnie jeszcze bardziej niż dotychczas. Złapałem się za bok starając się jakoś złagodzić ból. Nagłe poczułem dłonie na sobie przez to odskoczyłem przerażony gdyż mężczyzna chciał ściągać ze mnie bluzkę.

-Nnie dotykaj mnie! - wyszeptałem, a moja osłona w postaci poduszki opadła na ziemię - Bbłagam nie.. - wypłakałem nie chciałem niczyjego dotyku na sobie. Jednak nagłym ruchem skrzywdziłem się bardziej. Przez to skręciłem się z bólu.

-Grzesiek cierpisz i nie chcesz sobie pomóc. Muszę to sprawdzić albo jedziemy z tym do lekarza.

-Tylko nie do lekarza. Oni mnie zabija jak się dowiedzą! - powiedziałem przerażony.

-Więc daj sobie pomóc - rzekł i nie zbliżał się do mnie. Wystarczająco byłem przestraszony i chyba nie chciał mnie bardziej przestraszyć. -Grzesiu naprawdę chcę pomóc. Nie będę cię dotykać. Chce zobaczyć jak wygląda rana - patrzyłem na niego nieufnym wzrokiem, ale miał rację. Walczę z tą raną od czterech dni i nie leczy się jak powinna, a nie wiem co złego robię. Zacisnąłem ręce na bluzie i niepewnie ją ściągnąłem, nie patrząc się nawet na bruneta, który poprawił swoje okulary. Bluzę położyłem obok, a następnie ściągnąłem podkoszulek pokazując swoje wykorzystane ciało, którego się brzydziłem. Jak uwielbiałem swoje ciało to teraz przez jedną sytuację zacząłem je nienawidzić. Nadal gdzieniegdzie widać było odbite palce na mojej skórze. Przetarłem oczy dłonią aby pozbyć się łez, które nie wypłynęły z nich jeszcze. Janek niepewnie przysunął się do mnie i usiadł na krańcu kanapy. -Mogę? - zapytał cicho mimo iż nie ufałem mu. To jednak czułem, że powinienem dać sobie pomóc chociaż jednej osobie.

-Yhym - mruknąłem cicho i nie patrzyłem się na niego nawet. Jego dłoń była przyjemnie ciepła w porównaniu z zimnymi dłońmi mego oprawcy. Wziąłem głęboki wdech i wydech gdy rozwiązywał mój bandaż, a zasyczałem jak gaza przykleiła się do mej rany zaś on musiał ją odkleić.

-Grzesiu to nie wygląda dobrze - powiedział na wstępie - to musi obejrzeć medyk.

-Nie mogę - mruknąłem cicho i obojętnie.

-Dlaczego?

-Jestem oznakowany jak pies - wyznałem - jak czip zniknie będą problemy. W szpitalu będzie to widać. Nie mogę pozwolić na to.

-Grzesiek, ale to będzie ci  się jadzić niedługo. Jak tak dalej pójdzie to rana spowoduje, że będziesz chory.

-Chcę chronić przed swoimi głupimi błędami innych. Muszę cierpieć.

-Te... - zamilkł szukając chyba słów aby opisać -...ślady na twoim ciele. Czy przez nie tak bardzo boisz się dotyku? - spytał spokojnie, a ja kiwnąłem potwierdzająco głową. Nie chciałem mówić o tym, a jego wzrok obserwował moje ciało. -Grzesiek gdzie masz apteczkę? Trzeba ci to porządnie opatrzeć.

-Dlaczego to robisz? Przecież mną gardzisz - wyszeptałem mocno zdziwiony jego zmianą.

-Grzesiu, martwię się o Ciebie. Nieważne co się dzieje, zawsze o Tobie myślę - powiedział przez to zrobiło mi się cieplej na serduszku - gdzie jest apteczka?

-W łazience - odpowiedziałem, a on ruszył do pomieszczenia, które wskazałem palcem. Z zranionego i specjalnie zniszczonego nacięcia przez tego, który mi to zrobił,  delikatnie sączyła się krew. Byłem zmęczony tym wszystkim i miałem tylko nadzieję, że nie będę mieć problemów. Po chwili Janek oczyścił ranę i opatrzył mi ją. Gdy ja patrzyłem się w bok, a gdy tylko nowy opatrunek pojawił się na moim ciele. Wtuliłem się w poduszkę mając nadzieję, że zasnę szybko.

-Grzesiek dlaczego twoja lodówka jest pusta?! - usłyszałem jego pół krzyk zdenerwowania i słyszałem jak grzebie mi po szafkach w których nic nie było. Oprócz paczek papierosów, które wypaliłem. - Naprawdę płatki zbożowe przeterminowane o dwa lata?! Tylko to masz?! Co ty jadłeś ostatnio?!

-Nic - mruknąłem w odpowiedzi i chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

-Jak nic? - zapytał - Kiedy to ci zrobiono?

-Gdy zgłosiłem status drugi na cztery godziny, a potem zgłosiłem status trzeci - powiedziałem w miarę możliwości spokojnie wtulony w poduszkę.

-Cztery dni nie jesz!? Gregory! Ty się dziwisz dlaczego rana nie chce się goić?

-Pprzepraszam - mruknąłem chowając twarz w poduszce.

-Dlaczego nie jesz? Rozumiem, że zostałeś zraniony fizycznie oraz psychicznie, ale to nie wyjaśnia dlaczego nie jadasz.

-Nie potrafię nic przełknąć - szepnąłem cicho - to boli.

-Czy oprócz tych śladów jeszcze coś ci robili? - zapytał, ale miałem dosyć pytań i tego wszystkiego. Rozpłakałem się, a cichy szloch wydobył się z moich ust. Moja reakcja chyba była wymowna. Nie potrafiłem mówić o tym. Złamano mnie i to dosłownie. Nagle poczułem rękę, która wplotła się w moje brązowe kosmyki, a moje ciało zareagowało spięciem mięśni. Jednak ten dotyk nie był zły lecz przyjemny. Po chwili uspokoiłem się znaczniej i zacząłem spokojniej oddychać. -Grzesiek nie powinieneś tutaj być w tym mieszkaniu. Jest tu syf i co najgorsze zabijasz się tutaj sam z siebie.

-Nie mam po co iść gdziekolwiek - oznajmiłem - jestem monitorowany cały czas. Narażę wszystkich tylko w ten sposób. Mam łazienkę, mam gdzie siedzieć więc nie mam co narzekać.

-A spać? - jego dłoń dalej głaskała mnie w uspokajający sposób.

-Nie śpię - wyznałem, bo skoro już wie jak tak bardzo chciał wiedzieć to ma prawo już widzieć wszystko oprócz tego co się wydarzyło dokładnie tamtego dnia i co to za ludzie. W sumie nawet nie wiedziałem, ale to nie było tak istotne.

-Niszczysz organizm w ten sposób - nie zaskoczył mnie tymi słowami gdyż to wiedziałem lecz nic nie mogłem zmienić w tym - Grzesiek nawet jeśli masz kogoś i coś narażać to na pewno nie siebie. Jak tak dalej pójdzie to wykończysz się sam. Nie możesz tutaj mieszkać. Zabieram cię do siebie - słysząc te słowa patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami i moje serce na chwilę przestało bić.

-Nieee - odparłem zdziwiony.

-Grzechu tu nie są warunki nawet abyś mieszkał! To miejsce trzeba do remontu!

-Nnie chce nigdzie iść - oznajmiłem i wtuliłem się bardziej w poduszkę, leżąc tyłem do mężczyzny więc widział tylko moje plecy, zniszczone przez kogoś plecy.

-Nie dajesz mi wyboru - rzekł i nim zrozumiałem o co chodzi podniósł mnie na ręce i sprawnie zarzucił na moje barki bluzę aby nie pokazywać moich skaz na ciele. Poprawił mnie tak iż obejmował mnie w tali abym nie zleciał, a podbródek opierałem na jego barku. Spięty cały byłem, a przez ciało przechodziły dreszcze spowodowane strachem, ale bez pytania coś takiego mi zrobił, ale jedyny plus jego bliskości to to iż był ciepły. Moje ciepło gdzieś za przepadło i nie byłem w stanie sam się już wystarczająco ogrzać. Niepewnie owinąłem nogi wokół jego bioder aby nie upaść i schowałem twarz w jego ramieniu. Nie chciałem narażać go niepotrzebnie, ale jak widać zdecydował za mnie i chyba to lepiej, bo miał rację. Z czasem sam bym się zabił, bo po prostu nie wytrzymał bym presji i nerwów, które kotłowały się coraz bardziej i bardziej we mnie. Nie wiem nawet kiedy usnąłem w jego ramionach. Jak nigdy mu nie ufałem ani nie darzyłem czymś więcej niż przyjaźń jeśli to była przyjaźń, ale to było raczej tylko znajomość. Zaś Pisi robi to tylko wyłącznie gdyż nie chce stracić może funkcjonariusza i także czuję się odpowiedzialny za mnie. W końcu nie każdemu pomagał, ale w większości jak już to robił to tym co byli słabi psychicznie i zdolni do skrzywdzenia się. Nie chciałem być postrzegany jako słaby, ale nie miałem też jak powiedzieć, że jesteś silny. Jego dotyk był inny i zadziwiało mnie to jak on to robi w końcu dzieliło nas 15 cm wzrostu. Przebudziłem się w niebieskim pokoju przykryty kocem. Jedynie buty miałem ściągnięte, a spodnie i bluza były na swoim miejscu czyli na mnie.

-Miło, że się obudziłeś - do pokoju wszedł Janeczek w czarnych bokserkach, a w dłoni miał kubek z kawą gdyż na kilometr mogłem wyczuć ten aromat.

-Ile spałem? - spytałem cicho niespokojnie palcami mierzwiąc koc.

-Przespałeś cały wieczór i noc - poinformował na co ze zdziwieniem patrzyłem się na Janka. Jeszcze tyle nie przespałem w ostatnim czasie. - Telefon powinieneś mieć już naładowany - oznajmił pokazując dłonią na szafkę obok mnie. Kiwnąłem głową, że rozumiem na co brunet tylko westchnął. -Zaraz śniadanie więc nie uciekniesz przed tym - wyszedł, a mój telefon zawibrował.

#No wiesz co tak perfidnie nie ładować telefonu? Zapomniałeś, że jesteś oczipowany piesku? Miłe ze strony twojego przyjaciela, że się martwi, ale masz nareszcie swoją misję. Masz usunąć z danych serwerowych informacje o SnW i wyciągnąć teczkę o tej organizacji do wieczora inaczej wiesz co cię czeka! Ps. Tą teczuszkę chcemy dla siebie#

Opadłem na poduszki. Ode chciało mi się już żyć i to co było najgorsze. Nie miałem uprawnień aby wejść na serwerownie i usnąć o nich wszystkiego, a nawet do akt mnie nie wpuszczą. Jestem na straconej pozycji. Mogę od razu napisać im, że nie jestem w stanie tego zrobić i wziąć pistolet Janka, bo zapewne jakiś ma w mieszkaniu. Jednak wstałem z łóżka. Musiałem w końcu wstać. Może po prostu dam radę włamać się na serwerownie i usunę to wszystko. Mój w miarę normalny humor został zniszczony. Przypomnieli mi o tym, że jestem psem na posyłki i mam wykonywać rozkazy inaczej będzie mnie czekać kara. Wyszedłem z pokoju i od razu wszedłem do salonu, który był w ciemnym odcieniach granatowego. Oczywiście salon był połączony z kuchnią więc od razu zauważyłem Pisiego, który robił śniadanie. Na sam zapach smażonych jajek i bekonu mój brzuch skręcił się z głodu. Tylko czy byłem zdolny coś zjeść o to jest pytanie.

-Siadaj Grześ - powiedział więc podszedłem do blatu wyspy i usiadłem przy niej. Po chwili podstawiony pod mój nos został talerz z jajecznicą i dwoma plastrami bekonu. Nie było to dużo w sumie dla dorosłego mężczyzny jak ja - zrobiłem ci mało, bo jakbyś zmusił się do jedzenia wszystkiego z porcji jaką ja mam to pewnie skończył byś w toalecie zwracając to wszystko.

-Yhym - mruknąłem i otrzymałem od niego widelec.

-Smacznego! - powiedział więc odmruknąłem mu to samo i mimo iż byłem głodny to nie byłem chyba w stanie tego zjeść - Grzesiu do jedzenia! Widzę twój wzrok póki nie spróbujesz to nie zjesz! Musisz jeść!

-Yhym - mruknąłem i wziąłem niepewny kęs jajecznicy, ale nawet nie poczułem, że uwiera mnie w gardło gdy ją połknąłem. Zacząłem więc jeść powoli gdyż Janeczek miał rację. Muszę stopniowo wracać do jedzenia dlatego dostałem też porcję jak dla dziecka. Jednak zjadłem wszystko i to chyba liczyło się najbardziej.

-Widzisz dałeś radę - powiedział do mnie na co kiwnąłem głową - dziś nie idziesz do pracy. Masz zrobić sobie wolne.

-Nie mogę tu zostać! Ja chcę do pracy! - oznajmiłem przerażony, bo jak nie pójdę do pracy to nie spróbuje chociaż.

-Nic ci się nie stanie Grzesiek! - rzekł - Musisz odpocząć, a w pracy nie odpoczniesz.

-Tam jest bezpieczniej - wyszeptałem.

-Nigdzie nie jest bezpiecznie tak naprawdę - odparł - dwóch policjantów pilnuje bloku więc nie ma szans aby coś ci się tu stało. Twoje dzieci są w pracy od rana z policjantami więc wszystko jest tak jak powinno.

-Yhym - mruknąłem, a on zaczął pospiesznie się ubierać w mundur.

-Klucze zapasowe są przy drzwiach, ale bezpieczniej będzie jak będziesz w mieszkaniu.

-Rozumiem - wyciągnąłem telefon gdy on był przy drzwiach. To nie ma sensu ciągnąć dłużej. Jednak nagłe poczułem jak brunet przyciąga mnie do siebie.

-Grzechu chcemy abyś był bezpieczny. Ja chcę abyś był. Robię to dla ciebie więc proszę daj sobie pomóc - pogłaskał mnie po policzku i uśmiechnął słabo, ale pokiwałem głową, że rozumiem. Po chwili zostałem sam w domu szefa policji i zastanawiałem się co powinienem zrobić. Spojrzałem na telefon i wybrałem wiadomości.

#Nie jestem zdolny tego wykonać. Mam przymusowe wolne... zawiodłem jako pies... przepraszam#

Wysłałem i podszedłem do okna z którego było widać ulicę i naprzeciwko blok. To kwestia czasu aż przybędą po mnie gdyż widzą, że nie mają podejścia do mych pociech. Nie wiem nawet kiedy drzwi zostały wyważone, ale huk to było coś co usłyszałem bez problemu, a moje ciało zaczęło się trząść ze strachu.

-Piesek zawiódł - poczułem ciepły oddech na swojej szyi aż gęsia skórka pojawiła się na moim ciele, ale spuściłem głowę w dół. Mężczyzna obrócił mnie do siebie i złapał brutalnie za szyję - pani pieska nie będzie zadowolona, ale jeszcze pożyjesz chwilę. Przydasz się w końcu do czegoś! - Pociągnął mnie do siebie, a ja po prostu posłusznie zrobiłem to co kazał. Nawet gdy uderzył mną o ostry kąt ławy, który przeciął moją brew aż polała się krew. - Widzisz to? - pokazał mi kostki do gry, a dłonią dotknął mego rozcięcia z którego lała się krew. Siedziałem posłusznie w miejscu. Nie było po co walczyć - Zaprosimy 01 do gry co ty na to? W końcu on ma możliwości wejść do akt nie sądzisz? Prawda piesku?

-Ttak - zająknąłem się i przełknąłem ciężko ślinę. Jednak nie ruszyłem się z miejsca, bo to nic by mi nie dało. Nie wydał komendy więc też nie robiłem żadnych gwałtownych ruchów. Ze spuszczoną głową patrzyłem jak moja krew kapie na drewniany parkiet.

-Wstawaj - warknął więc podniosłem się z lekkim problemem, bo jednak uderzenie zamroczyło mnie mocno. Mężczyzna złapał mnie definitywnie za mocno za ramię i pociągnął do wyjścia gdzie stała dwójka mężczyzn. Zapięto mi obroże jak dla psa, która kopała prądem. Tylko, że jak kopała tym prądem to był ból, którego nie da się opisać słowem, a nikt nie chciałby jej na sobie mieć. - Grzeczny piesek. Może nie będziemy cię dziś tak bardzo męczyć i będziesz mieć szybką śmierć? 

-No widać, że obroża ostatnim razem go nauczyła posłuszeństwa - zaśmiał się jeden z dwóch pachołków, którzy przybyli tu jako ochrona. Zjechaliśmy windą na dół, a w środku windy przypięto mi smycz gdybym jednak chciał uciec. Nie widziałem jednak w tym sensu. Szedłem na śmierć. W końcu znalazła się organizacja, która nie bała się podciągnąć za spust i co najważniejsze nie bała się konsekwencji za to. Dwójka policjantów była nieprzytomna czyli musieli od razu się ich pozbyć może dlatego tak prędko chcieli mnie wyciągnąć ze środka. Przystanąłem chcąc się chociaż dowiedzieć czy nic im się nie stało, ale zostałem pociągnięty za obrożę.

-Idziemy piesku! Do nogi swego pana! - warknął dlatego posłusznie zrobiłem to co kazał. On był winien mych śladów na ciele. Miał dwa metry coś wysokości więc był wyższy ode mnie i silniejszy, a najgorsze jest to iż jego sprzęt w spodniach był za duży na mnie. Kierowaliśmy się do auta więc gdy oni wsiedli do przodu to mi zostało siedzieć z tyłu wraz z tym potworem. Auto wyglądało jak mała limuzyna więc tył był wyciszony i prywatny. Kat, bo tak zwali go jego ludzie był pod kimś, a raczej pod władzą kobiety, którą panowała nad całą organizacją SnW. - Siad - pokazał mi dłonią na ziemię gdy on usiadł sobie na kanapie.

Najgorsze jest to, że kazał mi usiąść między jego nogami. Za trząsłem się i powstrzymałem od płaczu, ale oparłem głowę o jego nogę i miałem cichą nadzieję, że nie będę musiał robić coś czego nie chcę. Czułem jak bawi się smyczą gdy ja walczyłem ze samym sobą. Musiałem być cicho, siedziałem do niego tyłem i poczułem ja coś spływa po moim policzku. Samotna łza. Łza cichego cierpienia gdyż nie mogłem powiedzieć tego na głos. Kat był socjopatą i niewyżytym seksualnie mężczyzną. Miałem okazję poznać w tym dniu dziewczynę co umierała na moich oczach gdyż została wyniszczona przez niego i zostawiona na śmierć jak zabawka, którą teraz ja zastępowałem. Przywódczyni, która chciała zemsty na to pozwoliła aby mną właśnie zajął się Kat. W końcu nikt jeszcze nie złamał terminatora aż do momentu gdy poznałem jego. Był potężnie zbudowany, wysoki, silny i gdy uderzył odbierało człowiekowi oddech. Byłem bi, ale nigdy bym nie pomyślał, że zostanę czyjąś zabawką i umrę w taki poniżający sposób. Nagle poczułem pociągnięcie więc spojrzałem się na uśmiechniętego mężczyznę. Od razu spuściłem wzrok z jego twarzy i za trząsłem się.

-Dlaczego masz taką smutną mordkę? - spytał, a jego zimna dłoń pogłaskała mnie po policzku. Nie uciekałem przed jego dotykiem, bo nie lubił tego jak się uciekało chociaż bałem się tego dotyku. Chciał uległego posłusznego psa, co nie szczeka na wszystko i wszystkich. - Powinieneś się cieszyć! Szkoda mi będzie tak posłusznego pieska jak ty - złapał mnie za podbródek i zmusił do spojrzenia w jego oczy - jeszcze nikogo tak dobrze nie ułożyłem i jeszcze nikt nie przetrwał moich zabaw. Jesteś idealny - poczułem jak moje oczy robią się szkliste, a wzrok rozmywa się przez łzy - nie płacz pieseczku - zbliżył się do mnie i polizał mój policzek po którym spłynęła pierwsza łza, a za nią kolejne. Bolało mnie to jak siedziałem gdyż tylko trochę obróciłem swoje ciało, a on ciągnął mnie za podbródek.  Nagle puścił mnie i złapał za kark. Przy nim wydawałem się taki mały i bezradny gdy po prostu robił ze mną co chciał. Obrócił mnie tak iż teraz siedziałem skierowany twarzą prosto na niego. -Przed nami jeszcze godzina jazdy może się zabawimy? Powiedz czy chcesz.

-Bbez względu cco powiem i tak muszę się oddać - wyszeptałem, a on zaśmiał się gdy jego śmiech powodował u mnie strach.

-Uwielbiam cię piesku! - zaczął rozpinać spodnie i już wiedziałem, że jestem na straconej pozycji - Bądź grzeczny, a może nie będzie tak boleć cię później - rzekł wyciągnął swojego przyjaciela ze spodni - a teraz liż! - spojrzałem na niego błagającym wzrokiem nie chciałem obciągać mu chuja. -Jeśli sam tego nie zaczniesz robić to ja ci pomogę, a wtedy będzie boleć! Masz wybór!

Miałem wybór, ale ja go nie widziałem i tak będzie mnie to boleć tak czy siak. Pociągnął mnie za smycz iż przybliżył mnie do swego nabrzmiałego penisa. Upadłem i tak już dawno więc bez sensu jest walczyć z czymś nad czym nie będę miał kontroli. Wziąłem głęboki wdech i drżąc polizałem jego całą długość swoim językiem. Od razu zauważyłem iż przymyka powieki zadowolony gdy ja czułem odruch wymiotny, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Jeśli nie zadowolę swego pana to zrobi mi krzywdę. Wsadziłem jego sprzęt do swoich ust i delikatnie ruszałem głową w górę to w dół. Poczułem jak zaciska swoje palce na moich kosmykach włosów i ciągnie je nie zwracając uwagi, że to mnie boli. Dogadzałem mu, ale jak widać nie wystarczało to mu, bo zaczął ruszać biodrami przez to wpychał swego penisa bardziej w moje usta. Czułem się jak szmata, którą można wykorzystać i tak też było. Kilka razy przy ksztusiłem się aż nie doszedł w moje usta zmuszając mnie do połknięcia jego spermy. Opadłem bezwładnie na jego udo i starałem się oddychać, ale miałem taką ochotę płakać lecz dusiłem w sobie szloch. Rękawem bluzy wytarłem usta i twarz po której spływało jego nasienie.

-Grzeczny piesek! - zaczął mnie głaskać po głowie, ale ten dotyk był tak władczy i mówiący o tym, że nic nie znaczę gdy dotyk Janka był taki przyjemny. Chciałbym aby tu był i mnie uratował, ale wciągnąłem go tylko w tą chorą grę. Cholernie żałowałem, że nie strzeliłem sobie w głowie gdy miałem na to okazję, ale kurwa stchórzyłem. Jestem tchórzem i zamiast walczyć poddałem się woli Kata. Zamknąłem powieki i po prostu ciężko oddychałem wtulony w jego nogę. Auto zatrzymało się i drzwi otworzyły się. Nie poznawałem tego miejsca, ale byliśmy gdzieś w opuszczonym terenie gdzie nikt się nie pojawia. Pociągnięto mnie na zewnątrz więc też zrobiłem jak kazano i poczułem jak odpina mi smycz - nie oddalaj się, bo i tak cię znajdziemy - oznajmił i w trójkę poszli gdzieś. Rozejrzałem się po otoczeniu i przez chwilę miałem nadzieję, że ucieknę lecz nim zrobiłem krok w przód od razu wyrzuciłem to z myśli. Grzecznie więc usiadłem przy aucie, a po chwili nawet położyłem się na ziemi. Czekałem, bo nic innego nie zostało mi do zrobienia. Byłem na ich łasce i tak skończę martwy. Nie było dla mnie nadziei nikt nie uratuje mnie. To było przykre, ale miałem nadzieję, że chociaż umrę szybko. Widziałem jak Kat idzie w moim kierunku z uśmiechem na ustach. Chyba tego po mnie oczekiwał iż będę grzecznie czekać na swego pana. -Do nogi!!!

Podniosłem się z ziemi i ze spuszczoną głową ruszyłem w stronę mężczyzny, który mnie przerażał. Grzecznie podszedłem do niego i stanąłem obok. Jego dłonie zsunęły się w dół po moich plecach, a po chwili poczułem jego oddech przy uchu, które przygryzł. Obrzydzenie to pierwsze co przyszło mi do głowy, ale posłusznie poszedłem z nim do środka jakiegoś pomieszczenia gdzie było czysto i zadbanie. Tam też zobaczyłem ją, ale nie podniosłem nawet głowy grzecznie szedłem przy nodze Kata.

-Nie sądziłam, że go złamiesz - powiedziała widocznie zadowolona z tego co widzi.

-Ja go nawet wyszkoliłem! - zaśmiał się - Siad - warknął, a ja grzecznie usiadłem na dupie upokarzając się bardziej, ale nie chciałem kary.

-Terminator, który został złamany - rzekła - miałeś nikomu nie mówić o nas Gregory! Nie sądzisz, że zasługujesz na karę?

-Zasługuje - potwierdziłem jej słowa, a jej dłoń złapała mój podbródek i zmusiła do spojrzenia w jej oczy gdyż twarz miała zasłoniętą maską tak abym nie widział jej. Jednak szybko spuściłem wzrok w dół.

-Strzelić mu w nogę - warknęła, a po chwili rozbrzmiał huk i poczułem przeogromny ból, ale nie ruszyłem się. Nie był to jednak porównywalny ból do tego gdy na siłę jest w ciebie wpychany za duży penis. -Szkoda dla ciebie Kat takiej zabawki. Idealny jest skoro już tak grzeczny i posłuszny się stał. Jednak musi zapłacić za to, że skazał jednego z naszych na karę śmierci.

-Wiem - westchnął - taki dobry piesek się z niego stał i nawet nie szczeka bez pozwolenia jak na początku.

-Zostawiłeś wszystko?

-Tak spokojnie zaraz powinien zadzwonić - oznajmił i poprawił maskę zasłaniającą mu górną twarz.
Jak na zawołanie telefon zaczął dzwonić.

-Witam szanownego 01.

-Gdzie jest Gregory!?

-Jeszcze nic mu się nie stało poważnego - zaśmiała się i poprawiła włosy - chyba, że ma się stać? Czyż nie Gregory? Bądź grzecznym pieskiem i zrób waruj - zsunąłem się na rękach na ziemię i oparłem twarz o płytki. Noga mnie bolała i czułem ten promieniujący ból na niej, który rozchodził się po całym moim ciele.

-Czego chcecie za jego życie?! - zapytał i chyba słyszałem jak głos jego drży. Czyżby się o mnie bał? Przecież będzie w końcu cisza i spokój beze mnie.

-Usunąć wszystkie informacje o nas. Wyczyścić do zera, a akta papierowe nam przywieść.

-Gdzie i gdzie będzie Gregory?!

-Dostaniesz lokalizację gdzie masz przybyć. Oczywiście gdy oddasz nam akta otrzymasz z powrotem swojego policjanta. Tylko bez żadnych wybryków, bo on zginie.

-Macie nic mu nie zrobić!

-Nie ty dyktujesz warunki Pisicela - rzekła i poczułem jak jej obcas wbija mi się w głowę - czas ucieka, a z każdą minutą on będzie cierpieć. Więc tik tak czas ucieka - rozłączyła się - naiwny myśli, że cię uratuje... Kat zajmij się ten ostatni raz naszym pieskiem. Masz godzinę.

-To wystarczy - oznajmił i złapał mnie za kark - chodź piesku zabawimy się ten ostatni raz, a szkoda, bo byłeś tak idealny.

-Proszę... zabijcie mnie szybko - wybłagałem słabym głosem.

-Niestety Montanha nie będziesz miał szybkiej śmierci, ale za to zapamiętasz ją po wsze czasy! - powiedziała, a Kat zaciągnął mnie do pomieszczenia obok. Rzucił mną o ścianę przez to jęknąłem z bólu.

-Rozbieraj się psie - warknął gdy ledwo uniosłem się do siadu. Zacząłem więc ściągać bluzę z siebie gdyż pod nią nic nie miałem, a spodnie z delikatnym oporem ściągałem przez ranę postrzałową, która krwawiła i nie mogłem ruszać nogą. Bokserki zostawiłem nie miałem siły aby ich ściągnąć przez nogi. Spuściłem głowę w dół widząc iż mężczyzna pozbył się z siebie spodni oraz kurtki ze skóry. Podszedł do mnie i złapał za moje włosy mocno szarpiąc za nie. W moich oczach pojawiły się łzy. Więc umrę jak tamta dziewczyna. Wykończona seksem i postrzelona aby umierała jak najdłużej w cierpieniu. Nim zrozumiałem co się dzieje został do moich ust przystawiony jego penis. -Liż - powiedział z błyskiem władzy w oczach. Zrezygnowany wziąłem go do ust starając się myśleć o czymś innym niż to, że umrę w najbardziej kompromitujący sposób. Nie oszczędzał mnie ani nie patrzył, że robi coś za mocno. Był Katem miał mnie zniszczyć i właśnie wykonuję swoją robotę. Załkałem żałośnie gdy we mnie brutalnie wszedł. Jego ręce ściskały brutalnie moje biodra i miał na tyle siły aby mi je złamać. Płakałem, bo tylko to mogłem robić gdy on czerpał przyjemność, a mnie rozrywało od tyłu. Nie dał mi nawet się przyzwyczaić gdy od razu zaczął posuwać mnie, a ja leżałem na lodowatych kafelkach gdyż dzisiaj było po prostu zimno na polu. Robił ze mną co tylko chciał... Dokańczając coś co zaczął kilka dni temu tylko wtedy jeszcze próbowałem walczyć dziś byłem w stanie tylko płakać starając się jakoś ten ból choć trochę zapomnieć czy ulżyć. Dusiłem się powietrzem i przez to iż nie mogłem go zaczerpnąć. Jednak zbawienie przybyło gdy kobieta wróciła.

-Dosyć Kat. Zostaw go tak z 10 minut.

-Ale ja sobie jeszcze nie ulżyłem! - warknął gdy ja ledwo przytomny patrzyłem się w stronę kobiety, a raczej jej obcasów. Pragnąłem umrzeć tylko tego oczekiwałem.

-On i tak ledwo żyje. Wykrwawia się już od godziny - rzekła i miała cholerną rację. Wystarczająco byłem osłabiony nie jedzeniem, nie spaniem i tym, że nie walczyłem nawet. Gdy wyszedł ze mnie poczułem ulgę, ale i większy ból. Miałem ochotę skulić się, zwinąć w kłębek i być po prostu niewidoczny.

-Co jak ucieknie?

-Sprowadziłeś go do pionu więc nawet nie ucieknie. W jego oczach nie ma już chęci walki. Poddał się i pragnie tej śmierci! - podeszła do mnie i obróciła moją twarz butem. Czułem jak nie mam kontroli nad swoim ciałem i chyba nawet umysłem.

-Racja - mruknął ubierając spodnie na nagą dupę. Byłem dla nich nikim jak i dla tego całego świata. Nie było sensu walczyć nawet, a gdy zostawili mnie samego ledwo ostatnimi resztkami sił przeczołgałem się pod swoją bluzę i co najważniejsze w kąt. Skuliłem się płacząc żałośnie. Nie chciałem umierać, bo miałem całe życie przed sobą. Nie spisałem nawet testamentu i miałem chociaż cichą nadzieję, że wszystko otrzymają moje dzieci. Byłem fatalnym ojcem. Nigdy mnie nie poznali tak naprawdę i znowu porzucę dzieci, bo nie mam wyboru. Skulony patrzyłem jaki ślad krwi zostawiłem po sobie. Westchnąłem ciężko gdyż naprawdę ciężko było mi oddychać. Moje serce waliło coraz wolniej, a z mojego ciała zanikało życie.

-Pprzepraszam za wsz..ystko co zro...biłem złego - wyszeptałem ledwo, ale dla mojego zdartego gardła to był gigantyczny problem aby coś powiedzieć normalnie - ża..łuję... bbardzo.

Usłyszałem jak jedzie samochód w to miejsce, ten charakterystyczny dźwięk ryku silnika Corvetty mogłem rozpoznać bez problemu z kilkunastu kilometrów. Czy zdołam przeżyć? Czy jednak tu skończy się moja przygoda i zakończy swój bieg. Jeśli coś tu jedzie to oznacza to tylko jedno to, że Janeczek tu jedzie, a nie chciałem go narażać. Mimo tego, że nie mamy najlepszych relacji między sobą to jednak był częścią mego dnia.

-Gdzie on jest?!

-Teczka - chwila ciszy - jeśli dowiem się, że skłamałeś to zabije każdego kogo kochasz! Jest w pokoju obok.

Czy chciałem zobaczyć go i czy on był gotowy zobaczyć jak bardzo mnie zniszczono? Bałem się śmierci w samotności, może nie będzie mnie tak bardzo boleć jak on będzie przy mnie. W końcu okazał mi więcej zrozumienia w ostatnich godzinach niż niektórzy w całym moim życiu.

-Kurwa Grzesiek! - mój rozmazany wzrok spotkał się z jego brązowymi oczami - Kurwica trzymaj się! Błagam zaraz powinien być EMS i powinni ci pomóc - rozdarł swoją koszulę aby zatamować krwotok, ale nie widziałem sensu. Moje serce coraz wolniej biło i chyba po prostu umierałem. Tyle razy byłem blisko śmierci, ale nigdy nie czułem jak to dokładnie jest. Czułem spokój mimo strachu - Grzesiu proszę nie zostawiaj mnie - jego dłoń była taka ciepła. Nie wiem nawet kiedy przyciągnął mnie w swoje ramiona. -Przepraszam, że byłem taki oschły wobec ciebie. Ja po prostu byłem zazdrosny o ciebie i chciałem po prostu abyś był przy moim boku abyś pokochał i mnie tak jak pokochałeś Pastora - płakał tuląc mnie do swojej piersi - Pproszę walcz ddla mnie skarbie!

================================
11130 słów

Koniec taki, a nie inny niestety!
Od was zależy jak skończy się ten moment dla Grzesia. Czy będzie to happy end czy wręcz przeciwnie.

Jeśli tu dotarłeś to sam w komentarzu do powiedz swój własny koniec tej historii! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro