Starzy przyjaciele
- Em... - zawahałem się. – Cześć?
- Cześć! – odpowiedziało mi chórem sześć głosów.
Było mi nieswojo, kiedy wszyscy się tak na mnie patrzyli. Aż dostałem dreszczy.
- Em... Miło mi was poznać – wymamrotałem.
- To ty jesteś ten wielki Król Boiska? – wypalił jeden z nich.
Wszyscy pozostali spojrzeli na niego z politowaniem.
- Nie przejmuj się nim – powiedział chłopak z odstającymi uszami. – Odkąd Shoyo opowiedział o tobie, został twoim fanem. Wcześniej myśleliśmy, że jesteś zwykłym bucem.
- Dzięki? – nie wiedziałem czy mnie komplementują czy po cichu jadą po mnie.
- Spoko – koleś uśmiechnął się. – No wiesz, jesteś tym, który chciał zabić człowieka żeby bronić Shoyo. My przy tobie wypadamy na jakiś nic nie wartych pseudo przyjaciół.
- Nie prawda! – Hinata przybiegł tutaj skacząc jak jakaś pieprzona gazela. – Jesteście najlepsi!
I wszyscy wybuchnęli śmiechem. Poczułem się jakbym trafił do jakiegoś bardzo dziwnego świata, w którym wszystko jest wesołe i wszyscy się cieszą. Jak tylko Shiba dostał zakaz ruszania Hinaty, ten odżył. Stał się najradośniejszym stworzeniem jakie istnieje. Szczerze mówiąc, to trochę przerażające jeśli wyobrazisz sobie, że spędzasz z nim cały dzień. Bo mój rozkaz chronienia go nie został odwołany, a nawet jeśliby go odwołano, dalej miałbym na niego oko.
Hinata w tym swoim przeradosnym nastroju powiedział, że przyjdzie w czwartek na trening jeśli kapitan pozwoli mu przyprowadzić na niego swoich przyjaciół z gimnazjum. Kapitan zgodził się pod warunkiem, że ci przyjaciele zagrają z nami mały meczyk towarzyski. Przyjaciele Hinaty zgodzili się i tak oto w naszej szkole pojawiło się sześciu tak samo radosnych i pociesznych chłopaków. Trochę mnie to przeraża.
- O, już jesteście – pojawił się kapitan. – Miło mi poznać, jestem Sawamura Daichi.
- To o tobie mówił Wakeda-san?
- Nie, raczej o mnie – Suga pojawił się znikąd. – Wakeda to mój kuzyn.
I nagle Suga stał się dla tych chłopaków centrum wszechświata, jako członek rodziny ich cennego kapitana. Trochę nie traktowałem ich serio kiedy przyszło do meczu i stanęliśmy z Hinatą po dwóch różnych stronach barykady. Beze mnie tracił przecież na szybkości, ale zapomniałem, że przecież kiedyś grałem przeciwko niemu. I to wtedy narodziła się legenda nowego Małego Giganta. Hinata tłumaczył strategię swoich przyjaciołom w ten sposób:
- Robię wziuu, potem wy badaaa a na koniec jest szaaaf.
Nikt z nas nic nie zrozumiał, ale chyba tamci wiedzieli o co chodzi. Pewnie dlatego wygrali pierwszy set. Kiedy Hinata był naszym przeciwnikiem, lepiej rozumieliśmy dlaczego ludzie boją się tego malutkiego kretyna. Podczas przerwy Hinata kazał mi zająć się swoimi przyjaciółmi a sam gdzieś zniknął.
- Jak za starych dobrych czasów – powiedział jeden z tych chłopaków. – Shoyo jest teraz dużo lepszy, ledwo za nim nadążam.
Wszyscy z jakiegoś powodu znowu wpatrzyli się we mnie.
- O co chodzi? – zapytałem ich.
- To dzięki tobie – powiedział chłopak z kitką. – Zawsze byliśmy za słabi żeby pomóc mu się rozwinąć. To raczej on musiał pomagać nam. Teraz może dać z siebie wszystko.
Pomyślałem o tym jak zawsze męczę larwę, jak każę mu wykonywać jeden atak dziesiątki razy żeby go sobie dobrze przyswoił. Jak zemdlał przeze mnie pewnie więcej razy niż się przyznał. Czy jest za co dziękować?
Poza tym, było coś o co chciałem ich zapytać. Rzecz, która nie dawała mi spokoju odkąd tylko ją usłyszałem. Pewnie dyrektor nie powiedział tego świadomie, ale mówiąc o pani mamie Hinaty, powiedział coś w stylu, że jest to kobieta, która sprowadziła najlepsze gimnazjum z prefekturze na szóste miejsce. Tych sześciu chodziło z Hinatą to tego gimnazjum. Oni będą wiedzieć o co chodzi.
- Ej, chłopaki – zwróciłem się do nich i znów wszyscy wgapiali się we mnie. – Mogę was o coś zapytać?
- Jasne, mów...
- Wróciłem! – krzyknął Hinata, wskakując na nich.
- To o co chodziło? – zapytał chłopak z odstającymi uszami.
- Później – mruknąłem i zerknąłem szybko na Hinatę.
Przynajmniej był na tyle domyślny by nie zagłębiać się w to. Obiecałem sobie zrobić wszystko by odseparować larwę od swoich przyjaciół na tyle, by móc pogadać z którymś z nich.
- Ej, Hinata! – zawołał kapitan. – Leć po pompkę do piłek, leży w schowku.
Hinata zrobił na ułamek sekundy taką przerażoną minę, że uwierzcie, nawet wam zrobiłoby się przykro na ten widok.
- Zostań z przyjaciółmi – roztrzepałem mu włosy i miałem wrażenie, że wzrok tych sześciu przewierca mnie na wskroś. – Ja po nią pójdę.
- Dzięki – Hinata wyszczerzył się w ten charakterystyczny sposób, kiedy chciał kłamać swoim uśmiechem.
- Nie ma za co. Stawiasz mi mleko.
- No ej! Kageyama! Jesteś chamem, wiesz?
Tylko pomachałem mu i pobiegłem do tego schowka. Stanąłem w jego progu na krótką chwilę. Co może być przerażającego w tym miejscu? Ciągle dowiaduję się o larwie czegoś nowego a mimo to sens poszczególnych zdarzeń gdzieś mi umyka.
Wziąłem tę durną pompkę i zaniosłem ją kapitanowi. Obserwował z uśmiechem jak Hinata wygłupia się z przyjaciółmi.
- Chyba miałeś rację, Kageyama – mruknął kapitan.
- Odnośnie czego?
- Zapytałeś mnie kiedyś czy Hinata zachowuje się dziwnie. Wtedy nie miałem pojęcia o co chodzi, ale teraz rozumiem. Wiedziałeś jaki Hinata jest naprawdę... że jest dokładnie taki - wskazał brodą na podskakującą larwę. – Dlatego martwiłeś się, że coś jest nie tak.
- To jeszcze nie jest prawdziwy Hinata – wymamrotałem a kapitan zmarszczył brwi. – Jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które nie pasują do niego... Coś nadal jest nie tak.
Poczułem jak Daichi poklepuje mnie po plecach.
- Po prostu miej na niego oko. Póki Shiba ma zakaz ruszania go, powinno być spokojnie.
- Kapitanie – powiedziałem to zanim skończył mówić. – Kapitanie, wiesz kto na tym układzie wyszedł najgorzej?
- Jakim układzie?
- Tym między Shibą a Hinatą. Hinata ma nietykalność, Shiba musi temperować swoich kumpli, bo oberwie za nich.
- Więc wychodzi na to, że Shiba – mruknął kapitan.
- Ja – odparłem cicho. – To Hinata ma nietykalność, ja zostałem tylko wskazany na kogoś, kto będzie go bronił za wszelką cenę. Jestem poza tym układem. Shiba nic nie traci atakując mnie, ma za to pewność, że Hinatę też to w jakiś sposób dotknie.
Na moment zapadła cisza.
- Do czego pijesz, Kageyama? – zapytał mnie kapitan a ja widziałem niepokój wypisany na jego twarzy.
- Chcę tylko powiedzieć – wyszeptałem. – Że prawdziwa wojna zacznie się dopiero teraz i muszę wymyślić jak trzymać od niej z dala Hinatę, bo jej nie przeżyje.
- Skąd możesz to wiedzieć?
Pomyślałem o Hinacie, który chowa się w starej świątyni, gdzie siedzi sam i płacze. O takim Hinacie, który ukrywa ból pod maską z uśmiechu. Przypomniał mi się wyraz jego twarzy, kiedy rozwaliłem szafkę. To, jak nie mógł puścić mojej ręki.
- Po prostu wiem – powiedziałem patrząc w oczy kapitana. – Jestem przecież jego aniołem stróżem.
Nasz wspólny trening obejmował jeszcze jeden mecz sparingowy, który wygraliśmy zanim tamtych sześciu powiedziało, że musi już iść. Przed wyjściem podeszli do mnie i po kolei podali mi ręce.
- Do zobaczenia Kageyama-kuuuun – powiedział chłopak z odstającymi uszami, uśmiechając się do mnie. – Dobrze się z tobą grało.
- Tak, było fajnie – odparłem. – Musimy to powtórzyć.
Pomachali nam i zniknęli. Zacisnąłem pięść wokół malutkiej karteczki, którą jeden z nich mi wcisnął, kiedy się żegnaliśmy. Miałem okazję odczytać ją dopiero, kiedy kapitan zarządził koniec treningu a ja szykowałem się żeby wracać do domu.
,,Spotkajmy się na stacji północnej o ósmej. Tylko weź jedzenie".
- Chyba czeka mnie kolejny późny powrót do domu – wymamrotałem.
Tyle, że tym razem nie będzie ojca, który powie mi, że źle robię szlajając się nocą po mieście. Cóż, czekały mnie jeszcze małe zakupy a zostało mi mało czasu. Gdzieś po drugiej stronie miasta czeka na mnie sześciu bardzo głodnych chłopaków.
Rozpoznałem ich z daleka. Robili sporo hałasu na stacji a nieliczni podróżni starali się ich omijać. Pewnie mieli ich za jakąś zdeprawowaną młodzież.
- Och, to Kageyama! – krzyknął jeden z nich.
Uśmiechnąłem się i to wystarczyło żeby zatrzymali się jak stali.
- Ej, też to poczuliście? – wymamrotał któryś.
- Ten chłód?
- Tak, ten chłód.
- Jasne, że dam wam jedzenie – powiedziałem, poklepując torbę. – Ale najpierw... może odpowiecie na parę moich pytań?
Spojrzeli po sobie, już bez uśmiechu.
- Jesteś pewien, że wiesz o co pytasz? – wymamrotał chłopak od odstających uszu.
Nie, nie wiedziałem. Ale przecież człowiek uczy się całe życie, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro