Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czwartek

Byłem tak absurdalnie skupiony, że zdawałem się mieć pusty umysł. Może się wydawać, że kiedy jesteś skupiony, masz w głowie jedną, konkretną myśl. Ja nie myślałem o niczym. Wtedy moje dłonie układały się same, nogi przesuwały same i ciało skakało samo. Uderzyłem w ostatnią piłkę. Hinata rzucił się po nią tak szybko, że chyba nawet nie zauważył ściany budynku. Zamiast jednak w nią uderzyć, odbił się od niej a odebrana piłka potoczyła się po ziemi.

- Dzięki Kageyama! – machnął i zabrał swoje rzeczy. – To ja lecę!

Po drodze prawie staranował Ennoshitę i Naritę.

- Jest czwartek – wymamrotał Ennoshita. – Czy mi się wydaje, czy w poprzedni czwartek też nie było go na treningu?

- W poprzedni i jeszcze poprzedni – przytaknąłem. – W żaden czwartek.

Ennoshita zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie.

- Mówił czemu?

Wzruszyłem ramionami. Szczerze mówiąc, mógł wspomnieć dlaczego, między opisywaniem ulubionej kanapki a ostatnio obejrzanego filmiku z internetu a ja mogłem to przegapić. W końcu Hinata rzadko kiedy milknie.

Treningi bez niego są bardzo unormowane. Nadal są w tej drużynie kretyni, którzy wygłupiają się, zamiast trenować, ale tracimy trochę na energii, kiedy nie ma Hinaty. Poza tym, dostaliśmy rozkaz ćwiczyć nasze szybkie tak często jak się da. Ostatnio robimy to przed lekcjami i na przerwach.

- Dobra, koniec na dzisiaj! – ogłosił w końcu kapitan i odetchnęliśmy z ulgą.

Podszedłem do niego.

- Czy Hinata mówił, dlaczego nie chodzi w czwartki na treningi? – zapytałem go.

Daichi dosłownie zeskanował mnie spojrzeniem.

- Mówił – przyznał kapitan. – Ale przecież treningi nie są obowiązkowe, tylko dobrowolne. Jeśli taka jest jego decyzja to pozostaje mi ją tylko uszanować.

Po jego spojrzeniu poznałem, że to wszystko co mogę usłyszeć i że powinien wynosić się teraz do domu. W pokoju klubowym mój wzrok automatycznie padł na wciąż widoczną pozostałość po czerwonej farbie. Wymieniliśmy zamek w drzwiach, ale i tak od tamtego dnia ja i Hinata zostawiamy swoje rzeczy na sali. Tak na wszelki wypadek. Nie potrafiliśmy wykazać, że to robota Shiby i jego sekty, więc kretyn chodzi teraz po szkole z uśmieszkiem pewności siebie.

Właśnie tego się cholernie boję. Pajaca nie spotkało nic złego chociaż zniszczył rzeczy Hinaty. A nic tak dobrze nie pobudza takich jak on jak bezkarność. Odpłacić mu się tym samym? Wtedy sprawiedliwości stałoby się zadość, ale nie jestem takim prostakiem jak on. Nie. Mnie stać na coś lepszego. Obmyślałem plany zemsty kiedy wracałem do domu.

Kiedy zadzwonił telefon przez chwilę miałem nadzieję, że to mój głupi ojciec.

- Hinata – odebrałem. – O co chodzi?

- Em... - wymamrotał niepewnie. – Więc... chyba się zgubiłem.

Zgubił się.

- Jakim cudem zgubiłeś się tutaj? Przecież to nie Tokio!

- No zgubiłem się i już! – pisnął. – Co ja na to poradzę?! Jak zadzwonię do mamy i jej tym powiem to już naprawdę mnie zabije. Kageyama, pomóż! Kageyama? Kageyama, jesteś tam je...?

Uderzyłem dłonią w czoło.

- Okej, Hinata – wziąłem głęboki wdech. – Powiedz, co widzisz obok.

- Rzekę.

- Dobra, to już coś wiem. Po której stronie rzeki masz wzgórza?

- Po tej samej.

- Widzisz gdzieś most?

- Tak.

- Czarny czy szary?

- Szary.

- Idź na niego i stój tam. Przyjdę po ciebie, bo nie wiem jak ci wytłumaczyć jak wyjść z tego zadupia, na którym jesteś.

Potrzebowałem kwadransa żeby dotrzeć do niego, idąc szybkim marszem i lekko się zasapałem. Mówiąc ,,lekko" mam na myśli stan przed wypluciem własnych płuc. Hinata stał oparty o barierkę i ze szczerym zachwytem na twarzy gapił się w księżyc. Przynajmniej wiem, że nie udaje opanowania. Naprawdę nie przejmował się, że stoi sam w nocy na jakimś głębokim zadupiu.

- Cześć Kageyama – wyszczerzył się do mnie. – Dzięki, że przyszedłeś.

- Nie ma za co – wydyszałem. – Jak tu w ogóle dotarłeś?

- Ktoś powiedział mi, że to skrót do domu. Chyba gdzieś źle skręciłem.

Rozejrzałem się. Wokół nie było żywego ducha.

- Chodź – mruknąłem. – Wyprowadzę cię na główną drogę i sam trafisz do domu.

Chciał żeby mu opowiedzieć o treningu więc streściłem mu jego przebieg.

- Kageyama-kuuun – zanucił. – Masz dziwną minę. O czym myślisz?

Potrzebowałem chwili żeby się zdecydować czy chcę zadać to pytanie.

- Dlaczego nie chodzisz w czwartki na trening?

- A więc o to chodzi! – zaśmiał się i wskoczył na murek. Normalny człowiek, skacząc po czymś tak wąskim, straciłby zęby. – Umówiłem się z kolegami z poprzedniej szkoły, że będziemy się spotykać chociaż raz w tygodniu. Akurat tak trafiło, że pasuje im tylko czwartek po szkole.

- Rozumiem – westchnąłem. – Jednak szkoda, że opuszczasz treningi. Nie chciałeś ich nigdy na nie zaprosić?

- Lepiej nie – przyznał Hinata. – A co jak zobaczą, że dobrze się bawię i zrobi im się smutno?

- A dobrze się bawisz?

- No pewnie! – znów się roześmiał i chociaż była noc, przysięgam, poczułem się trochę tak jakby promienie słoneczne skupiły się na mnie. – Kapitan... znaczy się były kapitan, nie Daichi... miał rację. Karasuno to świetna drużyna.

Na moment mnie zatkało. Musiałem sobie przypomnieć o czym my tak właściwie rozmawiamy.

- I przez to trafiłeś na to wygwizdowie?

- Chciałem ich odprowadzić na stację, ale w ogóle nie znam okolicy. Nie umiałem wrócić.

Sam nie znałem jej dobrze, ale powiedziałem mu moje sztuczki na orientowanie się w terenie. Nie zaskoczyło mnie, że wyciągnął telefon i zaczął je notować. W ten sposób jakoś dotarliśmy na drogę prowadzącą prosto na wzgórze Hinaty.

- Pojedziesz tą ścieżką rowerową prosto, przez las – powiedziałem mu. – A potem skręcisz w lewo na rozstaju dróg. Powinieneś stamtąd już sam trafić na swoją ulicę.

Już miał odjeżdżać, kiedy nagle stanął jak wryty.

- Kageyama, zawsze wracasz tak późno – powiedział Hinata. – Twoim rodzicom to nie przeszkadza? Moja mama by mnie zabiła za coś takiego.

- Twoja mama jest zupełnie inna niż moi rodzice – mruknąłem. – Dlatego jest taka fajna. Lepiej jedź już do niej, głupku. Może jak powiesz, że byłeś ze mną to jednak cię nie zabije. I pozdrów ją i Natsu ode mnie.

Pomachał mi i odjechał. Wróciłem pod swój dom. Trzy ciemne okna.

- Wróciłem – powiedziałem do tej znajomej pustki.

Lodówka znowu pusta. Na śniadanie będę chyba jadł suche musli. Plus, sprawdziłem stan konta bankowego i od razu chwyciłem za telefon. Trzy podejścia i udało mi się w końcu nacisnąć przycisk ,,Zadzwoń". Gdzieś w głębi duszy modliłem się, żeby nie odebrał. Te cztery sygnały dawały taką nadzieję. Zaraz jednak odezwał się chrypkowaty głos.

- Tobio? – zdawał się być zdziwiony.

- Dobry wieczór tato – ledwie przeszło mi to przez gardło. – Masz czas rozmawiać?

- Jasne.

Wziąłem głęboki wdech. Bardzo dobrze, chciałem powiedzieć. Bo naprawdę, musimy porozmawiać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro