Część 9
Słyszałam śmiech tej jędzy. Nie ma mowy, nie dam się zabić! Wyobraziłam sobie jak Nina przytula Jeffa... Nie mogę na to pozwolić! Odrzuciłam jednego, potem następnego, a gdy odrzuciłam dziesięciu to mogłam się wyczołgać z tej rzezi. Poczułam adrenalinę w żyłach, a w żołądku dziwne ciepło. Podbiegł do mnie pso-papuga rozkładając skrzydła. Bez zastanowienia wzięłam głęboki wdech i wydech. Zionęłam ogniem (mam deja vu) prosto w twarz wroga. Połowa piór jeszcze płonęła gdy przestałam ziać. Wysunęłam pazury, które zdawały się być ostrzejsze i wbiłam je w klatkę piersiową stwora. Wrzasnął, a ja je wyjęłam zaczepiając się o organy. Kolejny padł. Skóra na moich plecach się rozerwała pokazując skrzydła z błon, bez piór. Zaśmiałam się na widok pazurów na końcu każdej kości. Zaczęłam brutalnie wbijać pazury w ciała hybryd, bryzgając wszystko naokoło krwią. Zdawało mi się być w środku wielkiego wiru. Przebiłam się do jednego domku. Była tam piła łańcuchowa. I-D-E-A-L-N-I-E. Wybiegłam z pomieszczenia i zaczęłam machać skrzydłami by podlecieć wyżej. Uruchomiłam starą piłę i zaczęłam nacierać na głowy hybryd. Po minucie maszyna przestała ciąć. Wściekła jak osa rzuciłam ją w tłum. Nawet nie wiem jak dużo tych debili zabiłam, ale i tak było ich tyle, że mogę reszte nieśmiertelnego życia liczyć i nie zlicze. Obraz przed oczami zaczął mi wirować. Wylądowałam. Nie mogę uwierzyć, że latanie jest takie wyczerpujące. Złożyłam skrzydła by nie przeszkadzały w biegu i schowałam się za jednym z domów. Usiadłam i głośno wdychałam powietrze. Nie wiem czy uda mi się ich pokonać, czy zginąć przez walkę, czy może zginąć z przemęczenia. Uspokoiłam oddech i znowu ruszyłam w wir walki. Parę stworów dostało do rąk katany i miecze, nawet nie wiem z których domów je wygrzebały. Ledwo unikałam ciosów, a one się nasilały z większą brutalnością i szybkością, jakby zmęczenie ich tylko nakręcało. Cała zdyszana zaczęłam oddawać ataki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro