część 5
Kiedy w końcu zebrali się wszyscy w wiosce, ja usiadłam przy biurku "sędzi" a Sebastian z pomocą wilków wpakował stwory do klatek, które w jednej chwili zamienili się w ludzi. Spojrzałam na nich z mordem w oczach.
- Zebraliście się tu by ukarać ich - -pokazałam osoby w klatce- za działanie wrogie naszemu życiu. Nie będziemy czekać z egzekucją, więc kto chce jej niech po prostu podniesie ręke - mruknęłam.
Większość była za egzekucją, więc po prostu otworzyłam klatke i jeden po drugim, zaczęłam im rozrywać brzuchy, potem wyjmować wnętrzności, część podgryzałam, a reszte rzucałam w hybrydy, których jeszcze nie zamordowałam. Kiedy chciałam zabić ostatniego, z oddali usłyszałam męski krzyk:
- Przestań!
Spojrzałam w tłum i zobaczyłam chłopaka o wygłądzie typowego Hipisa. Pokazałam ręką by podszedł, co uczynił.
- Powiedz czemu, a jeśli nie to masz stąd iść - powiedziałam krótko i zwięźle torturując moją ofiarę.
- To złe, nawet jeśli jesteś bogiem to nie możesz kogoś zabijać.
Ta wypowiedź sprawiła że miałam ochotę go rozszarpać.
- Złe? Złe to jest życie na tej planecie, ciągłe, nudne, by w końcu sie dowiedzieć że po śmierci jest nic! - krzyknęłam i po prostu rzuciłam sie na niego i zaczęłam dusić. Tak naprawdę nie miałam wytłumaczenia jakie by mogliście uznać za argument poczytalnego. Po prostu trzeba zabijać, inaczej traci się morale.
Jesteś dla ludzi dobry- no może by i byli wdzięczni, ale inni by wyczuli słabość i wykorzystywali to.
Jesteś dla nich neutralnie nastawiony- tracisz ich bo nie widzą korzyści.
Po prostu strachem można złapać jak najwięcej wiernych, z resztą jeśli ludzie już nie będą mi przydatni to ich wybije do ostatniego dziecka.
Nawet się nie obejrzałam gdy Hipis leżał już martwy. Rzuciłam jego zwłoki na stosik innych i pokazałam ręką że mogą iść, a sama poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku i czekałam na sen. Jeff jest poraniony, a ja nie mogę nic zrobić, tylko czekać, co mnie martwi... Bardzo... strasznie mnie to martwi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro