Rozdział 15
Myślałam że mnie krew zaleje! Pomylić mnie z psem, rozumiem. Ale żeby mnie nazywać kundlem!? Chyba nie ten świat, kochany. Zmieniłam się w bestię i jak myślicie? Wszystkich zabiłam. Nie po to tyle stałam w miejscu aby teraz wszystko poszło na marne! Jeden ze strażników miał napisany na kartce kod do zamka. Ale wydawało mi się że o czymś zapomniałam. Trudno! Później sobie przypomnę! Wystukałam kod, już w ludziej postaci, i pchnęłam masywne drzwi. Moim oczom ukazały się piękne bronie. Czołgi, bazooki, granaty, rakiety, samoloty bojowe i takie tam! Nagle spadłam na ziemię z wielkim hukiem. Zapomniałam o tych dziwnych typkach i Jeffie! Odwróciłam się z zamiarem poszukania tych trzech psycholów, ale wpadłam na kogoś. To był blondyn w stroju barmana. Oczy miał zasłonięte okularami przeciwsłoneczmymi, a w ustach miał papierosa. (Ci, którzy byli od początku to wiedzą, kto to jest)
- Yyy... Hejo - powiedziałam jakby cała odwaga ze mnie uleciała jak powietrze z przekłutego balona.
Odpowiedział tylko mruknięciem. Wyminęłam go i pobiegłam w nieznaną mi stronę. Ten facet wyglądał strasznie. (XD)
Zamknęłam na chwilę oczy aby zapomnieć o nim, gdy nagle na coś wpadłam. To coś, razem ze mną, runęło na ziemię. Nadal miejąc zamknięte oczy sprawdziłam co to jest. Było ciepłe. Otworzyłam oczy. Najpierw prawa powieka, potem lewa. Leżałam na Jeffie.
- Cześć - powiedział. Nie odpowiedziałam, tylko spaliłam buraka i wstałam.
Ktoś jęknął. To był ten chłopak w żółtej kurtce. Podszedł do mnie i padł na kolana.
- Piękna, co ty robisz w takim niebezpiecznym miejscu? - spytał i wziął moją dłoń - Proszę, pozwól abym mógł Cię odprowadzić do domu!
Moja mina pewnie wyrażała przerażenie, zakłopotanie, wstyd i rozbawienie jednocześnie. Jeff szybko ogarnął się w sytuacji i coś mu szepnął, a on, zrezygnowany, zostawił mnie, wstał i spuścił głowę. Zaraz po tym dołączył ten w pomarańczowej bluzie. No, dobrze. Znalazłam debili, schowek z bronią otwarty, ale nadal mam wrażenie, że o czymś zapomniałam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro