Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Książka 4.

Tytuł roboczy: Polska rzecz jakaś (na pewno nie Rzeczypospolita Polska)

         Wszedł do budynku bez cienia entuzjazmu. Poprzedniego dnia rozpoczął się rok szkolny, a brązowowłosy już wiedział, że nikt nie będzie chciał się z nim przyjaźnić. Widział przecież ludzi patrzących na niego z niesmakiem lub szepczących coś, gdy na niego spojrzeli. Poza tym już miał doświadczenie z podstawówki: wszyscy się z niego śmiali, obrażali go, żartowali z niego w sposób okrutny. Tylko dlatego, że urodził się bez jednej ręki.
         Usiadł na ławce, kładąc przed sobą plecak. Westchnął przeciągle. Nagle zobaczył koło siebie chłopaka o dość długich, jasnobrązowych włosach, którego brązowe oczy wpatrywały się w prawy bark Bieleckiego. Chłopak bardzo się zirytował.
         — Możesz się nie gapić?! — zapytał wreszcie. Mimo jego ostrego tonu nieznajomy wciąż patrzył na jego bark. — To nieprzyjemne... — Spuścił wzrok.
         — Wybacz — odparł po chwili — ale bardzo mnie to interesuje. No wiesz, ciało. — Na jego twarzy zagościł przepraszający uśmiech. — To takie... piękne. Wiesz, że ciało nie jest idealne. Urodziłeś się taki czy jakiś wypadek?
         — Urodziłem się. — Na chwilę spojrzał na rozmówcę. Nawet spodobała mu się jego twarz, dzięki której już wiedział, że miał problem z trądzikiem, szeroki uśmiech pełen niewinności i oczy, które mimo całej roześmianej twarzy, zdawały się patrzeć na niego smutno. — Tak cię to ciekawi?
         Chłopak pokiwał głową.
        — To jest interesujące. Niektórzy rodzą się bez kończyn, inni mogą je utracić w jakimś wypadku, urodzić lub stać się niepełnosprawnymi. Umrzeć w każdym momencie, być może nawet nie zostawiając po sobie śladu...
         — Na jakim profilu jesteś? — zapytał zdawkowo orzechowooki.
         — Biol-chem, towarzyszu — odparł, po czym zasalutował, potem się zaśmiał. — Potem chcę studiować medycynę i zostać lekarzem. A ty?
         — Human. Chciałbym pójść na polonistykę i być nauczycielem polskiego. — Znów spojrzał na rozmówcę, który teraz przybliżył do niego swoją twarz. — C-co ty...
         — Szymon. — Uśmiechnął się. Brązowowłosy nie bardzo zrozumiał, o co mu chodziło. — Mam na imię Szymon, no wiesz, jak Szymon z Cyreny albo Szymon Piotr.
         — Jestem Piotr — odpowiedział Bielecki. — Piotr Bielecki.
         — Ewangelia nas połączyła, Skało.
         Skało? — powiedział do siebie Piotr. — Ewangelia nas połączyła?
         — Nie rozumiesz? — Zobaczył zdziwienie wymalowane na twarzy Bieleckiego. — No wiesz, Szymon Piotr, skała. Rozumiesz?
         — Chyba tak... ale nie bardzo...
         Brązowooki popatrzył na niego jak na dziwaka. Jak mógł tego nie zrozumieć?
         — Jesteś katolikiem? — Zobaczył, że rozmówca pokiwał głową. — Więc ty masz na imię Piotr, a ja Szymon. No wiesz, Szymon Piotr. Jezus powiedział, że nazwie go skałą. Więc ty będziesz Skałą, ja mogę być Cyrenejczykiem, jak Szymon z Cyreny.
         — Używasz dużo stwierdzeń typu: No wiesz — stwierdził Piotr, jakby ignorując całą wypowiedź chłopaka. — I uważasz, że to przeznaczenie zapisane w Ewangelii?
         — Tak.
         Między nimi nastała cisza, jednak nie była ona dla nich krępująca. Po chwili odezwał się Szymon:
         — Tacy jak my nie mają łatwego życia.
         — Tacy jak my? — spytał orzechowooki. Nie zrozumiał, o co mu chodziło.
         — Nieważne, kiedyś się dowiesz — odparł tajemniczo.
         W tym momencie zadzwonił dzwonek. Chłopcy pożegnali się, następnie ruszyli do swoich klas. Brązowowłosy wciąż zastanawiał się, o co chodziło z tym Tacy jak my

***

         Już na pierwszej lekcji słyszał drwiny kolegów i koleżanek. To było dla niego naprawdę denerwujące i stresujące. Nawet gdyby w jego klasie był ktoś taki jak Szymon, problem by nie zniknął. Wręcz przeciwnie; śmialiby się też z drugiej osoby, która by zaakceptowała Bieleckiego takim, jaki był. Chciał wreszcie znaleźć jakiegoś przyjaciela i nie być wyśmiewanym. O ile pierwszy cel mógł zostać uznany za zaliczony, to drugi... zapewne nigdy nie zostanie spełniony. 
         Na przerwie rozglądał się za szatynem. Niestety nigdzie go nie widział, poza tym z jakiejś przyczyny bał się go szukać. Może to przez swój wygląd? To był najbardziej racjonalny powód. Tak, to musiało być to. 
         Kiedy zobaczył biegnącego w jego stronę szatyna, poczuł jakąś dziwną ulgę. 
         — Wybacz... że tak długo... mnie nie było... — wydyszał. Spojrzał na niego z przepraszającym uśmiechem. — Spieszyłem się do ciebie, biegłem praktycznie na oślep. 
         — Nie musiałeś, nie znamy się nawet dzień — odparł orzechowooki. Wpatrywał się w pochylonego brązowookiego. — Poza tym nie jesteśmy nawet przy... 
         — Co ty gadasz?! Jesteśmy przyjaciółmi! — Szymon praktycznie skoczył na Piotra. Ten tylko patrzył na niego z wielkim zdziwieniem. — My jesteśmy jak te dwie papużki nierozłączki.
         — Nie, nie jesteśmy — odparł spokojnie brunet. — Ty tylko nadinterpretujesz. 
         Szatyn spojrzał na niego zirytowany. Jak on mógł tak powiedzieć?
         — Ty zły człowieku — powiedział mu wreszcie, próbując zabić go wzrokiem.
         Piotr westchnął tylko. Z jakiejś przyczyny pogłaskał Szymona po głowie.
         — C-co ty robisz?! — Lewczuk od razu odsunął się od niego. Poczuł nagłą falę gorąca. Bał się, że jego policzki są czerwone. — Kto ci w ogóle pozwolił, draniu?! Jak tak mogłeś w ogóle! Ty... ty... ty... ty... geju!
         — Nie jestem gejem — zaprzeczył Bielecki. — Znowu nadinterpretujesz.
         — To nie wiem.
         Orzechowooki zaczął się śmiać. Brązowooki spojrzał na niego z irytacją.
         — I z czego się śmiejesz? — fuknął. Skrzyżował swoje ramiona. — Co? Jestem taki śmieszny?
         Jednak brunet nie przestał. Wciąż śmiał się z wypowiedzi chłopaka. Przestał dopiero wtedy, kiedy dostrzegł łzy w oczach szatyna.
         — Przepraszam — powiedział. — Uraziłem cię?
         Szymon przytulił się do Piotra. Orzechowooki bardzo się zdziwił, jednak po chwili odwzajemnił gest. 
         — Nie śmiej się ze mnie już, okej? — odezwał się po chwili szatyn. Mocniej przytulił chłopaka, po czym przyłożył ucho do jego klatki piersiowej. — Bicie twojego serca jest... uspokajające — stwierdził, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech.
         — Serio? — zapytał brunet, następnie pogłaskał drugiego po głowie, mimo iż walczył ze sobą, by tego nie zrobić. — Masz trochę dziwne sposoby na uspokojenie się.
         Brązowooki nic mu nie powiedział, tylko zaśmiał się cicho. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć mu o pewnej sprawie, jednak pomyślał, że jeszcze nie przyszedł na to czas. 
         — Masz już kogoś? — zapytał nieoczekiwanie szatyn. Brunet spojrzał na niego zdziwiony. — Pytam, żeby potem nie było na mnie. 
         — A czemu by miało? — odpowiedział pytaniem, później westchnął. — Nie, nie mam dziewczyny. Myślisz, że jakaś by mnie chciała? Kiedy ja wyglądam tak?
         — Ja tam uważam, że jesteś przystojny — odparł, jednak przez tą odpowiedź poczuł, jak jego policzki stają się czerwone. — Z-znaczy... nie myśl sobie, że jestem jakimś gejem czy coś, po prostu tak uważam — sprostował szybko. 
         — Dzięki. 
         Brązowooki przygryzł dolną wargę. Zawsze tak robił, gdy się stresował. 
         — Skała, ja... ja chciałbym... ci coś... coś po... powiedzieć... — wydukał. — Ale... obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
         — Obiecuję.
         — B-bo ja... ja... Ja jestem...
         W tym momencie usłyszeli dzwonek, co oznaczało, że muszą udać się do swoich klas. 
         Szymon przeklął pod nosem. Chciał powiedzieć przyjacielowi coś ważnego, więc czemu teraz?
         — Dobra, później mi powiesz, muszę iść. — Odsunął się od niego i już miał iść, ale podszedł do Lewczuka i pocałował go w głowę, następnie poszedł. 
         — ...gejem... — dokończył, gdy Bielecki już poszedł. — Zebrałem się na odwagę, a tu takie coś. Już mu nie powiem. 
         Po chwili zdał sobie sprawę z tego, co zrobił Piotr. Przez to poczuł falę gorąca. Zasłonił twarz dłońmi i klęknął na podłodze. Nie mówcie mi, że ja... się w nim zakochałem... — pomyślał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro