Notatka z dziennika #9
23.08.1940
Słowo daję, jeszcze trochę, a ucieknę stąd gdzie pieprz rośnie!
Dzisiaj, z resztą tak jak zwykle, wstałem jako jeden z pierwszych. Było jeszcze w miarę chłodno, wobec czego postanowiłem odbyć krótki trening (przynajmniej dopóki istniała taka możliwość, a to przez panujące w Italii temperatury). Wyszedłem z obozu i chciałem się udać w stronę spokojnego, zalesionego zbocza wzgórza, gdy coś przykuło moją uwagę. Na drodze z miasta zauważyłem nadjeżdżający samochód, z którego wysiadło kilku mężczyzn w mundurach. Wydawali mi się wysoko postawieni, gdyż nawet z dość sporego dystansu ujrzałem na ich klatkach piersiowych mnóstwo różnorakich odznaczeń, sugerujących wyjątkowe zasługi. W tym samym momencie z tyłu budynku służącego za stołówkę wybiegł rudy chłopak z chochlą w dłoni, i wytarłszy ręce o umorusany fartuch rzucił łyche w krzaki. Byłem zdziwiony jego zachowaniem co pewnie zauważył, bo gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały podbiegł w moją stronę i złapał mnie za ramiona.
"Idź po twoi koledzy, kontrola!" - powiedział łamanym niemieckim i wskazał palcem w stronę drogi, a następnie ruchem ręki "zachęcił mnie" do udania się po resztę żołnierzy. Wtedy wszystko stało się jasne, ah, to było tak oczywiste, że powinienem był to przewidzieć! Te ofermy nie poinformowały nas o zbliżającym się poborze do prawdziwej armi!
Byłem wściekły, jak mogli nam to zrobić?! To w ich zasranym interesie były nasze (możliwie jak najlepsze) noty! Na co oni liczyli? Że jakimś cudem cały obóz tego dnia obudzi się o świcie i zacznie ćwiczyć?! A może że Włosi magicznie uzyskają kondycję?! Dobre sobie! Jeszcze gdyby mieli w tym jakiś sensowny plan, zrozumiałabym, ale znając naszych przełożonych po prostu wino weszło za mocno (...).
No, ale wracając.
Widząc przerażenie na twarzy rudzielca wyrwałem się z uścisku kuchcika i pobiegłem co sił aby obudzić śpiących w najlepsze żołnierzy. Po co ja to w ogóle robiłem? Mogłem zignorować prośbę(?)/rozkaz(?) i pójść poćwiczyć tak, jak planowałem. Niestety wtedy wszystko we mnie wrzało, świadomość, że mogłoby się wydać jaki bałagan panował w armii, sprawiał, że z całego serca nie chciałem do tego dopuścić. To nie tak, że czułem do owego obozu jakieś ciepłe odczucia, po prostu byłoby mi wstyd, gdyby w gazecie napisali, że obóz szkoleniowy dla Włoskiej armii do jakiego trafili żołnierze z okolic Hamburga to taka klęska. Gdyby znajomi się dowiedzieli, nie miałbym godności ponownie pokazać się im na oczy.
Tak więc biegałem od posłania do posłania i budziłem swoich kolegów, podczas gdy (jak się później dowiedziałem) podpułkownik i reszta przytomnych żołnierzy grało na czas. Jakie wtedy wybuchło zamieszanie! Upominałem wszystkich, aby nie robili hałasu, by nie wzbudzać podejrzeń, ale gdzie tam! Kto by mnie słuchał?! Wszyscy biegali kompletnie zdezorientowani, ubrani w mniejszym lub większym stopniu, krzyczeli na siebie i się przepychali, w obozie panował burdel prawie tak wielki jak podczas naszego przyjazdu do Ceciny. Panowała jedna wielka dezinformacja, nikt nie wiedział o co chodzi i dlaczego nagle każdy musi się stawić na ćwiczenia, skoro do tej pory nikt nie egzekwował takowej zasady.
Po jakiś dziesięciu minutach doszły nas słuchy, że inspekcja zaczyna się niecierpliwić, wobec czego na szybko ustawiliśmy się na placu treningowym i zaczęliśmy ćwiczenia. Ah, cóż to była za makabra! Nigdy nie sądziłem, że mogłoby być aż tak źle! W najśmielszych snach nie przyszedłby mi do głowy tak straszliwy koszmar...
Przyjezdni wkroczyli na plac, a tam zastali następujący widok: kilku Niemców (w tym ja) wypruwało sobie żyły (stojąc jak możliwie najbardziej na widoku) trenując walkę wręcz z garstką w miarę ogarniętych Włochów ("w miarę" to bardzo mocne słowo). Dalej kilku Niemców podciągało się na drążku, a inni asekurowali kompletnie sobie z tym nie radzących Włochów. Najdalej biegali ci najbardziej bezużyteczni, czyli leniwi/niewyspani/skacowani, opcji było wiele.
Widząc tę masakrę nie chciało mi się wierzyć, że dowództwo się na to nabierze. To była jakaś farsa! To "coś" (bo nie mam sumienia nazwać tego treningiem) wyglądało jak przedstawienie pierwszej grupy przedszkolaków - wszyscy co i raz zerkali na wizytantów, próbowali wyglądać naturalnie (dość nieskutecznie) i pozornie dawali z siebie wszystko. Nikt posiadający minimum rozumu nie uwierzyłby w to! Jak by to miało wyglądać? Na codzień na placu treningowym miałby się zbierać cały oddział? Bez ani jednego brakującego żołnierza? Taa, już to widzę. I wszyscy mieliby ćwiczyć w tym samym momencie i z taką dokładnością i samozapraciem, utrzymując niemal identyczne tempo? No błagam, co za dziecinada...
Ja i kilku znajomych trenowaliśmy walkę z Włochami, i chociaż próbowaliśmy z całych sił, nawet najbardziej niezbędne minimum to było dla nich za dużo. Żaden z rodaków mojego przyjaciela nie był się w stanie obronić, chociażby na podstawowym poziomie. Dowództwo patrzyło to na nas, to na resztę, a ja już niemal słyszałem rozwścieczonego generała i prawie czułem gorzki smak upokorzenia. I wtedy, zgodnie z naszymi przewidywaniami, kazano nam przestać. Ah, jakże byłem wściekły! Przez te krnąbrne łajzy miałem zostać upomniany, chociaż sam nie miałem sobie nic do zarzucenia! Co za wstyd!
Ustawiliśmy się w dwuszeregu, oczywiście nie bez problemów. Patrzyłem z ukosa na pobratyńców Feliciano i ledwo powstrzymywałem kręcenie głową z politowania, byłem pewien, że przez nich oddział zostanie rozwiązany a my rozesłani po innych jednostkach. Przecież dowództwo musiało się zorientować co się działo w tej cholernej jednostce, tak więc myślami już żegnałem się ze znajomymi.
I wtedy zdarzyło się nieoczekiwane - jeden z ważnych jegomości wygłosił przemówienie w którym pochwalił nasze poświęcenie i ciężką pracę, a następnie dodał, że choć nie jest idealnie i potrzeba nam jeszcze trochę czasu, to już wkrótce zostaniemy wysłani do prawdziwej walki.
Te słowa nie były co prawda czymś, czego się spodziewałem, ale wszyscy zachowaliśmy kamienne twarze. Choć nie było tego po mnie widać, byłem wprost uradowany! Nikt się nie dowie, że jednostka na wzgórzu pod Ceciną to teatrzyk z tektury! Nie stracę twarzy! A ponadto nareszcie będę mógł walczyć jak mężczyzna, a nie użerać się z tymi... ahh, szkoda słów.
Tak więc inspekcja przeszła bez większych problemów a dowództwo zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Wszyscy gratulowaliśmy sobie tak niezwykle przekonującej gry aktorskiej, kilku żołnierzy zadeklarowało nawet, że po wojnie zacznie grać w teatrze. Oczywiście nawet ta sytuacja nie przekonała niektórych do wzięcia się w garść, większość Włochów od razu wróciła do części sypialnianej i już kilka minut potem słychać było donośne chrapanie.
Wszystko skończyło się spokojnie, każdy zajął się sobą a ja poszedłem ćwiczyć. Tylko rudy włoski kucharz był niepocieszony, i następne kilkanaście minut spędził na szukaniu chochli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro