Notatka z dziennika #17
21.10.1940
Nie mam już siły do Włochów.
Taki tytuł mogłaby nosić dziesięciotomowa saga o perypetiach biednego, sfrustrowanego, młodego mężczyzny, który pracowitość i szlachetność wyniósł z domu, a który idąc przez życie zdaje sobie sprawę, że jego "uniwersalne wartości" pozostają uniwersalnymi tylko w świecie iluzji. Tak obecnie wygląda moje życie.
Choć początki wydawały się obiecujące, po tygodniu zgraja nowych kadetów wydaje się jeszcze gorsza niż poprzednicy. Motywuje ich tylko bicie i groźba kar w postaci zwiększenia częstotliwości treningów, nawet przemawianie ku chwale Mussoliniego nic nie daje. Najchętniej tylko spaliby, jedli, pili wino i palili papierosy! Ehhh, głupiego robota.
Schafer załamuje ręce patrząc na nich, ale ja się nie poddaję. W końcu u swego boku mam najżywszy w świecie dowód, że nawet z największej ciamajdy da się zrobić dobrego żołnierza. (...)
Feliciano osiąga coraz lepsze wyniki. Czasem jestem bliski zawołania do niego w jego prawdziwym imieniu, ale zawsze jakoś udaje mi się przypomnieć sobie, że przejął tożsamość brata. Póki co kadeci niczego nie podejrzewają. Nie są zbyt bystrzy, to fakt, ale i tak powinienem się do niego bardziej zdystansować. Jest to dla mnie trudne, w końcu wiele już razem przeszliśmy. Od trudnych początków na stołówce, wykluczenia przez zarówno jego jak i moje grono rodaków, powolne poznawanie się, nawiązywanie więzi, trudną walkę o jego przyszłość w postaci treningów i prób zmotywowana go, wspólne wyjście do kawiarni, poznanie jego rodziny i historii, kończąc na chorobie oraz tym, gdzie jesteśmy obecnie.
Boję się o niego. W obecnym położeniu moja opinia o jego umiejętnościach będzie jednym z najważniejszych czynników branych pod uwagę przy szeregowaniu do prawdziwej armii, ale szczerze powiedziawszy, nie chcę wysyłać go na front. To głupie i ogromne samolubne, zdaję sobie z tego sprawę, ale myśl, że mógłbym go stracić bezpowrotnie, ogromnie mnie przytłacza. Staram się o tym nie myśleć i wmawiam sobie, że uda mi się namówić wyższych stopniem na szkolenie go na szpiega, w jednej z utajnionych szkół specjalnych, ale bądźmy realistami, kto jak kto, ale on nie koniecznie się do tego nadaje.
Spędzamy ze sobą dużo czasu. Tuż po treningu (w miarę możliwości) jemy razem obiad, w przerwach razem palimy papierosy, a w lżejsze dni chodzimy na polane u zbocza wzgórza. Tam trenuję z nim walkę wręcz i pokazuję wszystko, co sam umiem. Dostrzegam jak się zmienia i mężnieje, ostatnio zdałem sobie sprawę, że można już u niego zauważyć zarys mięśni! Co prawda do moich jeszcze daleka mu droga, ale widząc jak się stara, istnie topnieję wewnętrznie. (...)
Nie wiem jak mam opisać to uczucie. Jestem szczęśliwy, gdy go widzę, i jeszcze szczęśliwszy, gdy na jego twarzy dostrzegam uśmiech. Cieszę się przebywaniem w jego towarzystwie, pragnę być zawsze blisko niego. Jestem dumny z postępów jakie dokonuje i jak powoli staje się bardziej rozsądny, jednocześnie nie tracąc swojego charakteru. Przeraża mnie wizja przyszłości, w której on pewnego dnia odjeżdża, a ja nie wiem co się z nim dzieje. Gdybyśmy jeszcze mogli pojechać tam razem, wspierać się w walce, dotrzymywać sobie towarzystwa w gorszych momentach na froncie. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to niemożliwe, bo różnica w naszych poziomach jest zbyt widoczna, abstrahując już całkowicie od otrzymanego przeze mnie stanowiska, które wymaga mojego pozostania na terenie Włoch, oraz mojego wyższego od reszty stopnia, który nie pozwalałby mi być w tak bliskich stosunkach ze zwykłym szeregowcem. Wiele godzin już nie przespałem myśląc o tym. Niby szkolenie drugiej tury kadetów dopiero sie zaczęło, ale ja już nie mogę przestać się martwić o to co będzie. Bez Feliciano byłoby tu tak pusto...
Połączyła nas dziwna przyjaźń, muszę to przyznać przed samym sobą. Jeszcze z nikim nie nawiązałem takiej więzi jak z nim. Z jednej strony znamy się krótko, ale chciałbym być zawsze u jego boku. Ufam mu bezgranicznie. Choć wiem, że bywa niepoważny i głupkowaty, jeśli chodzi o ważne sprawy, zawsze myśli trzeźwo. Jest lekkoduchem, czym stanowi moje przeciwieństwo. Zdaje się niczym nie przejmować, jednocześnie głębiej biorąc wiele rzeczy do siebie. Rozwija swoje pasje, choć nie są męskie, a czym może się narazić opinii publicznej. Nie wstydzi się tego kim jest i z kim jest w związku, tak jak nie wstydził się przyjaźni ze mną, choć zniszczyła ona (już i tak bardzo kruche) więzi nawiązane z innymi Włochami.
Każdego ranka wyczekuję na jego przyjście na trening. Kiedy widzę, że spogląda na mnie i uśmiecha się w moją stronę, robi mi się jakoś cieplej na sercu. Mimowolnie sam się wtedy uśmiecham, choć oczywistym zdaje się, jak bardzo jest to nieprofesjonalne. Gdy zauważam jakie postępy robi, czuję dumę, ale nie jest to taka duma, jak w przypadku innych kadetów. Ta duma jest dużo silniejsza, wypełniająca mnie całego i motywująca do dalszej pracy.
Nie umiem się na niego denerwować. Gdy tylko spojrzę na jego niewinny wyraz twarzy, mięknę, zupełnie jakbym patrzył na twarzyczke dziecka. (...)
Chcę być blisko, chcę go widzieć, chcę spędzać z nim czas. Często myślę o nim, gdy jestem razem z innymi członkami zarządu naszego obozu, a on spędza czas z kadetami. Nie sądzę, abym był zazdrosny, bo czego tu zazdrościć? Przecież nie jestem jego żoną, abym mógł czuć złość, gdy przebywa z kumplami! Z resztą wiem, że nie znajdzie sobie lepszego kompana ode mnie, nikt nie zadba o jego rozwój tak jak ja...
Tak więc póki co żyjemy sobie jak żyliśmy, choć obawiam się, że będziemy się musieli zdystansować. Kadeci jeszcze tego nie zauważyli, ale niewątpliwie w końcu zdadzą sobie sprawę, że faworyzuję Feliciano; że to w jego stronę spoglądam najczęściej i najcieplej, że najwięcej mu odpuszczam, że spotykam się z nim w przerwach między treningami. Palimy razem papierosy, spożywamy posiłki, ćwiczymy sam na sam, chodzimy gdzieś razem. Staram się znajdować na to takie momenty, kiedy wokoło nie ma nikogo poza kadrą, ale bądźmy ze sobą szczerzy - kiedyś ten plan nie wypali, ktoś w końcu nas zauważy i zacznie snuć spekulacje. Zastanawiam się czy nie dojdzie do tak absurdalnych rzeczy, jak oskarżenie nas o jakieś szpiegostwo lub coś innego w tym typie. A gdyby ktoś usłyszał jak używam jego prawdziwego imienia? To byłoby już bardzo podejrzane i wzbudzało wiele obaw. Nie mam także opcji spędzania z nim czasu poza obozem, bo wychodzenie w towarzystwie starszego stopniem w sprawach nie-wojskowych, tylko we dwoje, byłoby z ich perspektywy naprawdę dziwne.
Logicznym byłoby zerwanie przyjaźni, lub ograniczenie jej tylko i wyłącznie do kontaktów wtedy, kiedy wokoło są inni kadeci, ale... nie chcę tego. To tak dziwne uczucie, którego nie umiem dokładnie opisać, ale wizja sytuacji, w której nie mogę być przy nim, mimo, że on jest tuż obok, jest okrutnie bolesna. Nie umiem po prostu zakończyć tej znajomości dla naszego wspólnego dobra, bo za bardzo zależy mi na tej przyjaźni. Zbyt mocno lubię tego towarzystwo, aby po prostu przestać się z nim spotykać.
Domyślam się, że tak głupia i samolubna, pozbawiona zdrowego myślenia decyzja, będzie nas sporo kosztowała, jeśli nie autorytetu w oczach innych Włochów, to przychylności Schafera, ale nie umiem postąpić inaczej. Zbyt mocno pragnę być przy nim, aby odpuścić.
Jezu Chryste, jakże się rozpisałem! To do mnie nie podobne! I to o takiej bzdurnej rzeczy, jaką jest głupia przyjaźń! Doprawdy, nie poznaję się, no, ale do rzeczy.
Na dniach postaram się jeszcze mocniej zmotywować Włochów do treningów. Skoro od teraz jestem oficjalnie wojskowym, takim prawdziwym, który mieści się (choć co oczywiste, nisko stopniem) w hierarchii, zostanę rozliczony z efektów mojej pracy. Choć nie zależy mi na tych patałachach, moim zadaniem jest porządnie przygotować ich do nadchodzącej walki. Czy będzie to trudne? Tak. Czy będę musiał zedrzeć sobie gardło krzycząc na nich i niewątpliwie połamię nie jeden kij na plecach tych leni? Jak najbardziej. Jednakże zdaję sobie również sprawę, że jeśli ja tego nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. A zwłaszcza nie zrobi tego właściwie. Tak więc dam z siebie wszystko, aby ci młodzieńcy wyszli stąd przygotowani.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro