List #7
15.10.1940
Drogi Bracie!
Minęło już trochę czasu od mojego ostatniego listu, więc w tym pragnę Ci zrelacjonować wszystkie nowości, jakie zaszły w minionych tygodniach.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że Twoje wypociny w temacie denerwujących kolegów z armii i zimnych powiewów wiatru znad oceanu są naprawdę interesujące, niemniej nie musisz o nich wspominać w dosłownie każdym liście, pamięć mam dobrą. Cieszę się jednak, że humor Ci dopisuje i że jesteś bezpieczny. Czy masz może jakieś wieści od matki? Niestety sam nie mogę do niej napisać, przez sytuację w jakiej obecnie się znajduję, ale o tym zaraz.
Powoli robi się coraz chłodniej, a ja nabieram oddechu. Ostatnio sporo się dzieje - do obozu zajechali już nowi rekruci, którzy ponownie wypełnili wzgórze pijackimi pieśniami i krzykami. No właśnie, ja nadal tu jestem.
W dużym skrócie, bo nie chcę marnować kartki na dyrdymały - zostałem w obozie przez moje zdolności "motywacyjne", tak, tak je właśnie nazwijmy. Dowództwo zobaczyło jak mocno wpłynąłem na Feliciano i innych Włochów, po czym zdecydowało, abym pozostał tu na dłuższy okres czasu i czynił to samo z innymi rekrutami. Mój jedyny przyjaciel (ku mojej szczerej uciesze), został ze mną, gdyż zachorował na czas egzaminu kwalifikacyjnego do regularnej armii. Nie powinniśmy tu zostać, więc proszę, zachowaj całkowitą dyskrecję w temacie mojej pozycji.
Ciężko było obejść wszystkie przepisy i kruczki prawne, ale Schafer jak zwykle nie zawiódł i przypisał mi stypendium Specjalnej Akademii Oficerskiej we Frankfurcie, z zaliczoną na najwyższą ocenę specjalizacją z Organizacji Jednostek Wojskowych i Szkoleń Oddziałów Szturmowych, co daje mi podstawowe kwalifikacje do pełnienia funkcji jaką zaszczytnie otrzymałem, oraz (całkowicie niezasłużony) awans na Starszego Podchorążego. To, że w owej szkole nikt mnie nigdy nie widział, (w życiu nawet nie odwiedziłem Frankfurtu!) to już inne sprawa. Feliciano za to przejął tożsamość swojego brata bliźniaka, Lovino Vargasa, który jakiś czas wcześniej opuścił teren Włoch aby na stałe zamieszkać w Hiszpanii. Nie są może zbytnio do siebie podobni (jak na bliźniaków), no ale któż to sprawdzi, jeśli ostatni ich dowód tożsamości został wydany jakieś dziesięć lat temu?
Tak więc przez ostatnie trzy tygodnie żyliśmy sobie spokojne. Wszyscy, łącznie z kucharzami i zarządem, opuścili obóz. Mieliśmy cały teren dla siebie, nie licząc terenów uprzednio zajmowanych przez kadetów, na których powstały marnej jakości, sklejone na prędce budynki. Przez ten czas korzystaliśmy ze wsparcia Donki i jej babci. Raz nawet zostałem na noc w mieszkaniu Feliciano, gdzie obserwowałem jak malował obraz. Może się to wydawać nudne, ale dopóki sam tego nie zobaczysz, nie zrozumiesz, jak bardzo angażujące może to być. Włoch obiecał, że pewnego dnia namaluje nas oboje, razem, abym po zakończeniu wojny mógł zabrać obraz do Niemiec i pamiętać o naszej przyjaźni. To uroczy gest, tak myślę, aczkolwiek bardzo... nieodpowiedni dla żołnierza, chyba rozumiesz co mam na myśli. Postanowiłem jednak puścić to w niepamięć, już niejedną rzecz mu wybaczyłem, więc cóż znaczy ten jeden wybryk? I tak już bardzo zmężniał.
Przez te trzy tygodnie także ćwiczyliśmy. Razem, we dwoje, jak za czasów rozpoczęcia treningów, kilka długich miesięcy temu.
Na naszych oczach powstały nowe budynki, chwilę później do obozu wróciła kadra. Miło było ponownie zobaczyć twarz Schafera, który z uśmiechem wręczył mi zdobyty jego autorytetem i odznaką wojskową, podpisany przez profesorów i wybitnych wojskowych dyplom, legalizujący moją pracę tutaj, a na dniach także odznakę. Feliciano za to otrzymał dokumenty tożsamości na dane jego brata, który nawet nie wiedział, że oficjalnie na nowo przebywa we Włoszech i dołączył do regularnej armii.
Ja otrzymałem mały, odizolowany pokoik dla dowódców, Feliciano za to dostał mundur i łóżko w pokoju kadetów.
Jesteśmy już po zapoznaniu i pierwszym treningu. Póki co przyszli żołnierze nie zapowiadają się tak źle jak poprzednicy, choć nadal w najmniejszym stopniu nie dorównują Niemieckim gimnazjalistom. Patrzę jednak w przyszłość z nadzieją. Dostałem awans, zostałem w miejscu, które znam, otoczony ludźmi, których szanuję. Mam dach nad głową i pełen brzuch, nadal przyczyniając się do pomocy Ojczyźnie.
Póki co jeszcze nie dotarły do nas żadne wieści z frontu. Wiem natomiast, że szkolenia czołgistów idą pełną parą, a kilku chłopaków skierowanych do zostania szpiegami już ma za sobą ich pierwsze misje!
Pozostań w zdrowiu, najdroższy bracie!
Ps. Pisz do mnie i nie zapomnij napomknąć, czy posiadasz jakieś informacje co dzieje się z rodzicami. Mówię poważnie!
Ps2. Jeśli zapomnisz mi o nich napisać, nieźle mnie popamiętasz!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro