List #2
06.07.1940
Drogi Gilbercie
Na początku mojego listu pragnę Ci z całego serca pogratulować. Już jakiś czas temu dowiedziałem się bowiem, że udało Wam się uwięzić zdrajców i skutecznie wykonać zlecone wyroki na Żydach. Jesteś dumą rodziny, nie mógłbym prosić o lepszego brata. Mam nadzieję, że wkrótce i ja pójdę w Twoje ślady i zacznę oczyszczać Europę z niższych form życia.
Gdy ty codziennie wybijasz robactwo i kierujesz Naszymi wojskami, ja siedzę bezczynnie w słonecznej Italii. Mój oddział nie prezentuje się zbyt produktywnie - praktycznie nic nie robimy, wszystkich nas dopada nuda. To przykre słyszeć o Waszej ekspansji, podczas gdy my nawet nie ruszamy się z miejsca.
Denerwuje mnie to. Chciałbym działać, ale to rozkaz z góry, nie mamy nic innego do roboty, jak tylko wylegiwać się na słońcu (...).
Nawiązując do poprzedniego listu, oraz domniemanych umiejętności bojowych Włochów. Bracie, uwierz lub nie, ale wszystko (!) co o nich słyszałeś to prawda.
Tak więc, jeśli obiło Ci się o uszy, że są: powolni, leniwi, nieposłuszni, bojaźliwi i cholera wie jeszcze co, to wszystko autentyczne fakty. Sam nie wierzyłem, dopóki nie zobaczyłem na własne oczy jak się sprawy mają, chociaż nawet teraz ciężko mi dać temu wiarę.
Lecz zanim zacznę się rozpisywać o tamtejszych żołnierzach, domniemam, że jesteś ciekaw naszych pierwszych wrażeń z okolicy.
Razem z oddziałem dojechaliśmy na miejsce wieczorem, około dziewiętnastej 29 czerwca. Powiedziano nam, że nie dojedziemy od razu do samej bazy, a do niewielkiego miasteczka znajdującego się nieopodal, na miejsce mieliśmy przejść pieszo. Przypuszczałem, że miasto w stanie wojny będzie ciche i opustoszałe, a na ulicach objętych godziną policyjną pozostaną jedynie bezpańskie psy i kurwy - nic bardziej mylnego. Gdy tylko opuściliśmy wnętrza wojskowych pojazdów nie mogliśmy wprost uwierzyć własnym oczom, bo to co zobaczyliśmy, w naszym mniemaniu, wprost nie mieściło się w głowie. Zszokowała nas przede wszystkim ogromna ilość nadal otwartych kawiarni i barów, których blask rozświetlał ciągnący się kilkaset metrów dalej, urokliwy rynek. Stojące przed lokalami stoliki były zapełnione, panował gwar jak w sobotni poranek na dużym targowisku. Przy stolikach siedziały kobiety, mężczyźni i starcy, po chodnikach biegały dzieci. Idąc dalej można było zauważyć ostatnie stoiska różnorakich bazarów z żywnością, ubraniami i rękodziełem, nad wąskimi ulicami wisiało suszące się pranie, które kapało nam na głowy. Życie toczyło się jak w każdym innym włoskim mieście, jakby nikt nigdy tutaj nie słyszał o wojnie.
Po raz pierwszy mieliśmy możliwość zobaczenia takiej swobody i obojętności na rozpętujące się kilkaset kilometrów dalej piekło, że idąc kamienną drogą nieustannie się rozglądaliśmy. Przejście przez główną ulicę niemieckiego wojska wywołało poruszenie, rozmowy ucichły, a ludzie gapili się na nas z dystansem i strachem, jakby nie wiedzieli, że jesteśmy sojusznikami. Kobiety co i raz wskazywały na kogoś palcem i szeptały onieśmielone, za to starsze panie uśmiechały się z pewnym nieopisanym wyrazem podziwu. Mężczyźni zerkali na nas nieufnie i ze swego rodzaju wrogością, dzieci odsuwały się w ciemne uliczki przerażone widokiem armii postawnych mężczyzn w mundurach.
Szczerze mówiąc, trochę się pogubiliśmy. Jak się pewnie domyślasz nie było to trudne, zwłaszcza w miejscu, w którym byliśmy pierwszy raz. Zastanawiającą kwestią pozostawało jak mieliśmy dotrzeć do obozu mieszczącego się za miastem, skoro żaden z nas nigdy wcześniej nie przebywał w tamtej okolicy. Na szczęście nasze zmartwienia wkrótce zostały rozwiane - przybiegł po nas bowiem niechlujne ubrany w mundur młodzieniec, który powitał niemiecki oddział z szacunkiem i godnością - wykrzykując "Heil Hitler", i wykonując znany Nam wszystkim gest. Niepokojącym był jednak fakt, że wyglądał na (delikatnie mówiąc) trochę podpitego - z trudnością utrzymywał równowagę, szedł nieustannie się zataczając i kiwając na boki, ale różnie to w wojsku bywa. Do tego momentu jeszcze wszystko pozostaje w granicach normy, prawda, bracie? Otóż to, co po chwili zobaczyliśmy, zmieniło diametralnie nasze myślenie.
Pijany młodzieniec zaprowadził nas do obozowiska na "łysej górce", gdzie miały się odbywać szkolenia. Była to duża, pełna zieleni przestrzeń, z której rozciągał się widok na całą okolicę. Nie mam duszy artysty, ale spodobała mi się, zwłaszcza przez niewielki lasek liściasty rosnący na jej drugim zboczu. Wyobraziłem sobie długie godziny ciężkiego treningu w otoczeniu szumiących drzew. Piękna wizja, prawda? (...)
Szliśmy za Włochem krok w krok, a ten mruczał coś pod nosem i podskakiwał co chwile. Będąc trochę bliżej zauważyliśmy dziwne poruszenie - ktoś biegał jednocześnie nieustannie wrzeszcząc (bo zgrzeszyłbym nazywając to coś śpiewaniem). No dobrze, mimo wszystko nawet to było do zaakceptowania, może akurat tego dnia mieli jakąś popijawę, nie mnie oceniać, ale zaczekaj!
Przypomnij sobie teraz obóz, taki najzwyklejszy, najlepiej Tobie znany, bez żadnych wygód czy szaleństw. Już? Domniemam, że tak. I teraz wyobraź sobie, że ten właśnie obóz, w którym mieliśmy szkolić kadetów, wygląda jak restauracja polowa, po której biegają pół-nagie panny lekkich obyczajów, i (w podobnym stopniu ubrani) Włoscy żołnierze. Teraz zestaw jedno z drugim (...).
Tak, bracie, wiem jak to brzmi, ale zapewniam Cię, że byłem wtedy całkowicie przy zmysłach. Z resztą, nawet jeśli bym nie był, to przecież całemu oddziałowi nie mogło się przewidzieć to samo.
W każdym razie na ten widok przez chwilę staliśmy w zupełnym bezruchu, całkowicie oszołomieni. Zadawaliśmy sobie pytanie: jak do tego doszło? A może pijany żołnierz pomylił drogi, a na górce trwała jakaś orgia? Nikt nie miał odwagi wejść do któregoś z namiotów aby poprosić o wyjaśnienia, aż w końcu podszedł do nas jakiś chłopaczek. Wyglądał na niewiele starszego od poprzedniego, mógłby być nawet w moim wieku. W każdym razie jego osoba mnie zaintrygowała - zdawał się mieć w sobie choć cień dobrego żołnierza, co na tle reszty było ewenementem. Cóż, nie to, że oceniam po pozorach - po prostu jako jedyny wydawał się trzeźwy i nie biegał za chichoczącą panną.
Doprowadził nas on do dużego namiotu, z którego wyszedł nawalony jak szpadel i rozebrany do bielizny mężczyzna, jak nam przekazano, pułkownik. Ten jednak nie poświęcił nam zbyt wiele czasu, machnął na nas ręką i chcąc wracać do zabawy z ladacznicą jedynie wskazał nam nasze namioty.
Reszta wieczoru przebiegła spokojnie - panienki poszły w kierunku miasta, pijani żołnierze ulotnili się do spania. Aktywni pozostaliśmy jedynie my - Niemieccy goście, i to nam kazano stać na warcie...
Drogi bracie, spisałem wszystko w notatniku zaraz po przyjeździe, więc nie ma mowy, abym coś przeinaczył lub dodał.
W każdym razie do tego momentu (a mamy 6 lipca) nie jesteśmy w stanie zacząć ćwiczeń, ponieważ Włosi zamiast w broń zaopatrzyli się w... makaron i pomidory. Na nasze zdziwienie odpowiedzieli, że "głodny żołnierz to najgorszy żołnierz", i właśnie dlatego należy zainwestować w dobry prowiant. Nawet nie będę tego komentował (...).
Jeśli mam być szczery, nie mam pojęcia, czy nawet Nasza wzniosła idea będzie mnie tu w stanie zatrzymać. Obawiam się, że wkrótce zostanę dezerterem. Oczywiście żartuje, nigdy bym do tego nie dopuścił, jednakże jeśli to będzie dalej szło w tę stronę kto wie jak się potoczą moje losy.
Uważaj na siebie bracie, i wykonuj swoje obowiązki jak należy
Ludwig
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro