Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Inkwizytor

– Połóżcie go tutaj. Sama go przywiążę. Możecie odejść. – Zbudził mnie Jej ostry, zimny głos.

Poruszyłem się i nagły ból przypomniał mi moją sytuację, nim jeszcze zdążyłem otworzyć oczy. Byłem w żelaznej dziewicy. Genialnie pomyślane ostrza przechodziły przez moje ciało tak, bym nie skonał zbyt szybko, choć było to nieuchronne. Cóż za wynalazek!

Głębszy oddech naraził mnie na nową falę bólu i wreszcie spojrzałem przed siebie. Zamiast nieprzeniknionej ciemności zdziwiony zobaczyłem salę tortur. Przymocowane do ścian pochodnie jasno oświetlały nisko sklepione pomieszczenie. Zwykle nie było wizjerów w żelaznych dziewicach. To musiał być specjalny model, przeznaczony tylko do wykonywania kary śmierci, a nie do wymuszania zeznań. Tym lepiej dla mnie. Chyba...

Wzrok powoli przyzwyczajał mi się do światła i teraz dokładniej widziałem co dzieje się na zewnątrz. Moje więzienie stało w jedynym ciemnym kącie sali, więc nic nie mogło ujść mojej uwadze.

Cóż za ironia! Czyżbym przed śmiercią miał pełnić jeszcze rolę stróża!? Mimowolny śmiech przez chwilę wstrząsnął moim ciałem. Zaraz pożałowałem, że pozwoliłem sobie na ten luksus. Trzeba przyznać, że ten kto montował ostrza znał się na swojej robocie. Szlag by go trafił z tą jego fachowością!

Spokojnie, co mi da teraz bezsilna złość. Jeżeli pozwolę jej nad sobą zawładnąć zdążę tu jeszcze oszaleć. Nie! Niedoczekanie ich żebym zaczął tu wyć o litość! Pewnie by tego chcieli. Spróbować nie myśleć, oto rozwiązanie. Zająć się obserwacją.

W tym momencie uświadomiłem sobie, że znam obie postacie znajdujące się w moim polu widzenia. Pierwszą była ta sama kobieta, która własnoręcznie umieściła mnie w żelaznej dziewicy, zatrzasnęła wewnętrzne okowy i starannie zamknęła drzwi.

Pomimo młodej i pięknej twarzy miała w sobie coś z odwiecznego mroku śmierci. Jasne, srebrzysto-białe włosy miało gładko, starannie zaczesane do tyłu i upięte w niewielki, ciasny węzeł, tak że przypominały coś w rodzaju naturalnego hełmu. Cerę miała bladą, jakby nigdy nie opuszczała tych ponurych lochów. Za to oczy, szare niby pochmurne niebo, świeciły niepokojącym ogniem. Kształtne, pełne wargi odcinały się wyraźnie czerwienią świeżej krwi. Szaty, tak jak i gdy mnie „przyjmowała" do swego podziemnego królestwa przywdziała szare i proste, zapewniające niezbędną swobodę ruchów. Wysoka i smukła, z pozoru mogła wydawać się delikatna, lecz pod gładką skórą grały prawdziwie stalowe mięśnie. O tym akurat miałem okazję przekonać się osobiście.

Nie myśleć, za wszelką cenę nie zastanawiać się nad tym co się ze mną dzieje i co się nieuchronnie stanie! Jak to już długo trwa? Niedobrze, że wtedy zemdlałem. Zupełnie straciłem poczucie czasu. Czasu... ile mi go zostało?

Na pewno zdecydowanie mniej niż temu mężczyźnie przywiązanemu do kamiennego łoża. Czy może stołu... Te drewniane kołowrotki w nogach i u wezgłowia do czegoś służą... Skup się! A, głupi jestem! To do rozciągania! Ale... ja przecież naprawdę znam tę twarz! Tylko coś mi się tu mocno nie zgadza. Ale co?

Nie, przecież to absolutnie niemożliwe! To nie może być on. A jednak... Ten sam wspaniały, dumny profil, ze szlachetnym, prostym nosem i kształtnym, wysokim czołem. Te same wąskie, zawsze lekko drwiące usta, nawet kiedy jest nieprzytomny. Zgadzają się nawet krótkie, lekko szpakowate i gęste niczym focze futro włosy. Biały habit przesądza wszystko. To jest „mój" inkwizytor! Ale jakim sposobem? Przecież zaledwie kilka dni temu skazał mnie na śmierć. Cóż za przedziwne zrządzenie losu!

Tym razem przezornie uśmiechnąłem się samymi tylko wargami, za to w duchu niemal tańczyłem z radości. A więc jednak moje... moje oskarżenia... nie, jak on to... a, pomówienia, doprowadziły go aż tutaj. Zobaczymy, czy się opłaciło. Ona chyba zna się na rzeczy. I raczej nie będzie miała zbędnych skrupułów przed torturowaniem Inkwizytora. Co to to nie ona. Nie w jej stylu.

A ja mam to już za sobą. Powinienem docenić prywatność i ciszę mojej żelaznej dziewicy. Będę mógł przynajmniej spokojnie sobie umrzeć... Łza mimo woli popłynęła z mojego oka, na dłuższą chwilę rozmazując widniejący przede mną obraz. Odruchowo spróbowałem podnieść rękę żeby ją otrzeć. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zakląć na głos.

Ściągnąłem tym na siebie krótkie spojrzenie zimnych, szarych oczu. Odruchowo sprawdzała, czy wszystko jest jak należy. Jednocześnie kończyła staranne mocowanie rzemieni na nadgarstkach Inkwizytora. Nie spieszyła się, musiała być pewna, że długo jeszcze pozostanie nieprzytomny. Ostatni raz sprawdziła pęta i odwróciła się w stronę mojego sarkofagu.

Stała tak chwilę, jakby namyślając się nad czymś. Ściągnęła kształtne, regularne brwi i przez moment miałem wrażenie, że w jej oczach pojawiło się coś obcego jej naturze, jakby cieplejszy płomyk, może sympatii. Zaraz jednak otrząsnęła się rzucając głową jak rozbrykany źrebak. Piękna twarz na powrót stężała w przerażającą maskę. A więc nawet ona ma uczucia, to coś nowego. Nigdy bym nie przypuszczał.

Nie, nie mogę myśleć o bólu, inaczej nie wytrzymam. Nie wytrzymam? Co z tego? Jeśli nie wytrzymam, to co? Przecież i tak... Nie, zaraz! Jeżeli nie wytrzymam, to oszaleję. Już teraz nie muszę zamykać oczu, żeby bez trudu sobie wyobrazić, jak żelazna dziewica rozpryskuje się na kawałki, a zamek wali się w pył. Piękne i wzniosłe, ale cholernie nie na miejscu! Cholera jasna by to wzięła!

Nogi mi cierpną od tego bezruchu, ale mowy nie ma żebym zaczął nimi tupać. Nie myśleć! Patrzeć! Zaraz, gdzie ona się podziała? A, tu jest. Czuje się tu jak u siebie, nie ma co. Większość ludzi cierpnie na samą myśl, a Ona siedzi sobie spokojnie na madejowym łożu. Czeka, aż On się ocknie.

Wolałbym żeby coś robiła, byłoby mi się łatwiej skoncentrować. Nie musiałbym czuć, jak krew powolutku, tak nieskończenie powoli, wypływa z mojego ciała i ogrzewa je dyskretnie. Żelazna dziewica będzie cała czerwona od środka. Chociaż może brunatna, to zależy... Ale chyba ją myją, bo wtedy było widać kolor drewna. Niesamowicie porządni. Może by śmierdziała? W każdym razie byłoby nieestetycznie.

Kiedyż On się wreszcie obudzi? Jest złośliwy, nawet teraz. Drgnęła mu powieka! Wreszcie! Ona też chyba zauważyła, bo poruszyła się nieznacznie, jakby chciała wstać i nagle się rozmyśliła. Jak ciężko jest mi oddychać. To przez to, że tu jest tak mało miejsca. Kiepska wentylacja. I jeszcze te pochodnie kopcą! Poruszył się, coś mruknął, może jęknął. Chyba wraca do przytomności. A może to tylko migotanie pochodni?

Nie, raczej nie. Otworzył oczy. Teraz je poznaję, to na pewno On. Czarne jak studnie prowadzące prosto do piekła. Takie czarcie blaski z oddali świeciły w nich gdy mnie oskarżał o obrazę Inkwizytora, a tym samym naszej wspaniałej i jedynie słusznej wiary. Diabeł broniący nieba. Dobrze, że starczyło mi wtedy siły na ironiczny i pogardliwy uśmiech. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym się wtedy tak nie uśmiechnął. Zapracowałem sobie nim na raj., A jemu na piekło na ziemi. I mam nadzieję potem również. Należy mu się, nawet nie biorąc pod uwagę mojej sprawy.

Ale nie wykazał się jednak inteligencją. Nie trzeba było się tak spieszyć z uciszaniem mnie. Zbyt wyraźnie bałeś się moich przesłuchań! Ale to moje szczęście! Udało mi się dzięki temu uniknąć znajomości z tymi wszystkimi machinami, które tu stoją. Tylko śmierć. I to bez publicznego widowiska! I jeszcze mi ją osłodzisz! Bardzo ładnie z twojej strony.

Cholera! Ręce ciążą mi stanowczo za bardzo. Położyć, się, chociaż na chwilę. A, jeszcze zdążę poleżeć. Cała wieczność przede mną. Jakie te myśli szybkie. Tyle ich przebiegło, a to zaledwie jeden, może dwa jego oddechy. Patrzy zdziwiony, jeszcze bez strachu, wokół siebie. Pewnie próbuje zrozumieć, co się stało. Wydaje się taki zagubiony, jakby zupełnie nie spodziewał się, że tu trafi. Szarpnął pęta, chyba dopiero teraz zauważył, że jest przywiązany.

Zbladł jak ściana i gwałtownie obrócił głowę, jakby próbował się upewnić co do swojego położenia. Teraz wyraźnie widzę jego rozszerzone strachem oczy. Nieznane najbardziej przeraża. Ale sala tortur nie jest mu przecież obca. Nieraz obserwował, pewnie z zimną krwią, użycie takich narzędzi. Tym gorzej dla niego.

On ma zdecydowanie mniejsze pole widzenia niż ja, nie widzi na przykład jeszcze swojego oprawcy. A ona jest cicho, cichutko. Obserwuje go. Jak kot zaczajony na mysz nieświadomą jeszcze jego obecności. Przymrużyła oczy. Czeka. Na co? Um, kręci mi się w głowie. Zamknę na chwilę oczy, może przejdzie. Musi przejść. Ja tak chcę! No już dobrze. Przynajmniej widzę normalnie. Nic się chyba nie zmieniło.

– Co to ma znaczyć? Z czyjego rozkazu tu jestem? I kto mnie tu trzyma? – Donośny, czysty głos Inkwizytora zabrzmiał pewnie i dźwięcznie, zupełnie jak wtedy, na rozprawie. Potrafi nad sobą panować. To na ten moment czekała. Wstała i kilkoma wprawnymi krokami znalazła się naprzeciw swojej ofiary. Na pozbawionej wyrazu twarzy zagościł pogardliwo-ironiczny uśmiech, jakby był częścią jej roboczego stroju.

– Nie jestem tu, by odpowiadać na twoje pytania. Jednak dotrzymam ci towarzystwa przez jakiś czas. Choć może wolałbyś pozostać sam.

W stosunku do mnie nie była tak drwiąca. Może miała inny nastrój, a może tylko inne rozkazy. A może... Wielu ludzi nie lubi inkwizytorów.

A! Niepotrzebnie próbowałem nachylić się do przodu. I tak nie widziałbym lepiej, a teraz kolec wbił się głębiej w ciało. Ale ten od pleców musiał się trochę wysunąć. Tak! Krew płynie teraz zdecydowanie szybciej. Nawet dobrze, bo robiło mi się już bardzo zimno.

Wstrząsnął nim dreszcz, ale raczej nie od chłodu. Zrozumiał jej aluzję. Trudno, żeby nie. Jaki pełen sarkazmu jest dzisiaj ten jej głos, jak wolno cedzi słowa.

– Wiesz, sama nie wiem od czego zacząć. Po raz pierwszy chyba w swojej karierze nie mogę się zdecydować. Tym bardziej, że tutaj mamy takie bogate wyposażenie – uśmiechnęła się, jakby była dumna z bogato wyposażonej Sali tortur. Zupełnie, jakby mówiła „Mamy taki duży wybór ciasteczek". Jak ja mogłem myśleć, że ona ma jakieś uczucia! Pasowaliby do siebie. Oboje piękni i bez serca.

No tak. Kolec przechodzi obok serca, nie dotykając go nawet. Dlatego nie zabija od razu. Skąd oni wiedzieli, jak go umieścić? Robili próby? Pewnie paru umarło przez to zbyt szybko. Mówi się trudno.

Coś chyba mówił, przeoczyłem to. Wsunęła mu w usta drewniany knebel. Czyżby ją obrażał? A może w ogóle nie chciała go słuchać. Chyba musiałem się wyłączyć na chwilę, bo właśnie odkłada gruszkę do rozrywania odbytu. Ale nie była używana. Nie ma krwi. Co ona mówi?

Dzwoni mi w uszach. Dobrze byłoby potrząsnąć głową, ale to zbyt duże ryzyko. Skoncentrować się. Tak, teraz już słyszę normalnie.

– A może powinnam użyć tych cęgów. Słyszałam, że chętnie posługiwałeś się wyrywaniem genitaliów – mówiła i jednocześnie przesuwała strasznym narzędziem po jego ciele w jakiejś okrutnej pieszczocie. Najwyraźniej nie mógł się powstrzymać i szarpnął rozpaczliwie pęta. Poranił sobie dotkliwie nadgarstki i chyba ból przywrócił go do przytomności. Opanował się.

– Nie, szkoda byłoby takiego przystojnego mężczyzny. Więc może tron? Posiwiałbyś trochę do góry nogami... Ale ten habit. Wyglądałbyś zbyt komicznie, a to nie przystoi. A może madejowe łoże? Nie... zbyt dużo miałabym z tym roboty – rzekła i od niechcenia, niby nieświadomie oparła się na jednym z kołowrotków w nogach kamiennego łoża, sprawiając, że mięśnie Inkwizytora napięły się bardziej.

Jęknął cicho i spojrzał na nią z nienawiścią, podczas gdy ona kontynuowała swój monolog.

– Zawsze mogę połamać ci kości. Powiedzmy zaczynając od hiszpańskich bucików, poprzez piszczele i kolana, a skończywszy na palcach. – wyliczała, a jego coraz bardziej przerażony wzrok szybko odnajdywał znajome narzędzia. Widać, że całą siłą woli zmusza się do zachowania ostatka spokoju, reszty godności. Nie podejrzewałem go nigdy...

Mogę go nienawidzić, ale nie daje mi podstawy bym nim gardził. Czy i ja dam radę? Ból jest dziwną rzeczą, szczególnie gdy nie można zrobić absolutnie nic. Absolutnie nic! Zimno mi. I gorąco. Boję się i nie mogę tego przed sobą ukryć. Co za różnica, co stanie się z Inkwizytorem!

Ja... Nie, nie chcę! Tyle jeszcze mogłem... przeżyć. A teraz... pewnie dzień. Jeden dzień, którego lepiej żeby nie było. Znowu łzy zasłaniają mi wszystko. Nawet nie próbuję ich powstrzymać. Bo i po co! Boję się! Mam ochotę krzyczeć, ale nie z bólu. I chyba jednak nie ze strachu.

Narasta we mnie okropna, bezsilna złość. Zimna furia, nad którą coraz trudniej mi zapanować. Mam wrażenie, że mnie rozsadzi od środka i unicestwi wszystko wokół mnie. Chciałbym mieć teraz siłę niszczenia, taką jak mają wulkany. Tam, gdzie popłynie moja lawa, wszystko przestaje istnieć, jest tylko ogień i żar. A potem czarna pustka.

Nie! Po co te głupie rozmyślania. Nie pomogą, tylko zaszkodzą. Moja wola musi być silniejsza. Nikt nigdy nie powie, że nie starczyło mi siły. Ból nie ma, nie może mieć żadnego znaczenia! Do diabła z wami, ludzie, którzy... którzy nie wiecie... nie dorastacie... nie... Pokażę wam, że możecie zniszczyć moje ciało, ale nigdy, NIGDY, nie złamiecie mojej woli. Tak lepiej. Mniejsza o to, ze ciało drętwieje, umysł mam jeszcze sprawny.

Widzę jeszcze i słyszę, co się przede mną dzieje, choć niewiele już czuję. Ona kończy już chyba swą piekielną wyliczankę. Słyszałem jeszcze ze dwa razy skrzypnięcie kołowrotka, więc napięciu psychicznemu towarzyszy już zapewne napięcie wszystkich mięśni Inkwizytora.

– Zdecyduję się chyba na krzesło inkwizytorskie. Będzie najbardziej adekwatne, jak sądzę – rzekła i drwiąco zapraszającym gestem wskazała najeżony kolcami fotel. – Zgodnie ze zwyczajem połączymy go z torturą gorącego żelaza.

Torturą. Pierwszy raz dzisiaj użyła tego słowa. Inkwizytor zbladł jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe, a jego szczęki mocniej zwarły się na drewnianym kneblu. Zacisnął pięści. Przygotowywał się. Kiedy wreszcie skończyła się niepewność strach jakby zniknął z jego oczu, ustępując miejsca determinacji. Doprawdy budujący przykład. Nawet inkwizytor ma prawdziwą godność.

– Ale to zbyt dużo zajęcia, żebym się dzisiaj za to zabrała. Trzeba przygotować narzędzia i tak dalej. Sam wiesz najlepiej. Dlatego zaczniemy jutro rano. Do zobaczenia – zakończyła.

Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco na pożegnanie i wyszła, starannie ryglując mocne, okute drzwi.

Zostaliśmy sami, ja i Inkwizytor w sali tortur. Czyż to nie ironia, że obaj jesteśmy tutaj więźniami! Wbił wzrok w sufit. Próbował zasnąć, a może tylko bronił się przed wzbierającym strachem. Teraz jego sytuacja jest chyba gorsza od mojej. Ja mam przed sobą tylko perspektywę nieuchronnej, ale i niezakłóconej śmierci, która przyniesie ukojenie. A on... Dla niego to się dopiero zaczyna.

Chyba westchnąłem, bo inkwizytor nagle obrócił głowę niespokojnym ruchem w stronę żelaznej dziewicy. Z zabobonnym wręcz strachem wbił wzrok w ten jedyny ciemny kąt oświetlonej pochodniami sali. Zdaje się, że niezamierzenie stałem się dla niego dodatkową torturą. Wystarczyłoby pewnie kilka słów wytłumaczenia, lecz nie mam już siły mówić. Może zdołałbym jeszcze coś wyszeptać, ale to by go pewnie jeszcze bardziej przeraziło.

To będzie długa noc. Dobrze byłoby zasnąć, ale boję się tego. Boję się pustki. I cóż z tego. I tak przed nią nie umknę. Nie! Aaach...

Chyba zbyt mocno się szarpnąłem i straciłem przytomność. Ile to czasu minęło? Inkwizytor zasnął... Pewnie ranek już blisko. Pochodnie przygasają, a może to tylko mój wzrok. Słyszę kroki. To Ona, bez wątpienia. Inkwizytor też to chyba poczuł, bo obudził się od razu.

Cholera! Ta czerwona mgła przeszkadza mi w patrzeniu. Ale nic to. Mam jeszcze chwilę, mam jeszcze trochę silnej woli. A oto i ona. W dłoni ma coś błyszczącego. Nóż!

Podchodzi do swojej ofiary, napawa się strachem pomieszanym z nadzieją, jaki błyszczy w jego oczach. Przecięła jego pęta, wyjęła knebel. On chyba też nie może w to uwierzyć.

Jakże tu zimno! Jeszcze chwila. Zrozumieć, co się tu dzieje. Jej słowa dochodzą do mnie jak z wielkiej oddali.

– Jesteś panie wolny. Przeszedłeś próbę lepiej, niż można by się było tego spodziewać. Pańscy przełożeni są z pana dumni i oczyszczają pana ze wszystkich zarzutów.

Ja nie wierzę, to niemożliwe!

* * *

Co to, czuję się tak dziwnie. Czy to już śmierć? Zaraz, gdzie moje ciało? Mam dwa skrzydła, jeszcze nie bardzo opierzone i powodowany instynktem szeroko rozdziawiam dziób wołając jedzenia. Mama kruk przyniosła coś w dziobie i usiłuje mi to dać, ale coś mnie powstrzymuje. Zaraz, przecież ja znam ten palec! To mój!

No tak, więc już powszystkim. Z gniazda widać mury więzienia i wstrętne pole, naktóre wyrzucają trupy skazańców, żeby kruki miały co jeść. I to ma być ta kojąca śmierć?! Teraz dopiero rozumiem, dlaczegonasza religia potępia samobójstwo. Nigdy nic nie wiadomo – zawsze może byćgorzej. Ale dlaczego, do jasnej cholery,ja pamiętam?! Pamiętam... Piiii! Piiii! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro