Gra wampirzycy (Rozdział 1)
Byłem lustrem, w którym przeglądała się co dnia, byłem powiernikiem, choć przecież zaledwie niewolnym. Była piękna jak słońce i zła jak północna wichura. A oto jej historia, pisana krwią i płomieniem na nieskalanej powierzchni srebrnego zwierciadła.
* * *
Księżna z zadowoleniem uśmiechnęła się do lustra, ukazując przy tym dwa ostre jak sztylety, odziedziczone po matce wampirze kły. Była piękna i tego dnia szczególnie ją to cieszyło. Starannie rozczesywała czarne, migoczące włosy, upodabniając je do aksamitnych skrzydeł nocy. Skończyła wreszcie upinając je ulubionym srebrnym diademem o prostych, geometrycznych kształtach. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały tłumnie przez duże, ostrołukowe okno oświetlając komnatę przytulnym, pomarańczowo czerwonym blaskiem.
Rozłożona na łóżku suknia w kolorze burgunda wyglądała w nich stanowczo zbyt wyzywająco. Po namyśle Księżna zdecydowała się na skromniejszą, choć nie pozbawioną wdzięku szarą, z białymi koronkami przy szyi i rękawach. Tak, zdecydowanie tak było dobrze. Jeszcze tylko przygasić nieziemskie błyski w czarnych jak otchłań oczach, ukryć kły pod koralem warg, i żadna śmiertelniczka nie będzie mogła się z nią równać.
– Lustro moje srebrzyste, powiedz mi, gdzie jest teraz ten, który pragnie mej śmierci? Godzina czarów już blisko. – Figlarny i poważny zarazem głos księżnej wyrwał mnie z letargu.
– Jest w Azazil, o Pani. Samotnie pije wino w gospodzie Pod Czerwonym Krukiem.
– A więc tym bardziej przyda mu się towarzystwo – roześmiała się dźwięcznie, najwyraźniej zadowolona z mojej odpowiedzi.
Jak zawsze pełna gracji, rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na swe odbicie, by upewnić się, że wygląda tak pięknie jak to tylko możliwe. Płynnie, niemal niezauważalnie przemieniła się w szarego orła o błękitnych jak niebo oczach. Z mocą uderzyła skrzydłami, w których łopocie bezszelestnie spłynęło na ziemię kilka srebrzystych piór. Uleciała przez szeroko rozwarte okno, pozostawiając mnie z moimi domysłami.
Co zamierzała ma okrutna pani? Czy gotowała Łowcy śmierć, czy tylko chciała zabawić się jego kosztem? Raczej to drugie, zawsze kochała gry o najwyższą stawkę, o własne życie, życie nieśmiertelnej. Nieraz zastanawiałem się, co ją popychało do podejmowania ciągle na nowo niepotrzebnego ryzyka, bo trudno było mi się pogodzić z myślą, iż była to tylko nuda. Wiem jak pozbawione radości może być niekończące się życie, lecz wiem także że z tego powodu nie naraża się go stale pod byle pretekstem.
Musiało być coś więcej, co bezustannie spalało to kamienne z pozoru serce. Zawsze podejrzewałem, że był to płomień zadawnionej nienawiści, poczucie doznanej, a przecież niezawinionej krzywdy. Straciła matkę nim zdążyła ją poznać, a ojciec nigdy nie miał dowiedzieć się o jej istnieniu. Był zresztą zaledwie słabym śmiertelnikiem, niegodnym straszliwej miłości jaką został obdarzony. Kiedy pojął czym jest ta, którą zdawało mu się, że kocha i która miłowała go ponad własne życie, przeraził się i nie chciał jej więcej widzieć.
Strach i odraza jakie wampirzyca zobaczyła w oczach ukochanego przeważyły szalę – życie straciło dla niej wartość. W tym czasie była już jednak brzemienna i nie chciała skazywać dziecięcia na śmierć. Doczekała więc jego narodzin, choć powitała je łzami gorzkiej rozpaczy miast szczęścia. Kiedy upadły one na twarzyczkę dziewczynki, w jej oczach pojawiły się takie błyski, iż nie ulegało wątpliwości, że odziedziczyła naturę swej matki.
Wampirzyca pojąwszy, iż jej ukochany nie zaakceptuje takiego potomka, pocałowała małą i zaniosła do swej jedynej prawdziwej przyjaciółki, Czarownicy z Gór. Obiecała ona wychować ją na nieśmiertelną wojowniczkę, nie znającą strachu ni litości, by nikt nie mógł jej nigdy zranić.
Zatroszczywszy się o los swej córeczki, wampirzyca po raz ostatni przyszła do swego miłego. Na krótko przed świtem zjawiła się w jego łożnicy, a choć poruszała się bezszelestnie została zauważona. Strach w jego oczach sprawił, że po jej wybladłej twarzy popłynęły wolniutko łzy. Położyła tylko palec na ustach i w długim ciepłym spojrzeniu zawarła całą swą nieszczęsną miłość.
W tym momencie dosięgły jej pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pod wpływem nagłego bólu osunęła się na kolana. W ostatnim tchnieniu wampirzycy nie było jednak strachu, jedynie niezmierny żal.
–Żegnaj miły! Zwracam ci wolność i spokój. – Powietrze wibrowało jeszczedźwiękiem jej słów, gdy wiatr rozmiótł niewielką kupkę popiołu, w miejscu wktórym przed chwilą klęczała piękna kobieta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro