rozdział trzydziesty piąty
KOLEKCJONER
O poranku jak zwykle powkładał wszystkich do pudełka i zaniósł do pokoju.
Na początku było inaczej. Trzymał ich blisko siebie, lecz po czasie coś się zmieniło. Miał wrażenie, że ich pozornie martwe oczy patrzą na niego przeszywająco, tak zresztą zapewne było. Nie był pewien, w jakim stopniu zaklęte dusze pozostają świadome. Zwłaszcza te starsze, bardziej zrezygnowane. Niektórych nawet nie wyjmował podczas balu, zostawiając na dnie pudełka.
Przesunął palcami po półce. Skurzona, muszę posprzątać, pomyślał.
Jego wzrok przykuła Klara i chwycił ją, zostawiając resztę za zamkniętymi drzwiami.
Skierował się w stronę swojego gabinetu, po drodze zerkając na wiszące na ścianach obrazy. Należały do chłopca, którego kiedyś przyjął na nauki. Co jakiś czas o nim myślał, jako o tym, który był dzielniejszy od niego samego.
- Tak wiele razy stawiłeś mu czoło i ani razu nie uległeś – szepnął, kręcąc głową w zamyśleniu.
Nim zdążył całkowicie się w tym zatracić, przyspieszył i po chwili wszedł do środka, stawiając pozytywkę na stoliku.
- Słuchaj – odezwał się niepewnie, jednocześnie nakręcając pozytywkę, by Klara mogła mówić. Dopóki tego nie zatrzyma, ona będzie tańczyć, pozostając na tyle żywa, na ile się dało. – Coś dostałaś, prawda? Coś niezwykle cennego.
Szok i lęk na twarzy Klary upewniły go w podejrzeniach.
- Musisz mi to dać.
- Nie – usłyszał. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Wiesz – uciął. – I to doskonale.
- Mylisz się – nie potrafiła kłamać. Jej słowa odniosły odwrotny od zamierzonego skutek.
- Będzie prościej, jeśli po prostu mi to dasz.
- Dlaczego?
- Tak będzie najlepiej.
- Nigdy.
Kolekcjoner westchnął.
- Jesteś uparta.
- Jak zawsze.
- Owszem – przyznał. – Gdy cię poznałem, nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. Pragnęłaś tańczyć i zrobiłabyś wszystko, by to osiągnąć. Nie patrz tak na mnie – dałem ci wybór.
Pamiętał, jak wrócił do niej, dając dokumenty do podpisania. Wymknęła się z domu, niezauważona przez nikogo. Wątpił, by ojciec dowiedział się o tym, co zrobiła. Pamięta również, jak łatwo poszło mu przekonanie mężczyzny do tego, by pozwolił córce spełnić marzenie.
Odkąd związał się z Dobrodziejem, takie rzeczy były dla niego równie oczywiste, jak nalanie wody do szklanki. Wzmocniły się jego naturalne talenty.
Lecz oddałby to bez wahania, gdyby dzięki temu odzyskał dawne życie.
Nie rozmawiali więcej. Zamiast tego zapatrzył się w okno, wspominając dawne czasy. Co jakiś czas potrzebował takiego dnia jak dziś – gdy nad niczym nie pracował, a zamiast tego wpatrywał się w widok za oknem. Zieleń liści uspokajała go. Po wielu, wielu latach praktyki był w stanie wyłączyć myśli i skupić się na jakimś obrazie.
Dopiero pod wieczór, gdy powoli słońce zaczęło zbliżać się do horyzontu, wstał i podniósł również Klarę.
KLARA
Nie dawały jej spokoju słowa Kolekcjonera.
W jaki sposób dowiedział się o kokonie? Czyżby wszystko było jedynie ukartowaną przez niego pułapką? Lecz przecież nie był w stanie dostać się do Pałacu... Prawda? Czy to możliwe, że ćma znalazła się tam nie przez przypadek? A może w Mieście Pomiędzy był ktoś, komu zależało na tym, by mężczyzna o wszystkim się dowiedział?
Wciąż o tym myślała, nie potrafiąc skupić się na niczym innym. Bała się, że podjęła niewłaściwą decyzję. Może należało zostawić kokon w spokoju?
Och, nie miała pojęcia, co teraz robić! Zastanawiała się nad tym gorączkowo aż do następnej nocy balu, która nadeszła szybciej, niż się spodziewała. Miała wrażenie, jakby owe wydarzenia były ostatnio znacznie częstsze. I choć cieszyło ją to, mogła bowiem dzięki bywać w Mieście Pomiędzy, to z drugiej strony czy to nie znaczy, że dzieje się coś bardzo, bardzo złego?
Umknęła jednemu z upiornych gości, gdy ten na nią spojrzał. Kolejnemu również. Lecz gdy miała siadać do gry, usłyszała czyjś rozpaczliwy krzyk. Odwróciła się natychmiast i ujrzała, jak Anna stoi tuż obok Potwora, a ten wbija jej pazury w ramię.
Klara niecierpliwie spojrzała na stolik z rozłożonymi szachami. Zobaczyła, że Kolekcjoner wstał i z niepokojem spogląda w ich stronę, jakby sam wystraszony tym, co mogło doprowadzić do takiego stanu Annę.
Nie, nie zostawię jej tak, pomyślała i podeszła. Przecież ostatnio to ona była na jej miejscu.
- Anno – zwróciła się do niej. – Anno, ja...
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nie miała absolutnie żadnego planu, a sama zaczynała czuć strach.
Potwór popatrzył na nie ze wstrętem.
- Tchórzliwe stworzenie – syknął. Klara wykorzystała sytuację i chwyciła dziewczynę za rękę, ciągnąc za sobą.
- Chodź, chodź – mamrotała po drodze. – Muszę ci jakoś pomóc.
Jej dawna nieprzyjaciółka była całkowicie roztrzęsiona.
- Co się stało?
- Wiesz, co – zapłakała tamta. – On... Mówił takie rzeczy...
- Karmią się strachem. Nie możesz im na to pozwolić.
- Łatwo ci mówić. Ciebie tutaj nie ma, gdy robi się najgorzej.
Klara przełknęła ślinę, czując wyrzuty sumienia.
- Wiem. Przepraszam. Sądzę, że mogłabym ci pomóc – położyła dłoń na medalionie. Rozejrzała się uważnie, czy nikt nie patrzy, jednak każdy zdawał się czymś pochłonięty. Dobrze. Teraz miała szansę. Co prawda to nie było w jej planach – zdecydowanie nie. Ćma miała trafić do Barbary, by ta mogła ujrzeć w przyszłości córkę. Jednak jeśli uda im się z Tristanem, niedługo każda z dusz otrzyma taką możliwość. Tymczasem Anna była na skraju rozpaczy. Trzęsła się i płakała, nie potrafiła się uspokoić.
Dlatego Klara uwolniła ćmę.
KOLEKCJONER
Tej nocy zagrały obie. Zgodził się, bo był przekonany, że chociaż jedna przegra. Lecz nie wiedział, że szachy to coś, w czym Anna zawsze przodowała.
Widząc, jak znikają, miał wrażenie, że coś dziwnego wisi w powietrzu.
TRISTAN
- Obiecuję, że nie zabiorę pani wnuka – odezwał się do starszej pani, która rozglądała się dookoła. Tak wiele się tam działo! Wokół krzątali się ludzie, a w powietrzu unosił nieprzyjemny zapach spalenizny. Z dawnej pięknej rezydencji niedługo zostaną popioły.
- Nie?
- Naprawdę – przytaknął. – To jeszcze nie jego czas. I... Nie ma go tutaj, pamięta pani?
- Był pożar – przypomniała sobie. – Pomogłam mu.
- Jest pani niezwykle dzielna. Dzięki pani on żyje.
- Nie mogłam zostawić go w środku – pokręciła głową. – Jest wszystkim, co mam.
- Ma kogoś jeszcze?
- Tak. Mój syn zajmie się siostrzeńcem.
- W porządku. Na nas już czas.
- Czy jest pan aniołem? – spytała, ufnie chwytając wyciągniętą dłoń
Uśmiechnął się lekko. Nie było łatwo. Mimo to starał się uspokoić emocje, by jak najlepiej wykonać zadanie.
- Kimś w tym rodzaju – odparł w końcu. – Pomogę pani przejść dalej.
- Czy mogłabym jeszcze na niego spojrzeć? Upewnić się, że jest bezpieczny?
Czas ich gonił, ale Tristan nie mógłby jej rozczarować.
- Tak – westchnął. – Tylko niezbyt długo, dobrze?
W takich momentach żałował, że tamtego wieczoru przyjął ofertę Śmierci. Po stokroć wolałby móc powiedzieć staruszce, że zostaje tutaj ze swoim wnukiem, że nic się nie stało. Zaraz wróci do domu, który dalej będzie stał, położy się do łóżka i zaśnie. Jego serce pękało za każdym razem, gdy widział kolejną osobę, kolejną historię. Bo nikt nie był tak po prostu. Każdy miał swoją opowieść i poznając ją, Tristan czuł, jakby właśnie zabierał komuś absolutnie wszystko. Jak złodziej najgorszego rodzaju.
Mimo to ilekroć dusza przekraczała granicę, a jej twarz się rozjaśniała...
Tak, to były te chwile, które trzymały go jeszcze w całości.
DIANA
Znów miała swoje do zrobienia.
- Widziałaś ją, tak? – spytała kobietę.
- Owszem, pani. Nie wydaje mi się, aby była niebezpieczna. Ona jedynie przyszła z chłopcem.
- Z Tristanem.
- Tak, pani.
- Dopilnowałaś, by dokładnie się przyjrzeć ich zachowaniu?
- Nie zauważyłam niczego dziwnego. Dziewczyna tylko patrzyła, a potem dołączyła na scenie do tancerzy.
- Hm. Dobrze. A on?
- Jest w niej bez wątpienia zakochany.
- Owszem, to utrudnia sprawę. Gdy w grę wchodzą uczucia... No cóż, będę musiała z nią porozmawiać. Lub nie. To zależy, jak wszystko się potoczy.
- Pani?
- Tak?
- Czy jesteś pewna, że ona stanowi zagrożenie?
- Niestety. Kiedyś również byłam naiwna. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele. Emocji, uczuć... Braku opanowania. Zapłaciło za to całe Miasto Pomiędzy, gdy go należycie nie upilnowałam. Po raz drugi do tego nie dopuszczę. Choćbym miała zginąć.
Diana spojrzała w zamyśleniu za okno. Raz czy dwa ujrzała swoich podwładnych, jak kręcą się po ulicach. Głupcy. Jak dobrze, że chociaż ona trzyma rękę na pulsie. Miała też kilku zaufanych, co na pewno stali na posterunku. Tak, z całą pewności. Przecież nie może wątpić w nich wszystkich, bo zwariuje.
Choć od dawna jedyne co jej pozostało, to lękliwie oglądać się za siebie.
KLARA
- Tutaj będziesz bezpieczna – oznajmiła Annie, gdy obie trafiły do świata Pomiędzy. Zamierzała jej pokazać najważniejsze miejsca, wyjaśnić, co i jak. Spodziewała się również spotkać Tristana i przygotowywała w głowie odpowiedzi. Ku jej zdumieniu i rozczarowaniu, nie było go.
Przeprowadza kogoś, pomyślała z żalem. Może długo nie wróci.
Tak czasem bywało. Miała też świadomość, że ostatnim razem zaszli za daleko. Obojgu pomieszały się zmysły i pozwolili sobie na zbyt dużo.
Wolałaby, żeby był. Nawet jeśli to oznaczało nieprzyjemną konfrontację.
- Cóż – postanowiła robić dobrą minę do złej gry – rozjaśnię ci nieco. Tam, w dole, znajduje się Miasto Pomiędzy, zaś nieco dalej rośnie łąka Pamiętających. Jeśli chcesz, pokażę ci ją...
Tak opowiadała, nie zwracając uwagi na to, czy jej towarzyszka na pewno słucha. Zignorowała fakt, że tamta rozgląda się dookoła, jakby czegoś szukając.
- Chciałabym się odświeżyć – powiedziała w pewnej chwili. – Czy jest tu gdzieś...
- Ach, tak, oczywiście – Klara kiwnęła głową. – Pokażę ci.
W PAŁACU, NIECO WCZEŚNIEJ
Diana stanęła przed regałem w swojej komnacie. To właśnie tutaj znajdowały się najcenniejsze księgi, jakie świat Pomiędzy miał do zaoferowania. Mawiano, że gdzieś daleko, za Miastem, znajdują się ukryte miejsca, gdzie znaleźć można najstarsze manuskrypty, których wartość po stokroć przewyższała te, jakie zebrała sama. Ona jednak nie bardzo w to wierzyła.
Zresztą – czy to ważne? Tutaj miała to, czego potrzebowała najbardziej.
Wyjęła z półki jedną z ksiąg. Przejrzała ją, nieco bezmyślnie, po czym odłożyła na miejsce.
- Ach – odezwała się w końcu. – Tak, rzeczywiście. Już wiem, czego szukam.
Skierowała się tam, gdzie wedle jej pamięci leżały Niezwykle Ważne Zapiski. Niektóre spod jej pióra, inne zaś należące do Starszyzny. Tych, którzy już odeszli.
Już, już miała sięgnąć po te najistotniejsze, otrzymane od drogiego nauczyciela, gdy nagle...
- Nie – wyszeptała. – To niemożliwe.
Nie było ich.
***
Wyszła prędko z komnaty. Czy nikt jej nie widzi? Nie, chyba nie... Byli zajęci swoimi sprawami. Ona miała własne zadanie.
Z ozdobnej szkatuły, gdzie trzymała część swoich specyfików, wyjęła taki, po który sięgała rzadko z obawy, że przesadzi. Teraz jednak sytuacja była wyjątkowa. Ledwo zeszłej nocy odkryła, że Pałac znów zaczyna opadać, a w dodatku zerkając przez lunetę i badając sytuację sobie tylko znanymi metodami odkryła, iż do Pomiędzy trafił ktoś, kogo być zdecydowanie nie powinno.
Przechyliła fiolkę i wypiła jednym haustem, a później, walcząc z zawrotami głowy, udała się z powrotem do siebie, prosto do łóżka. Gdy tylko zamknęła oczy, natychmiast zasnęła.
- Panie – odezwała się – mam złe wieści.
- Ja również – usłyszała i poczuła przechodzący po jej ciele dreszcz.
_________________
Dziękuję Wam za wszystkie gwiazdki i komentarze <3 Są dla mnie ogromną motywacją!
To już drugi rozdział dziś, inny od poprzedniego - myślę, że pojawiło się kilka nowych pytań :D
Macie jakieś teorie?
Wszystkiego dobrego dla Was!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro