rozdział trzydziesty pierwszy
KOLEKCJONER (wspomnienia)
Zdawało mu się, że jest w stanie walczyć ze snami i własnym lękiem. Sądził, że nic gorszego nie może go czekać. Przecież to nic takiego, przekonywał samego siebie. Ot, zwykłe koszmary. Przetrwa to, jak wszystko inne.
Tyle, że nadal nie miał do końca tego, co chciał.
Patrzył na swoją rodzinę i zastanawiał się, gdzie zgubił dawne marzenie.
- Dla mnie już osiągnąłeś sukces – mówiła Emma. – Posiadasz to, co najważniejsze.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodziło – odpowiadał zwykle i zastanawiał się, gdzie popełnił błąd.
Rzucił się w wir pracy, spędzał coraz mniej czasu z żoną i synem. Rzadko bywał w domu, wolał przesiadywać w swojej pracowni. Tam tworzył coraz lepsze projekty, choć nadal nie był do końca dumny z siebie.
Gdy trzymał w dłoniach kolejną ukończoną lalkę, tym razem w pięknej, bogato zdobionej sukni wielkiej pani, coś przyszło mu do głowy.
- No tak – powiedział cicho. – To jasne. Muszę posłuchać tego głosu, co mnie woła. Przecież to było jasne od samego początku.
Jednak we śnie nie miał tyle odwagi. Mógł jedynie patrzeć i przeżywać wszystko od nowa.
- Źle wyglądasz, kochanie – odezwała się Emma rankiem.
- To była ciężka noc – przyznał.
- Wiem. Obracałeś się z boku na bok i coś mamrotałeś, a ja nie potrafiłam cię dobudzić.
- Czy mówiłem coś konkretnego?
Zawahała się.
- Mówiłem? – powtórzył pytanie zirytowany i wystraszony. Wciąż ukrywał przed nią tak wiele rzeczy.
- Nie – odparła wreszcie, ale poznał, że kłamie.
- Powiedz prawdę! – krzyknął.
Kobieta wzdrygnęła się.
- Nieważne – odparła.
- Przeciwnie, to bardzo istotne – syknął.
- Nie będę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś w takim nastroju.
- Moja najmilsza, moja kochana, powiedz mi – przymilał się.
- Wołałeś kogoś. Powtarzałeś, że pragniesz tego, co ci obiecano.
- Czy wypowiedziałem jakieś imię?
Przygryzła wargę.
- Nie jestem pewna. Brzmiało to jak... Dobrodziej? Tak, coś takiego.
Ukrył twarz w dłoniach.
- On jest odpowiedzią – rzekł do siebie samego. – Co się stało w domu nad jeziorem, musi tam wrócić....
- Co masz na myśli, kochanie?
Emma była łagodną, dobrą kobietą i nie powinien jej w to mieszać, tak właśnie uważał. Nie, to jego własny problem.
- Za jakiś czas się dowiesz – rzucił i poszedł się spakować. Teraz był już zdecydowany, by tam wrócić.
***
Miejsce w ogóle się nie zmieniło.
I znów niebo zapłakało, a jego ciało zrosiły chłodne krople.
Wziął głęboki oddech i zagłębił się we mgłę.
***
Stojące w kącie lustro napawało go nieznośnym lękiem. Jeszcze większym fakt potwornej ciszy panującej w pomieszczeniu.
- Czy ktoś tu jest? – odważył się spytać.
Gdy nie usłyszał odpowiedzi, ponowił pytanie.
- Jestem – dobiegł go w końcu ten sam głos, co wtedy. Mężczyzna wzdrygnął się i głośno przełknął ślinę.
- Wołano mnie – zaczął. – Ja... Nie miałem spokoju przez te wszystkie lata.
- Jasne, że nie – głos zabarwiło rozbawienie.
- Dlaczego? – zdołał wyjąkać.
- Nie domyślasz się? To ostrzeżenie.
Ostrzeżenie. To jedno słowo nie dawało mu spokoju przez te kilka nieznośnie długich sekund, podczas których próbował wszystko sobie poukładać.
- Przed czym?
- Twoim bliskim grozi śmierć.
- Nie – szepnął. – To niemożliwe.
- Ależ tak. Wy, ludzie, jesteście tacy śmiertelni.
- Nie żartuj sobie ze mnie – warknął.
- Powiedziano ci, iż prędzej czy później tu wrócisz.
- Proszę bardzo, oto jestem.
- Wrócisz jeszcze w przyszłości. O tak, wrócisz.
- Obiecano mi wielkość – przypomniał. – To coś, co mi się należy!
- Ach tak – znów to rozbawienie.
- Właśnie tak! Pracowałem tak wiele lat, tyle czasu poświęciłem... To nie może pójść na marne.
- Co takiego zamierzasz osiągnąć?
Mężczyzna zamilkł. Prócz tego, że miał być kimś wielkim, szczegóły pozostały nieznane.
- Nie wiem – przyznał.
- Kiedyś zrozumiesz – zakpił głos.
- Chcę zrozumieć teraz.
- Wróć do swojego domu i ciesz się życiem żony i syna, póki trwa.
- Co masz przez to na myśli?!
Lecz wszystko umilkło.
Tak, w istocie był na tyle biednym głupcem, by wszystko opacznie zrozumieć. By poświęcić wszystko w imię czegoś, czego nigdy nie rozumiał.
Wrócił, to oczywiste. Tak szybko, jak to możliwe.
- Kochanie – żona powitała go w progu z płaczem. – Nasz syn...
Nie czekając na szczegóły wpadł do środka i pochylił się nad leżącym w łóżku dzieckiem. Był blady, tak bardzo blady. Najbardziej jednak przeraziła ojca krew na kołdrze.
- Wezwałaś lekarza?! – wrzasnął do Emmy.
- Oczywiście – załamała ręce. – Powiedział, że musimy się przygotować na najgorsze...
Powiedziawszy to, sama opadła na krzesło, zanosząc się kaszlem.
- Nie. Nie, nie, nie – powtarzał mężczyzna, chodząc po pokoju. – Nie pozwolę na to! Ten potwór mnie oszukał. Nie powiedział wszystkiego.
- Kochanie, czy powiesz mi wreszcie, co masz na myśli? Ostatnio nie jesteś sobą.
- Takiego mnie poślubiłaś! – krzyknął, wyrywając sobie włosy z głowy. – Od zawsze taki byłem, przeklęty, ot co! Popełniłem błąd, potworny błąd...
Czy pozostał mu czas, by targować się o ich życie? Musi tam wrócić.
- Nie – żona zatrzymała go w drzwiach. – Nie dam rady się nim opiekować sama. Musimy mieć nadzieję, że z tego wyjdzie.
Splunął.
- Nadzieja jest niczym.
- Ale tylko ona nam pozostała – ściszyła głos. – Wiesz, że to poważna sprawa. Nie wiadomo, czy...
Urwała, a jej ciałem raz po raz wstrząsały spazmy.
- Nie mogę go stracić!
Co gorsza, u kobiety i jej dziecka choroba postępowała wyjątkowo szybko. Mały pluł krwią, Emma zaś zaniemogła tego samego dnia, gdy wrócił mąż. Położyła się na drugim łóżku i tylko patrzyła w sufit.
- Dam radę – powtarzała, gdy pytał o jej samopoczucie. Znów wezwano lekarza. Ten niewiele poradził.
Mężczyzna, zwany później Kolekcjonerem, wpadł w wielki gniew.
- To nie może się tak skończyć.
- Czy wszystko mi wreszcie powiesz?
- Znienawidziłabyś mnie – rzucił i odwrócił wzrok.
- Nigdy cię nie znienawidzę – powiedziała łagodnie. – Kocham cię. Cokolwiek by się nie działo, poradzimy sobie.
- Mylisz się! Dostałem ostrzeżenie, rozumiesz?! To miało się wydarzyć, a ja nie pojmuję, dlaczego nas tak ukarano. Miałem być kimś wielkim, tymczasem... To mój błąd, tak, coś musiałem pokręcić.
- Zawsze będę cię kochać – odezwała się cicho Emma – lecz czasem boję się ciebie.
Wykrzyczał jej wszystko. Zrobił to, choć za ścianą spał zmęczony gorączką syn. Nie mógł patrzeć na wyraz jej twarz, gdy wyrzucał z siebie kolejne słowa. Każde było jak sztylet, którym ją ranił.
- Nie wiesz też o interesach, jakie prowadziłem. Wszystko, by zapewnić nam lepszy byt, przysięgam! Z kolei tamto lustro, tak... Wyszłaś za mąż za kogoś, kto lęka się lustra! Czy teraz jesteś zadowolona?
Mówił jeszcze więcej, o tym, jak prześladowały go sny. I co w nich widział.
- Nie – powiedział na koniec, zagryzając zęby. Wciąż na nią nie patrzył. – Nie pozwolę wam umrzeć. Śmierć mi was nie zabierze. Nie tak, jak rodziców.
Musiał znaleźć porządnego lekarza. Nie zaszczyciwszy żony spojrzeniem, choć ta go wołała, narzucił na siebie płaszcz i wyszedł.
Kiedy wrócił, było już za późno.
***
Nic nie opisze tego, co czuł.
Był to dogłębny żal, ale i ogromny gniew.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Miotał się bez celu, próbując zająć czymkolwiek myśli, ale nie potrafił.
- To moja wina – mówił, by zaraz później stwierdzić: - Przecież cały czas chciałem dobrze.
Na zmianę krzyczał, rzucając wyzwiska i milczał, zaciskając powieki. Ale nie płakał – jeszcze nie. Na razie nie potrafił zrozumieć, co się wydarzyło. Miał wrażenie, że oni zaraz wrócą i poszli tylko na chwilę. Są tam, w parku. Na pewno. Te śmiechy, które dobiegają z zewnątrz? To pewno jego syn. Zaraz wrócą, za moment, za kilka sekund. Drzwi się otworzą i będzie jak zawsze.
Ale to przecież niemożliwe.
Kopnął krzesło i przewróciło się z hukiem. Potem uderzał pięściami w ścianę, aż na jego skórze pojawiła się krew.
Wykrzykiwał przeróżne rzeczy, do wszystkich i do nikogo.
- Dlaczego? – pytał cicho.
To nic nie zmieniało.
Zastanawiał się też, dlaczego, do licha, on przeżył. Choroba była wysoce zaraźliwa, tymczasem jemu nic nie dolegało.
- Śmierć powinna zabrać również mnie – wyszeptał w pewnym momencie, po czym pokręcił głową. – Nie. Musi być w tym sens. Sprowadzę ich jakoś z powrotem.
Tak sobie powtarzał, choć sam do końca w to nie wierzył.
Musiało minąć nieco czasu. Może miesiąc, może zaledwie dzień czy dwa – stracił rachubę. Nie jadł i nie pił.
Myślał o snach i o tym, jak go ostrzegały. Nie dopuszczał do siebie myśli, by były czymś innym.
- Miał rację, wrócę – zorientował się. – Wrócę.
Tak wiele przedziwnych rzeczy się wydarzyło. Może jest szansa, by sprowadzić ich z powrotem. Był gotów zrobić cokolwiek, byle tak się stało.
Dlatego jeszcze raz tam wrócił.
Przecież od początku wiedział, że tak będzie, czyż nie?
***
Był przygotowany na deszcz, lecz ten nie przyszedł. Tylko ciemne chmury i nic więcej. Trzeszczące pod stopami suche gałązki i nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu – oto jego przywitanie.
I złowrogi dom tuż przy jeziorze.
„Już i tak jestem przeklęty. Cóż mi szkodzi iść tam raz jeszcze?"
- Wróciłem – oznajmił głośno.
- Widzę.
- Kim jesteś? Kim tak naprawdę jesteś?
- Jednym z twoich koszmarów.
O, tak. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale sam również był koszmarem, jego życie nim było. Zgasło ostatnie światło, jakie rozświetlało mu drogę.
Mógł dokonać tysiące innych wyborów.
Wtedy i być może nawet teraz. Tyle, że już zdecydował.
- Wiem – wychrypiał. – Chcę ich odzyskać.
Rozległ się straszliwy śmiech, aż poczuł dreszcz.
- Za wszelką cenę – dodał natychmiast.
- Czyż nie pragnąłeś, by kiedyś stać się kimś wielkim?
- Jestem nikim, gdy ich nie ma – rzekł i pojął, że to prawda. Żałował tak bardzo wszelkich przykrych, pełnych dumy i głupoty słów, jakie wypowiedział. Każdej kłótni i straconej sekundy. Swoich idiotycznych przekonań.
- Jesteś przeklęty, człowiecze.
- Tak – potwierdził, zrezygnowany.
- Ich życie skończyło się przez ciebie. Sprowadziłeś na nich zgubę
Wbił paznokcie w skórę.
- Tak – powtórzył.
- Jak myślisz, co czuła twoja żona umierając?
- Zawiodłem ją – zawył. – Każdą swoją decyzją.
- Jesteś teraz nikim. Lecz... jeszcze jest szansa na wielkość, o, widzę ją.
- Nie chcę wielkości – zazgrzytał zębami. – Chcę ich z powrotem.
- Czuję twoją samotność. Pragniesz mieć kogoś obok.
- Z całych sił.
- Nigdy nie czułeś w pełni, że ktoś jest obok, czyż nie? Samotność zawsze ci towarzyszyła.
Po części tak było – wiedział o tym.
Ponieważ nawet kiedy przeżywał z Emmą chwile największego szczęścia, nie mógł jej powiedzieć, kim jest tak naprawdę. Co zrobił. A to ciążyło mu bardziej, niż cokolwiek innego.
- Chcę ją odzyskać – spróbował znów.
- Jest coś takiego, o tak... Twoim największym wrogiem jest śmierć, czyż nie?
Nareszcie ktoś mnie rozumie, pomyślał. To śmierć mu wszystko odebrała, tak właśnie było. On sam nie był winien zbyt wiele – choć czy aby na pewno? Tak czy inaczej wszystko zawsze niszczyła właśnie śmierć. Czy to rodziców, czy jego żony i dziecka.
- Gdybyś mógł ją powstrzymać, zrobiłbyś to?
- Zrobiłbym to za wszelką cenę. Czy jest jakiś sposób na przywrócenie im życia?
Głos umilkł na chwilę.
- Oni cię nienawidzą, człowiecze. Za to, co im zrobiłeś.
________________
Dziękuję jak zwykle za komentarze i gwiazdki! "Moja Mała Tancerka" przekroczyła już też 4 tys. wyświetleń, to dla mnie niesamowite! <3
Tymczasem...
Kolekcjoner powoli staje się.... cóż, Kolekcjonerem.
Przyszłe rozdziały przyniosą jeszcze więcej odpowiedzi oraz - mam nadzieję - zaskoczeń :D
Dzięki, że jesteście! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro