Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział trzydziesty dziewiąty

KLARA

- Lustro – wyszeptał Kolekcjoner. – Jedyne rozwiązanie.

- Co masz na myśli?

- Może się jeszcze nie uwolnił. Jeśli jest, jak myślę, nie da rady zrobić tego tak łatwo. O ile go nie złamie.

Klara zadrżała z trwogi.

- Czy... czy chodzi o Tristana?!

Rzucił jej przelotne spojrzenie.

- O kogóż innego?

- Czy nie ma sposobu, aby mu pomóc?

Widząc wyraz jego twarzy, dodała prędko:

- Pańska rodzina, sir. Oni czekają w Pomiędzy i grozi im niebezpieczeństwo.

To był moment, w którym podjął decyzję. Zapewne pierwszy, gdy naprawdę postanowił zadziałać.

- Idziemy. Nie ma czasu, czyż nie? On mnie nie obchodzi, ale jest jedynym, który może go teraz powstrzymać. Przynajmniej dopóki tam nie dotrzemy. Jeżeli moja rodzina naprawdę znajduje się w Pomiędzy, zrobię wszystko, by uniemożliwić Dobrodziejowi dostanie się tam.

Podniósł się ciężko, sięgnął po nią i szedł szybkim krokiem najpierw korytarzem, później zaś po schodach w dół.

- To tam – wysapał. – Na końcu.

Tam, gdzie było najciemniej. Skąd dobiegały krzyki i rozchodził się potworny smród.

Kolekcjoner, nie wahając się długo, wskoczył pomiędzy cienie, prosto do Lustra.

TRISTAN

Czuł okropny, nieporównywalny z niczym ból. Istota wyduszała mu powietrze z płuc, nie pozwalając nabrać oddechu. Posłała go kopniakiem na ziemię.

Znajdowali się w pustce. Wokół był tylko dziwny piach, a niebo, ni to dzienne ni nocne, miało osobliwą barwę.

Podniósł się z trudem, dzierżąc miecz. Ta broń była niczym w porównaniu z ostrzem, które trzymał w Cytadeli, lecz jednocześnie to jedyne, co miał. Uniósł klingę, lecz nie zdołał trafić; oto istota znalazła się tuż za nim, pazurami orając policzek. Zacisnęła się parząca dłoń na gardle, zaś w głowie pojawiły obrazy całkowitego zniszczenia. Tristan przez kilka krótkich sekund ujrzał zrównane z gruntem miasta, spalone budynki, martwe ciała i płynącą strumieniami posokę. Zobaczył twarze pozbawione koloru, z niewidzącymi oczami. Robaki przeżerające skórę do kości. Usłyszał krzyki, błaganie o litość. Czuł odór spalenizny, a w ustach krew.

W końcu wszystko stało się boleśnie wyraźniejsze, a wśród ofiar rozpoznał Klarę, Małgorzatę, Edmunda i wszystkich, do których kiedykolwiek coś czuł.

- Tak, przypatrz się dobrze... Tak właśnie będzie, gdy posiądę na własność wszystkie światy.

Edmund przeszedł dawno, lecz co z resztą?, pomyślał mężczyzna ze zgrozą. Oni byli sami.

- Tak, mój drogi, myśl o nich, myśl – szeptał mu do ucha upiorny głos, zacieśniając uchwyt. Tristan zaczął się dusić.

Klara. Być może teraz jest bezpieczna, lecz na jak długo?

Małgorzata, przecież ona tam jest, razem z wiernym psem. Zginą, jeśli będą stawiać opór, a zrobią to na pewno. Zresztą nawet gdyby się poddali, okrutne istoty nie przejęłyby się tym, siejąc zniszczenie.

Czy jest choć cień szansy, że Diana i inni sobie poradzą?

Być może on nic nie znaczył. Nie był silniejszy ani bardziej doświadczony od tamtych, ale zrobiłby wszystko, by móc im teraz pomóc.

Ostatkiem sił zmusił się, by wbić ostrze miecza w nogę potwora, a ten puścił go gwałtownie, zaskoczony nagłym ruchem przeciwnika

Jeżeli on tu zginie, trudno. Ale zabierze ze sobą wroga, cokolwiek by się nie działo. Zrobi tę jedną rzecz, niezależnie od konsekwencji.

Pozwolił sobie pomyśleć o Klarze i zabolało go serce.

„To dla niej."

Starli się w walce. Niestety, niezbyt równej, bowiem przeciwnik dysponował bronią innego rodzaju, znacznie groźniejszą. Rosnąc w siłę był już w stanie tworzyć coraz wyraźniejsze iluzje. Przez moment zmęczonemu Tristanowi zdawało się, że naprawdę widzi Klarę, jak ta upada z płaczem, a później woła go na pomoc. Ta krótka chwila wystarczyła, by stracił koncentrację.

Istota w tym czasie zaszła go od tyłu i przewróciła, stawiając stopę na jego plecach. Tristan krzyknął z bólu, gdy złamało się skrzydło, to, które do tej pory pozostawało całe. Został tu bowiem wciągnięty jako ożywiony żołnierz, co z jednej strony dało mu broń, z drugiej zaś wiele utrudniało.

Pomyślałby kto, że skrzydło nie jest prawdziwe – cóż za przykre rozczarowanie. Istota odeszła kawałek, przyglądając mu się z zaciekawieniem.

- Sądziłem, że dłużej wytrzymasz – prychnął.

Mężczyzna zacisnął zęby i podniósł się z trudem, chwytając miecz.

- To jeszcze nie koniec – odparł i natarł na wroga. Tamten, śmiejąc się, odskoczył. W połowie jedynie materialny i dysponujący coraz większą siłą, stanowił trudnego przeciwnika.

Ponadto trafienia zdawały się nie robić mu większej szkody, a zadane rany okazywały się płytkie i łatwe do zaleczenia.

- Wystarczy – usłyszał w końcu Tristan. – Taaak. Zebrałem już wystarczająco. Zdążyłem się również nieco pobawić z głupcem który sądził, że mnie pokona – wówczas zniknął, zostawiając Przeprowadzającego w Pustce.

Ten, leżąc na ziemi, gorączkowo myślał. Gdyby udało mu się trafić do Miasta Pomiędzy, zapewne wróciłby do swojej postaci, jaką miał za sprawą Śmierci. Musiał jedynie dostać się z powrotem na drugą stronę, kilka metrów dalej widział nawet falującą taflę przejścia. Wówczas zastygnie i zapewne wytrzyma do zmierzchu. Tyle, że wtedy może być za późno.

Nagle dobiegł go hałas i ujrzał przed sobą Kolekcjonera.

Tamten rozglądał się w popłochu.

- Gdzie on jest?! Gdzie?!

- Nie ma go – zdołał powiedzieć Tristan. Był bardziej obolały i ranny, niż początkowo zakładał, jego noga również solidnie ucierpiała w starciu.

- Niedobrze – wyszeptał Kolekcjoner. – Nie damy rady go powstrzymać.

- Po prostu – stęknął Tristan. – Pomóż mi. Ten jeden raz zrób coś przyzwoitego i pomóż mi stąd wyjść.

Starzec rozejrzał się, jakby skądś nagle miał nadpłynąć inny pomysł, po czym westchnął ciężko i podparł drugiego mężczyznę. Zdołali jakoś przedostać się na zewnątrz, choć obojgu przeszło przez myśl, że przejście zostało w jakiś sposób zamknięte. Na szczęście wcale nie, tyle, że po drugiej stronie szalał pożar.

KLARA

Świat, do którego trafiła, nie przypominał niczego. Początkowo oślepiło ją niezwykle jasne światło, a gdy już dała radę otworzyć oczy, rozejrzała się zdumiona.

Znalazła się w przestronnej sali, o złotych meblach i jasnobłękitnych dekoracjach, tu i tam również srebrnych. Wszystko to wydawało się zupełnie osobliwe – o dziwnych kształtach, niektóre zaś nieznanego jej przeznaczenia.

Powietrze natomiast było tak czyste, iż w pierwszej chwili trudno jej się było przyzwyczaić. Gdy już ochłonęła, dostrzegła, że nie jest sama.

- Witaj – odezwał się ktoś z kąta. Świetlisty mężczyzna, w koronie i długim płaszczu, przyglądał jej się z rozbawieniem. – Rzadko miewamy gości.

- Kim jesteś? – spytała natychmiast.

- Cóż, to trudno wyjaśnić – odparł. – Skoro nic o nas nie wiesz, tłumaczenia zajęłyby nieco czasu. Wydaje mi się, że ty go nie masz.

W istocie, teraz sobie przypomniała i natychmiast się zasmuciła. Czuła wyrzuty sumienia, że zapomniała o wszystkim, choćby na krótką chwilę.

- Muszę wracać – szepnęła. Ze zdziwieniem zorientowała się, że w owym świecie, podobnie jak w Pomiędzy, również jest sobą. Coś przyszło jej do głowy. – Czy ja jestem... w Niebie?

- Och, zupełnie nie. Raczej na niebie, jeśli chcesz wiedzieć.

Klara wstała i ośmieliła się podnieść do okna, skąd nadpływał delikatny wiatr. Przestraszyła się, zerkając w dół – miała wrażenie, że tam nic nie ma.

- Bardzo wysoko – dodał, znów rozbawionym tonem.

Pomyślała o latającym Pałacu. To musiało być coś podobnego.

Nagle jej uwagę zwrócił obraz na ścianie.

- Pamiętający – powiedziała głośno, nim zdołała się zastanowić.

- To? – mężczyzna podszedł bliżej, zadumany. – Zatem tak nazywacie Wędrowców.

- Pochodzą stąd?

- Tak i nie. Nasz świat jest jednym z ich przystanków, choć często rodzą się właśnie tutaj.

- W moim zbierają wspomnienia.

Przyglądała się temu, z jak wielką starannością uchwycono motyla. Zdawał się prawdziwy, jakby zaraz miał zerwać się do lotu.

Przyszło jej do głowy, że sam Pałac stąd pochodzi. Uznała, że nie zaszkodzi wypytać tajemniczą istotę o kilka spraw.

- Jestem duszą – przyznała. – Zaklętą w przedmiocie.

- Czuję to – rzekł spokojnie. – Przeprowadził cię jeden z nich.

Klara aż przysiadła.

- Ta korona – wskazał na swoją głowę – jest moim brzemieniem, bowiem wybrałem dla siebie inne życie. Po stokroć wolałbym podróżować, zwiedzić świat. Niestety jestem tu uwiązany, lecz co jakiś czas napływają wiadomości. Niegdyś skontaktował się ze mną uczony pochodzący z twojego świata. Zajmujemy się tutaj przejściami i szczelinami, zbieramy przesączającą się magię. Ilekroć ktoś znajdzie się na granicy rzeczywistości, odczuwamy to. Widzimy, jak ktoś przechodzi tam, skąd nie pochodzi. Ściągnąłem cię tutaj i wiem, że nie jesteś wrogiem. Nie znam twojej dokładnej historii ani imienia, jednak wiem, skąd przybywasz i gdzie bywałaś. Ów uczony, o którym wspomniałem, coś mi podarował.

Podszedł do biurka, na którym stały kilka ładnych, bogato zdobionych przedmiotów. Wśród nich znajdowała się szczerozłota szkatuła, a w niej listy.

Świetlisty prędko zaczął je wertować, a znalazłszy odpowiedni, podał go Klarze.

- Wiele lat czekałem, by przekazać go dalej – oznajmił z namaszczeniem. – Niech stanie się dla ciebie wskazówką.

Czy to mogła być kolejna pułapka? Ten świat nie wyglądał na taki, który zamieszkiwałaby jedna z potwornych istot, lecz w gruncie rzeczy mogło być i tak. Mimo wszystko podziękowała i zacisnęła palce na papierze.

Po chwili zaczęła czytać, a jej oczy robiły się coraz większe i większe. Początkowe akapity nic jej nie mówiły, jednak z czasem zaczęła rozumieć. Oto pierwszy z braci zabezpieczył się na wypadek, gdyby doszło do podobnej sytuacji.

Przemierzyłem wiele światów, pisał. Dotarłem do najdalszych zakątków znanego i nieznanego, a wszystko po to, by ocalić tak drogi mi świat i przyjaciół. Diano, jeśli to czytasz, obyś ułożyła sobie życie. Pamiętaj, że wciąż jesteś w stanie sprawić, że będzie ono dobre i pełne radości. Nawet, jeżeli to materialne, na Ziemi, dobiegło już końca. Ufam, że jesteś...

Tu Klara urwała, mając wrażenie, że czyta coś zbyt intymnego. Przeszła więc nieco dalej.

Te notatki zostawiam temu, kto odnajdzie jedną z moich kryjówek i będzie chciał ocalić Pomiędzy przed siłami zła. Jeśli się nie znamy, witaj. Mam nadzieję, że uda ci się powstrzymać przeciwnika, choć nie będzie to łatwe.

W Świecie Jezior spytaj o drogę granatowego łabędzia.

W Świecie Chmur spytaj Świetlistego o posągi...

Dalej ciągnęły się kolejne wskazówki, ale Klara znalazła to, czego szukała.

- Posągi – rzekła. – Czy wiesz coś na ich temat?

- Cóż – uśmiechnął się lekko nieznajomy. – Jestem ich twórcą.


DIANA

Jak mogła pozwolić, by Pałac pozostał bez ochrony? Przeklinając w myślach samą siebie biegła, najszybciej jak tylko mogła. Po drodze wyklinała również Klarę, za jej głupotę. Zajmie się dziewczyną, gdy już opanuje sytuację. Nim jednak zdołała dobiec na miejsce, tuż przed nią wylądował ze złowrogim uśmiechem jeden z wrogów.

- Nie pokonasz mnie – syknęła, wyciągając z pochwy miecz ze stali damasceńskiej, jaki wolno jej było mieć z uwagi na grożące niebezpieczeństwo.

Niestety, przeciwnik również dysponował bronią i stanął pewnie, w dobrze wyćwiczonej pozie.

Ona wykonała ruch pierwsza, ze złością i determinacją. To był błąd. Prędko to zrozumiała, gdy tamten niemal wytrącił jej miecz z ręki. Walczyli tak, a Dianie spływał pot z czoła. Te kilka pierwszych sekund sprawiło, że zabrakło jej nieco pewności siebie, co wróg w mig wykorzystał. Znajdował jej słabe punkty i tam uderzał, kobieta ledwo trzymała się na nogach. W końcu, po długich staraniach, zdołała wbić w niego ostrze.

- Jeden jest, teraz reszta – wymamrotała do siebie. Najgorzej będzie z ich przywódcą, którego do tej pory nie widziała. Tamtego nie ima się zwykła broń, będzie trzeba znaleźć coś lepszego. Na razie jednak musiała zająć się najważniejszym – obroną Miasta Pomiędzy.

Niczego nieświadomi mieszkańcy tańczyli na rynku, świętując kolejną z ciepłych, letnich nocy. Śmierć nie pozbawiła ich chęci zabawy, przeciwnie. Dobiegały stamtąd śmiechy i muzyka. Diana czuła, że wśród nich są również Przeprowadzający, którym znudziło się wypełnianie obowiązków.

- Uwaga! – krzyknęła, dostawszy się na miejsce. Niestety, nie było jej słychać w ogólnej wrzawie. Krzyknęła raz jeszcze, głośniej, Tym razem kilka osób obejrzało się na nią. Wyłowiła z tłumu jednego ze swoich i pokazała na Pałac i zasnute dymem niebo. – Czy wy naprawdę nie widzicie?!

Tamten jakby ocknął się z transu.

- Tak jest – skłonił się, a po chwili dołączyli do nich inni.

- Pani – usłyszała nagle Diana, a spojrzawszy w dół, zobaczyła nieznaną kobietę. – Pomogę.

- Jak ci na imię? – spytała zniecierpliwiona.

- Małgorzata, pani.

- Lepiej uciekaj – warknęła Przeprowadzająca i odtrąciła ją, lecz Małgorzata nie dała za wygraną.

- Proszę pozwolić mi zawalczyć o mój dom. Pójdę z wami lub sama.

- Nie. Moim zadaniem jest ochrona dusz – odeszła pospiesznie.



___________

Dziś rozdział dłuższy niż zwykle, z okazji 6 tysięcy wyświetleń, za które ogromnie Wam dziękuję, podobnie jak za gwiazdki i komentarze <3

A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o Świecie Chmur, zajrzyjcie do zbioru "Z legend Podniebnego Królestwa", dostępnego na moim profilu. Na razie to tylko dwa opowiadania, ale najważniejszy wstęp już jest, a niedługo ukaże się tam coś więcej.

Wszystkiego dobrego dla Was!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro