rozdział pierwszy
Nigdy nie winiła tańca, tego nie mogłaby zrobić.
Taniec traktowała jako największe błogosławieństwo, jedyną dobrą rzecz, jaka towarzyszyła jej niemal całe życie.
Klara po raz pierwszy ujrzała balet, gdy jako małą dziewczynkę ojciec zabrał ją na jedno z przedstawień. Było to dla niej wielkie wydarzenie, najpierw długo szykowała się, przymierzając kolejne sukieneczki, jakby już wtedy wiedziała, że jej życie na zawsze się zmieni.
Tak ją wzruszył ów niezwykły występ, że długo potem myślała, jakby to było zatańczyć tak, jak oni. Wyobrażała sobie, że to jak móc latać. Wznieść się ponad domy, chmury, wszystko, co trzymało ją na ziemi. Odkąd pamiętała czuła się w jakiś sposób uwiązana i nieszczęśliwa, a tamten wieczór otwarł przed nią nieznane dotąd drzwi. Drzwi do wolności i poznania siebie. Chciała wreszcie poczuć się naprawdę sobą. Zawsze czegoś brakowało, jakiegoś elementu, wiedziała to już jako dziecko. Gdy ujrzała balet, brakująca część układanki wskoczyła na swoje miejsce.
Później nieśmiało spytała ojca, czy i ona nie mogłaby spróbować, jak to jest.
- Nie - powiedział gwałtownie. - Będziemy chodzić na występy, jeśli chcesz, ale nic ponadto.
Dlatego nie pytała już więcej.
Lecz uwierało ją to przez cały czas i wiedziała, że nie wyznała wtedy wszystkiego. Jak bardzo stało się to dla niej ważne.
- Twoja mama chciała, byś tańczyła - rzekł, gdy zdobyła się na odwagę i powiedziała mu o tym wszystkim. Niestety już po tym, jak ojciec znalazł nową żonę. - Widzisz, ona sama była tancerką.
Matka była dla nich tematem tabu, kimś, o kim tatko nie lubił mówić. Klara podejrzewała, że nadal za nią tęskni i być może woli wspomnienia o niej zachować dla siebie, zupełnie jakby mogły ulecieć, gdyby się nimi podzielił. Sądziła tak dlatego, że czasem widziała, jak ojciec dotyka ostrożnie jakiegoś zdjęcia, które zawsze trzymał przy sobie, a potem długo milczy. Poznawała to również po sposobie, w jaki o niej mówił, czule i ostrożnie ważąc słowa.
Klara dopytywała jedynie na początku.
A później wydarzył się tamten wieczór, gdy widziała, jak tancerze poruszają się niczym zaczarowani.
To wystarczyło, by balet został w jej głowie na stałe, by myślała o nim co chwila i pragnęła na własnej skórze przekonać się, jak to jest. Próbowała wykonać zapamiętane ruchy, lecz robiła to niezdarnie, bez wprawy i przyniosło jej to więcej frustracji, niżli radości.
Pewnego dnia postanowiła więc spytać ojca o mamę.
- Mama była tancerką, tak mówiłeś - zaczęła zatem ostrożnie, gdy siedzieli w ogrodzie, gdzie właśnie zakwitły pierwsze kwiaty. Miała wtedy dziesięć lat, a o rodzicielce wiedziała tyle tylko, że ta zmarła niedługo po porodzie, tańczyła i była najpiękniejszą kobietą, przynajmniej według taty.
- To prawda - skinął głową powoli. - Jej ostatnim życzeniem było, abyś i ty tańczyła.
Gdzieś przeczytała, że należy zacząć wcześniej. Drążyła temat i dowiedziała się, że nawet malutkie dzieci mają pierwsze próby, co przygotuje ich ciała do przyszłych, większych wyzwań. Do prawdziwych występów przed publicznością i cudów, jakie niesie ze sobą taniec. Dlatego przelękniona, że może już zbyt za późno, natychmiast spytała:
- Dlaczego nie mam nauczyciela?
Ojciec westchnął.
- Widzisz, kochanie, to nie takie proste, jak mogłoby się wydawać.
- Nie?
Ojciec, mężczyzna silny i zazwyczaj poważny, nie okazujący uczuć - szczególnie publicznie - skrył twarz w dłoniach.
- Ja... nie mogę ci tego zrobić. Po prostu nie.
Później wiedziała już, że to jej macocha, żona ojca, nie chciała widzieć, jak jej mąż spełnia życzenie dawnej kochanki.
I tak miała szczęście, że wolno jej było zachować stary pokój i część przywilejów, gdy ta sprowadziła się do ich posiadłości tuż po wielkim weselu i od razu zaczęła się rządzić.
Ten dom nie należał już do Klary, ani nawet do jej ojca, który bardzo się zmienił. Stał się szorstki, zamknięty w sobie i wierny zasadom, jakich powinien był zawsze przestrzegać. Te niepisane zasady, panujące wśród możnych od niepamiętnych czasów, wyznaczały teraz ich nowy rytm dnia. Zaczęto organizować sztywne przyjęcia, podczas których rozmawiano na głupiutkie, bzdurne tematy, a wino lało się strumieniami. Macocha zapraszała kogo się dało i krążyła między wszystkimi, każdemu poświęcając nieco czasu, starając się przypodobać i zostać zapamiętaną. Pragnęła szacunku, pieniędzy, lecz nade wszystko władzy i to się jej udało.
Tym bardziej Klara była zaskoczona, gdy Kolekcjoner, zgodnie z obietnicą, zapewnił jej to, o czym marzyła najbardziej na świecie.
Już zaczynała myśleć, iż jej pragnienie na zawsze pozostanie częścią jej snów, nigdy zaś rzeczywistości. Minęło tyle czasu... Sama próbowała się czegoś nauczyć, jednak wiedza teoretyczna wyciągnięta z książek niewiele dała.
W ich domu pojawiła się nauczycielka tańca, kobieta niezwykle sumienna i konkretna, która od razu ostrzegła Klarę, że w jej wieku raczej nie zajdzie zbyt daleko, lecz może nauczyć ją, jak wykonać podstawowe kroki, nie łamiąc sobie przy tym kości i jako tako wyglądając.
- Nie zostaniesz primabaleriną - lubiła powtarzać. - Jesteś na to za stara. Ale możemy sprawić, ze będą chcieli patrzeć.
Dlatego dziewczyna zagryzała zęby i ćwiczyła tak długo, że pot pokrywał jej skórę, mięśnie okrutnie bolały, choć serce, mimo szybkiego, nierównego bicia, znajdowało ukojenie i ucieczkę od codziennych trosk.
Lekcje stały się dla niej zapomnieniem.
Wyobrażała sobie, że jest wolnym ptakiem, wzlatującym nad iglice i podziwiającym świat z góry. Oczyma wyobraźni czuła na opuszkach palców miękkość mijanych chmur, we włosach wiatr, a oczyma wyobraźni widziała, jak ludzie w dole zatrzymują się i spoglądają do góry, kto to wiernie towarzyszy lecącym jaskółkom.
Na nowo stała się wolna.
Niestety, to nie mogło trwać wiecznie.
***
3 LATA PO PAMIĘTNYM BALU
Później nadszedł mroczny czas.
Zaczęło się od tego, że ojciec czuł się coraz gorzej, aż był tak słaby, że nie wychodził z łóżka.
Najpierw wezwano doktora. Ten ze smutkiem pokręcił głową, że sprawa jest poważna i jeśli nie pomoże sam czas, to nic nie można już zrobić.
Przedziwna choroba sprawiała, że czasem tata zaczynał majaczyć. Widział rzeczy, których nie było, ponadto wykłócał się o sprawy zupełnie błahe, jak nie on. Przede wszystkim jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
- Czas - powtarzał bez ustanku i spoglądał ze złością na stojący w kącie zabytkowy zegar. Należał do tych nielicznych przedmiotów, które stały tam, odkąd Klara pamiętała i nigdy nie zmieniły swego miejsca. Po prostu niewzruszenie trwały, jako niemi świadkowie wydarzeń i czasem dziewczyna zastanawiała się, co by powiedziały, znając ludzką mowę.
- Czas - powtarzał ojciec, a na jego czole pojawiała się głęboka zmarszczka. - Należy naprawić czas.
Miał na myśli, rzecz jasna, ów zegar, który ni stąd ni zowąd zaczął nagle wyprawiać różne cuda. Raz wskazówki stawały, by później nieoczekiwanie się przesunąć, zawsze pokazując niewłaściwą godzinę. Z kolei ukryta w środku kukułka wyskakiwała, kiedy jej się żywnie podobało, strasząc przy tym domownikom. Raz Klarze przyszła do głowy dziwaczna myśl, iż sprawia jej to satysfakcję, tak znienacka się pojawić i zaburzyć spokój.
Lecz kukułka, rzecz jasna, należała do przedmiotów nieożywionych.
W końcu wezwano Zegarmistrza, zgodnie z wolą ojca.
W drzwiach stanął człowiek o poważnym spojrzeniu, którego purpurowy, długi płaszcz zamiatał podłogę. Odmówił oddania go służącym.
Coś tam pogrzebał w mechanizmie, co jakiś czas ze zrozumieniem kiwając głową i wydając tajemnicze dźwięki, by wreszcie oznajmić, że zegar działa.
Tamtej nocy zmarł ojciec.
A życie Klary zmieniło się w piekło.
Macocha działała powoli. Najpierw kazała jej pracować ponad siły i groziła, że jeśli Klara nie zapracuje na swoje utrzymanie, zostanie wyrzucona z domu. Dlatego ta pracowała bez słowa, na kolanach szorując brudną podłogę i spoglądając od czasu do czasu na nowy portret, jaki od niedawna wisiał w korytarzu.
Przez łzy opowiadała cichutko tacie o tym, o czym nie zdążyła powiedzieć przez te wszystkie lata.
Później ocierała łzy i zabierała się do mycia luster, trzepania dywanów, wymiany pościeli i innym obowiązkom, jakie na nią nałożono.
Zabrano jej pokój i kazano spać w małym pokoiku dla służby, na strychu. Klara zdawała sobie sprawę, dlaczego wcześniej go nie używano - roiło się tam od robactwa, a nocami zimno przenikało przez szczeliny w murze i nie pozwalało jej spać.
Jedynie okno wychodzące na ogród stanowiło jakąś pociechę.
Zdołała jakoś przemycić kilka swoich starych książek z obrazkami i przeglądała je co wieczór z rozrzewnieniem, przesuwając czule palcami po ślicznych ilustracjach. Część wykonała jej matka, na marginesach tworząc kompozycje ze splecionych roślin. Zasuszyła też w środku kilka kwiatów. Była to jedyna pamiątka, jaka została jej po mamie.
Klara uniosła delikatnie jeden z nich i przyłożyła do ust.
Rozpadł się mimo zachowania ostrożności.
Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy.
Wówczas pomyślała, że nadchodzi koniec, że i ona niedługo, podobnie jak kwiat, rozpadnie się na części i nie da rady z powrotem poskładać.
Spojrzała za okno.
Deszcz uderzał o szyby, tak niewzruszony w jej kruchym świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro