Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział dwudziesty szósty

TRISTAN

Spojrzał z lękiem na górujący nad miastem Pałac. Cóż mogła im przynieść przedwczesna wizyta gości z nieba, jeśli nie zgubę? Obojgu groziło niebezpieczeństwo.

Myślał prędko, usiłując znaleźć najlepsze rozwiązanie.

- Wiedzą, że tu jestem, prawda? - spytała Klara. - Dlatego przybyli.

Westchnął.

- Tak, prawdopodobnie dlatego. Ale z drugiej strony być może odkryli coś, o czym nie wiemy. Nie mam pojęcia. Muszę tam iść, Klaro, porozmawiać z nimi.

- Ja też pójdę.

- Nie możesz - rzekł. Rozglądał się dookoła, jakby niebezpieczeństwo miało nadejść nagle, zaskakując ich tutaj.

- Dlaczego?

- Klaro, ja...

- Powiedz mi prawdę. Po prostu powiedz mi prawdę.

Dostrzegł w jej oczach łzy, aż ścisnęło mu się serce. Miał jej powiedzieć wszystko, od początku do końca, jakim prawem się tutaj znalazła. Co zrobił, by jej to umożliwić.

- Ja...

- Po prostu tam chodźmy - Klara pokręciła głową. - Może później porozmawiamy. O ile będzie taka możliwość.

Bała się, czuł to wyraźnie. Lecz gdy zbliżył się do niej, ona przyspieszyła.

Tak bardzo żałował, że nie potrafił zdobyć się na wyznanie! Gdyby wcześniej przyznał się do swoich decyzji i ostrzegł ją przed możliwą konfrontacją, teraz sytuacja wyglądałaby inaczej.

Postąpiłem egoistycznie, pomyślał. Chciałem spędzić z nią czas tak, jakby nic nam nie groziło. Jakbym nie złamał wszelkich zasad, by ją tu sprowadzić. Mimo wszystko to zrobiłby ponownie bez wahania - mając możliwość cofnięcia czasu nieskończoną ilość razy, za każdym starałby się wyrwać ją z łap Kolekcjonera, na ile to możliwe.

Zawiódł ją i to bolało najbardziej. Gdy zaczęła mu ufać, otwierała się coraz mocniej i zrozumiała, że z jego strony nic jej nie grozi...

Nie mógł nawet winić niespodziewanych gości.

Tych, którzy przywitali ich tuż przy wejściu do Cytadeli.

KLARA

Stali tam, odziani w purpurowe szaty, wyniośli i dumni.

Jedna z kobiet, wyjątkowo wysoka i o pewnej, wyprostowanej sylwetce, dzięki czemu zdawała się jeszcze wyższa, wysunęła się na przód.

- Tristanie - powiedziała tylko, ale jej głos wyrażał taką złość, że w tym jednym słowie kryło się znacznie więcej.

- Diano - odparł mężczyzna w zupełnie innym tonie. On również podszedł bliżej, celowo zasłaniając Klarę.

- Złamałeś zasady - odezwała się znów Diana, podczas gdy reszta jej towarzyszy milczała.

- Nie do końca. Nigdy...

- Nie drażnij mnie! - krzyknęła kobieta. - Doskonale wiesz, na jakiej pozycji się znajdujesz. Odszedłeś. Nie jesteś i nie byłeś ani przez moment jednym z nas. Twoja dusza jest skażona, jej część została na ziemi. Nie próbuj mi tłumaczyć, że musiałeś to zrobić. Żadne z nas nigdy nie zniżyłoby się do tego, aby przyprowadzić tu kogoś takiego. Chciałeś mieć w Pomiędzy osobą podobną tobie, czy nie tak?

- Chciałem jej pomóc - syknął Tristan. - Zrobić to, co należy do naszych obowiązków.

- Milcz! - wrzasnęła Diana. - Pójdziesz ze mną. Wytłumaczysz mi, cóż takiego przyszło ci do głowy, że sprowadziłeś tu tę... Tę istotę.

Klarze przypomniała się macocha i pomyślała, że równie dobrze to ona mogłaby tu stać. To przeraziło ją na tyle mocno, że cofnęła się o kilka kroków, niemal upadając. To zwróciło uwagę reszty.

- Klaro - rzekł Tristan pełnym napięcia głosem. - Idź do Małgorzaty. Zostań u niej, dopóki nie wrócę.

- Ale...

- Idź, idź - uśmiechnęła się złośliwie Diana. - Ciesz się, że możesz tu być, choć nie powinnaś. Pewnego dnia znajdę sposób, by zaprowadzić na nowo równowagę.

Popatrzyła na nich raz jeszcze i pobiegła w stronę domów. Gdy jednak wpadła na brukowaną uliczkę, między rozświetlone budynki, a później spojrzała w górę, na pałac, który w jej oczach wyglądał teraz jak czający się złowrogi potwór, przełknęła ślinę i uniosła wyżej głowę.

Nie, nie może teraz uciec. Jeśli to zrobi... Och, powinna! Zdecydowanie tak. Pójście prosto do Małgorzaty było jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Z drugiej strony miała wrażenie, że nie spocznie, póki nie dowie się prawdy. Poza tym, choć trudno było jej to przyznać przed sobą samą, nie chciała zostawić Tristana samego. Owszem, coś przed nią zataił. Coś istotnego. Lecz wciąż był tym samym, który tyle dla niej zrobił. Który zaprowadził ją na balet, spełniając tym samym marzenie.

Tym, który stał się dla niej niezwykle ważny w sposób, którego wciąż się lękała.

Potrząsnęła głową. Nie czas o tym myśleć. Zagryzła wargę, spojrzała w kierunku Miasta, a później, nie czekając już dłużej, odwróciła się i pospiesznie odeszła.

***

Pokonała pierwsze schody i słyszała podniesione głosy dobiegające z jednej z komnat, choć nie potrafiła wciąż rozróżnić poszczególnych słów.

Szła już korytarzem, lecz nim zdołała dotrzeć na miejsce, coś ją zatrzymało. Początkowo pozostało jedynie osobliwym wrażeniem czyjejś obecności, chłodem na plecach i czymś, co nie dawało jej spokoju.

Nagle usłyszała czyjś cichy głos i poczuła dotyk na skórze.

Niemal krzyknęła, powstrzymała się w ostatniej chwili. Odwracając się gwałtownie, dostrzegła niską postać, która przyłożyła palec do ust w geście nakazującym milczenie. Był to staruszek, ledwo widoczny, ubrany w szaty z dawnych lat. Długa, siwa broda nadawała mu jeszcze bardziej tajemniczego wyglądu, kojarzącego się ze stworzeniami z baśni.

Powoli, jakby nie przejmując się prawami upływającego czasu, wskazał na zewnątrz i ruszył w jego stronę. Po kilku krokach zatrzymał się, czekając na nią. Niepewnie ruszyła za staruszkiem.

Nie wydawało jej się, by stanowił zagrożenie, z drugiej strony kto wie? Tristan nakazał jej iść do Małgorzaty. Dość jednak miała bezsilność, dość trwania w miejscu i czekania na to, co nadejdzie. Dlatego, gdy tajemniczy przybysz po wejściu na balkon zaczął wspinać się po moście do samego Pałacu, ona zrobiła to samo.

Był jak wykonany z kryształu, z poręczami, w których odbijało się światło księżyca i gwiazd. Pod nogami czuła twardą powierzchnię i miała wrażenie, jakby każdy kolejny krok niósł się echem dookoła. Z lękiem spojrzała w stronę Cytadeli. Odetchnęła z ulgą, nie dostrzegłszy nic podejrzanego.

Chwilę później wzięła głęboki oddech i weszła do środka.

TRISTAN (wspomnienia)

„Pod jednym warunkiem"

Te słowa huczały w jego głowie, gdy spoglądał w milczeniu na Miasto.

„Nie będzie odwrotu. Nigdy. Nie będziesz już należał do tamtego świata, nie tak, jak inni."

Minęło już nieco czasu, odkąd zamieszkał w Cytadeli. Nadal pamiętał to przedziwne uczucie, jakie początkowo mu towarzyszyło. Wciąż przyzwyczajał się do swojej nowej roli, jaką przyszło mu tutaj odgrywać. Mieszkał teraz w Pałacu stworzonym z kryształu, gdzie czuł się, jakby pilnowano go na każdym kroku, a wypowiedziane weń słowa niosły się po korytarzach, komnatach i przestronnych salach, wpadając do uszu całej reszty.

Gdy Śmierć nakazał mu podjąć wybór, zdecydował się.

Czy podjął dobrą decyzję? Nie potrafił tego stwierdzić.

- Będziesz przeprowadzał dusze na drugą stronę - powiedział mu nowy pracodawca, uważnie śledząc jego reakcje.

- Nie robi tego Śmierć? - zakpił. Do tej pory tak właśnie uważał. Że gdy jego duch oddzieli się od ciała, ujrzy przed sobą sylwetkę Ponurego Kosiarza. Nie wydawało mu się, by miał ujrzeć świetliste istoty, oblicze Boga czy zmarłych bliskich. Nie, skoro zrobił tyle paskudnych rzeczy w swoim życiu. Ponadto po śmierci brata kolory, w jakich widział świat, stały się równie ponure.

- Nie, skoro ma pomocników.

- Mam być jednym z nich - stwierdził.

- Owszem, to właśnie proponuję.

- Chcesz, bym odbierał życie. Po tym jak straciłem własnego brata. Jest w tym okrucieństwo, nie sądzisz?

Mówił obojętnym tonem, ale w jego środku wszystko szalało.

- Nie, nie do końca to mam na myśli. Widzisz, młodzieńcze, zwą mnie różnymi imionami. Jednym z nich jest Czas. Każdy na Ziemi otrzymuje pewną jego ilość i gdy ta się skończy, należy pójść dalej. Lecz decyzja o tym, kiedy to nastąpi, nie należy do ciebie. Nie czuj się zatem źle, przeciwnie. Będziesz miał możliwość pomocy im, by odnaleźli coś dalej. By przeszli na drugą stronę.

- Co jest po drugiej stronie?

Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Trudy życia codziennego znacznie utrudniały mu rozmyślania, bowiem gdy wracał zmęczony po całym dniu pracy, nie miał chęci na filozoficzne rozważania. Dopiero gdy Edmund zmarł, była to jedna z pierwszych myśli, jakie przyszły mu do głowy. Czy wciąż gdzieś istnieje? To byłoby pocieszające, gdyby trafił gdzieś, gdzie odnalazł szczęście.

- Nie mogę ci tego powiedzieć - zaznaczył Śmierć kategorycznie. - Pewnego dnia się dowiesz. Dziś jednak oferuję ci współpracę. Jeśli się zgodzisz, wytłumaczę ci, na czym dokładnie będzie to polegać.

- Nie mam innej możliwości, prawda?

- Biorąc pod uwagę twoją sytuację, raczej nie.

Tristan nie był pewien, w którym momencie właściwie podjął decyzję. Może w ostatniej chwili, a może podświadomie już wtedy, żegnając brata. Odpowiedział jednak, że się zgadza. Nie pozostało mu przecież nic innego.

- Wolałbym jednak od razu poznać wszystkie warunki.

- Och, naturalnie. Po pierwsze: oto jest Twój dom, tam, na niebie.

Tristan spojrzał w górę i zdumiał się, widząc po raz pierwszy Pałac. Był on wspanialszy jeszcze, niż Miasto Pomiędzy i budził tak wielki zachwyt, że zapierało dech w piersi. Cudowna budowla wznosiła się majestatycznie nad wszystkim, jakby król nad poddanymi, jak mu się skojarzyło.

Cóż go czeka w nowym życiu, jakie wybrał?





________________

No cóż... Tajemnice na razie tylko się mnożą, ale niedługo poznamy odpowiedzi! Macie jakieś teorie, co do tożsamości starszego mężczyzny?

Jak zwykle dziękuję, że czytacie, za gwiazdki i komentarze! :D <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro