rozdział dwudziesty siódmy
KLARA
Przekroczywszy próg poczuła, że zaraz pozna jakąś tajemnicę. Na tyle wielką, by zatrząść jej światem i zmienić wszystko.
Gdy szła, towarzyszyło jej uniesienie, energia Pałacu nieporównywalna była z niczym innym. Tristan miał rację, opisując to miejsce - zdawało się nierzeczywiste, jak wspomnienie snu, przez ten krótki moment, między śnieniem a przebudzeniem, gdy umysł nie jest jeszcze zupełnie świadomy.
Cały lśnił, światłem, które przywodziło na myśl słońce, nim zajdzie i opromienia złotym blaskiem świat. Zaklęte jakby w murach, rozświetlało go od środka, choć nie na tyle jasno, by oślepić. Senna atmosfera przypominała zaś leniwe letnie dni, podczas których wszystko się lepiło, a człowiek miał ochotę jedynie leżeć w cieniu.
Po obu stronach stały wysokie posągi i Klara miała wrażenie, że się w nią wpatrują. Przedstawiały one anioły, takie, jakie znała z opowieści. Miały zatem majestatyczne skrzydła i długie szaty, a każdy z nich trzymał coś w dłoniach. Nie zdołała niestety przypatrzeć się dokładnie, bo starzec sunął dość szybko, na tyle, że ledwo nadążała.
Wreszcie zatrzymali się przed wejściem do komnaty innej niż wszystkie.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się mężczyzna cicho, jakby mówienie stanowiło dla niego trudność. Uprzedzając jej pytania, dodał prędko: - Zaraz wszystko wyjaśnię, panienko.
Weszli do środka, a tam, na samym końcu, znajdowała się wielka tarcza zegara. Starzec wskazał jednak w przeciwnym kierunku, gdzie najpewniej znajdowała się Cytadela.
- Nie mamy wiele czasu - oznajmił. - Oni wrócą tu szybciej, niż można przypuszczać, a i ja nie mogę tu być dłużej, niżli konieczne. Prawdę mówiąc wcale mnie tu nie ma. Jestem zaledwie wspomnieniem, nawet nie duchem i niedługo zniknę. Nim to nastąpi, jest pewna sprawa, która nie daje mi spokoju od wielu wieków.
Klara przywykła do dziwów, lecz to spotkanie było ze wszystkiego najbardziej osobliwe.
- Spytasz, kim jestem. Słyszałaś już o mnie. Co noc jestem ci przypomnieniem, że wkrótce pora się żegnać. Lecz gdy tu przybywasz, spoglądasz na mnie z ulgą wiesz bowiem, że to dopiero początek.
- Och - Klara przytknęła dłoń do ust. Czy to możliwe, by...
- Nazwali mnie Mędrcem, choć do mądrego czasem mi daleko - teraz dziewczyna mogłaby przysiąc, że zaśmiał się cicho pod nosem. - O, gdyby wiedzieli...
- Ale... Ja nie rozumiem, sir.
- W twoim świecie też nazywają gwiazdy - przypomniał. - Po wielkich bohaterach. Takich jak Dioskurowie Kastor i Polydeukes. Ja nie uważam siebie za postać godną tak wielkiego wyróżnienia, choć nie ukrywam, że napawa mnie ono dumą.
- Jak to możliwe?
- Słyszałaś z pewnością, że dawniej wiele przeżyłem i doświadczyłem rzeczy niedostępnych ludziom. Być może powiedziano ci także, droga panienko, że przyszło mi zamieszkać tutaj, w Mieście Pomiędzy. Owszem, tak właśnie było. Stałem się jednym z pierwszych, tych, którzy przeprowadzali. Nie byłem jednak nawet wtedy gotowy, by zaprzestać dawnych zainteresowań. Widzisz, kiedy jeszcze żyłem, Biblioteka Aleksandryjska doskonale prosperowała... Tak, to były czasy... Studiowałem księgi, stare już wtedy, rozmawiając przy tym z uczonymi z całego świata. Spotkałem wielu niezwykłych ludzi, od których zbierałem wiedzę. Później nadeszły dla mnie czasy trudne, podczas których spotkałem króla, co chciał wejść ze mną na drogę konfliktu. To zamierzchłe dzieje, nie pamiętam szczegółów. Rozgniewał się on na mnie na tyle mocno, bym zapłacił za swe czyny i zuchwałość. Wówczas pojawił się przy mnie sam Śmierć, proponując współpracę. Zdawał sobie sprawę, kim jestem i być może dlatego mnie wybrał. Sprowadził tutaj, a ja nie potrafiąc zrezygnować z samego siebie, prowadziłem wiele interesujących badań.
Klara słuchała, oniemiała. Czy to działo się naprawdę, a może było snem tylko i skończy się zaraz, nim na dobre rozpocznie? Tak wiele miała pytań!
- Oto jest Wielki Zegar - staruszek odwrócił się i podszedł do ogromnej tarczy. Zamiast zwykłej ramy, był tam uroboros ze złota, wąż połykający własny ogon. - W środku znajduje się coś, co chciałbym ci pokazać, panienko. Czy widzisz tamten klucz? Przekręć go. Cóż za szczęście, że Diana go nie wzięła... Tak... Mogła to zrobić, zaiste, gdyby tylko chciała i poświęciła temu wystarczająco dużo czasu.
Dziewczyna niepewnie wykonała jego prośbę i coś kliknęło, coś stuknęło, a chwilę później ukryte pomieszczenie stanęło przed nimi otworem.
- Cóż to?! - wykrzyknęła, natychmiast zasłaniając usta ręką. Miała wrażenie, że jej głos poniósł się echem po całym pałacu a może nawet Mieście Pomiędzy.
- Trudno już - rzekł staruszek, kręcąc głową. - Nic się nie stało, zapewne. Są zajęci. Nie wiedziałaś, że tutaj, w ich Pałacu, dźwięk jest słyszalny dla wszystkich. Jednak gdy już wejdziemy do mojej pracowni, będziesz musiała zachować ostrożność.
Weszła zatem, bo cóż miała robić, znalazłszy się tak daleko? Poza tym nie dałoby jej spokoju, gdyby teraz odeszła bez odpowiedzi.
Na samym środku rosło tam niewielkie drzewo o sercowatych liściach, lecz to nie one przyciągały uwagę, a dziesiątki rozmieszczonych nań poczwarek.
- Oto jest dzieło mojego życia - usłyszała głos mężczyzny, dużo bardziej ponury i pełen smutku, niż wcześniej. - Wszystko się zmarnowało.
- Cóż to znaczy? Czym one są?
Przyglądała się poczwarkom i choć nie znała się zupełnie na takich sprawach sama widziała, że nic się już z nich nie wykluje; wyschły jakby i zgniły. Zakładała jednak, że skoro minęło tyle lat, nie było w tym nic dziwnego.
- To, panienko, jest coś, nad czym pracowałem najdłużej. W tych kokonach kryły się ćmy, których zadaniem była pomoc takim, jak ty i inni o zatrzymanych na Ziemi duszach.
TRISTAN (wspomnienia)
Nadal pamiętał Śmierć i to, jak zawarli umowę. Zgodził się na jego warunki, bo wiedział, że nic innego mu nie zostało.
Śmierć wyjął coś z obszernej kieszeni płaszcza i pogładził chudymi, białymi jak kość palcami. Był to niewielki zegarek kieszonkowy.
- Kryje się w nim niezwykły mechanizm. Nie jest to bowiem zegarek, jaki znasz, a zupełnie inna jego wersja, której nie da się nigdzie kupić. Ilekroć zostaniesz wezwany, usłyszysz tykanie, choć godzina, jaką pokazuje, nie jest prawdziwa. Nie traktuj tego zatem jako czasomierza. Zaś gdy lekko przyciśniesz, o, tutaj, zostaniesz przeniesiony w odpowiednie miejsce.
Tristan starał się wszystko spamiętać, chwytając w dłoń przedmiot i chowając go do własnej kieszeni.
- Czy jest coś jeszcze? - spytał ostrożnie. - Jakaś rada albo...
- Jeśli dowiedzą się o tobie prawdy, a zapewne tak się stanie, będziesz przezeń wyklęty - usłyszał. - Taki jak oni i zupełnie inny zarazem, więc uznają, żeś niegodny sprawowanej roli. Nigdy nie pozwól sobie martwić się zbytecznie takimi sprawami; nie ma mocy na której mogliby cofnąć daną przeze mnie szansę. Gdybyś jednak w pewnym momencie zechciał działać na własną rękę, Pałac raz na kilka lat, czasem rzadziej, czasem częściej, zbliża się do Miasta Pomiędzy. Wówczas będziesz mógł, jako jedyny, zamieszkać tam, gdyż jesteś kimś, kogo jeszcze tu nie było.
Tristan spodziewał się niezbyt miłego przywitania, lecz gdy jego tajemnica wyszła na jaw, rozpętało się piekło. Diana, najważniejsza z nich wszystkich, kiedy tylko przejęła władzę, natychmiast zaczęła zaprowadzać swój własny porządek. Nie mogła go wygnać, nie mogła też bez powodu zrobić mu krzywdy, choć widział, że gdy opanowuje ją gniew, jest zdolna do wielu rzeczy.
Była jedna rzecz, do jakiej nie przyznał się nigdy.
Śmierć, nim go pożegnał, powiedział jeszcze:
- Mój stary przyjaciel zostawił po sobie coś, co potrzebuje nowego opiekuna. Dbaj o to pudełko i nigdy się z nim nie rozstawaj, a gdy poczujesz, że to odpowiedni czas, otwórz je. W środku znajduje się coś, dzięki czemu pomożesz jednej zabłąkanej duszy porwanej przez Kolekcjonera.
- Jednej?
- Nie igraj z moją cierpliwością, młodzieńcze. To wyraz mojej dobrej woli. Tym czymś w pudełku jest ćma należąca do niezwykle rzadkiego gatunku, który zdążył już wyginąć. Dlatego nie próbuj nawet otwierać go bez potrzeby!
Tristan bez słowa przyjął prezent i przez wiele, wiele lat nie rozstawał się z nim, czekając na moment, gdy okaże się potrzebny.
KLARA
Staruszek zbliżył się do drzewa i z żalem patrzył na pozbawione życia kokony.
- Uznali je za niebezpieczne - rzekł w końcu. - Była w tym nuta prawdy, lecz ja uważam, że każda rzecz może taka być, jeśli niewłaściwie się z niej korzysta. Miałem dobre intencje, tworząc je.
- Czym właściwie są te ćmy?
- Znasz już na pewno Pamiętających, prawda? Nie wiadomo, skąd właściwie się biorą. Zarazem motyle jak i ćmy łączy powiązanie ze światem zmarłych. Sądzę, że tam właśnie przebywają najczęściej i, jak wierzono dawniej, potrafią przenosić wiadomości między zmarłymi, a ich żyjącymi bliskimi. Są to niezmiernie ciekawe owady, zwłaszcza ćmy. Lecą do światła. Do oświecenia, jak niektórzy mówią. Odkryłem, że jeśli podać odpowiedni napój tym konkretnym motylom, jakie można spotkać właśnie w Mieście Pomiędzy, łączą się one w pary a wydane przezeń potomstwo, pojone tą samą mieszanką, jako imago stanie się ćmą. Są one w stanie przeprowadzić także te dusze, które uwięziono. Ich naturą jest bowiem balans między światłem a ciemnością i uparcie lecą do światła, ciągnąc ze sobą ducha.
- Niesamowite! Czy jest cień możliwości, by odtworzyć ten napój? Dlaczego nikt nie kontynuował tego, co rozpocząłeś?
Staruszek westchnął ciężko.
- Ponieważ ostatni raz, gdy za moich czasów użyto ćmy, to nie skończyło się dobrze.
___________________
Odkrywamy powoli coraz więcej sekretów! Co myślicie? Macie jakieś teorie, przemyślenia?
Czy staruszkowi można według Was ufać?
Dziękuję Wam za wszystkie Wasze gwiazdki i komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro