Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział dwudziesty pierwszy

Kolekcjoner słabo pamiętał, jak to jest być prawdziwym człowiekiem.

Miał jedynie niejasne przeczucie, że jest to związane z nieustanną potrzebą jedzenia i snu, a także brakiem większej sprawczości. Nic ponad to i nie zamierzał sobie przypominać. Nie, jeśli chce zachować jeszcze resztki przytomności. Zwariowałby niechybnie, zajmując się podobnymi myślami.

Człowiek – oto, jak nie mógł się już nigdy więcej nazwać. Jego kara i nagroda zarazem. Raz wydawało mu się, że przestał nim być zaledwie wczoraj, tak pogubił po drodze czas, innym razem z kolei miał wrażenie, iż pozostaje w obecnym stanie już od tysięcy lat. Jedna i druga wersja była, oczywiście, nieprawdą.

Nie potrafił wyjaśnić, kim właściwie stał się, podjąwszy niegdyś jedną z najważniejszych decyzji swojego życia. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie odwrotu i nie zraziło go to, przeciwnie. Nie miał zamiaru wracać do tego, co już pożegnał. Nawet jeżeli to sprawiało, że oni byliby na niego bardzo źli, gdyby wiedzieli, co postanowił. Kim teraz jest.

Jedną z rzeczy, które z ogromnym trudem sobie przypominał, było dawne imię. Zapisał je kiedyś, lecz wciąż uciekało mu z głowy, jakby bycie Kolekcjonerem zaczęło określać całe jego jestestwo i nie zostało już nic poza tym. Prawdę mówiąc czasem tak było łatwiej. Uwierzyć, że ten człowiek, za jakiego miał siebie w przeszłości, już nie istnieje.

Mężczyzna powiódł palcami po swoich lalkach.

Tak wiele czasu zaczęło mu stworzenie ich wszystkich! Nieruchome figury stały wszędzie, gdzie tylko spojrzeć i wpatrywały się w niego szklanym wzrokiem. Niezamieszkane przez dusze stanowiły martwe przypomnienie o towarzyszącej mu samotności.

To właśnie czuł od bardzo, bardzo dawna. Dojmującą samotność i tęsknotę za kimś, kto nigdy nie wróci.

Zacisnął zęby i zaczął sprzątać swoją pracownię.

Nazbierał tu tak wiele nieistotnych rzeczy, że te najpotrzebniejsze gubiły się w bałaganie. Nierzadko spędzał całe godziny na ich odnajdywaniu, przez co później brakowało czasu na te ważne.

Kiedyś taki nie był. Miał wszystko dokładnie poukładane, wiedział, co gdzie leży. Później także w jego życiu zapanował niemożliwy do okiełznania chaos.

Przekopując się przez stosy przedmiotów, wrócił po raz kolejny do przeszłości.

***

Był niespokojnym, ruchliwym dzieckiem, dla którego tajemnice świata stały się czymś, co należało zbadać teraz, natychmiast. Zadawał tysiące pytań i nie odpuszczał, póki nie poznał odpowiedzi. Wstawał wczesnym rankiem, zasypiał późno, wpatrzony w bezbrzeżnym zachwycie w otaczający go świat.

Początkowo to wystarczało.

Dom i rozległy ogród z mnóstwem pięknych kwiatów i owadów, unoszących się nad nimi leniwie. Pluskająca w tle fontanna i pijące z niej spragnione ptaki.

Później samo miasto, dokąd zabierano go często i chętnie.

Rodzice byli z niego dumni.

„To taki mądry, rezolutny chłopiec", mawiali, klepiąc go po głowie.

„Będzie kimś wielkim, gdy dorośnie", kiwali głowami ci, do których kierowane były słowa.

Chłopiec wiedział, że to prawda.

Pisana mu była wielkość, pisane wspaniałości świata. Odkąd pamiętał chciał, by jego imię znano na całym kontynencie a także poza nim, żeby wymawiano je z ogromnym szacunkiem.

„Musisz ciężko pracować na swój sukces", powtarzał tatko. „Jest wielu takich, co chcieliby osiągnąć to, o czym marzysz. Nie pozwól, by to cię powstrzymało. Pracuj ciężko, a będzie ci dane".

Syn wziął sobie te słowa do serca i robił wszystko, byle iść do celu. Już jakiś czas temu wymyślił, że zostanie lalkarzem.

Szmaciane postaci stały się jego jedynymi przyjaciółmi, jako że nie potrafił nigdy znaleźć prawdziwych. Może to dlatego, że rodzice niechętnie pozwalali na jego spotkania z innymi chłopcami. „To nie jest zbyt dobre towarzystwo", mówiła matka z pogardą, widząc, jak gromadka dzieci bawi się niedaleko płotu. Mimo to jej mąż nalegał, by pozwalała synowi na więcej swobody, toteż w końcu się zgodziła. Sprawiła to jedynie, że snuł się on po uliczkach, zaglądając w każdy kąt i próbując znaleźć sobie miejsce. Potrafił uśpić czujność niani i wejrzeć tam, gdzie nie powinien.

Pierwszą z lalek wykonał, gdy potrzebował z kimś porozmawiać o pewnej rzeczy. Stworzył ją nieporadnie, z materiałów znalezionych na podorędziu, co czyniło ją niezgrabną i dość brzydką, a jej trwałość również pozostawiała wiele do życzenia.

Nazwał ją Emma, takie bowiem imię nosiła jego matka.

Nie rozstawał się z Emmą, ilekroć wychodził z domu. Wracając, owszem, kładł ją gdzieś, usiłując sprawiać wrażenie zupełnie niezainteresowanego własnym tworem. Gdy tylko miał wyjść, rozglądał się uważnie, czy nikt nie patrzy, po czym chwytał ją prędko i uciekał. Trudno powiedzieć, czy udawała mu się ta sztuka, czy też nie. Rodzice nic nie mówili, a to było najważniejsze.

- Posłuchaj – powiedział do Emmy, ukończywszy ją: - Jesteś moją pierwszą lalką. To coś znaczy, wiesz?

Nie usłyszał, rzecz jasna, żadnej odpowiedzi. Mimo to kontynuował.

- Muszę ci coś powiedzieć. Coś, czego nie wie nikt inny. Wczoraj widziałem coś niesamowitego....

Nie bardzo wiedział, jak to określić.

- Trafiłem na pewne miejsce. Tam, gdzie rodzice zabronili mi chodzić. To w domu, gdzie zmarł poprzedni właściciel. Mówili, że nagle i nikt się tego nie spodziewał. Słyszałem, że inni chłopcy z okolicy tam idą. Dlatego musiałem. Zwolnili moją nianię, bo mnie nie upilnowała. Bardzo dobrze, nigdy jej nie lubiłem. Gdybym tylko wiedział wcześniej, jak łatwo się jej pozbyć!

Zawahał się.

- Nie bałem się, wiesz? Nie od razu. Chciałem im udowodnić, że nie jestem tchórzem. Poza tym sam byłem ciekaw, co też się tam stało. Mówili mi, że znajdę tam potwory i dużo krwi, a ja nie boję się takich rzeczy. – przełknął ślinę. – Przynajmniej nie zawsze. Nie wiem. Tak mi się zdawało, że kłamią i nic mi nie grozi. Tatko zawsze mi powtarza, że potwory i duchy nie istnieją, to tylko wymysł prostych ludzi. Dlatego poszedłem. To miała być tylko krótka chwila. Ale... trochę się przedłużyło. I nie mogę powiedzieć o tym dorosłym.

***

Kolekcjoner potrząsnął głową. Nie czas na nostalgię. Zbyt wiele razy mu się to ostatnio zdarzało. Denerwował się coraz bardziej, ilekroć wracały wspomnienia. Nie chciał ich. Były dla niego całkowicie zbędne, teraz powinien skupić się na czymś innym, tylko nie na tym. Nic dobrego nie przyjdzie mu z rozpamiętywania, przeciwnie. Ostatecznie wiele, wiele lat spędził na wspominaniu minionego czasu.

Chciał wrócić do pracy. Sprzątnął już, co należało i przygotował potrzebne rzeczy. Rozsiadł się na krześle, rozłożył projekty i pochylił się nad nimi w skupieniu. Chwilę je analizował, po czym syknął rozdrażniony.

Coś jeszcze nie dawało mu spokoju.

Wiedział, co takiego.

Klara. Dopiero co do niego trafiła, a już chce uciec.

Nie może na to pozwolić, za wszelką cenę musi ją zatrzymać przy sobie.

Tymczasem zaczęła mu się wymykać, początkowo ledwo zauważalnie, a teraz coraz mocniej. Czuł już, że więź łącząca go z duszami, napina się, gdy myśli o tej krnąbrnej dziewczynie.

Powinna go była posłuchać.

Z wściekłością myślał o Tristanie.

O, znał go doskonale – w końcu dawniej z nim pracował.

Gdyby mógł wymazać ich pierwsze spotkanie, zrobiłby to bez wahania. Ostatecznie jego brat i tak do niczego się nie przydał. Z Edmundem wiązał ogromne nadzieje, lecz jego śmierć przekreśliła wszystkie oczekiwania.

Tymczasem trafił mu się Tristan, tak okrutnie irytujący i niezależny w sposób, którego nie potrafił znieść. Och, był inny od reszty i dlatego Kolekcjoner inaczej go traktował.

Starał się dbać o wszystkie dusze ze swej kolekcji i być dla nich kimś w rodzaju dobrego opiekuna. Tak właśnie widział samego siebie. Ale tamten chłopak...

Zazgrzytał znów zębami. Lada chwila świt i znowu zobaczy uciekinierów.

Jak to dobrze, że zbliża się czas spotkania z Dobrodziejem.

***

KLARA

Niepewnie wtuliła się w stojącego obok mężczyznę.

„Chociaż na krótką chwilę", pomyślała. „Później pewnie będę żałować. Lecz teraz nie mogę stracić tej szansy".

Niepokorne łzy nadal ciekły jej po policzkach.

Nagle trzasnęło okno.

- Cóż to?! – podskoczyła Klara.

- Wiatr – rzekł Tristan, z lekkim niepokojem patrząc w tamtą stronę. – To... dziwne. Rzadko coś podobnego ma miejsce w świecie Pomiędzy. Pogoda jest przeważnie stała.

- Czy to przeze mnie?

Przekrzywił głowę.

- Cóż to za pytanie? Oczywiście, że nie! Jesteś tu jak najbardziej mile widziana.

- Ale...

- Żadnych ale – uciął. – Będę musiał się temu przyglądać. Nie sądzę, by to zwiastowało kłopoty, jednak należy się upewnić.

Czekali chwilę, lecz wszystko wróciło do normy i najmniejszy nawet powiew wiatru nie zburzył już spokoju.

Klara jednak pozostała rozbudzona.

- Jak wspomniałam, chcę poczuć, że żyję – powiedziała głośno. – Nie... Nie mam zamiaru więcej pozwolić, by ktoś uczynił mnie nic nieznaczącą.

Zaczęła przechadzać się w tę i z powrotem zamaszystym krokiem.

- Skoro jest jeszcze dla mnie szansa i nie zniknęłam zupełnie to nie mogę tak po prostu jej stracić. Teraz jestem tego pewniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.

Przygryzła wargę.

- Tristanie – przystanęła nagle i spojrzała mu prostu w oczy. – Zagraj mi coś. Zagraj mi muzykę burzy, bym poczuła ją w swoich żyłach. Muzykę przetaczających się z hukiem fal oceanu, by dotarły do mojego serca. Melodię tak głośną, aby uciszyła wszelkie lęki z mojej głowy, wygnała je. Spraw, żebym na nowo przypomniała sobie, kim jestem, bo obawiam się, że stracę rozum i nikt mi go nie przywróci.

Popatrzyła na jego dłonie. Nie mogła pozbyć się myśli, że bardzo pragnie jego dotyku. Tak dobrze było jej za każdym razem, gdy ich ciała się zetknęły! Jej spojrzenie powędrowało w stronę jego ust. Jak by to było, gdyby ją pocałował?

Była wzburzona, jak dawno nie.

Wiedziała, że się budzi i chciała wykorzystać każdą chwilę, jaką mogła jeszcze wydrzeć losowi.


________________________

Dziękuję, że jesteście! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro