rozdział czternasty
Kobieta spojrzała na nią, przekrzywiając lekko głowę.
- Pomogło?
- Trochę tak. Jeśli chcesz, mogę jeszcze zatańczyć.
- Chce to panienka zrobić?
- O, tak. Dziś chcę zrobić im wszystkim na złość i odnaleźć radość w tym, co zawsze mi ją dawało.
- Cieszą mnie te słowa, panienko. Znaczą, że jeszcze jest w panience życie.
Klara, usłyszawszy to, zapłakała.
- No, jakże to tak, dlaczego panienka płacze? Przecież dobrze mówię!
Dziewczyna otarła łzy.
- Masz rację Małgorzato, nie czas teraz na to, bym się załamała.
- Gdyby panienki mama tu była, z pewnością bardzo by się ucieszyła.
- Ty dziś bądź ze mną.
Kobieta zdumiała się.
- Ja?
- Ty, Małgorzato. Chciałabym, by Tristan coś zagrał, a ja zatańczę, jeśli nie macie nic przeciwko. Popatrzyłabyś i powiedziała, czy nadal potrafię to robić. Jest pewien układ...
- Naturalnie, panienko – odrzekła Małgorzata, nadal nie dowierzając. Wymieniła spojrzenia z Tristanem, na którego ustach zadrgał lekki uśmiech.
Cała trójka udała się do pokoju z fortepianem, który teraz jakby zapraszał ich do siebie.
Tristan od razu zaczął grać jakąś cichą, spokojną melodię, podczas gdy Małgorzata przysiadła ostrożnie na szezlongu. Zapewne nikt by jej nie przekonał, aby ułożyła się jak wielka pani, i może to i dobrze. Nie było bowiem w niej nic z wielkiej pani i dlatego Klara czuła się przy niej, tak szczerej, pewniej.
Dlatego później tańczyła, tańczyła, tańczyła, wyobrażając sobie, że jej matka również tam jest i widzi wszystko. Jak jej córka wspina się na palce, jak unosi nogę, jak wzbija się w powietrze jak ptak.
Był to układ, jaki niegdyś wymyśliła właśnie z myślą o niej, myśląc o tym, co mogły razem przeżyć, a nie było im dane.
Tysiące razy odtwarzała w głowie obrazy, jak tańczą razem, jak matka pokazuje jej wszystkie wyuczone figury i pomaga, czasem podnosząc z ziemi. Jak udziela rad, jak chwali i mówi, że jest wspaniała. Jest z niej dumna i och! Jakże ta duma jest wyczuwalna i Klara aż rośnie w duszy.
Wiedziała, że gdyby dostała możliwość spotkania z matką, choćby na krótką chwilę, z pewnością by z niej skorzystała.
Po jej policzkach spływały łzy, ale czuła spełnienie i było jej tak dobrze, wreszcie odnalazła w sobie to, co jak myślała, zdążyła stracić.
Kiedy skończyła, padając ciężko na podłogę, Małgorzata natychmiast do niej przypadła i zaczęła ocierać łzy.
- Nie trzeba płakać, panienko – mówiła, gładząc ją po głowie. – Nie trzeba!
- Tęsknię za swoją matką – wyznała, na co kobieta westchnęła cicho.
- Rozumiem panienki ból – rzekła. – Nie potrafię go jednak ukoić. Nie zamierzam nawet udawać, że znam słowa, które cokolwiek zmienią.
Trwały tak przez pewien czas, podczas gdy serce Klary powoli się uspokajało.
Była wdzięczna Małgorzacie, że ta jest przy niej, zwłaszcza że zdawała się niezbyt skora do okazywania emocji, zwłaszcza przy obcych. Dzięki niej czuła się mniej samotna i pewniejsza.
Odrywając się od niej, spojrzała jednocześnie na Tristana który, chcąc dać im nieco prywatności, odwrócił wzrok. Zdawał się pogrążony we własnych myślach, jakby walczył w nich z własnymi demonami. Przez krótką chwilę Klarze wydawało się, że przez jego twarz przemknął grymas bólu.
- Dziękuję również tobie – odezwała się Klara.
Mężczyzna wstał bez słowa i dotknął lekko klawiszy, wydobywając z nich cichy dźwięk.
- Muzyka sprawia mi przyjemność – odparł wreszcie. - Potrzebowałem jednak motywacji, by zagrać.
- Ostatnio również słyszałam grę.
- Owszem – przytaknął. – W rocznicę zawsze to robię.
Klara nie miała śmiałości pytać, co to za rocznica.
- Chcę panience powiedzieć, że to było absolutnie wyjątkowe – dodała jeszcze Małgorzata. – I że chciałabym to zobaczyć ponownie. A gdy wybiorę się do mojej Heleny, opowiem o niej panience.
- Czy Helena potrafi cię usłyszeć?
- Czasami tak, panienko. Są dni, gdy słucha uważnie i słyszy, choć zastanawia się zawsze, czy to nie sen lub złudzenie. Są również takie, gdy po prostu przy niej jestem i to mi wystarczy.
Dziewczyna skinęła lekko głową, przygryzając wargę.
- Powoli zbliża się świt – zauważyła, zerkając przez okno.
- Ale wróci tu panienka, prawda?
- Oczywiście, Małgorzato.
Rzeczywiście następnej nocy również tam trafiła, po tym, jak z ogromną satysfakcją wykonała zwycięski ruch. Chwilę wcześniej umknęła Potworowi, który tylko z odległości patrzył, jak mu się wymyka. Nie była gotowa na konfrontację i być może nigdy nie będzie. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, z hukiem postawiła odsunęła krzesło i skierowała wzrok na rozłożoną planszę.
- Następnym razem wybiorę inną grę – ostrzegł ją Kolekcjoner.
- Być może, jeśli zagra pan z kim innym, sir. Ja wybieram szachy.
Zgrzytnął zębami i odwrócił planszę.
- Ja dziś biorę białe – odezwał się, a ona przytaknęła.
- Niech będzie i tak.
Zgodnie ze zwyczajem po raz kolejny zebrano się wokół, by obserwować rozgrywkę. Był to swego rodzaju pojedynek, może nie na śmierć i życie, lecz z całą pewnością na poważnie i rozumiał to każdy, kto znalazł się tej nocy w sali z własnej woli lub nie.
Grając, Klara myślała o wszystkich sytuacjach, gdy sobie poradziła, nie skupiając się na twarzach wokół. Cienka strużka potu pojawiła się na jej skórze, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok i wiedziała, że opadła wówczas iluzja. Nie spojrzała jednak w tamtym kierunku, a zamiast tego gwałtownie przestawiła jedną z figur i mocno się skupiła. Kolekcjoner zdawał się korzystać z podobnych sztuczek jak jej ojciec, przynajmniej po części, dlatego była w stanie przewidzieć część jego zagrań.
Gdy już wygrała, zdążyła jeszcze popatrzeć w stronę Kolekcjonera. Nadal czuła wyrzuty sumienia, że go zostawia, ale nie potrafiła zostać.
Zjawiła się w Księżycowej Cytadeli i odtąd powtarzało się to, ilekroć nadarzyła się okazja.
W świecie Pomiędzy w milczeniu tańczyła, starając się poprzez taniec rozruszać skostniałe ciało i pozbyć nagromadzonych emocji, a Tristan grał. Nie rozmawiali zbyt często, ilekroć on próbował zacząć jakiś temat, Klara prosiła, by po prostu zaczęli. Nie protestował, szanując jej decyzję.
Czasami dołączała do nich Małgorzata, raz przyprowadziła również psa, który ułożył się jak zwykle przy jej nogach.
Z kolei u Kolekcjonera więcej się działo.
Próbował odwieść Klarę od jej ucieczek na różne sposoby, powtarzając to, co mówił już tysiące razy.
Ona, choć nadal nie ufała Tristanowi i odnosiła się do niego z rezerwą, pamiętała jednocześnie, iż nie doznała z jego strony żadnej przykrości. Dlatego słowa starszego mężczyzna trafiały do niej, ale już nie straszyły tak bardzo i zasiewały tylko odrobinę niepewności.
Podczas długich, spędzonych w samotności dni, miała czas, by myśleć.
Klara myślała o tym, że może się pomyliła i Kolekcjoner naprawdę sam jest potworem, a ona nie powinna m współczuć.
Innym razem żałowała go mocniej niż zwykle i za wszelką cenę pragnęła poznać jego historię.
Podobnie rzecz miała się z Tristanem. Zauważyła, że myśli o nim nie były już przykre, wręcz przeciwnie. Lubiła przywoływać obraz jego lekkiego uśmiechu, który czasem nieświadomie pojawiał się na jego twarzy, lubiła brzmienie jego głosu i widok palców na klawiaturze. Czasami, co bała się przyznać przed samą sobą, nade wszystko pragnęła, by jej dotknął.
Dlatego stawała się nieco od niego oddalić i na nowo zamknęła w sobie. On również ostatnio był bardziej niż zwykle nieprzystępny i po prostu siadał bez słowa do gry.
Męczyło ją to bardzo, dlatego postanowiła następnym razem porozmawiać.
Tyle, że...
Ten następny raz przychodził, a ją opuszczała odwaga.
Co innego Kolekcjoner, ten potrafił mówić godzinami.
Opowiadał znów te same historie, które już doskonale znała, nic nieznaczące i nie dające odpowiedzi na żadne z pytań. Przypominał sobie nieistotne szczegóły i skupiał na nich, potrafiąc stworzyć wokół całą opowieść.
Podniesiona z ziemi moneta stawała się nagle czymś wyniesionym do rangi odnalezionego niegdyś skarbu, zakurzona fotografia przyczynkiem do opowiedzenia dziejów jakiejś znanej rodziny.
Klary nie interesowało to specjalnie, wolałaby po prostu porozmawiać. Jak na złość Kolekcjoner odkładał ją, nawet nie patrząc jej w oczy i zaczynał mówić, ignorując jej proszący wzrok.
Pewnej nocy wspomniała o nim Małgorzacie.
- On panienką manipuluje – stwierdziła.
- Ja... Nie wiem. On ma taki smutny wzrok.
- On też, jeśli chce coś zjeść – kobieta wskazała na psa, który jak zwykle jej towarzyszył. – Ponieważ doskonale wie, że to działa. Chociaż tutaj nie mam psich smaczków, więc musi zadowolić się zabawą.
- On też mógłby przejść dalej, prawda?
- Oczywiście. Czeka na swoich właścicieli, panienko, ponieważ bardzo ich kocha. Minie jeszcze dużo czasu, nim do niego dołączą, dlatego teraz to ja się nim opiekuję. Są zwierzęta, które od razu odchodzą. Zwykle te, które potrzebują odpoczynku. Inne, a jest ich bardzo wiele, czekają. Kiedyś widziałam takie spotkanie i przysięgam, że to wzruszyło mną do głębi, a mnie trudno poruszyć. Ale dość już o tym, panienko, nie o tym rozmawiałyśmy.
- Kolekcjoner, on... jest inny.
- Zamknął panienkę.
- Czuję jego samotność.
- Czyż nie mógłby po prostu iść do miasta i nawiązać kontaktu z żyjącymi?
- Ale...
- Panienko. Proszę sobie przypomnieć pierwsze spotkanie.
- Przyszedł na bal mojego ojca – rzekła cicho Klara.
- Zatem może wychodzić do ludzi.
- Jestem pewna, że za jego zachowaniem coś się kryje.
- Może tak, może nie. Pan Tristan wie więcej niż ja, to jego powinnaś spytać. Zresztą coś mi się wydaje, że jest parę spraw, które powinniście sobie wyjaśnić.
Klara spojrzała na górującą nad miastem Cytadelę.
- Tak, zapewne tak.
_________________
notka od autorki:
Wreszcie wracam po przerwie spowodowanej moim pobytem w szpitalu. Teraz rozdziały znów - mam nadzieję - będą pojawiać się regularnie.
Wszystkiego dobrego dla Was, pamiętajcie, by dbać o zdrowie!
Dziękuję Wam również za czytanie, gwiazdki i komentarze, to wiele dla mnie znaczy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro