Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział czterdziesty pierwszy


TRISTAN

Kolekcjoner zrobił coś, czego nie spodziewał się nikt.

- Mam przyjaciela – stęknął, niosąc pudło. Jego kolekcja zrobiła się naprawdę spora, a to jeszcze nie wszyscy. – Przyjdzie tutaj.

Tristan zastanawiał się, o co może chodzić i do kogo właściwie mężczyzna się zwraca. Szedł gdzieś ulicą, uginając się pod ogromnym ciężarem. Zapewne częściowo także wyrzutów sumienia, choć tego Przeprowadzający nie był do końca pewien.

- Zaopiekuje się nimi... na razie – wymamrotał. – My mamy do załatwienia inną sprawę, czyż nie?

Jakież było zdumienie Tristana, gdy Kolekcjoner zostawił pudło pod jakimiś drzwiami, nacisnął dzwonek, po czym odbiegł najszybciej jak potrafił. Przyczaił się i zza rogu przypilnował, czy ktoś otworzy drzwi. Gdy tak się stało odetchnął i ruszył z powrotem.

Dusza zaklęta w żołnierzyku mogła być jedynie biernym obserwatorem i z zapartym tchem czekać na to, co też się wydarzy. A zdarzyło się, że jego wróg wszedł do swej pracowni, chwycił coś prędko, po czym skierował się tam, skąd dopiero co uciekli. Zszedł po schodach i dusząc się dymem, a także parząc płomieniami, wskoczył znów do Lustra. Tyle, że tym razem przenieśli się zupełnie gdzie indziej.

DIANA

Wreszcie dokona zemsty. Ta paskudna dziewucha zapłaci za to, co zrobiła. Tego z pewnością dopilnuje. Otarła krew z ust i spojrzała z wyższością na Klarę, patrzącą nań z przerażeniem.

- Nadeszła twoja godzina – rzekła i szarpnęła ją za ramię.

Dziewczyna wyrwała się, sycząc z bólu i rzuciła do ucieczki.

- Nie uda ci się! – wrzasnęła za nią Diana. – Bo ja nie odpuszczam.

Prędko znów ją złapała. Tym razem uderzyła ją w twarz i kopnięciem posłała na ziemię.

- Miałam pilnować dusz – powiedziała. – Ale ty... Ty chciałaś zniszczyć inne.

- To nieporozumienie – odważyła się zacząć Klara.

- Milcz. Nie mam zamiaru cię słuchać.

- To była Anna! – krzyknęła przez łzy dziewczyna. – Posłuchaj mnie chociaż, proszę! I spójrz, co się dzieje.

Diana wiedziała, a mimo to bała się spojrzeć. Oczywiście, że Miasto znów upada. W końcu przyjdzie jej popatrzeć na zgliszcza i zapłakać nad tymi, którzy odeszli.

- Nie zrzucaj swojej winy na innych – sapnęła.

- To prawda. Wysłuchaj mnie, błagam. Ja... Ja nie chciałam. Dostałam ćmę od tego, który przedstawił się jako Mędrzec. Chciałam tylko komuś pomóc, jakiejś innej duszy.

- Nie interesuje mnie to. Przez twoją lekkomyślność nasi wrogowie znów tu są.

- Najwyżej się tym nie przejmujesz, skoro nie walczysz z nimi, a ze mną! – krzyknęła Klara.

„Bo już jest za późno."

Diana westchnęła ciężko.

- Nie chcę cię więcej widzieć, zrozumiano? Nie pokazuj mi się na oczy.

Splunęła i ruszyła w stronę płomieni, których było coraz więcej.

TRISTAN

Z chwilą, gdy tylko znaleźli się w Pomiędzy, odzyskał ciało Przeprowadzającego. Z ulgą przyjął fakt, że zniknęły poprzednie obrażenia, choć nadal odczuwał ból. Przede wszystkim miał trudność z oddychaniem po tym, jak przeciwnik go dusił.

On i Kolekcjoner, który również tu trafił, zmierzyli się wzrokiem.

- A zatem znalazłeś się tam, gdzie nigdy znaleźć się nie chciałeś.

- Nie bez powodu – rzucił mężczyzna. – Dobrze o tym wiesz.

- Nie ma czasu – rozsądnie stwierdził Tristan. Wyjął z pochwy sztylet, bowiem tylko taką broń miał przy sobie i ruszył pomiędzy walczących, nie bacząc na to, co zrobi starzec.

Szukał Klary, bo miał nieprzyjemne wrażenie, że gdzieś tutaj ją znajdzie. Oby znalazł ją pierwszy. Rozglądał się na boki, po drodze dobijając jednego z demonicznych najeźdźców.

Minął ciała. Starał się nie patrzeć, kto to, a jednak w pewnym momencie nie zdołał się powstrzymać. Rozpoznał kobietę, która była mu bardziej niż inni życzliwa, oraz jednego ze swych dawnych mentorów. Po Klarze nie było ani śladu.

Może schroniła się z innymi, przeszło mu przez myśl. Na pewno ewakuowano już miasto.

Lecz przeczuwał, że dziewczyna znajduje się zupełnie gdzieś indziej.

Zmusił się do szybszego tempa. Przeskoczył przez kilka zwęglonych desek.

Dotarł niemalże pod samą Cytadelę, gdy wreszcie ją dostrzegł, skuloną na ziemi. W kilka sekund znalazł się przy niej, upadając na kolana.

- Co się stało, słońce? – spytał z troską, tuląc ją do siebie.

- Diana – szepnęła Klara, a Tristan zaklął.

- Co ci zrobiła?

- Tristanie, ja... próbowałam. Nie mogę. Tak bardzo się boję tam wejść – spojrzała w stronę Cytadeli. – Gdy odeszła, próbowałam, lecz jakiś niewidzialny mnie powstrzymał.

- Mur strachu – pojął. – Co zamierzałaś zrobić.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech.

- Pomóc. Ktoś powiedział mi, że alkahest...

- Alkahest? – musiał sobie przypomnieć. Tak, było coś takiego, zdaje się, że w naukach alchemików. Uniwersalny rozpuszczalnik.

- Jest potrzebny, by zniszczyć Lustra i nie dopuścić do ich powrotu.

Tristan przełknął ślinę.

- Jesteś pewna, że jest na górze?

- Tak.

- Zatem pójdziemy do niego.

- Najpierw trzeba z powrotem wtrącić do więzienia Tego, Który Zabiera.

DIANA

Szukała. Tego, który wszystko niszczył i sterował całą resztą.

Musi gdzieś tu być. Z pewnością obnosi się właśnie zwycięstwem, podekscytowany. Obwołał się już niepodzielnym władcą i tylko czeka, aż wszyscy się przed nim ukorzą.

Cóż, nie pomyliła się, a poszukiwania nie zajęły jej specjalnie dużo czasu, bo oto kilka potworów niosło przez zgliszcza lektykę, z której dobywał się złowrogi śmiech.

- Stać – powiedziała mocnym głosem. Stanęła prosto, choć jej ciało drżało. Wsparła się na swoim mieczu, który wbiła w ziemię.

- Cóż, to panie? – syknął jeden z nich. W lektyce zaś coś się poruszyło i po chwili za środka wyjrzał jej największy wróg.

Zapomniała już, jak doskonałą iluzję potrafił stworzyć. Nieskończenie przystojny mężczyzna, na widok którego uginały się nogi. Idealne rysy i wyrzeźbione ciało, choć to wszystko nieprawda. Pod spodem, jak w przypadku każdego z nich, kryły się zło i zgnilizna.

- Diana – rzucił.

Kobieta wzdrygnęła się.

- Jak śmiesz... - nie dokończyła, bowiem tamten już zaciskał palce na jej szyi.

- Dziś dokonasz żywota – ocenił. – Nie będzie dla ciebie litości.

Czuła, jak pazury wbijają jej się w skórę, po której cieknie krew.

- Najpierw sprawię byś cierpiała.

Zacisnęła oczy, gdy nadeszły wizje.

Rodzice, którzy jej nie chcieli i oddali na wychowanie dziadkom. Pokazywali ją palcami, jako tę, która jest inna od reszty. Nie zamierzali trzymać takiego dziecka, po co im kolejna gęba do wykarmienia?

Potem on. Jego obdarzyła zaufaniem, choć przecież już była zraniona. Na swoje nieszczęście pragnęła miłości i akceptacji bardziej, niż cokolwiek innego. Najpierw obiecywał jej miłość. Czule całował, dotykał i powtarzał, że bardzo kocha. Później zmienił się w kata. Jej ciało pamiętało wszystkie razy i to, jak brał ją siłą. Tak wiele razy uderzył, że w końcu zdarzało się, iż nie zwracała na to uwagi. Ot, element codzienności.

Aż złamał jej kości tak, że nie mogła przez długi czas chodzić. Wtedy dowiedział się dziadek. Babci już z nimi nie było, a on mieszkał niedaleko, by wnuczka mogła mu pomóc. Tamtej nocy to on chciał ocalić ją.

Lecz potwór zwany mężem trzymał w stodole topór.

Wtedy użyła trucizny. Wsypała mu ją, ledwo żywa po ostatnich wydarzeniach, po czym uciekła, nie poczekawszy na efekt.

Spotkała Śmierć, a ten zaproponował jej, że może odmienić swój los.

I udało jej się na krótki moment ujrzeć ukochanych dziadków, nim przeszli dalej.

- Bądź dzielna, kochanie – ucałowała jej czoło babcia.

- Będę, babuniu.

Nie potrafiła spojrzeć w oczy dziadkowi, choć ten jej nie winił. Sam ruszył na pomoc, nie bacząc na konsekwencje.

Powiedzieli, że ją kochają.

- Nie poddałam się dzięki wam – rzekła. – Po czułam, że jesteście ze mną.

- Zawsze będziemy, kochanie. Zawsze będziemy.

Ujrzała też, z najdrobniejszymi szczegółami, zniszczenie Miasta Pomiędzy i dziesiątki ofiar.

Bolało tym bardziej, że i działo się to i teraz, a ona nie mogła nic zrobić.

Jesteś słaba, nic nie znaczysz, rozległo się w jej głowie.

Nie uratujesz Pomiędzy.

Wszyscy zginą w męczarniach, a dusze postradają rozum.

Tym razem weźmiemy je ze sobą, do świata niekończącej się udręki.

Nic na to nie poradzisz.

Zginiesz jako ostatnia, by patrzeć na to wszystko.

Diana wyła i wyła z rozpaczy, nie widząc już żadnego rozwiązania.

KLARA

Chwycił ją za rękę i pomógł wstać.

- W porządku? – spytał, na co ona niepewnie kiwnęła głową.

- Pójdziemy razem – zaproponował i chwycił ją za rękę. Trzymał mocno, zwłaszcza gdy przekraczali próg Cytadeli. Szli powoli, ale jednak szli, co napawało nadzieją. Wspinali się po schodach, licząc na to, że uda im się dostać do Pałacu.

- Zapewne już i tak wszyscy przeszli do Miasta – westchnął mężczyzna.

Klara zadrżała na te słowa. Czy istnieje choć cień szansy, że uda im się jeszcze ocalić ten świat?

Nie mogli się poddać, nawet jeśli sytuacja była bardzozła.





____________

Dziękuję Wam za wszystkie gwiazdki i komentarze <3

Wszystkiego dobrego dla Was!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro