Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział czterdziesty drugi


KOLEKCJONER

Starał się nie patrzeć na otaczające go zniszczenie. Wiedział, że po części to on się do niego przyczynił, lecz próbował wyrzucić te myśli z głowy. Przecież chciał dobrze!

Nie, pokręcił głową. To nie do końca prawda.

Wbił paznokcie w skórę i zacisnął zęby. Czuł smród spalenizny i żal za tym, co dawno temu utracił. Szukał swojej żony i syna, bowiem tylko to mu pozostało – znaleźć ich w tej pozbawionej nadziei krainie i nie puszczać tak długo, jak będzie się dało. Wydrze dla nich tyle czasu, ile tylko możliwe.

Nastąpił na coś i skrzywił się z bólu, ale parł przed siebie, skupiony na celu. Czy ich pozna? Czy oni poznają jego? Przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w podobnej sytuacji.

Miał osiągnąć wielkość, być szczęśliwy, być kimś.

Tymczasem odkąd pamiętał, był nikim.

Miał ochotę rwać ostatnie włosy ze swojej głowy, ale cóż by to dało?

Nagle coś dojrzał, jakiś ruch.

- Emma? – spytał z nadzieją, choć był niemal pewny, że to nie ona. Zupełnie inna kobieta wynurzyła się zza zniszczonych murów. Tuż za nią szedł pies.

- Kim jesteś? – spytała drżącym głosem, ale jednocześnie uniosła w górę jakiś przedmiot. Gdy się zbliżyła, rozpoznał prowizoryczną broń z ostro zakończonych ozdób do włosów i igieł.

Uniósł dłoń.

- Nie mam złych zamiarów, pani – rzekł, a do głowy przyszło mu „nie dziś" i zostawiło gorzki posmak.

- Pytałam o coś innego – nie dawała za wygraną. – Nigdy nie widziałam...

„Jestem tym, który przyłożył rękę do klęski tego miejsca".

- Jestem ze świata żywych – zdecydował się powiedzieć. – Trafiłem tu, ponieważ kogoś szukam.

Kobieta spojrzała nań ze zdziwieniem i nieufnością.

- Pospieszy się pan – rzuciła. – Jest robota do zrobienia.

Nim zdążył zaprotestować, chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą.

- Ależ ja nie mam czasu...

- Za chwilę dopiero nie będzie miał pan czasu – stwierdziła zgryźliwie. – Należy działać, dopóki się da.

- To właśnie miałem zamiar zrobić – szepnął zrezygnowany Kolekcjoner.

Być może ta kobieta coś wie, przemknęło mu przez myśl. Sprawiała wrażenie dobrze zorientowanej, ponadto w istocie przeczuwał, że zaraz nie pozostanie tu kamień na kamieniu, a jego rodzina zniknie gdzieś na zawsze. Jego zaś pochłonie piekło, tak musiało być. Przełknął znów ślinę. W kieszeni wymacał coś, co zabrał, gdy jeszcze była na to szansa.

Odłamek szkła, w którym Dobrodziej umieścił cząstkę jego duszy.

Połączony z Lustrem nie mógł dopuścić do jego całkowitego zniszczenia.

KLARA

Przemieszali korytarze Pałacu, niepewni przyszłości. Czy uda się zdobyć alkahest, a może zaraz stanie się coś, co uniemożliwi jakiekolwiek działanie?

Z lękiem spoglądała zarówno za okna, gdzie w dole rozgrywał się horror, jak i na milczące posągi, otaczające ich z każdej strony, patrzące, a niewidzące, zarówno puste, jak i z ukrytymi weń duszami Przeprowadzających.

Klara miała na ten temat kilka przemyśleń, lecz nie podzieliła się nimi z Tristanem. On wciąż nie wiedział, co go czeka. Dziewczyna wzięła to jako swoje brzemię ze świadomością, iż Tristan powinien znać prawdę.

- Rozdzielmy się – zaproponowała niepewnie Klara.

- Tak, to dobry pomysł. Uważaj na siebie. Wydaje mi się, że nikogo tu nie ma, lecz kto wie. W razie czego zawołaj mnie, usłyszę.

Pałac niósł głos znakomicie. Tak powinno być. Mimo to dziewczyna miała dziwne wrażenie, odkąd tu weszli, jakby coś w Pałacu uległo zmianie, a on sam pogrążył się w ciszy.

Nic jednak nie powiedziała, a tylko ruszyła w przeciwną do Tristana stronę.

Gdzie może być tak ważny specyfik?

W jaki sposób go rozpozna? Tristan, nim się rozdzielili, poinstruował ją, że Diana zwykła trzymać swoje butelki podpisane i ceniła sobie porządek, zaś alkahest z pewnością będzie się wyróżniał, lecz w nietypowy sposób.

Nagle coś przyszło jej do głowy. Może posąg...? Skoro Drugi trzymał Lustro.

Nim jednak zdążyła wykonać kolejny krok, coś ją zatrzymało. Nieprzyjemne uczucie rozlewające się po ciele. Dreszcz przeszedł ją po plecach, gdy usłyszała coś na wzór oklasków. Odwróciła się natychmiast, a tam, zza rogu, wyłonił się on, z upiornym uśmiechem, który przeraził ją do głębi.

- Potwór – wyszeptała, na co on się zaśmiał. Chciała krzyczeć, zawołać Tristana na pomoc, lecz nie była w stanie.

Coś chwyciło ją za gardło, jakieś niewidzialne ręce zabroniły jej krzyczeć.

- Kogo my tu mamy? – zbliżył się jeszcze bardziej. Iluzja znów otaczała, czyniła przystojnym, choć w jego złudnej urodzie kryła się groza, co teraz widziała doskonale.

- Klara – wyrzekł jej imię powoli. - Nie ma już dla ciebie nadziei.

Próbując się wyrwać z niewidocznego uścisku szarpała się to w jedną, to w drugą stronę, bezskutecznie.

- Mawiają, że w Pałacu wszystko jest bardziej – kontynuował, jakby z zachwytem. – To rzeczywiście prawda.

Wtedy nadeszły koszmary.

To właśnie potrafili najlepiej, czyż nie? Zawładnął nią pierwotny strach, choć z początku nie miała żadnej wizji. Mimo to bała się, tak bardzo, iż nie potrafiła nad tym zapanować. Później zaś przed oczami stanęła jej matka, która błagała o pomoc.

Dołączył do niej ojciec. Znajdowali się tuż przed nią, na kolanach.

- Tak bardzo boli – szeptała matka, wyciągając ku niej dłonie. Była ubrana w strój baletnicy.

- Powstrzymaj to – rzucił ojciec.

„To nie jest prawda. To tylko iluzja, nie wierz w to!"

Lecz gdy zobaczyła, jak tuż obok padają na ziemię inni...

W jednej z postaci rozpoznała Tristana. Jego ciało pokrywała krew, on zaś, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku, patrzy jedynie z cierpieniem i żalem.

Na koniec i ona, pozbawiona możliwości ruchu, przewraca się, a jej nogi nie należą już niej.

Nie ma Miasta Pomiędzy, zaś na ziemi także rozpętuje się piekło.

Widziała, jak padają kolejne budynki. Wielka Opera i wszystkie inne, mające przecież przetrwać setki lat. Uciekających ludzi i terror siany przez tych, których sama tu wpuściła przez swoją nieuwagę.

To twoja wina.

Patrz.

Patrz na to wszystko.

Szarpnęła się, próbując uwolnić.

- To tylko iluzja – powiedziała do siebie, niezwykle cicho. Ku własnemu zdumieniu głos jej rozbrzmiał czysto i wyraźnie, jakby wypowiedziany znacznie głośniej.

Przywołała wspomnienie pierwszego tańca, gdy poczuła, że żyje.

Później kolejnych lekcji, początkowo zupełnie nieudanych.

Lecę, pomyślała. Lecę, jak ptak i nic mnie nie sięgnie.

Małgorzata i jej uśmiech.

Dobre chwile, bo było ich przecież tak wiele. Nawet oddech zaczerpnięty po tym, jak myślała, że już nie żyje. Światło słońca.

Tristan. Ten, który jej pomógł na tysiące różnych sposobów.

Jego uśmiech, serce i czyny. Jego dłonie na jej skórze i to, jak bardzo ją kochał.

Te wszystkie momenty, kiedy to czuła.

Nagle wszystko się skończyło.

- Jak? – zgrzytnął zębami Potwór, przerywając. Nie mógł już karmić się strachem tak wygodnie, jak wcześniej. Nagle skrzywił się mocno, a iluzja na moment opadła. Klara cofnęła się, lecz kilka sekund później opanowała i uniosła wyżej głowę.

Zobaczyła coś w górze. Motyle.

Pamiętający tam właśnie siedzieli, na Posągach, ścianach i suficie, by wreszcie sfrunąć i otoczyć Potwora.

- Nie – usłyszała.

Była już w stanie mówić, więc przewrotnie odezwała się:

- Tak. Tak, jak najbardziej.

Klasnęła lekko w dłonie, a motyle uniosły się, ukazując Tristana stojącego tuż za Potworem.

Ten uniósł miecz, a głowa należąca niegdyś do istoty zwanej Potworem potoczyła się po posadzce, by po chwili zamienić w dym zaledwie, co rozwiał się i nikt już miał nie pamiętać o tym, co przyniósł tyle strachu.

Klara skinęła w stronę Posągów. Stała tuż pod tym należącym do Diany, zaś w jej dłoniach spoczywała wielka pszczoła.

- Wiem, gdzie jest alkahest.

Rzeczywiście. Sposób na to, jak pozbyć się Lustra trzymanego przez drugiego z braci znajdował się w rękach Pierwszego.

W DOLE

Diana była przekonana, że umiera. Nie widziała nic zza poświaty nieznośnej agonii. Nie była w stanie niczego się uczepić i mogła jedynie trwać, pogrążona w bólu.

Czy to możliwe, by tak łatwo się poddała?

Starając się zebrać wszystkie siły oddychała coraz szybciej, a jej serce nieomal wyskoczyło z piersi.

Wielka Diana, przywódczyni Przeprowadzających sama znalazła się tak blisko śmierci, jak to tylko możliwe.

Widziała już niemal światło i wyciągnęła ku niemu dłonie, by móc wyrwać się z tego wszystkiego. Lecz to musiało być kłamstwo, czyż nie? Gorsze jeszcze od wszelkich innych wizji, bowiem obiecujące coś, co nie będzie jej dane. W górze znajdowały się przecież Posągi, do których dołączy, chyba, że nie będzie już do czego.

Wszystko to widział Kolekcjoner, zbliżający się powoli z Dianą. Początkowo zamierzał się wyrwać, zorientowawszy się, dokąd zmierzają. Uścisk kobiety na jego ubraniu był jednak mocny, a ona nie zamierzała odpuścić.

- Przyda się każdy – stwierdziła, a on mógł jedynie rozglądać się za swoją rodziną. Zapewne znajdowali się w innym miejscu, oby bezpieczniejszym. Oby nie przeszli w między czasie, to oznaczałoby rozłąkę już na zawsze.

Jeszcze do niedawna chciał czekać, sam nie wiedział, na co tak naprawdę.

Przecież rozgrzeszenie za wszystkie jego czyny nie przyjdzie nigdy.

Jednocześnie nie mógłby spojrzeć w oczy Emmie i synowi, nie po tym wszystkim, czego się dopuścił. Ona znienawidziła go, tak właśnie musiało być. Nie dziwił się temu, sam gardził sobą. Bywały dni, kiedy z trudem oglądał się w lustrze. Bywały dni, gdy jedyne czego pragnął, to móc wymazać przeszłość i zacząć od nowa.

Śmierć – oto, co przerażało go najmocniej. Chciał żyć wiecznie, najlepiej z nimi u boku. Tak, taka właśnie wielkość była czymś, co sprawiłoby, że osiągnąłby cel.

Tyle, że... Teraz nic z tego się nie liczyło. Już sam nie wiedział, co powinien myśleć. W jego umyśle nie było nic, jak tylko chaos, chaos i przerażenie potęgowanego przez widok Tego, Który Zabiera.

Małgorzata za to doskonale wiedziała, co myśleć i robić. Zdeterminowana parła na przód, ciągnąc za sobą tego dziwaka, co nie chciał pomóc. Przecież to jasne, że Miastu należy pomóc. Świat Pomiędzy składał się z miliona cudowności, jakie starała się codziennie dostrzegać i zachwycać nimi, by potem opowiedzieć o wszystkim Helenie.

Mówiła jej, że jest szczęśliwa.

- Nie przejmuj się – powtarzała. – Kiedyś wszystko ci pokażę.

Nawet jeśli Helena nie słyszała jej tak, jak obie by tego chciały, to nic. Możliwość wizyt u niej była tym, co dawało Małgorzacie największe szczęście. Upewniała się, że wszystko jest w porządku, a kobieta jest bezpieczna. To pozwalało jej wieść spokojne życie tutaj, gdzie na pozór wszystko się skończyło.

Małgorzata zawsze starała się znaleźć dobro tam, gdzie było najtrudniej.





____________

Bardzo dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i blisko 7 tysięcy powiadomień! <3

Powoli zbliżamy się do końca tej historii, co mnie samej na ten moment wydaje się przede wszystkim dziwne i nierealne hah


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro