prolog
Na wystawie stoi pozytywka.
Gdy ją nakręcisz, piękna baletnica zatańczy, a może nawet wyzna swoje sekrety.
Cicha, melodyjna muzyka niesie się po pokoju, a ty słuchasz dźwięków tak wypełnionych tęsknotą za czymś, co już odeszło, że twoja dusza napełnia się nią cała.
Myślisz o tych cudownych, dawno przeżytych rzeczach, lecz również takich, których nie dane Ci było zakosztować.
Później z kolei przychodzi chwila uniesienia, dumne crescendo, którego się nie spodziewasz i gdy nadchodzi, zostawia cię strzaskanym.
W wyobraźni widzisz światło i mrok, jak wzajemnie się przenikają.
Jak światło, zbyt jasne dla oczu, szuka otulenia w ciemności.
***
Klara po raz pierwszy spotkała Kolekcjonera w Sali Jesiennej, podczas obchodów Pełni Żniw.
Taki to już panował zwyczaj, iż jej ojciec, człowiek niezwykle majętny i wpływowy, urządzał co roku przyjęcia z wielu okazji. Uwielbiał on bale, kobiety i wino, a nade wszystko własną pozycję i możliwość pokazania się w towarzystwie. Zapraszał tyle osób, ile tylko mógł, a każda z nich przyjmowała zaproszenie, gdyż owe bale były tak wspaniałe, że grzechem byłoby nie przyjść.
Cudowności, które się za tym wszystkim kryły, miały jednak i swoją drugą stronę, ukrytą przed wzrokiem.
Klara siedziała osobno, przy jednym ze stolików dla służby, teraz już w opustoszałym kącie, nie należąc do końca ani do jednego, ani drugiego świata.
Kiedyś być może ojciec zaprosiłby ją do siebie, gdy była jeszcze całkiem mała, a oni sami. Wówczas nie przejmował się też tak bardzo, co ludzie pomyślą i potrafił zaskoczyć ją swoimi śmiałymi pomysłami.
Podobno w młodości był znany ze swoich licznych wybryków, które jego rodzina nieustannie wspominała, mając go za czarną owcę.
Opuszczał lekcje i wspinał się na drzewa w sadzie, a później straszył służących zbierających owoce.
Płatał psikusy zarówno dorosłym, jak i licznym znajomym, którzy uważali go za niezwykle zabawnego, dopóki żart nie dotyczył ich.
Robił wiele innych zakazanych rzeczy, lecz najgorszą z nich, która przekreśliła go w oczach własnych rodziców i na długo pogrążyła w towarzystwie, był romans ze znaną tancerką.
Był to wielki skandal, mezalians, który odbił się głośnym echem w kręgu zamożnych.
Mówiono, że raz poszedł zobaczyć balet, zaledwie raz, bo nie był koneserem sztuki, przynajmniej jeszcze nie wtedy.
Plotkowano, że baletnica skusiła go swoimi wdziękami. Ponieważ była piękna, wielu mężczyzn chciało ją mieć, choć nie była nimi zainteresowana. To wzbudziło w nich chęć zemsty.
Wina, rzecz jasna, leżała głównie po jej stronie. Tak szeptano z pełnym przekonaniem.
Później zaszła w ciążę, nic nikomu nie mówiąc. I dopiero po upływie dziewięciu miesięcy ktoś zjawił się na progu bogatego domu ojca Klary z zawiniątkiem w ramionach.
Ojciec nigdy nie zdradził jej szczegółów, dlatego dziewczyna wymyślała własne wersje. Miała cichą nadzieję, że jej matka wciąż żyje i kiedyś ją odnajdzie, choć nadzieja ta gasła z każdym kolejnym dniem.
Mimo to, będąc dzieckiem z natury wesołym, spędzała dni na zabawie i cieszeniu się tym, co ma. Starała się korzystać ze wszystkiego i chwytać każdą szansę, jaką rzucił jej los. Była wdzięczna za możliwość nauki, zabawy, nade wszystko jednak z tych nielicznych okazji, podczas których zabierano ją do teatru.
Klara oderwała się od wspomnień i wróciła do rzeczywistości. Niewiele przyjdzie jej z rozpamiętywania przeszłych wydarzeń. Nie, kiedy dziś jest równie interesująco.
Przez ostatnie lata nabrała zwyczaju przyglądania się tańcom i analizowania ich bez końca. Czasem była zawiedziona, bowiem nie prezentowano niczego nowego, przeciwnie, pełno było niezgrabnych ruchów i pogubionych kroków. Tego wieczoru na szczęście mogła podziwiać piękne występy.
Tam, na środku – i bardzo słusznie – jej daleki kuzyn zabrał swoją partnerkę i razem tańczą tak, jakby nie widzieli świata poza sobą. Ich ruchy są pełne zmysłowości i emocji, a jednocześnie wydają się zupełnie przemyślane i niosą ze sobą pewną historię.
W rogu kręcą się również znajomi ojca z teatru, wśród nich baletmistrz, rozmawiający teraz z jakąś kobietą. Tam z kolei żona właściciela częstuje się ciastkiem. Jeśli wstanie i postanowi coś pokazać, z pewnością będzie to piękne.
Gdyby tylko Klara miała wystarczająco dużo odwagi, by do nich dołączyć!
Westchnęła.
Nakazano jej, by nie wychylała się i nie dała po sobie poznać, co potrafi.
Męczyło ją to i dusiło, wolała jednak nie ryzykować gniewu ojca czy macochy. Zamiast tego starała udawać, że jej tu nie ma i pozostać owym biernym obserwatorem skrytym w cieniu, mogącym w spokoju podziwiać występy innych.
Ale...
Nagle coś wyrwało ją z zamyślenia.
Do stolika, przy którym siedziała Klara, w pewnym momencie jednak ktoś podszedł. Ktoś zupełnie dla tego miejsca nietypowy, odziany w przepiękną sukieneczkę, z długim warkoczem i rumianymi policzkami. To Sara, młodsza córka ojca Klary i jego żony wielkiej pani, co czyniło je w połowie siostrami.
- Klaro, Klaro – dziewczynka pociągnęła ją za rękaw. – Zatańczysz dla mnie? Nudzę się!
Nie odpowiedziała, rozglądając się z trwogą. Gdyby ktoś zobaczył tu dziecko pana radcy, to ona miałaby problemy.
- Nie powinno cię tu być – przypomniała ostrym tonem, który jednak natychmiast złagodniał, gdy zobaczyła minę dziecka. – Wiesz o tym.
- Zatańcz, proszę, tylko raz!
Klara wzięła głęboki oddech, poprawiając suknię. Siedziała w miejscu, które trudno było znaleźć i być może nikt nie zobaczy, jak tańczy. W końcu mało kto się tu zapuszczał, ponadto trwały właśnie tańce i nie było nic złego w tym, by do nich dołączyła.
- No dobrze – rzekła w końcu. – Ale schowaj się tam, za kolumną i nie wychodź.
Rzadko mała Sara miała okazję ujrzeć starszą siostrę w tańcu. Zwykle przebywały one w oddalonych od siebie skrzydłach rezydencji. Nie pozwalano im zbyt często się spotykać, a nieliczne ich spotkania okazywały się za krótkie, by zamienić choć parę słów, nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu. Dlatego Sara wykorzystywała te nieliczne okazje, by zobaczyć wspaniały taniec, jaki potrafiła wykonać Klara, marząc wówczas o tym, by i ona w przyszłości mogła okazać się równie zręczną tancerką.
Kiedy zrobiła ledwie parę kroków, poczuła tę przyjemną wzniosłość chwili, jaka zawsze towarzyszyła jej podczas tańca. Miała wówczas wrażenie, iż cały świat wokół zamiera poruszony, a ona z każdym ruchem napełnia się nową energią i czymś podejrzanie bliskim szczęściu. Potrafiła zupełnie się zapomnieć, a jej głowę opuszczały nagromadzone myśli, oczyszczając umysł i ciało. Chciała więcej i więcej, chciała wirować coraz szybciej i skakać tak wysoko, jak potrafiła. Nie mogła jednak sobie na to pozwolić. Szczęśliwie goście zajęci byli po drugiej stronie sali i nie zdążyli jej dostrzec.
Gdy skończyła, usłyszała oklaski. Pewna, że to Sara, uśmiechnęła się w stronę dziecka, lecz spostrzegła, iż kto inny stoi schowany w cieniu.
Był to nieznany jej mężczyzna średniego wzrostu, w peruce na głowie. Odziany był dość skromnie, choć czuła, że rozmawia z człowiekiem majętnym.
- Witaj, panienko – odezwał się. Głos miał przyjemny, taki, którego aż chce się słuchać.
- Czy ma pan jakąś sprawę, sir? – spytała, podchodząc niepewnie.
- Pięknie panienka tańczy – rzekł, skłoniwszy się nisko. – Potrafię rozpoznać talent.
- Och – zarumieniła się. – Dziękuję.
Kto to mógł być? Nie widziała go wcześniej. Od razu wzbudził w niej osobliwe podejrzenia, których nie potrafiła w żaden sposób wyjaśnić. Ot, poczuła w środku coś nieprzyjemnego, a jakaś kłująca, niejasna myśl zaległa w jej umyśle.
- Niedaleko jest szkoła baletowa, a w niej znakomici nauczyciele – zauważył.
- Owszem, ale... - zamilkła. Czy mogła wyznać nieznajomemu, co ją trapi? Czy mogła mu powiedzieć, że nie tańczy, choć chciałaby tego ponad wszystko.
On wie, podszepnął cichy głosik w głowie. Wie doskonale.
Dlatego nic nie dodała, a on i tak zrozumiał.
- Cóż, panienko – udał, że się nad czymś namyśla. – Być może jestem w stanie jakoś zaradzić.
Tamtego wieczoru więcej w niej było przekory i żalu, niż rozsądku, a że była jeszcze rozpalona po tańcu, spytała, co ma na myśli.
- Och, nic takiego. Czy jest panienka dorosła?
Niewiele jej wówczas brakowało – zaledwie parę miesięcy. Powiedziała mu o tym, a on skinął głową z powagą.
- Ach, tak – powiedział. – W takim razie wrócę tu za jakiś czas.
- Lecz każdy dzień...
- Tak? – odwrócił się jeszcze, dość teatralnie.
- Każdego dnia pragnę tańczyć.
Przyłożył palec do brody.
- Tak się sprawy mają.
Patrzyła na niego z wyczekiwaniem, ciekawa, co też wymyślił.
- A zatem – westchnął – być może uczynię pewien wyjątek. Jeśli obieca panienka, że po osiągnięciu pełnoletniości, za rok, znów się tu spotkamy.
Skłoniła się, przypieczętowując tym samym umowę.
Później wspominała ten moment, jako pierwszy, który doprowadził do jej zguby.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro