Opowiadanie o tym, co tak naprawdę się stało
Uwaga! Opowiadanie zawiera spoilery do zakończenia powieści i odpowiada na pytania, które zadał epilog.
_______________________________________________________
Wszyscy byli przekonani, że Klara i Tristan zniknęli na zawsze.
Rozpłynęli się w powietrzu, może nawet rozwiali na wietrze, gdzieś w nieznanej krainie.
Może zostali zamknięci na wieki w więzieniu Tego, Który Zabiera, lecz zbyt to ponura perspektywa, aby brano ją na poważnie.
Nie, z pewnością nie.
Małgorzata była przekonana, że po prostu odeszli wraz ze Śmiercią, że znaleźli się po drugiej stronie kurtyny i możliwe, iż stamtąd na nią patrzą. To sprawiało jej zarówno ból jak i przynosiło niewielkie ukojenie – w końcu byli szczęśliwi razem.
Tak, to nie ulegało wątpliwości – gdziekolwiek przebywali, trzymali się za ręce.
Lecz jak wyglądała prawda?
Cóż, nieco inaczej.
Moment, gdy Ten, Który Zabiera, chwycił Klarę i pociągnął za sobą, Tristan zapamiętał jako najgorszy. Niemalże ją stracił, a tego by nie zniósł. Dlatego skoczył tam również, zdoławszy dotknąć jej palców i zacisnąć na nich swoje.
„Jestem tu", zamierzał powiedzieć, nie będąc w stanie. Wszystko wokół wirowało, nie wiadomo, gdzie góra, gdzie dół i dokąd zabiera ich Lustro.
Klara – ona wciąż miała nadzieję. Podróżując przez nicość, z ręką niemal parzącą po tym, jak złapał ją przeciwnik, myślała gorączkowo o świecie Chmur, gdzie znalazła wybawienie. Przecież gdyby nie spotkanie ze Świetlistym, być może nie zdołaliby wygrać. Któż mógłby zgadnąć, że chodzi o alkahest?
Przypomniała sobie tego, który tam mieszkał i jak wyglądało to miejsce. Przypominała sobie prędko szczegóły, zaciskając powieki.
Proszę, proszę, proszę.
Niech się okaże, że zdołają tam trafić.
Teraz czuła jedynie palce Tristana dotykające jej własnych i dodało jej odwagi. Gdzieś zniknął wróg, nie trzymał jej już z całej siły. Czy to oznacza, że jednak umarli i zaraz znajdą się tam, skąd nikt już nie wraca?
Nie, to niemożliwe.
Nie mogła – nie chciała – w to uwierzyć.
I w owym momencie, kiedy powoli zaczynała gasnąć ta iskierka nadziei, jaką zdołała w sobie rozpalić, wylądowała na twardej podłodze. Zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy znalazła się w Cytadeli. Tyle, że teraz to już nie było Pomiędzy.
Odważyła się otworzyć oczy. To z całą pewnością Świat w Chmurach, choć nieco inne pomieszczenie.
- Tristanie – szepnęła cicho. – Udało się.
Mężczyzna rozglądał się dookoła, w ogromnym zdumieniu.
- Gdzie jesteśmy?
- Pośród Chmur. Byłam już tutaj. Pomyślałam, że jest szansa, iż uda się znów tu trafić.
- Niesamowite – pokręcił głową, a później pochylił się, całując ją w czoło. – Niech ten sen trwa w nieskończoność, nie chcę budzić się tam, gdzie oboje jesteśmy całkiem martwi.
- Nie bój się, to naprawdę – rzekła cicho Klara. – Nie śnimy.
Podniosła się nieco i przyłożyła swoje wargi do jego ust, nieśmiało rozpoczynając pocałunek.
Smakował inaczej niż wcześniej. Dojrzalej i pełniej, a oni, ze świadomością,
- Spotkałam tutaj kogoś – zaczęła. - To... Tristanie?
On jednak przetarł oczy i wstał ostrożnie, obolały po ostatnich wydarzeniach. Jego koszulę na plecach znaczyły ślady krwi – miał je również z przodu, kapały też z rąk. Odniósł wiele ran, a mimo to żył, jakimś cudem.
- Spójrz – powiedział wzruszony, podchodząc do okna. – Po tak wielu latach...
Dołączyła do niego i zrozumiała. To wstawało słońce, a kolory poranka ubarwiły niebo. Ów niezwykły spektakl zdawał jej się wspanialszy jeszcze, niż zwykle. Być może to w świecie, w którym się znaleźli, wschody i zachody zachwycały bardziej, a może zwyczajnie dlatego, że oglądali to razem.
Na chwilę ich zostawmy i pozwólmy cieszyć się tą chwilą.
Tymczasem w dole, na zielonych łąkach, zebrało się kilku Podniebnych. Rzadko schodzili z nieba, choć czasem to robili – lecz jedynie u siebie. Trudno przypomnieć sobie przypadek, jak ktoś z nich zrobił coś takiego na Ziemi, choć nie można tego zupełnie wykluczyć.
Tak czy inaczej tego dnia Jane, Johann, Dante i William obudzili się i poczuwszy kłopoty, wybrali zejście na dół.
- Nie – wymamrotała Jane, patrząc jak niebo zasnuwa dym z innej rzeczywistości. – Nie znów.
Było jeszcze przed świtem i tylko ona wstała. Zbudziła natychmiast pozostałych, wyjaśniając pobieżnie sytuację. Zrozumieli, choć William ociągał się nieco, chcąc jeszcze pospać. Zwykle aktywny za dnia, noc wolał poświęcić na odpoczynek. Nie lubił również nowinek i jak tego rodzaju bzdury decydowały o jego życiu. W końcu i on dołączył do pozostałych i wspólnie zdecydowali się na śniadanie pod jednym z rozłożystych drzew.
- Dobrze, że choć słońce wstanie jak zawsze – zauważył Johann.
Dante milczał, zadumany, obserwując sytuację.
- Świat Pomiędzy – rzekł wreszcie. – To musi być stamtąd. Kto...
- Cóż, nie rozstrzygniemy już tego – Jane wygładziła koc. – Pozostaje nam zaczekać, aż dym się rozwieje i zapieczętować portal.
- Żeby nic więcej się nie przedostało – dodał William, kiwając głową. – Naturalnie, naturalnie...
- Proponuję zająć czas czymś pożytecznym.
- Tak, to dobry pomysł!
- Czym?
- Sam nie wiem. Może wrócimy do pisania?
Jane nie przyznała się wcześniej, lecz zaczęła tworzyć coś nowego. Teraz jednak zarumieniła się i powiedziała od niechcenia:
- Niech będzie.
- Konkurs?
- Konkurs – powtórzyła reszta, smakując to słowo. Tak, rywalizacja była tym, czego potrzebowali.
- Jeden dzień na napisanie tworu wyjątkowego – podsumował Dante. – Takiego, co osiada w duszy i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Reszta zgodziła się na to i przez chwilę dyskutowali żywo o zasadach, by po jakimś czasie zająć się pracą.
Każde z nich wybrało sobie ciche, spokojne miejsce i tam zabrało za wymyślanie historii.
Podczas gdy w górze... Ach, gdyby wiedzieli, co tam się działo!
- Musimy znaleźć jakąś maść – rzekła Klara, dotykając ostrożnie pleców Tristana. - Z pewnością jest tu coś takiego, co możemy użyć.
Nie protestował. Dziewczyna widziała, jak cierpiał i oderwawszy się od niej i widoku wschodzącego słońca syknął z bólu.
Nie powinna była przeglądać rzeczy nienależących do niej, lecz podeszła do sprawy poważnie i nie zamierzała czekać, aż ktoś się pojawi. Do tego czasu... Nie. Zagryzła wargę. Znajdzie coś, musi. Może, skoro istniał alkahest, to i kamień filozoficzny?
Przeglądała prędko stojące na półce buteleczki, by wreszcie znaleźć taką, która pasowała. Tak, opis nań zdecydowanie sugerował jakiegoś rodzaju lek. Oby tylko nie zaszkodziło... Czytała dokładnie, ale po chwili ze stresu litery zaczęły się ze sobą zlewać. Skupiła wzrok i doczytała do końca.
- Proszę, niech to zadziała - szeptała do siebie.
Podała Tristanowi maść, a on użył jej tam, gdzie był w stanie sam dosięgnąć. Z wahaniem i strachem Klara posmarowała ranę po biczu na jego plecach.
- Zaraz będzie po wszystkim – powiedziała, przejmując się znacznie bardziej, niż on.
Kiedy skończyła opatrywać ranę, pomieszczenie zadrżało.
- Co się dzieje?! – spytała odruchowo, przestraszona.
- Nie mam pojęcia.
Rzuciła się w stronę okna.
- Tristanie, my odlatujemy!
Tak właśnie było.
Jane, wymyśliwszy właśnie kolejne zgrabne zdanie, zerknęła w górę i spostrzegła, że jeden z ich statków właśnie odlatuje.
Pozostali też to zobaczyli. Ktoś z nich zaklął, inny aż przysiadł z wrażenia.
- Złodzieje! – krzyknął William, wygrażając ręką.
- Spokojnie. Już i tak nic nie zrobimy – zasugerował Johann, podczas gdy Dante jedynie patrzył.
Nie był to pierwszy raz, jak któreś zapomniało odpowiednio zabezpieczyć magiczny statek.
I nie był też ostatnim.
Ale... to już inna historia.
***
Klara i Tristan podróżowali w ten sposób przez pewien czas. On dochodził do siebie, ona tańczyła w świetle słońca, mogąc rozprostować ciało także i za dnia. Niesamowite uczucie, tak wreszcie stać się kimś bardziej prawdziwym. Nie musieć już nigdy stać jako element pozytywki. To dodawało jej jeszcze więcej energii.
Prędko odkryli, że znajdują się na latającym statku, co nie było wiele dziwniejsze od Pałacu skrytego wysoko na niebie. Nauczyli się zasad, jakie on sam zdawał się ustanawiać, jako że było w nim coś samoświadomego, co zdecydowało się tamtego dnia odlecieć na oczach Podniebnych.
Przede wszystkim cieszyli się oni sobą, poznając siebie i swoje ciała na tysiące nowych sposobów.
Tristan miał rację, kolejne razy były po stokroć wspanialsze.
Dawniej nie przypuszczałaby, że tak właśnie wszystko się potoczy.
Wtuliła się w niego mocniej, a później rozpoczęli od nowa.
Podczas swoich podróży nie zdążyli odwiedzić zbyt wiele – wezwało ich Pomiędzy, do którego oboje należeli i tam właśnie statek został, ukryty wysoko między gwiazdami. Księżyc świecił im tam tak jasno, podobnie jak słońce!
Tu miało się wrażenie, że i gwiazdy szepcą stare opowieści, a czas płynie spokojniej.
I tak żyli, aż nadszedł czas powrotu i odwiedzenia Małgorzaty.
- Śmierć dał mi chyba nieco wolnego – zadumał się Tristan. – Oby to nie było to, co myślę.
- Ona czeka na Helenę – powiedziała ostrożnie Klara.
Czy naprawdę Tristan został wezwany, czy też stało się coś zupełnie innego, że stanęli wówczas na progu Małgorzaty – to niech już pozostanie tajemnicą.
W każdym razie nadszedł czas.
______________________________________
Opowiadanie nawiązuje do pewnego rzeczywistego wydarzenia. Chodzi o tak zwany "rok bez lata", 1816, podczas gdy po erupcji indonezyjskiego wulkanu Tambora, było ono bardzo deszczowe i chłodne.
Spotkali się wówczas nad Jeziorem Genewskim Mary Shelley, jej mąż Percy, lord Byron oraz John Polidori i powstało kilka dzieł - przede wszystkim "Frankenstein"
U mnie Świetliści - czy też Podniebni - noszą imiona innych znanych twórców :D
Jak zwykle dziękuję za przeczytanie, gwiazdki i komentarze. Mam nadzieję, że podobało Wam się to dodatkowego opowiadanie <3
Zapraszam również na moją nową powieść, która zaraz się pojawi (a gdy to czytanie, zapewne już jest) - "Gdzie się smocze serce łamie". To kolejna baśniowa historia, tym razem luźno inspirowana Piotrusiem Panem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro