Rozdział dwudziesty drugi
- Klaro, zrobiłbym to od razu, gdybym wiedział, że przyniesie ci ulgę i nie będziesz żałować - odezwał się Tristan zbolałym głosem. - Wiem jednak, jak to jest, gdy wracają podobne myśli. Przechodziłem przez to.
- Jestem pewna - stanęła przed nim. - Proszę, spraw, bym sobie przypomniała. Chcę pamiętać, jak to jest być żywą, bardziej, niż cokolwiek innego. Zaczynam zapominać i to mnie przeraża. Zbyt długo byłam jedynie dekoracją. Jestem człowiekiem. Nie pozwolę, by mi to znów odebrano.
Mężczyzna zamyślił się na moment, dotykając palcami fortepianu.
- Czasami dobrze jest się pozbyć nagromadzonych emocji - mruknął.
- Tak bardzo chciałabym być żywa! - krzyknęła Klara rozpaczliwie. Chwyciła parapet tak mocno, że aż pobielała już i tak jasna skóra. - Tak bardzo chciałabym, żeby to był jedynie zły sen, z którego zaraz się obudzę!
Przez cały ten czas próbowała co jakiś czas przekonywać samą siebie, że to przecież nie może być prawda. To, na krótką chwilę, pomagało jej przetrwać. Ostatecznie skoro to tylko koszmar, równie dobrze może po prostu poczekać na przebudzenie, prawda? Najgorsze były te przebłyski, gdy orientowała się, że to nic więcej, jak czcze pragnienia.
Osunęła się na podłogę.
- Chcę być żywa - powtarzała cicho. - Nie... Niemożliwe, by nic nie dało się zrobić.
Najgorsza była świadomość, że z chwili na chwilę odkrywała coraz to nowe okropności. Najpierw obudziła się jako pozytywka. Później zorientowała się, że to jej własny błąd. Z kolei gdy już powoli zaczęła się do tego przyzwyczajać, nadeszła noc przyjęcia. A one również stawały się tylko gorsze. Ze strachem myślała, co jeszcze może jej przynieść przyszłość.
Ale....
Spojrzała na Tristana.
Co, jeśli będą to również dobre rzeczy?
- Pomóż mi - poprosiła. - Nie wiem, jak. Po prostu... Nie, nie wiem.
Podszedł do niej i przykucnął.
- Poradzisz sobie - rzekł spokojnie. - Dasz radę. A jeżeli będziesz mieć wrażenie, że jest zbyt trudno, pamiętaj, że ja też tu jestem. Poszukamy rozwiązania razem.
- Dziękuję - szepnęła, a on uśmiechnął się lekko.
- Może zatańczymy? - zaproponował.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Czy...
- Nie mam nic złego na myśli. Wiem, że przyszedł ci na myśl bal u Kolekcjonera - skrzywił się. - Ufasz mi?
Zawahała się jedynie przez krótki moment.
- Tak.
- W takim razie czy mogę prosić panią do tańca? Robiliśmy to już kiedyś. - przypomniał.
- Rzeczywiście - przytaknęła nieprzytomnie.
Prawdę mówiąc, bardzo tego chciała. On jej nie skrzywdzi, teraz już to rozumiała.
Wziął ją za rękę i pomógł wstać, a później zaprowadził na środek pokoju. Nie miał kto im grać, toteż poruszali się w ciszy, w której słyszeli jedynie bicie własnych serc. Klara miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Tutaj, w świecie Pomiędzy, nie dotykali się jeszcze tak długo. Tysiące razy wyobrażała sobie, jak to będzie. Teraz z całej siły pragnęła zatrzymać tę chwilę, by zawsze o niej pamiętać. Albo by nigdy się nie skończyła.
Ten taniec był dla niej tak słodki, tak inny od tych, których ostatnio doświadczyła, że niemal zapłakała. Na nowo poczuła, że to coś, co sprawia jej przyjemność. Sama nie wiedziała, w którym momencie wtuliła się w jego ciało, a on ją objął.
Tristan trzymał ją delikatnie, lecz pewnie jednocześnie, a ona od razu dopasowała się do jego kroków i tańczyli tak, w świetle gwiazd i księżyca wpadającego przez otwarte na oścież okno. Gdzieś tam, w górze, Mędrzec przyglądał się im z uwagą i być może doda ich historię do swojej opowieści.
- Cokolwiek by się nie działo, Klaro, damy radę - rzekł cicho. - Obiecuję ci to.
***
KOLEKCJONER (wspomnienia)
Za miastem znajdowała się łąka, a za nią jezioro.
Mawiano, że jest przeklęte i nikt nawet nie moczył w nim stóp.
Od czasu do czasu ktoś szeptem przekazywał stare legendy, każdą potworniejszą od poprzedniej.
Jedna wspominała o starym potworze, który spał pod mrocznymi wodami snem tak głębokim, iż tkwił w nim już od setek lat. Przebudzić go miała obecność człowieka, który nierozsądnie zbliżył się za blisko.
Innym razem potwór przybierał postać topielca, dawno temu pochowanego przez jezioro w jego odmętach. Ów topielec miał posiadać straszliwą moc zamiany ludzi w sobie podobnych, którzy rozchodzili się do domów, by zarazić następnych.
Niektórzy zaś twierdzili, że jezioro posiadł pewien chytry demon, nakłaniający ludzi do czynów straszliwych i to oni mieli najwięcej racji.
Chociaż prawda jest taka, że w jeziorze nic nie straszyło.
Ot, zwykła woda, którą każdy mógłby wypić bez szkody.
Ale drewniany dom, skryty pośród mgieł, tuż obok, to zupełnie inna sprawa. Nikt nie pamiętał, skąd się tam wziął i kiedy go zbudowano. Kto to zrobił. Nie rozmawiano o nim nigdy, nawet w świetle dnia, jak gdyby nawet pobieżna wzmianka mogła zbudzić jakąś klątwę.
To właśnie tam udał się chłopiec, gdy wyjechał z rodzicami za miasto.
- Wiesz, bo to było tak... - szepnął do Emmy. - To było tak, że poszedłem, gdzie mówili. Nie mogłem im odmówić, bo uznaliby mnie za tchórza. Gdy tylko wyrwałem się niani i znalazłem tamtych chłopaków, nie miałem wyjścia. W środku śmierdziało. Tak dziwnie. Nigdy wcześniej nie czułem nic podobnego. Uznałem jednak, że tak musi być w domach, gdzie ktoś zmarł. Poszedłem dalej. Miałem im coś stamtąd przynieść, jakiś przedmiot. Moją uwagę zwrócił błysk na podłodze. Myślałem, że znalazłem drogi kamień czy coś. Ale gdy się zbliżyłem, spotkało mnie rozczarowanie. To tylko najzwyczajniejszy w świecie odłamek szkła, tak mi się zdawało. Niewart mojej uwagi, chociaż coś mnie do niego przyciągało. Nie zwróciłem nawet uwagi na symbole na podłodze. Podniosłem go, na moment, przysięgam! Wtedy usłyszałem głos. Dobiegał jakby zewsząd i... przestraszyłem się po raz pierwszy.
„Jak śmiesz zakłócać mój spokój?!", spytał mnie ten upiorny głos.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
On jednak nie skończył.
„Teraz będziesz przeklęty", usłyszałem. „Chyba, że coś dla mnie zrobisz, dziecko."
Tak to było, Emmo. Naprawdę.
Chłopiec wyjął z kieszeni szkło.
- Muszę to zanieść do tego domu, którego wszyscy się boją - szepnął cicho. - Nie chcę tego zrobić. Lubię takie straszne rzeczy, ale tylko gdy nie mogą mi wyrządzić krzywdy. A tak sobie myślę, że ten ktoś jest do tego zdolny. Wiem, powinienem powiedzieć rodzicom. Ale tego nie zrobię. Oni chyba by mnie zabili. Poza tym... Jestem ciekawy. Tak bardzo ciekawy.
Wpatrywał się z fascynacją w trzymany przedmiot. Ilekroć próbował go odłożyć, nie potrafił. Szkło natychmiast go przyciągało, jakby rządziła nim jakaś tajemnicza moc.
- Może zresztą to był tylko sen - rzekł pogodnie do lalki. - Szkoda by było, ale z drugiej strony po co szukać kłopotów?
Nie, pomyślał. To nie może być sen.
Dlatego zrobił, co mu kazano, po raz kolejny. Rodziców słuchać nie lubił, bo ich prośby były nudne. Zawsze te same, nieuzasadnione i męczące. Tylko: „idź spać, siedź grzecznie, zjedz do końca, ubierz się porządnie, bo zmarzniesz". Podobało mu się jednak, jak wspominali o jego przyszłej wielkości. To były pochwały. „Widzisz, tak ładnie się uczysz. To ci będzie potrzebne, gdy dorośniesz".
Tyle, że on nie lubił się uczyć.
Siedział, pozornie słuchając swojego nauczyciela, ale myślami był zupełnie gdzie indziej.
Tamtego poranka tylko udawał, że docierają do niego słowa taty. W rzeczywistości już planował, jak wymknąć się z domu nad jezioro i spełnić dziwną prośbę.
Może wtedy czegoś się dowiem, tak sobie myślał.
Może wreszcie czeka mnie prawdziwa przygoda.
Poza tym miał już naprawdę dość szklanego odłamka. Czuł się paskudnie w środku, gdy tylko brał go do ręki. Czasem nawet miał wrażenie, że przedmiot go parzy. Natomiast w głowie coraz częściej pojawiały mu się przykre obrazy, takie też stały się jego sny.
Im szybciej pójdzie nad jezioro, tym lepiej.
Okazja nadeszła szybciej, niż się spodziewał.
Ojciec wyszedł z domu, matka zaś zasnęła z książką na hamaku, znużona upałem.
Uciekł.
Najpierw wszystko szło jak z płatka.
Nikt go nie zatrzymał, choć po drodze napotkał kilka osób. Jedna z kobiet zagadnęła go nawet, ale zdołał się wykręcić i pobiec czym prędzej dalej.
Łąka na moment go zdekoncentrowała. Jak coś tak pięknego mogło znajdować się w pobliżu jeziora? Czy na pewno wybrał dobrą drogę?
Westchnął z ulgą, dojrzawszy w oddali cel. Oto pomiędzy martwymi drzewami, na których nie rósł jeden nawet liść, zobaczył jezioro. W tamtym momencie coś kapnęło mu z nieba na rękę. Popatrzył w górę ze zdumieniem. Nic nie zapowiadało deszczu, tymczasem chmury zaczęły ronić pierwsze krople. Otarł ze złością tę, która zmoczyła mu twarz i ruszył dalej. Powietrze wyraźnie się ochłodziło i rozniósł się dookoła odór, jaki czuł, znalazłszy szkło.
To go nie zatrzymało, przeciwnie.
Musiał być już blisko.
Tak jak mówili, unosiła się tam gęsta jak mleko mgła. Wszedł w nią z głośno bijącym sercem, a paznokcie wbił w skórę dłoni. Nie mógł teraz wrócić. To oznaczałoby, że stchórzył. - Zostałem stworzony do wielkości - przypomniał sobie na głos, co dodało mu nieco pewności siebie. Ktoś wielki przecież nie przeląkłby się czegoś tak nieistotnego.
Oddychał coraz szybciej i gdy już, już sięgał ku drewnianym drzwiom, napadły go poważne wątpliwości i wyrzuty sumienia.
Ledwo powstrzymał łzy.
Czuł się, jakby robił coś najgorszego na świecie.
Co powiedzieliby rodzice? Co powiedziałby jego nauczyciel?
Zacisnął zęby.
Może byliby ze mnie dumni, uznał. Pokonam swój strach.
Wiedział, że to nieprawda z tą dumą. Z pewnością rodzice byliby bardzo źli. Zapewne dostałby nawet szlaban. Może później dostałby też karę innego rodzaju, taką, jaką wymierzano tym, którzy w przyszłości mieli zostać kimś wielkim i nie mazać się z byle powodu.
Musiał być odważny.
Wziął głęboki oddech i popchnął lekko drzwi, a te otwarły się przed nim, jakby zapraszając chłopca do środka.
Tam ktoś już na niego czekał.
Ktoś bardzo zniecierpliwiony.
Ale doczekał się, więc rozciągnął usta w uśmiechu.
Nie dał się zauważyć, nie od razu. Poczekał, aż chłopiec stanie na środku pokoju.
„Przyszedłeś"
- Tak... Ja... - gość jąkał się, nie wiedząc, co powiedzieć. - Przyniosłem to.
Głos syknął.
„Ach, jest! Tak, jest, poznaję.... Teraz widzę. Ktoś mnie oszukał, dziecko. Ktoś, kto nie powinien był nawet istnieć. Dlatego chcę, byś podszedł teraz do tamtego lustra, widzisz je, dziecko?
Chłopiec dostrzegł lustro jako pierwsze.
Przerażało go. Miał wrażenie, że jest w nim coś mrożącego krew w żyłach.
Jednocześnie czuł, że go przywołuje.
„Czujesz zew, prawda? Tak... Teraz należy umieścić odłamek w szkle. Po prostu połóż, dziecko, nie obawiaj się. O, tak... Dokładnie. Nie można tego było zrobić lepiej."
Chłopiec, wykonawszy polecenie, cofnął się z krzykiem. Ręka pulsowała bólem, a głęboko w głowie posłyszał coś jakby odległy okrzyk.
- Co to było?!
„Nic takiego, nic takiego. Zdanie wykonane."
- Czy mogę już iść? - przełknął ślinę, rozglądając się w popłochu dookoła. Wciąż nie widział, z kim właściwie rozmawiał.
Rozległ się wówczas śmiech straszliwy, przewiercający do kości.
„Tak, Teraz możesz już iść. Wiedz jednak, że nigdy nie uciekniesz tak naprawdę. Wrócisz tu jeszcze."
- Czy to konieczne? - przełknął znów ślinę.
„O, będziesz tego chciał, zapewniam cię. Ostatecznie przeznaczono cię do wielkości, nieprawdaż?"
Skąd on to wie?, przeszło chłopcu przez myśl.
„Mam teraz wobec ciebie dług, a ja nie zapominam. Przyjdzie dzień, gdy do mnie wrócisz, a ja ci... pomogę."
- Kim jesteś? - odważył się spytać.
„Możesz mnie nazywać Dobrodziejem" syknął głos. „A teraz wynoś się. Już, prędko! Tak dawno nie zaglądałem do tego świata... Tak... Mam wiele do zrobienia. Idź, już!"
Ten wybiegł, jakby goniło go tysiące koszmarów.
Towarzyszył mu tamten śmiech, dopóki nie dotarł do łąki.
Matka przebudziła się, słysząc jego kroki.
- Czy coś się stało, synku?
___________________
Dziś nieco dłuższy rozdział :D
Jakie są Wasze odczucia?
Coraz lepiej poznajemy historię Kolekcjonera, choć wiele jeszcze stało do odkrycia.
Dziękuję Wam jak zawsze, że jesteście i czytacie, za Wasze komentarze i gwiazdki. Dzięki Wam czuję się znacznie bardziej zmotywowana do pisania <3
Wszystkiego dobrego dla Was!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro