Rozdział 6 Ostateczna Walka
!UWAGA PRZEKLEŃSTWA!
Spojrzałam na E-Donniego, który powoli szedł w moją stronę.
- Karina! Ja już wiem co trzeba zrobić! - krzyknął Donnie.
Przewróciłam wzrok na niego.
- Trzeba pozbyć się jego twórcy... Czyli mnie... Wtedy on i ja powinniśmy zniknąć.
- Donnie nie! Nie zgadzam się na to! - krzyknęłam ze szklanymi oczami.
- Karina... Zawsze Cię kochałem... I zawsze byłem gotowy oddać za Ciebie życie... - w tym momencie w jego dłoni pojawiła się ciemna, fioletlwa magia...
Magia, która z tego co pamiętam nosiła natychmiastową śmierć.
- Oo... Jak uroczo - dodał chamskim głosem sobowtór marszcząc brwi.
Klon się zatrzymał. Nie wiem, czy z przerażenia takiego, że Donnie najprawdopodobniej domyślił się jak go pokonać. Aby zabić kogoś takiego jak E-Donnie... Trzeba poświęcić osobę... Nie byle jaką osobę, a mojego, wiernego przyjaciela, który zawsze, ale i to zawsze mi pomagał... A teraz... Głównie dla mojego dobra chce oddać życie... Nie wiem, co mam mu teraz powiedzieć... Wiem, że chce usłyszeć coś w stylu "Też Cię kocham, Donnie", ale... Nie chcem kłamać... Spojrzałam na bruneta.
- Leo... Kocham Cię bracie... A ty Karina... Zawsze byłaś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką... - powiedział Donnie mając szklane oczy.
W tym momencie łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Tak samo jak dla Leo. Nie wiedziałam co robić. Donnie zrobił do mnie parę kroków, wziął mnie za podbrudek i głęboko spojrzał mi w oczy. Nasze wargi się złączyły. Był bardzo delikatny, a chwilę potem ta sytuacja nie mogą mieć miejsca. Brunet rozłączył nasze usta. Jeszcze chwilę na niego patrzyłam dopóki nie zauważyłam gniewu E-Donniego. Widziałam, że od razu rzuciłby się na Donniego. Brunet od nowa wyczarował tą moc i trafił w swoje serce, co spowodowało natychmiastową śmierć. Łzy z oczu lały mi się jak z wodospadu, nie wspominając już o Leo... Popatrzyłam na sobowtóra. Przeglądałam się mu, aby zobaczyć, czy z nim też się coś dzieje. Usłyszałam nagle głośny śmiech, co nas to zaniepokoiło.
- Naprawdę myślicie, że zabijając go pozbędziecie się mnie!? - nadal było słychać jego rechot.
- Jak to? - zapytał wystraszony Leo.
Spojrzałam na czarnowłosego. Też byłam tym przerażona. Przecież... To było logiczne rozwiązanie... E-Donnie nagle rzucił się na niebieskookiego, przygniatając go do drzewa i jednocześnie dusząc. Twarz Leła przybierała powoli czerwoną barwę. Bałam się cokolwiek zrobić... Chwilę się zastanowiłam jak mogę go pokonać. Nagle na ziemi pokazała się taka kartka:
Już wiem jak pokonać go i przy tym ratując Donniego.
- Hej! E-Donnie! Ty naprawdę myślisz, że możesz żyć wiecznie?! - krzyknęłam, a w tym momencie przestał dusić Leo i patrzył na mnie ze zdenerwowaniem - Otóż się mylisz! Dlaczego po mojej próbie samobójczej zrobiłeś się tak nagle słaby?! Dlaczego wtedy Ciebie nie było?!
- Ty szmato... Nie taka głupia na jaką wyglądasz! - warknął wkurzony.
- Że co proszę?!
- To co słyszałaś dziwko!
Zmarszczyłam brwi. Leo zrobił taką minę jakby pierwszy raz w życiu naprawdę się mnie bał. Niebieskooki szybko do mnie pobiegł, a ja rzuciłam pewną mocą w sobowtóra, aby uniemożliwić mu przemieszczanie się.
- Karina, o czym Ty do cholery mówisz?! - zapytał przestraszony.
- Leo... Żeby się go pozbyć trzeba zniszczyć jego cel. A tym celem jestem ja...
- Nie! Nie! Nie Karina! Pamiętasz co Ci mówiłem?! Nie będziesz wtedy istnieć! Ten kto Ciebie znał już nie będzie Cię w ogóle pamiętać! Ja tego nie chcę!
- A ja nie chcem Twojej śmierci Leo...
Wyczarowałam sobie dość ostry nóż i zaczęłam się nim dźgać przy tym głośno krzycząc i jęcząc. Czarnowłosy robił wszystko, abym tego nie czyniła. Kiedy już nie miałam sił, upadłam na ziemię. Słyszeliśmy krzyki E-Donniego, który znikał. Zaczynał nie istnieć, co oznaczało, że zaraz umrę.
- Karina... Dlaczego mi to robisz...? - zapytał chłopak ze łzami w oczach.
- Bo Cię kocham... Kocham Cię Leo... Kochałam, kocham i będę kochać... I jest coś o czym musisz wiedzieć... - chłopak zaczął szlochać - To ja... To ja zabiłam Karai...
- CO?! Jak to?! Dlaczego?! Dlaczego Karina?! - zaczął panikować.
- Dla Ciebie... Żebyś mnie zauważył... Żebyś mnie pokochał... - moje oczy się zamykały.
- Karina! Karina nie! Karina proszę nie! - wziął moją rękę i mocno uścisnął.
Nic nie widziałam, ale czułam i jeszcze trochę słyszałam. Poczułam jak chłopak delikatnie musnął moje usta, a przy tym jego łzy pojawiły się na mojej twarzy. Należące do mnie ciało zostało, a moja dusza z niego wyszła. Widziałam płaczącego Leo przy moim ciele. Nagle ciało na ziemi zaczęło znikać. Niebieskooki zaczął głośniej płakać i wykrzykiwać moje imię. Spojrzałam na ciało Donniego, które wstawało i zaczęło iść do brata. Nagle obaj zamknęli oczy i przez chwilę tak stali. Najprawdopodobniej oczyszczałam się z ich pamięci. Brunet pomógł wstać dla Leo. Czarnowłosy się zatrzymał i wziął karteczkę, która wcześniej pojawiła się przede mną na ziemi.
- Karina? A kto to w ogóle jest? - zapytał Leo zwracając się do brata.
Czerwonooki wzruszył ramionami, a po chwili razem poszli i kierowali się do domu. Te słowa zabolały... Bardzo... Moja dusza nagle zaczęła znikać wraz z wiatrem. Zaczęłam nie istnieć. Tylko jedno mnie bardzo ciekawi... Jak potoczyłoby się to wszystko bez E-Donniego?
Książka jest już skończona. Wiem, wiem, że jest smutne zakończenie, ale tak musiało się stać. Zapraszam również do moich innych książek, a dla fanów TMNT niedługo zacznę pisać nową książkę związaną właśnie odrobinę z tym fandomem. Więcej o tej książce będzie w opisie. Gorąco zapraszam <3~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro