Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Chłopaki. Musimy gdzieś podjechać...

***

Rozdział opisywany jest z perspektywy Travisa, więc pojawiają się tu przekleństwa.

Zapraszam do czytania :)  

***

          Wraz z grupką znajomych znajdowałem się na ,,Utracie''. Jest to plac wylany asfaltem. Są tu gdzieniegdzie betonowe klocki, na których przesiadujemy i pijemy piwo. Dojeżdża się do niego przez las. Dookoła naszego miejsca rosną krzaki, więc nie widać tego miejsca z drogi. Natknąłem się na ten plac z Joelem i Owenem, gdy miałem piętnaście lat. Jeździliśmy autem bez celu, które zwinąłem spod domu ojcu. Dojechaliśmy na koniec Kempston i zobaczyliśmy tę polną drogę. Od tego czasu siedzimy tutaj. To miejsce ma w sobie jakiś urok i mrok.

- Olivia napisała, że za tydzień u nich impreza w szkole –oznajmiłem.

- To ta tleniona blondynka? - spytał Joel, kładąc piwo na betonowym klocku.

- Taa...

Joel wzdrygnął się jak usłyszał o dziewczynie.

- Dalej się zastanawiam jak mogłeś ją ruszyć. Pewnie na poduszce masz odbitą jej twarz, od tej tapety.

- Można tak powiedzieć – powiedziałem, wybuchając śmiechem.

- To co idziemy na tę imprezkę? - spytał mnie mój dobry kolega.

- Pewnie, że tak. Szykuj już jakieś lateksowe wdzianko – oznajmiłem ze śmiechem.

Mam zamiar iść tylko ze względu na to, aby wkurzyć dziewczynę, która siedzi do tej pory mi w głowie. Jeszcze mi nie przeszło. Dopiero jak ją zniszczę, wtedy zaznam trochę spokoju, by później znowu szukać jakąś kruchą laleczkę. Śmieszne jest to, że robię tak przez dziewczynę. To była moja pierwsza miłość. Emily Jones. Moja śliczna krucha dziewczyna, która odeszła.

Patrzyłem jak Owen podrywa jakieś laski.

- Przygotowany do walki ?

Wiedziałem, że kiedyś zada to pytanie. Joel zawsze z naszej trójki był cipą. Martwił się jak mało kto, dlatego chyba wszystko o mnie wiedział. Był wyrozumiały, ale też jako jedyny potrafił zasadzić mi przysłowiowego kopniaka w tyłek. A co do walki? Do tego nigdy nie byłem przygotowany. Chciałem tylko wejść, obić komuś mordę i wygrać. To wszystko. Jednak Adam niczego mi nigdy nie ułatwiał. Co roku znajduje mi trudnych do pokonania przeciwników. Byłem tylko pionkiem w jego chorej grze. Pierw robiłem to bo groził Emily, później z czystej adrenaliny. Ten pojedynek różni się od tych wszystkich w telewizji. U nas dopóki jedno z nas nie będzie zdychać na macie, starcie dalej trwa.

- W tym roku mam walczyć z Gabrielem – powiedziałem, jak gdyby to nie było coś strasznego.

Ten skurwysyn zwiastował czyjąś śmierć. Był Cherubinem zagłady. Byłem na kilku z jego walk. Przeciwnicy z niego praktycznie nie wychodzili żywi, a jak wychodzili to połamani. 

- Powiedz, że sobie kurwa żartujesz! - krzyknął Joel.

- Aż tak żarty się mnie nie trzymają – westchnąłem. Mogłem się spodziewać, że to usłyszę.

- Zrezygnuj! Jesteś dobrym zawodnikiem, ale Gabriel... Cholera on kocha kąpać się w czyjejś krwi.

-W mojej nie będzie! - warknąłem.

- Owen i Rox wiedzą? - spytał po chwili milczenia, a w jego oczach mogłem dostrzec strach.

- Nie i niech tak zostanie. Nie potrzebuje marudzenia jeszcze ich.

I tak uciąłem ten temat. Piliśmy w ciszy patrząc na wygłupy bruneta. Jak można być takim debilem i tak się narzucać jakiejś lasce? Po chwili wspomniany chłopak przyszedł do nas.

- Co macie takie miny, jakby ktoś umarł?

- Bo może ktoś zdechnie, jak nie zmieni swojej decyzji – warknął Joel. Wstał i ruszył przed siebie. Domyśliłem się, że będzie przez to wkurzony. Jednak ja swojego zdania nie zmienię. Nie byłem egoistą. Bo kasa, którą dostawałem za obicie sobie mordy nie była warta. Ja robiłem to, by ugasić w sobie tą bestie, która we mnie tkwiła. Gdybym nie walczył, byłbym jeszcze gorszym chujem, niż jestem.

- Chyba ma okres – oznajmiłem, dopijając piwo.

***

Tydzień do Halloween minął szybko. W tym czasie dostałem wiadomość od Adama, kto będzie brał udział. Była nas ósemka. Ja, Cyrus, Lionel, Michael, Walter, Xavier, Conner i Benny. Zawody wyglądają tak, że z naszej paczki wybierają mistrzów, czyli te osoby, które mają dużą ilość wygranej. W tym przypadku byłem to ja i Cyrus. Stoczę pojedynek z Walterem, Xavierem i Lionelem. A tamten z pozostałymi. Później ta dwójka co zostanie zmierzy się ze sobą, a kto wygra... Z Gabrielem. Tak sobie to wymyślili...

Siedzieliśmy u mnie w pokoju z chłopakami pijąc whiskey. Moich rodziców jak zawsze nie było w domu. Do imprezy zostały dwie godziny. Byłem ciekawy w co ubierze się Mia. Znając jej dobry charakter to w czerwonego kapturka albo jakąś królewnę.

- Ciekawe w co ubierze się ruda kocica... – rozmyślił się Owen.

- Czy ty na nią lecisz? - spytałem, będąc w totalnym szoku.

- Jest ładna i cholernie seksowna, ale ona lubi się bawić, więc...

- Przecież to koleżanka Mii. Ona wypruje ci flaki i powiesi nad łóżkiem jako ozdoba – powiedziałem.

- Dlatego musisz ujarzmić swoją dziewczynę trochę  – zawołał wesoło brunet.

O cholera!  Ale będzie śmiesznie. Mój ptaszek nigdy nie pozwoli, by Owen przystawiał się do rudej.

***

Siedzieliśmy w aucie Joela bo moje było zbyt rozpoznawalne. Dojeżdżaliśmy właśnie pod szkolę. Żeby było bezpieczniej ubraliśmy się na czarno, a dokładniej w bluzy z dużymi kapturami, które zasłaniały nam włosy i trochę czoła oraz zwykłe jeansowe ciemne spodnie. Chociaż ja podwinąłem rękawy mojej bluzy bo z tatuażami, które posiadałem na całej długości rąk, wyglądało to zajebiście. Gdybym mógł to sam ze sobą bym chodził. Roxy pomalowała nam twarz, jako trupią czaszkę . Sama przebrała się w czarownicę. Ona również chciała iść z nami się zabawić, a że nie mieliśmy serca jej zostawić to szła tam z nami. Wysiedliśmy z auta przed dużym gmachem. Wszędzie były porozrzucane różne dekoracje. Na drzewach wisiały manekiny. Na trawniku zaś było pełno różnych pająków i innych gumowych, strasznych zabawek. Ludzie przebrani byli za dziwne okazy. Wampiry, wróżki, zombie, diablice, aniołki, jakieś krwawe księżniczki. Szliśmy przez korytarz, który był gdzieniegdzie ochlapany sztuczną krwią. Na ścianach porozwieszane były różne kartki typu: ''UCIEKAJ'', ''TO ONA MNIE ZABIŁA'', ''DEMONY SĄ WSZĘDZIE'', ''PIEKŁO NIE ISTNIEJE'' czy też ''PIEKŁO JEST W NAS''.

No muszę przyznać choć raz im coś wyszło. W lacrosse nie umieli grać zwłaszcza, że kapitanem był ten laluś Leo. Nienawidziłem go, bo udawał grzecznego dobrego chłopca, a był taką samą szumowiną jak ja. Tylko, że ja nie udawałem dobrze wychowanego syna.

- Nieźle. Wszędzie widzę seksowne diabełki - odpowiedział Owen.

- Ty to ruchałbyś wszystko, co się rusza i nie spieprza na drzewo – odparła wrednie Roxy.

Wybuchnąłem takim śmiechem, że parę osób popatrzyło na mnie. Weszliśmy do dużej sali, gdzie kiedyś musiało być boisko do kosza i siatkówki. Panował tu półmrok. Na suficie była ogromna kula, a ściany tutaj też były pochlapane sztuczną krwią. Wszędzie wisiały też pajęczyny. Obok DJ-a, który był na wprost stała atrapa kociołka, z którego unosiła się sztuczna para. Sam DJ przebrany był za jakiegoś piekielnego doktorka, a czarny stetoskop ruszał się wraz z jego ruchami do muzyki.

- Ale tu zajebiście – odparła Roxanne. Ruszyła do stolika przy ścianie, po czym nalała sobie do czerwonego kubka czerwony napój.

- Nawet alkohol w tym mają – odparła ze śmiechem – choć obrzydliwie to wygląda.

W owym trunku były sztuczne palce. Apetycznie to wyglądało. Musiałem znaleźć moją ptaszynkę.

-Idę się rozejrzeć – powiedziałem.

Zostawiłem wiedźmę, która miała na sobie dość niegrzeczną, poszczerbioną suknie do podłogi w kolorze zgniłej zieleni, czarną perukę i doczepiany długi nos. Zabrała ze sobą również miotłę, a na głowię nosiła czarny, spiczasty kapelusz. Mimo jej okropnego wdzianka wyglądała ślicznie. Czerwone usta i mocno pomalowane oczy. Na pewno dzisiaj znajdzie sobie jakiegoś potwora, który zajmie się tą wariatką.

***

Mijałem wiele przebranych ludzi. Owen i Joel oczywiście ruszyli za mną.

- Dover jesteście?! - usłyszeliśmy głos DJ-a, który wydzierał się do mikrofonu.

Po sali rozszedł się pisk ludzi, którzy w niej przebywali. Z głośników popłynął remix piosenki Rihanny- Love on the brain. Skanowałem wzrokiem tłum, gdy nagle mój wzrok spoczął na dziewczynie, która stała do mnie tyłem. Miała na sobie cholernie grzeszny strój pielęgniarki, który opinał jej ciało niczym druga skóra. Lateksowe, czerwone rękawiczki były gdzieniegdzie przedziurawione. Białe kabaretki i w tym samym kolorze szpilki. Na udach miała pasek od pończoch, gdzie umocowane były strzykawki z jakąś zieloną substancją. Oblała swoje ciało sztuczną krwią, a to wszystko dopełniał czepek pielęgniarki. O cholera. Mógłbym być jej pacjentem. Mój przyjaciel w bokserkach się poruszył. No przepraszam jestem tylko facetem z dużym testosteronem. 

- Uderz mnie! – wyszeptał Joel.

- Ocipiałeś już do reszty? Chcesz, by nas nakryli ?!- warknąłem

- To co z tego?! Wtedy ta seksowna pani doktor się mną zajmie – odparł z cwanym uśmiechem.

- Ale z ciebie zboczeniec - odpowiedziałem, choć sam miałem podobne myśli i różne pozycje w głowie.

Skanowałem pielęgniarkę wzrokiem, jak bym chciał zobaczyć co ma po tym białym lateksem. Gdy dziewczyna odwróciła się nagle w moją stronę, a mi szczęka opadła do samej ziemi. Tą seksowną siostrą okazała się być Mia. Obok niej tańczyła zapewne ruda. Choć jak zobaczyłem jej kostium to wybuchnąłem śmiechem. Owa dziewczyna miała na sobie strój aniołka, który nie pasował do jej charakteru. Ubrana była w białą, krótką sukienkę, na głowie miała świecącą aureole i założyła nawet skrzydełka, które tak samo poplamione były rubinową cieczą. Na nogach założyła czerwone szpilki i białe kabaretki podobne do dziewczyny obok. No zajebiście wyglądały razem! Aż chce zobaczyć w co się ubrał ich przyjaciel. Może w białego dzwoneczka albo białego wilkołaka? Nieźle pasowały by mu białe kabaretki.

Mia popatrzyła się w moją stronę, a na jej twarz opadł szeroki uśmiech. To niemożliwe! Nie mogła mnie poznać. Choć ona raczej, by mi pokazała środkowy palec, niż uśmiech. Po chwili poczułem jak ktoś się obok mnie przeciska, a do dziewczyny podchodzi chłopak przebrany za Freddiego Kruegera z horroru ,,Koszmar z ulicy wiązów''. Przytula ją na przywitanie. To nie był Nathan. Owy chłopak, który przebrany był za wilkołaka tańczył właśnie z Rox. I o dziwo nie było to białe stworzenie. Ubrany na czarno, gdzie do stroju przykleił sztuczne futro. Na twarzy miał maskę z podobizną tego zwierzaka. Chłopak obok mojej ptaszynki zsunął trochę maskę i zobaczyłem mojego pieprzonego wroga. Był to cholerny Leo.

Zacisnąłem pięści, a wraz z nimi zęby. Może być sobie tym całym spalonym gościem, ale to ja będę Jasonem. I to ja wygram tą pieprzoną wojnę.

- Chłopaki. Musimy gdzieś podjechać – oznajmiłem z cwanym uśmiechem.

- Gdzie?! Dopiero przyszliśmy!

- Do najbliższej apteki.

A oni chyba podejrzewali jaki kawał chce wyciąć temu lalusiowi, bo tylko przybrali taki sam wyraz twarzy jak ja i ruszyliśmy do wyjścia. Ten frajer zniknie z jej życia, tak szybko jak się tylko w nim pojawił...


*** 

https://youtu.be/_71-UkbalE0

Hejo! Wbijam z rozdziałem 7 z okazji 110 gwiazdek <3

Piosenka wyżej to, ta która leciała na imprezie u nich :D

Ten rozdział jest dla wszystkich moich czytelników ! <3 Bez was nie było by mnie tutaj ! :)

Mam nadzieję, że będzie się podobać <3 Zostawcie coś od siebie :D


Ps. Jak myślicie co wymyślił Travis? :D ^^


Kocham i pozdrawiam! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro