Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII: Ta Anielica nie zaniedbuje swojej pracy

Enfer obudziła się w nieznanym jej dotąd pomieszczeniu. Nie była to już jednak posiadłość rodziny Phantomhive. Ciało dziewczyny zaś było rozpalone, ciężko oddychając. Jej umysł jednak był w świetnym stanie. Tym razem pamiętała wszystko. Musiała się jednak najpierw uspokoić i poukładać wszystko w głowie. Człowiek nie jest jednak gotowy na tak nagłe odzyskanie wszystkich wspomnień, zaraz po ich utracie. Powinno być to jednak bardziej... Szczątkowe.

Przypomniałam sobie wszystko, łącznie z moim dzieciństwem, które na lata zostało wydarte z mojej pamięci - stwierdziła w myślach Enfer. - Byłam na skraju... Nie. Umarłam i zawarłam umowę z aniołem, który następnie mnie wskrzesił. Jednak... Skoro częścią umowy były moje wspomnienia... To czy to nie oznacza, że jest ona... Nieważna?

Szlachcianka wtem zerwała się z łóżka, co od razu zwróciło uwagę jednej osoby.

- Kochaniutka, powinnaś leżeć w łóżku, a nie rzucać się na wszystkie strony... Obiecałam się tobą zająć, a ty utrudniasz mi robo... Nie wiedziałam, że jesteś już w wieku, gdzie kobiety zaczynają odkrywać swoje ciało, jednak nie przystoi tak panience jechać swoimi dłońmi po całym ciele...

- Ja żyję? - Enfer przejechała jeszcze parę razy dłońmi po swojej skórze, która widocznie była ciepła. Trupy nie emanują ciepłem, musiało więc to oznaczać, że w istocie, była żywa.

- Oh, a więc o to się rozchodzi... Tak, tak jesteś żywa. Ale wyniesienie cię z tamtej posiadłości nie było łatwym zadaniem. Już pomijając znalezienie tej... Stodoły, gdzieś na odludziu. Jesteśmy jednak wystarczająco daleko.

Blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu. W istocie, było to coś rodzaju opuszczonej stodoły, a ona leżała na prowizorycznym łóżku złożonym z siana, starej szmatki, którą była przykryta i poduszki, którą jej pomocnik musiał zawinąć z posiadłości Phantomhive, gdy odbijał przy okazji ją.

W końcu jednak spojrzała także na swojego pomocnika, który widocznie musiał zajmować się nią przez cały ten czas.

- Grell, powiedz mi... Co się stało? Dlaczego jestem tutaj? I dlaczego wciąż żyję, skoro wedle umowy...

- Nie wszystko naraz. Pokolei. Obiecałam, że będę cię chroniła, gdyż taką właśnie umowę zawarłam z twoją anielicą. W związku z tym, znowu musiałam nieco poprzeszkadzać mojemu kochanemu Sebusiowi... Dalej... No cóż, powiedzmy, że Madeline nie odwiedzi nas, ze względu na to, że złamała tę umowę i pewnie teraz ten tam na górze decyduje co z nią zrobić. Pewnie wyśle ją na banicję, albo co.

- Banicję..? Przeze mnie? To okropne...

- Wiesz, nie jest ona pierwszym aniołem, który się zbuntował. Tacy najczęściej kończą jako demony, pochłonięci przez nienawiść do wciąż tego tam na górze. Nie mogę jednak o nim mówić źle. W końcu, jest tak jakby moim przełożonym.

- Ach... W ten sposób... Ale... Co z Astre i Sebastianem? Ile tu leżę? Nie szukają nas?

- Spokojnie, ten szczyl gra ze wszystkim jak z szachami. Pewnie znowu obmyśla swój następny ruch. Chociaż, nawet jeśli w szachach używa się królowej, by wybić wszystkich, myślę, że w tym przypadku to król będzie chciał ochronić królową za wszelką cenę. Zresztą, nie tylko on cię szuka. Królowa także zaczyna się martwić.

- Królowa..? Powiedz mi jeszcze jedno, Grell. Czy w ostatnim czasie... Było jakieś morderstwo?

***

Grell nadal nie rozumiała jaki był plan szlachcianki. Była pewna, że będzie chciała ukrywać się przed swoim nadopiekuńczym narzeczonym i jego przystojnym, szarmanckim, idealnym i seksownym domonem. A jednak, stała tuż przed ofiarą, uważnie się jej przypatrując.

- Trochę dziwnie, że tym razem to nie ja jestem morderczynią... - szepnęła Grell, gdy tylko znalazła się tuż obok szlachcianki. Nie chciała, by ktokolwiek to usłyszał, bo miałyby niemałe kłopoty.

Enfer jednak nie odpowiedziała. Po chwili odeszła jednak, by spojrzeć na miejsce zbrodni pod innym kątem. Grell potruchtała więc za nią.

- Wiesz, mogłabym ją tak trochę ciachnąć swoją kosą i zobaczyć jej wspomnienia...

- Nie ma mowy. Za dużo policjantów. Przeklęty Scotland Yard, zawsze ich wszędzie pełno...

Ofiarą była kobieta w średnim wieku. Jej wyraz twarzy wskazywał na nagły atak - była zaskoczona, nie spodziewała się, by ktokolwiek, właśnie tutaj, ją zaatakował. A jednak, leżała na plecach z siedemnastoma ranami kłutymi w klatkę piersiową.

Sprawca musiał widocznie ją znać. Zadawał jej ciosy z widoczną nienawiścią. Raz za razem. Działał na oślep, lecz z widocznym zamierzeniem mordu na tę kobietę - stwierdziła Enfer.

- Czy ustalono kim była denatka? - spytała po chwili jednego z policjantów.

Policjant spojrzał z widoczną odrazą na szlachciankę. W końcu, kto to widział, by kobieta, ba, dziewczynka rozwiązywała sprawę kryminalną? Nie mógł jednak nic z tym zrobić, gdyż była ona pod opieką samej królowej.

- Lydia Bernett. Lat 46. Wdowa. Prowadziła małą gospodę na Wall Street.

- Jacyś potencjalni podejrzani?

- Żadnych.

- Rozumiem. Dziękuję za współpracę.

Blondynka następnie pokierowała się w stronę Grell, która cierpliwie na nią czekała pod ścianą, z daleka od trupa.

- Dziwne, że jeszcze go nie ma... - stwierdziła nagle Enfer.

- Kogo?

- Astre. Uznałam, że jeśli jest morderstwo, to znajdzie się też i on. Nie zrobiłby też niczego bezmyślnego, w trakcie, gdy Scotland Yard jest w pobliżu i wszystko obserwuje. Jednak... Widocznie się myliłam.

- Zamierzasz więc zostawić tę sprawę Scotland Yardowi?

- Jeszcze czego! Mimo wszystko, mam przecież pracę do wykonania. Nie zamierzam jej zaniedbywać tylko przez wzgląd na moje prywatne i pokręcone problemy.

- Co więc zamierzasz zrobić następnie, panienko?

- Udać się do gospody na Wall Street.

***

Zgodnie ze słowami policjanta ze Scotland Yardu, gospoda nie była wielka. Można było wręcz spokojnie nazwać ją karczmą. Na parterze znajdowała się część dla gości, wypełniona paroma okrągłymi, drewnianymi stołami i krzesłami, a także niewielkim barem, za którym zapewne stała Lydia i obsługiwała klientów. Na pierwszym i jedynym piętrze zaś znajdowała się część dla samej Lydii - jej mieszkanie. Dokładnie takiej samej wielkości jak parter - co oznaczało, że kobieta zapewne żyła w najuboższych możliwych warunkach. Zapewne jedynie z prowizorycznym łóżkiem, prowizoryczną łazienką i prowizoryczną kuchnią. Mowy nie było o szafie z toną pięknych sukien, czy toaletką, przy której mogłaby zasiadywać denatka jeszcze za życia.

Enfer weszła do środka i nawet nie zdziwiła się, że ludzie ze Scotland Yardu również i tutaj się krzątali. Szlachcianka ominęła jednak część dla gości i poszła od razu na górę. Chciała zrozumieć z kim miała do czynienia. Może i szukała mordercy w całym tym zamieszaniu, ale poznanie ofiary było równie ważne. W końcu, skoro denatka prawdopodobnie znała swojego zabójcę, to znaczyło, że poznanie tego z kim zadawała się Lydia mogło znacznie ułatwić śledztwo.

Jednak tak jak blondynka przypuszczała, na górze były jedynie stare meble, które nieco już się rozpadały. Nic po za tym. Lydia zapewne jedynie wchodziła tu by się przebrać w odzienie nocne, położyć się do łóżka, wstać, zjeść, przebrać się w odzienie dzienne, a następnie pójść pracować na dół. I tak w kółko, dzień za dniem.

Enfer więc ponownie zeszła, bez żadnych poszlak. Grell wciąż jej towarzyszyła bez słowa. Była tam bardziej jako ochrona dla panienki, niż jakakolwiek pomoc w główkowaniu. A jednak, gdy Grell tylko przycupnęła tuż obok karczmy...

- Ale wieje! - krzyknęła nagle, gwałtownie wstając i masując się po dolnej części pleców, tuż nad swoim siedzeniem.

- Wieje...? - Enfer podeszła do miejsca gdzie dopiero co siedziała Grell i wystawiła rękę. - Rzeczywiście... Zupełnie jakby... Pod gospodą było kolejne pomieszczenie... Tylko... Jak się do niego dostać?

- Proponuję, by panienka zerknęła od środka, czy jest jakieś wejście. Będzie panienka wtedy obserwowana przez policjantów. Ja w tym samym czasie obejdę gospodę.

- To... Bardzo dobry pomysł. Dziękuję, Grell. Ale nie myśl, że zapomniałam co się stało z Dellą... Tego nigdy ci nie wybaczę.

Szlachcianka następnie weszła do środka gospody, nie czekając na odpowiedź.

***

Enfer sprawdziła wpierw za ladą. Żadnych drzwiczek. Następnie zerknęła do spiżarni, która znajdowała się na tyłach gospody. Także nic. Pod stołami również nie znalazła śladu. Za schodami nic podejrzanego. Żadnego dywanu do okrycia... Poza czarną ścierką, która leżała tuż przy wejściu i służyła do wycierania butów. Był to zapewne bardzo głupi pomysł... Jednak blondynka postanowiła spróbować. Podeszła do ścierki i chwyciła ją poprzez rękawiczkę, by następnie odrzucić ją na bok.

Jej intuicja jej nie myliła. Pod ściereczką znajdowała się gładka klapa, bez żadnego uchwytu. Przy jej brzegu znajdowała się jedynie mała dziurka, która przypominała te w pozytywkach. A by uruchomić takowe pozytywki należało włożyć specjalne pokrętło. Gdzie jednak takowe znajdowało się w związku z tą klapą...?

- Nie znalazłam wejścia, ale mam tu to takie coś, co było w pseudo ogrodzie obok... Och. Czyli to pewnie do tego, tak...? - Grell wskazała na zamkniętą klapę.

- Dokładnie. A teraz, proszę, pomóż mi z tym. To, co się znajduje na dole zapewne dostarczy nam odpowiedzi odnoście śmierci Lydii.

-------------
Zorientowałam się, że ten fandom to jednak nie jest taki martwy i ktoś jednak dalej czyta te ficki, więc postanowiłam coś napisać. No i jakąś tam wenę do tego miałam. A manga dalej ciągnie się niewiadomo po co... Może kiedyś się skończy, kto wie?

Następny rozdział powinien pojawić się szybciej niż ten. Ale niczego nie obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro