Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝓈𝓏𝑒𝓈𝓃𝒶𝓈𝓉𝓎

»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««

Shaye kucała na bieżni. Zawiązała sznurówkę buta, po czym podniosła się. Spojrzała na trybuny, na Allison. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Patrząc na nią zawsze miała ochotę się uśmiechnąć. Zielonooka czuła się szczęśliwa. Skończyły się ponure dni i w końcu zza chmur wyszło słońce. Wszystko zaczynało się powoli układać. Wróciła nadzieja. Jej uczucia zostały odwzajemnione, miała szansę na miłość. Zdobywała coraz lepszy kontakt z paczką Scott'a, nawet Stiles stał się trochę mniej nieufny wobec niej niż na początku. Wszystko zaczynało się powoli układać.

— Orient Tally!

Shaye uniosła rękę w bok. W idealnym momencie, zanim trafiłaby piłka ją w głowę. Nadal patrzyła na trybuny, na Allison, która zrobiła zaskoczoną minę, jakby obawiała się że zielonooka nie zdąży złapać piłki. Shaye zachichotała cicho pod nosem, rozbawiona naiwnością blondyna. Spojrzała w bok, na boisko gdzie Isaac stał z kijem do lacrossa. Blondyn uśmiechnął się głupkowato.

— Sprawdzałem twój refleks. — wyjaśnił, wzruszając przy tym lekko ramionami.

— Jak widać mam świetny refleks. Zobaczmy jak z twoją szybkością.

Shaye wbiegła na boisko kierując się w stronę Isaac'a. To były tylko żarty, małe przekomarzania się. Oboje to wiedzieli. Isaac zaczął uciekać. Ganiali się na jednej połowie boiska biegając między resztą członków swojej drużyny. Scott powiedział im aby byli trochę poważni, choć sam się przy tym uśmiechał i nie brzmiał poważnie. Miło było patrzeć jak przyjaciele dobrze się bawią, nawet jeśli to było zwykłe ganianie się. Wygłupiali się. W którymś momencie dołączył do nich Liam. Pogoń przerodziła się w berka, w którego wciągnęli również Scott'a. Jedynie Stiles wolał trzymać się od nich z dala. W końcu ganianie się z wilkołakami może być bolesne, a jemu kości nie zrastają się w ciągu minuty czy kilku.

— Jak banda dzikusów z lasu. — stwierdził trener wchodząc na boisko. Zagwizdał głośno, przykuwając tym uwagę całej drużyny.

Wszyscy podeszli do linii boiska łączącej się z bieżnią, na której stał trener.

— Dziś jest nasz pierwszy mecz w tym sezonie, więc oczekuję od was że dacie z siebie wszystko. Nie. Macie wypruć sobie flaki jeśli to pozwoli wam wygrać! — wykrzyknął trener. Zaczął chodzić wzdłuż linii i patrzeć po kolei na zawodników. Po chwili stanął w miejscu, gdy z szatni wyszła przeciwna drużyna. Gracze ustawili się na drugiej części boiska. Trener przeciwników spojrzał w ich kierunku i posłał złośliwy uśmieszek w kierunku Finstock'a, którego zirytowała, pewność siebie trenera Hawkins'a. W zeszłym roku z nimi przegrali.

— Trenerze. — odezwał się Scott.

Finstock otrząsnął się. Wciąż czuł smak goryczy po przegranej. Brutalnie ich zmietli z boiska. Obawiał się że to się powtórzy. Mieli cholernego pecha że pierwszy mecz muszą grać z nimi, to wyglądało jakby los chciał z niego jeszcze bardziej zadrwić.

— Macie wygrać! — powiedział krótko. — Rozgrzejcie się solidnie. — zagwizdał głośno, przez co niektórzy zakryli uszy. — Ruszcie tyłki na boisko. Już! — ponaglił gdy jego zawodnicy wciąż stali w miejscu.

— Teraz rozumiem czemu ich drużyna nazywa się byki. — stwierdziła Shaye gdy razem z pozostałymi weszła na jedną połowę boiska.

Przeciwna drużyna wizualnie wyglądała na świetnych graczy. Większość z nich to byli wysocy chłopacy o postawnej postawie. Można było dosłownie stwierdzić że wyglądają jak byki. Nawet Shaye patrząc na nich, poczuła maleńką obawę że mogą przegrać ten mecz. 

— Od kołyski musieli karmić ich mlekiem z sterydami. — powiedział Stiles.

— Na pewno biorą sterydy. Nawet będąc wilkołakiem tak dobrze nie wyglądam. — stwierdził Isaac.

— Co ty mówisz? Wyglądasz świetnie. — stwierdził Scott, patrząc na blondyna.

Lahey uśmiechnął się pod nosem i podrapał w tył głowy czując lekkie zawstydzenie.

— Dobra gołąbeczki. — Shaye położyła jedną dłoń na ramieniu Scott'a, a drugą na ramieniu Isaac'a. Na jej ustach zagościł uśmieszek i poruszyła znacząco brwiami. Przez ten gest, chłopacy trochę się zawstydzili i odwrócili od siebie wzrok. — Porządnie się rozgrzejmy, choć już zrobiło się gorąco. Grę wstępną omówimy później. — klepnęła ich w ramiona, po czym ruszyła po sprzęt do lacrossa.

Powoli rozgrzewka zbliżała się do końca.

Shaye stała w kolejce, w której każdy z zawodników miał strzelić bramkę. Zielonooka usłyszała kawałek rozmowy swoich przeciwników. Żartowali z tego że znowu mają dziewczynę w składzie i że znowu z nimi przegrają. Zaczęli wspominać o zeszłorocznym najlepszym biegaczu i stwierdzili że pewnie Shaye zajęła jego miejsce.

— Co stało się rok temu gdy z nimi graliście? — Shaye zapytała Liam'a, który stał przed nią w kolejce.

— Skopali nam tyłki. — stwierdził krótko. Nie miło wspominał ostatni mecz z bykami. W czasie meczu dał im się podpuścić, wściekł się przez co zachował się niesportowo i zdjęli go z boiska na resztę meczu.

— A coś konkretnego? — spojrzała na Dunbur'a, który odwrócił się do niej przodem.

— Ledwo skończyła się połowa meczu, a część naszych siedziała z kontuzjami na ławce. — podszedł do nich Isaac, który stanął za Shaye.

— Zbili nas jak kula kręgle. — stwierdził Stiles, który po wykonaniu swojego rzutu stanął na końcu kolejki. — Nasz najlepszy biegacz z zeszłego roku, Tommy, znokautowali go. Miał złamaną z przemieszczeniem piszczel. Do dziś nie może normalnie biegać. Tak w ogóle to zajęłaś jego miejsce. Ale nie martw się, ty tak nie skończysz.

— Dzięki za to wspaniałe pocieszenie, aż lżej mi jest na duszy dzięki tobie. — uśmiechnęła się sarkastycznie Shaye, na co Stiles odpowiedział jej tym samym.

Trener Finstock zagwizdał. Trening przed meczem się skończył. Teraz mieli iść do szatni aby przebrać się w stroje do gry.

Zawodnicy ruszyli ku szatniom. Na trybunach zaczynało się zbierać coraz więcej osób. Połowa miejsc była już zapełniona. 

⊱ ⚜ ⊰

Shaye poprawiła upięcie warkocza. Pochyliła się aby wziąć kask, który leżał na ławce. Była gotowa do wyjścia. Gdy zamierzała ruszyć się, wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu. Nie widywali się zbyt często, ale łatwo poznała go po zapachu.

— To damska szatnia. — stwierdziła Shaye i odwróciła się. Jej zielone tęczówki skrzyżowały się z piwnymi.

Marcus trochę niepewnym krokiem zbliżył się ku niej. Zatrzymał się w dwumetrowej odległości, nie chcąc naruszyć jej prywatnej przestrzeni.

— Wiem, w męskiej przecież bym cię nie znalazł. — powiedział żartobliwie, lekko się przy tym uśmiechając. Widząc że zielonooka nie podłapała jego żartu, trochę się stropił. — Przyszedłem życzyć ci powodzenia w grze.

— Mogłeś to zrobić gdy wyszłabym z szatni.

— Tak, ale chciałem powiedzieć to na osobności i ... — piwnooki wyjął z kieszeni kurtki plecioną bransoletkę z małą zawieszką w kształcie srebrnego listka. — dać ci to na szczęście. — wystawił dłoń w kierunku Shaye, chcąc wręczyć jej przedmiot.

— Nie potrzebuje szczęścia i nie chcę tego prezentu. Marcus...

— Wiem. Masz dziewczynę i nigdy nie pokochasz mnie sposób w jaki bym chciał.

Shaye była z początku zła, że tu przyszedł i chciał jej dać prezent. Jednak to jej przeszło i poczuła się źle gdy dowiedziała się co na prawdę do niej czuł. To nie było tylko zauroczenie. Sama dobrze wiedziała jak to było, gdy ktoś nie odwzajemnia twoich uczuć. Zrobiło jej się przykro. Nie zrobił jej nic złego, aby zasłużyć na to jak chłodno go traktowała.

— Chcę ci to po prostu dać, bez żądania czegokolwiek w zamian. Ale mam nadzieję że polubisz mnie jak przyjaciela albo chociaż kolegę. Mogę? — skinął głową na jej nadgarstek.

Shaye przytaknęła lekko głową w geście twierdzącej odpowiedzi. Marcus podszedł do niej, a ona wystawiła przed siebie prawą dłoń. Piwnooki zapił bransoletkę na jej nadgarstku. Uśmiechnął się na widok tej prostej biżuterii zdobiącej jej ciało. Po chwili cofnął się, a jego uśmiech zelżał. Nie chciał aby poczuła się przy nim nieswojo.

— Dzięki. Jest ładna. — Shaye uśmiechnęła się lekko. Atmosfera zrobiła się niezręczna. — Muszę już iść na boisko.

— No tak. Nie będę cię zatrzymywać.

Shaye ruszyła ku wyjściu z pomieszczenia, Marcus również.

Zielonooka gdy wyszła z budynku podbiegła truchtem do swojej drużyny, która ustawiła się już przy ławkach. Marcus od razu wszedł na trybuny aby wrócić na swoje miejsce.

Allison zauważyła jak dziwnie zbiegł się fakt że Shaye jako ostatnia opuściła szatnię, a za nią z budynku wyszedł jakiś chłopak. Nie spodobało jej się to. Od razu pomyślała o najgorszym, choć racjonalność mówiła jej że Shaye nie mogłaby jej tak zranić.

— Gdzie idziesz? — zapytała Lydia, gdy zauważyła jak Allison wstała z swojego miejsca i zaczęła schodzić z trybun. Zrobiła lekko naburmuszoną minę gdy jej przyjaciółka nie odpowiedziała jej.

Allison zeszła z trybun i stanęła przy ławkach, które zajmowała ich szkolna drużyna. Odczekała chwilę gdy trener mówił swoją przemowę mającą na celu zmotywowanie zawodników. Brzmiało to bardziej jak groźba zmieszana z obelgami, niż faktycznie coś motywującego do wygranej.

W momencie gdy trener skończył i kazał pierwszemu składowi wejść na boisko, Allison podeszła szybkim krokiem do Shaye i złapała ją za nadgarstek aby zatrzymać w miejscu. Brunetka zmarszczyła brwi wyczuwając pod dłonią bransoletkę. Było to dziwne, bo wcześniej nie zauważyła aby zielonooka nosiła biżuterię.

— Jeszcze raz chciałaś mi życzyć udanej gry? — na twarzy Shaye zagościł uśmieszek. Już wcześniej Allison życzyła jej dobrego meczu, jej krótkie oświadczenie że w nią wierzy i wie że wygra, było lepszą motywacją niż mowa trenera.

— Tak i dać ci dobrą motywację.

Shaye uniosła brew, zaciekawiona co miała na myśli Allison. Zbyt długo nie było dane jej rozmyślać o tym. Argent złapała za przód jej koszulki i przyciągnęła ją do siebie. Pocałowała ją z zaskoczenia, ale mimo to zielonooka od razu odwzajemniła pieszczotę. Przez chwilę nawet zapomniała że trybuny były pełne gapiów.

— Skop im tyłki skarbie. — Allison uśmiechnęła się, po czym odwróciła się i ruszyła ku trybunom.

Shaye stała w miejscu niczym głaz. Zaskoczenie, to było słabe określenie na to co w tym momencie poczuła. Przez chwilę miała rozchylone wargi, a jej umysł analizował to co przed kilkoma sekundami wydarzyło się. Poczuła jak policzki ją pieką, gdy zdała sobie sprawę że wszyscy to widzieli.

— Tally, rusz tyłek na boisko! — wykrzyczał trener, dodatkowo gwiżdżąc. Shaye szybko przytaknęła, po czym wbiegła na boisko, w tym samym czasie zakładając kask. — Nastolatki. — pokręcił głową na boki.

Shaye stanęła na swojej pozycji, na prawym skrzydle. Scott stał przy głównej linii boiska, na przeciwko rozgrywającego przeciwnej drużyny. Na początek meczu postanowili użyć strategii Shaye. Stworzyć chaos aby przeciwnicy się pogubili.

Zielonooka uśmiechnęła się pod nosem. Czuła się bardzo zmotywowana. Pierwszą bramkę zdecydowanie zdobędzie dla Allison. Spojrzała w kierunku trybun. Jej rodzice przyszli na mecz. Uważali to wręcz za obowiązek, który musiał zostać spełniony. Zrobili nawet plakat. Chcieli również pomalować twarze w barwach drużyny ich córki, ale Shaye nie pozwoliła im. To byłaby lekka przesada, choć to było urocze jak bardzo chcieli pokazać że jej kibicują i ją wspierają.

Shaye skupiła się na grze.

Zabrzmiał gwizdek. Scott i przeciwnik skoczyli po piłkę. McCall przejął piłkę, po czym szybko wycofał się do tyłu. Przeciwnicy ruszyli na niego, ale koledzy bruneta wbiegli grupą na nich. Powstał chaos na boisku. Przez chwilę nikt nie widział kto miał piłkę. Shaye przebiegając za Scott'em wzięła od niego piłkę. McCall ruszył na prawą stronę boiska aby ściągnąć na siebie uwagę przeciwników, którzy bez trudu złapali przynętę. Tally pobiegła bardziej lewą stroną boiska. Biegła bardzo szybko w kierunku bramki. Liam i Isaac torowali jej drogę gdy zachodziła taka potrzeba. Scott został powalony na ziemię. Atakujący byków zorientowali się że nie miał piłki. Było jednak za późno. Shaye zdobyła pierwszy punkt.

Trybuny rozbrzmiały radosnymi okrzykami i klaskaniem. Trener Finstock aż rozchylił wargi z szoku, że w zaledwie pierwszych minutach jego drużyna zdobyła punkt. Szok szybko przeminął i podskoczył z radości. Spojrzał w kierunku trenera Hawkins'a i dumnie się uśmiechnął.

Shaye uniosła swój kij i krzyknęła "Kolosy górą". Za jej przykładem poszli pozostali członkowie jej drużyny. Zielonooka czuła się wspaniale. Zdążyła zapomnieć jak to było poczuć smak zwycięstwa. Adrenalina zawrzała w jej żyłach. Było to uczucie nie do opisania. 

Jedno w tym momencie było pewne, muszą wygrać ten mecz.

************************************

Jak podobał wam się rozdział?

 <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro