𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓌𝓊𝒹𝓏𝒾𝑒𝓈𝓉𝓎 𝒹𝓇𝓊𝑔𝒾
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
Shaye podeszła do swojej szafki. Otworzyła drzwiczki. Wyjęła z torby zbędne książki, po czym włożyła je do szafki. Zamknęła drzwiczki. Jej wzrok niekontrolowanie padł na szafkę, kilka metrów od niej. Na podłodze leżały kwiaty i paliła się mała znicz.
Tragiczna śmierć uczennicy liceum, wstrząsnęła całym miastem. Po przerażającej imprezie halloween'owej, część uczniów nie pojawiła się w poniedziałek w szkole. Bali się. Bali się nieznajomego, który oświadczył na filmie że będzie więcej ofiar. Napięcie w szkole, a nawet poza nią było wysokie, co groziło masową paniką. Szeryf Stilinski uspokajał mieszkańców, zapewniał że sprawca zostanie złapany zanim zginie następna osoba. On mówił, a jego syn z przyjaciółmi działali. Niestety przez dwa dni nie ustalili niczego konkretnego. Dlaczego Eire, co zrobiła i komu podpadła? Kim był morderca? Był człowiekiem? Masa pytań, zero odpowiedzi. Jeśli istniały jakieś dowody, to były w magazynie, ale on eksplodował. Ogień wszystko zniszczył. Policja nawet nie znalazła ciała Eire, jeśli w ogóle było ono nadal w budynku podczas wybuchu.
Poczucie winy. Niektórym ciążyło to bardziej niż innym.
Na co ci moce, super siła czy nadludzkie zdolności, skoro nie możesz ochronić niewinnych?
Shaye zadręczała siebie tym pytaniem. Gdyby tylko zainteresowała się bardziej, tym czemu Eire nie odczytywała jej wiadomości, które napisała do niej po szkole. Gdyby bardziej starała się zbliżyć do blondynki, to może dowiedziałaby się czegoś co mogłoby ją uratować.
Gdybać mogła w nieskończoność, ale to nie przywróci jej życia. Nic tego nie zrobi.
Shaye zacisnęła dłonie w pięści. Pod nosem zaczęła powtarzać swoją mantrę, ale gniew nie gasł. Była rozżalona, wściekła i zadręczona. Bezsilność i frustracja dusiły ją. Czuła się okropnie i nie wiedziała co z tym zrobić. Historia się powtórzyła. Znowu się powtarza.
Jej umysł na powrót nawiedziło tamte nagranie. Widok Eire związanej na krzesełku. Jak próbowała mówić i krzyczeć przez taśmę. Jak szamotała się. Łzy w jej przerażonych oczach. Krew.
Było to jak efekt domina.
Wróciły wspomnienia z jej siostrą i Josh'em. Widziała jak życie ulatuje z oczu Aelin. Trzymała w ramionach bezwładne ciało najlepszego przyjaciela.
Nie mogła pozwolić sobie na utonięci w bolesnych wspomnieniach i wyrzutach sumienia. Nakierowała swoje myśli na coś pozytywniejszego, na Allison. Myślenie o brunetce pomogło jej się uspokoić.
Shaye odetchnęła głęboko, po czym ruszyła wzdłuż korytarza. Słyszała szepty i rozmowy uczniów. Zastanawiali się kto będzie następny, snuli teorie, co tylko wzmacniało ich obaw. Ktokolwiek zabił Eire, sprawił że wszyscy w strachu wyczekują jego następnego ruchu.
Zielonooka wyszła z szkoły, przy jednym z stolików siedzieli jej przyjaciela. Przeznaczali każdą wolną chwilę aby rozwiązać nowy problem w mieście.
Shaye usiadła przy Allison, która lekko się do niej uśmiechnęła. Zielonooka zmusiła się do odwzajemnienia gestu. Nie miała humoru, właściwie żadne z nich nie miało, ale to nie oni obiecali Eire że zadba o jej bezpieczeństwo. Shaye zaczęła kwestionować czy w ogóle warto coś komuś obiecywać, skoro wszystko i tak kończyło się tragicznie.
—... utopił się — powiedział Stiles.
Shaye przyszła w trakcie rozmowy grupy, więc nie wiedziała o kim była mowa. Spojrzała pytająco na Stiles'a.
— Todd Swan, ten który potrącił swojego szefa — Umarł w własnej wannie. Przepytali jego żonę. Podobno bał się utopienia. Zostawił list, w którym napisał że był złym człowiekiem i zasłużył na śmierć — wyjaśnił Stilinski. Przed pójściem do szkoły podsłuchał rozmowę swojego taty z kimś z pracy. Później, w czasie zajęć wypisywał do taty, aby więcej dowiedzieć się o sprawie.
— Facet nie wytrzymał psychicznie, więc się zabił — stwierdziła Malia, wzdychając przy tym jakby była znudzona. — To raczej nie nasza sprawa.
— Wręcz przeciwnie — oznajmiła stanowczo Lydia. Czuła że te sprawy są z sobą związane bardziej niż wydaje się na pierwszy rzut oka. — Mam wrażenie że to wszystko jest z sobą powiązane.
— Co masz na myśli mówiąc wszystko? — zapytał Scott.
— Te dwa rzekome samobójstwa i zabójstwo Eire. Czuje że to jest połączone, ale coś się w tym nie zgadza. Nie wiem jeszcze co.
— Na pewno to ogarniemy. Jak zawsze, poradzimy sobie z tym razem — oznajmił Scott, chcąc podnieść na duchu swoich przyjaciół.
Shaye spięła się na wspomnienie imienia blondynki. Starała się pozostać spokojna i pokazać że wszystko było w porządku. Jednak gdy zerknęła na Allison, która jej się przyglądała, zielonooka czuła że zaraz pęknie. Że zaleją ją wszystkie uczucia i załamie się. Zielonooka zerknęła w dół, czując jak brunetka wzięła ją za dłoń. Allison zaczęła kciukiem delikatnie gładzić jej skórę. Jej dotyk oraz łagodny uśmiech, sprawił że Shaye poczuła się lepiej. Chaos w jej głowie ustał i skupiła się na brunetce. Gdyby nie Allison zapewne już by się rozsypała albo z wściekłości zrobiła coś głupiego.
Przed oczami Tally mignął blask zapalniczki. Mogła zginąć w tamtym magazynie, ale najwyraźniej morderca chciał aby przeżyła. Udało jej się uciec z budynku zaledwie kilka sekund przed eksplozją. Miała możliwość aby rzucić się na tamtego drania, ale rozsądek tym razem przejął górę. Od razu pomyślała o Allison, rodzicach i o Theo. Jakby się czuli gdyby zginęła? Odpowiedź była oczywista. Dlatego wybrała życie, zamiast zemsty. Jednak ta opcja nie była łatwa. Morderca pozostał na wolności i niebawem może dopaść kolejną ofiarę.
Ile krwi będzie miała jeszcze na rękach?
⊱ ⚜ ⊰
W piątek odbędzie się następny mecz lacrosse. Trener nie szczędził drużyny podczas treningu. Pierwsza wygrana w sezonie zwiastowała dobrą przyszłość. Może w tym roku zajdą znacznie dalej niż w poprzednim. Czuć było nadzieję. Przynajmniej w tej sprawie.
Shaye nie szło za dobrze podczas treningu. Nie było też tragedii, ale widać było że coś ją dręczy, a to przekładało się na jej grę. Poczucie winy ściągało ją w dół. Patrzenie na Allison, która siedziała na trybunach z Lydią i Malią, uciszało negatywne odczucia, nawet znikały na moment, ale zawsze wracały. Wiele razy słyszała, że to nie była jej wina. Nawet przy zabójstwie Eire, słyszała to od innych. Bo przecież jak mogła przewidzieć że ktoś chce zamordować blondynkę? Nawet Lydia nie przewidziała jej śmierci, co było dość dziwne, bo była banshee.
Dzień zleciał tak szybko, jak dwa poprzednie. Wszystko obracało się wokół jednej sprawy, kto zabił Eire, która była powiązana według Lydii z śmiercią Forbs'a i Swan. Po lekcjach i treningu spotkali się u Scott'a. Dyskutowali, omawiali, kombinowali. Starali się z całych sił rozwiązać sprawę. I znaleźli poszlakę. Nitkę, która połączyła trójkę tych ludzi. Swan pracował w firmie ojca Eire, która kilka miesięcy temu została zamknięta. Roy Smith został pozwany o fałszerstwo, o oszustwa podatkowe i naciąganie finansowe swoich konsumentów. W sprawie zeznawał Swan, który po upadku firmy Roy'a, przeniósł się do firmy konkurencyjnej Forbs'a.
Był to mały przełom w ich śledztwie, ale nadal brakowało ważnych fundamentów. Dlaczego oni? Czy się znali? Czy coś więcej ich łączyło? Pytań było dużo, a czas szybko upływał.
To nie była sprawa do rozwiązania w jeden wieczór.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye rzucała piłkę do siatki. Po zakończonym spotkaniu w domu Scott'a, wróciła do szkoły. Chciała kontynuować trening. Nie mogła pozwolić sobie na zawiedzenie chociaż trenera i drużyny. Musiała zachować idealną formę oraz skupienie.
Nie zwracała uwagi jak długo przebywała na boisku. Wyciskała z siebie jak najwięcej. I tak jak wiele razy już było, duży wysiłek pomógł jej poukładać również myśli oraz wyrzucić z siebie chociaż trochę rzeczy, które jej ciążyło.
Lampy oświetlające boisko zgasły. Zapanował zmrok. To dopiero sprawiło że Shaye zdała sobie sprawę jak późno było. Lampy zawsze gasły o dwudziestej.
Zielonooka zeszła z boiska. Odniosła sprzęt do magazynku, po czym zamierzała opuścić szkołę. Budynek był spowity w mroku, co nadało temu miejscu nutę upiorności. Ta nuta powiększyła się, gdy Shaye wyczuła w powietrzu słaby zapach krwi.
Zatrzymała się pośrodku korytarzu. Uniosła głowę lekko do góry, aby spojrzeć na sufit. Słyszała bicie jednego serca.
Shaye zawróciła i weszła na schody. Na pierwszym piętrze zapach krwi był intensywniejszy. Zdjęła swoją torbę z ramienia i jak najciszej odłożyła ją na podłogę. Na jednym z końców korytarza, padał mały blask światła z otwartej sali. Zielonooka ruszyła tam.
Zatrzymała się zaledwie dwa metry od celu ponieważ światło w pomieszczeniu zgasło. Na korytarz wyszła pani Elsher, zamykając za sobą drzwi, przez co nie zwróciła uwagi na Shaye. Kobieta odwróciła się i wzdrygnęła gdy zobaczyła dziewczynę.
— Wystraszyłaś mnie Shaye — nauczycielka uśmiechnęła się z nutą zdenerwowania.
Tally spojrzała na dłoń kobiety, którą miała zabandażowaną. Biały materiał od wewnętrznej strony dłoni przesiąkał krwią, tworząc mały okrąg.
Pani Elsher spojrzała w dół, po czym jej wzrok wrócił do Shaye.
— Skaleczyłam się nożyczkami. Nadgodziny pracy mi nie służą — uśmiechnęła się lekko. — Powinnaś być w domu Shaye.
— Właśnie miałam wychodzić — odezwała się w końcu zielonooka.
— Wyjdźmy razem.
— Nie trzeba — Shaye odwróciła się, po czym szybkim krokiem ruszyła wzdłuż korytarza, zabierając po drodze swoją torbę.
— Dobrej nocy Shaye.
Tally zerknęła przez ramię na panią Elsher, która nadal stała w miejscu. Zielonooka poczuła się dziwnie. Niekomfortowo, ale w inny sposób niż wcześniej, gdy rozmawiała z panią Elsher. Tym razem było trochę mrocznie. Jeszcze dziwniejsze było to, że kobieta zwróciła się do niej po imieniu. Nigdy przedtem tego nie zrobiła, do wszystkich uczniów zwracała się po nazwisku. Sposób w jaki wypowiadała jej imię, przyprawiało zielonooką o dreszcze. Jeszcze dziwniejsze było widzieć na twarzy kobiety uśmiech. Ten gest sprawiał, jakby to nie była ona. Pani Elsher nigdy się nie uśmiechała, a przynajmniej nie na lekcjach francuskiego.
Shaye szybko opuściła szkołę i wsiadła do samochodu. Poczuła nutę niepokoju. To było tylko spotkanie z wredną nauczycielką, która o dziwo nie była wredna tym razem. Zielonooka otrząsnęła się. Może panią Elsher poruszyła śmierć jej bratanicy i przez to trochę złagodniała. Gdy Shaye o tym pomyślała, nie wiedzieć czemu wydało jej się to mało prawdopodobne. Eire tylko raz konkretnie wypowiedziała się o swojej ciotce, mówiąc że ta kobieta była okrutna i na niczym innym niż ona sama jej nie zależało.
⊱ ⚜ ⊰
Allison podeszła do stolika nocnego, gdzie leżał jej telefon. Zerknęła na ekran. Dostała wiadomość od Shaye. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała gdy zielonooka przychodziła do niej na noc i razem mogły spać. Bycie w ramionach Shaye było najcudowniejszym uczuciem na świecie. Czuła się przy niej bezpiecznie.
Argent obróciła głowę w bok, gdy usłyszała ciche pukanie w szybę. Shaye siedziała na parapecie. Brunetka nie zwlekając podeszła do okna i otworzyła je. Zielonooka weszła do środka.
— Zaczęłaś zamykać okno? — zapytała Shaye prostując się.
— W mieście zaczęli ginąć ludzie.
— Racja, ale nie sądzę aby szyba powstrzymała napastnika — powoli zbliżyła się do Allison. Kąciki jej ust uniosły się do góry. Wyjęła z kieszeni kurtki czerwone serduszko zrobione z origami. Przysunęła przedmiot w kierunku swojej dziewczyny. Włożyła dwa palce w papier i poruszyła nimi. Dało to efekt, jakby papierowe serce zabiło. — Daje ci swoje serce, tylko go nie zgnieć — powiedziała drugą część zdania żartobliwym tonem.
— Nigdy bym tego nie zrobiła — uśmiechnęła się szeroko Allison. Delikatnie wzięła serduszko z rąk zielonookiej. Przysunęła się bliżej swojej dziewczyny, po czym złożyła czuły pocałunek na jej wargach. — Dziękuję za prezent.
Allison podeszła do szafki aby odłożyć prezent. W tym czasie Shaye zdjęła zbędną odzież i buty, po czym wskoczyła pod pościel.
Argent uniosła brew przyglądając się swojej dziewczynie. Była już przygotowana do spania i zamierzała się położyć. Trochę się zdziwiła że Shaye bez słowa się położyła. Zwykle zielonooka zwlekała w czasie z położeniem się razem do łóżka. Nadal trochę się dystansowała, ale było już lepiej niż wcześniej. Coraz bardziej się przed sobą otwierały. Najwyraźniej dzisiaj nastąpił kolejny przełom w ich relacji. Dlatego nie zamierzała rzucić żadnego drażliwego czy dokuczliwego komentarza na temat zachowania zielonookiej.
Allison dołączyła do Shaye. Położyła się obok zielonookiej, ale tym razem to ona objęła Shaye. Tally wtuliła się w jej ramie, chowając twarz w zgięciu jej szyi i objęła ją ramieniem wokół talii.
Brunetka zaczęła bawić się włosami Shaye. Palcami, delikatnie przeczesywała gęste pasma jej czarnych włosów. Zielonooka cicho mruknęła.
— Podoba ci się? — zapytała z chichotem Allison. Uśmiechnęła się szerzej, gdy zielonooka mruknęła w odpowiedzi.
Tkwiły w tej pozycji przez kilka minut.
Allison chciała poruszyć pewien temat. Nie rozmawiały o śmierci Eire, a przynajmniej nie na osobności. Brunetka nie naciskała, bo widziała że Shaye nie chce o tym mówić, ale w nieskończoność nie mogła odkładać tej rozmowy. Shaye cierpiała, a Allison to widziała.
— Shaye... — powiedziała półszeptem. W odpowiedzi, dostała cichy pomruk. Kąciki jej ust uniosły się do góry, ale po chwilę opadły. — To co spotkało Eire...
— Nie chcę o tym rozmawiać — wtrąciła Shaye. Nadal kryła twarz w zagłębieniu szyi brunetki.
Allison cicho westchnęła.
— Nie odpuszczę. Wiesz o tym.
Tym razem Shaye westchnęła. Argent bywała uparta, a zielonooka nie chciała się z nią kłócić. Zmieniła pozycję. Położyła się na plecach i spojrzała na sufit, a Allison położyła się na boku i zaczęła przyglądać się w jej twarzy.
Shaye chwilę milczała, układając w głowie to co zamierzała powiedzieć. Czuła się źle z powodu śmierci Eire, bo jej zależało. Z własnej głupoty i lekkomyślności, straciła dwie bardzo ważne osoby. Nie chciała tracić nikogo więcej, bo to raniło ją tak mocno i tworzyło dziurę w jej sercu. Nienawidziła samej siebie, a przynajmniej tą część, przez którą raniła i zawodziła innych.
— Nie czytam w twoich myślach — szepnęła łagodnym tonem Allison. Widziała że Shaye myśli o czymś intensywnie, ale nie chciała wywierać zbyt dużej presji. Pragnęła dla niej tego co najlepsze, a trzymanie wszystkiego w sobie nie było zdrowe. Nie ważne jak bardzo była odważna i silna, ona też potrzebowała czasem otuchy i usłyszenia że wszystko będzie dobrze.
— Szkoda, ułatwiłoby to nam wszystko — zerknęła na swoją dziewczynę. Kącik jej ust uniósł się na sekundę. Jej twarz przybrał smutny wyraz i odwróciła wzrok. — Nie wiem co mam ci powiedzieć. Po prostu czuje się źle i winna, bo gdybym bardziej się postarała, to może Eire nadal by żyła.
— Powiedziałaś wystarczająco dużo — Allison podpadała się na łokciu, aby trochę unieść się nad Shaye. Dotknęła jej podbródka i delikatnie przechyliła jej głowę w bok, aby na nią spojrzała. — Nie jesteś odpowiedzialna za wszystkich. Na wiele rzeczy nie mamy wpływy, bo nie możemy kontrolować wszystkiego. Dlatego nie obwiniaj się. Nie każdego możemy uratować, nie ważne jak bardzo próbowalibyśmy — pogładziła policzek zielonookiej.
— Cieszę się że cię mam — uśmiechnęła się Shaye. Poczuła się lepiej. Allison wszystko ułatwiała.
Zielonooka objęła nadgarstek brunetki, odciągając jej dłoń od swojej twarzy. Złożyła czuły pocałunek na wierzchu dłoni swojej dziewczyny.
Allison obniżyła się. Shaye objęła ją ramieniem, przyciągając bliżej siebie. Wtuliły się w siebie nawzajem.
**********************************
Jak podobał wam się rozdział?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro