Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓌𝓊𝒹𝓏𝒾𝑒𝓈𝓉𝓎 𝒸𝓏𝓌𝒶𝓇𝓉𝓎

»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««

Lydia przesłała rysunek, Stiles'owi, który razem z Scott'em nadal byli na posterunku. Chłopcy przekazali zdjęcie tacie Stiles'a. Szeryf sprawdził czy kobieta była zarejestrowana w policyjnym systemie. Dzięki dokładnemu szkicowi system przypisał wygląd kobiety do Jessy Smith. Los im dopisał. Kobieta dwukrotnie dostała mandat za przekroczenie prędkości. Zdobyli kilka przydatnych informacji, ale jedna wydała się bardzo istotna. Jessy była byłą żoną Roy'a Smith'a, ojca Eire.

Shaye skończyła rozmawiać przez telefon z Theo. Zielonooka przekazała przyjacielowi tego czego się dowiedzieli.

Wszyscy mieli spotkać się na posterunku, dlatego dziewczyny zaczęły się zbierać do opuszczenia domu Argent'ów.

Miały wychodzić, gdy Lydia stanęła w miejscu.

— Lydia? — zapytała Allison patrząc na przyjaciółkę.

— Coś się zmieniło — oznajmiła rudowłosa. Przez moment patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem, po czym spojrzała na Shaye. — Odbierz telefon.

Shaye zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o co chodzi. Nagle poczuła w kieszeni kurtki dźwięk wibracji. Wyjęła telefon. Na ekranie widniał nieznany numer. Zielonooka zerknęła na Allison, po czym na Lydie. Odebrała połączenie.

— Słucham?

Shaye!

Po drugiej stronie zielonooka usłyszała znajomy głos. To był Marcus. Chłopak miał nierówny oddech, a po dźwiękach w tle słychać było że gdzieś szybko idzie. 

Nie pytaj skąd mam twój numer. Nie chciałaś bliższej relacji, ale i tak się narzucałem. Może i jestem idiotą, ale chciałem ci pomóc. Myślałem że będę bystrzejszy — mówił szybko i chaotycznie. — Chelly... 

Po drugiej stronie coś zaszumiało, jakby ktoś się z kimś szarpał. 

— Marcus? Co się dzieje?

Jesteśmy pod szkołą. Widziałem ją i to coś też...— zrobił pauzę, a po chwili kontynuował lekko załamanym i smutnym głosem: Chciałbym cię jeszcze zobaczyć, ale musisz wiedzieć że zrobiła to...

Głośny trzask. Połączenie zostało przerwane.

— Shaye. Co mówił? — zapytała Allison.

— Muszę jak najszybciej znaleźć się w szkole — oznajmiła Shaye. Po chwili odwróciła się i biegiem opuściła dom.

— Zaczekaj! Pojedziemy moim samochodem! — wykrzyknęła Allison, biegnąc za zielonooką, ale Shaye nie zatrzymała się.

Zielonooka ominęła swój samochód na podjeździe Argent'ów. Biegiem będzie szybsza. Nie przejmując się czy ktoś ją zobaczy, przeskakiwała przez ogrodzenia, biegła przez czyjeś posesje aby skrócić sobie drogę do szkoły. Gnała tak szybko jak tylko mogła. Jej oczy płonęły czerwienią. Wykorzystywała swoje wilkołacze zdolności do maksimum. Musiała zdążyć. Cokolwiek Marcus wiedział, wpadł przez to w ogromne kłopoty. Lydia przeczuwała śmierć, a skoro twierdziła że coś się zmieniło, to mogło oznaczać że następną osobą, która umrze nie będzie Jessy, a Marcus.

Nie zważając na ogień w płucach i ból ciała, w końcu dotarła pod szkołę.

Shaye zatrzymała się na parkingu przed budynkiem. Na wszelki wypadek włożyła po jednym listku jarzębiu do uszu. Skupiła się na swoich zmysłach. Zapach Marcus'a wyczuła w pobliżu. Uniosła głowę, a wtedy zobaczyła Marcus'a. Był na dachu, na bocznej części budynku gdzie pod murami szkoły znajdował się chodnik. Wszedł na murek. Stał tuż na krawędzi.

— Marcus! Cokolwiek słyszysz musisz się temu przeciwstawić!

Zielonooka ruszyła biegiem. Miała wrażenie że czas spowolnił. Marcus skoczył z dachu. Czuła jego strach. Serce waliło mu jak szalone, jej również. Shaye skoczyła do przodu aby go złapać. Wyciągnęła przed siebie dłonie, próbując go dosięgnąć. Spadał szybciej niż ona mogła skoczyć. Opuszki jej palców prześlizgnęły się po jego kurtce. Wyciągnęła nawet pazury aby w jakikolwiek sposób go chwycić, ale rozdarła tylko tył jego kurtki. Spadł.

Shaye przeturlała się. Podniosła się na przedramionach. Z przerażeniem spojrzała na Marcus'a, który bezwładnie leżał na chodniku. Szybko przy nim przykucnęła. 

Był kolejną osobą, której nie ochroniła. Kolejną ofiarą.

Czuła jak coś rozrywało ją od środka.

Miała nadzieję że w Beacon Hills będzie inaczej, że tutaj zacznie od nowa, ale wszystko się powtarzało. Nie była wystarczająco dobra aby kogokolwiek uratować.

Wokół głowy Marcus'a pojawiła się plama krwi.

Shaye czuła jak słone łzy pojawiają się w jej oczach, utrudniając jej widoczność.

Słabe bicie serca, wyciągnęło zielonooką z odmętu żalu i poczucia winy. Spojrzała na twarz Marcus'a. Nadal żył.

— Marcus? — dotknęła jego klatki piersiowej. Skoczył z kilku metrów i uderzył głową o chodnik, ale najwyraźniej uderzenie nie było wystarczająco silne aby od razu go zabić. Walczył o życie.

Nie mogła pozwolić mu umrzeć. Karetka nie zdążyłaby przyjechać.

— Przepraszam za to co zrobię, ale nie dam ci umrzeć...

Oczy Shaye zabłysły czerwienią. Wysunęła kły. Uniosła przedramię Marcus'a. Zatopiła kły w jego ciele. Po chwili puściła jego przedramię. Przemiana była jedyną szansą dla niego. Będzie miał prawo ją nienawidzić za dokonanie tego wyboru, ale przynajmniej będzie mógł żyć.

Zielonooka zadzwoniła na numer alarmowy. Szybko przekazała informację o nastolatku, który spadł z dachu szkoły. Podała adres, po czym rozłączyła się.

Marcus przez telefon wspominał coś o Chelly.

Do uszu Shaye doszedł przerażony krzyk z szkoły. Wbiegła do budynku. Za silnym zapachem strachu ruszyła w kierunku biblioteki. 

— Zostawcie mnie!

Chelly leżała na podłodze w bibliotece. W przerażeniu i panice zrzucała z siebie coś niewidzialnego.

Shaye podbiegła do niej. Zielonooka wyciągnęła z kieszeni liście jarzębu. Chelly stawiała się i szarpała, ale Shaye nie była dla niej łagodna. Siłą włożyła do jej uszu liście. Dopiero wtedy Chelly uspokoiła się.

— Chelly — Shaye położyła dłonie na ramionach dziewczyny i lekko nią potrząsnęła, aby spojrzała na zielonooką. — Już wszystko dobrze...

— Nie... — powiedziała płaczliwym i załamanym głosem Chelly. Dziewczyna zaczęła machać głową na boki. Była roztrzęsiona.

— Zabiorę cię stąd — oznajmiła spokojnie zielonooka. Pomogła wstać Chelly. Dziewczyna drżała z strachu, przez co Shaye musiała ją podtrzymać za ramię.

Dziewczyny odwróciły się i zamierzały opuścić bibliotekę. W wyjściu z pomieszczenia stała kobieta w długiej szarej sukni. Miała złociste i długie włosy. Jej twarz była nieskazitelna, a oczy duże i okrągłe. Przypominała piękną porcelanową laleczkę.

Shaye popchnęła Chelly trochę za siebie.

— Twoje pioseneczki stały się bezużyteczne rybciu — oznajmiła nonszalancko Shaye. Uśmiechnęła się drwiąco do syreny. W walce na lądzie te istoty nie były zbyt silne i zwinne, w przeciwieństwie do wilkołaków.

Syrena przechyliła głowę lekko w bok, przy czym trzasnęło w jej karku. Shaye skrzywiła się. Dźwięk wydawał się bardzo bolesny.

Nastąpiły kolejne trzaski kości. Syrena zmieniła swój wygląd. Jej kończyny wydłużyły się i pociemniały. Zrobiła się wyższa. Włosy zniknęły, tak samo jak reszta jej twarzy. Sukienka spadła z jej kościstego ciała. Istota pochyliła się do przodu, opierając się na dłoniach. Ciało zaczęło się zmieniać. Wyrósł ogon, pojawiły się łuski, pazury i kły. Syrena przekształciła się w dużą jaszczurkę.

— Co jest kurwa? — szepnęła Shaye, patrząc szerokimi oczami na to co działo się przed nią. Była mocno zmieszana. Syreny raczej nie potrafiły zmieniać się w jaszczurki. Albo ona po prostu nie umiała pojąć nadprzyrodzonego świata. Żadna ludzka nauka nie mogła tego wyjaśnić. 

Jaszczurka zasyczała, wysuwając z paszczy cienki i długi jęzor.

— Odciągnę uwagę, a ty uciekaj — Shaye zwróciła się półszeptem do Chelly, nie odrywając wzroku nawet na sekundę od jaszczurki.

— Co? Nie dam rady — oznajmiła przerażonym głosem Chelly. Drżała niczym galaretka na talerzyku.

— Po prostu uciekaj do cholery.

Shaye wyszła do przodu. Wysunęła kły oraz pazury. Ruszyła biegiem do przodu. Jaszczurka również, ale istota skoczyła do góry chcąc przeskoczyć nad zielonooką. Shaye złapała istotę za ogon, po czym rzuciła nią w bok. Jaszczurka uderzyła w regał przewracając go. 

— Uciekaj! — spojrzała na Chelly i wskazała jej drzwi. Dziewczyna ruszyła biegiem ku wyjściu.

Shaye ruszyła ku jaszczurce, która podniosła się. Zaatakowała istotę, która zwinnie unikała jej ciosów. Jaszczurka wskoczyła na jeden z regałów i próbowała uciec, ale Shaye znowu pociągnęła ją za ogon. Niestety tym razem istota nie dała się tak łatwo obezwładnić. Wbiła pazur na końcu ogona, w ramię Shaye, pozwalając aby zielonooka odcięła jej ogon. Jaszczurka zasyczała z bólu, po czym skoczyła z regału zwalając go prosto na zielonooką, która zaczęła tracić czucie w ciele.

Shaye upadła na podłogę, a regał na nią. Miała odrobinę szczęścia bo mebel nie upadł na nią całą siłą. Zahaczył o drugi regał, który się przewalił. W ten sposób Shaye utknęła w szczelinie między dwoma regałami. Sterta książek upadła na jej ciało.

Widziała jak jaszczurka opuszcza bibliotekę.

Malia dotarła do szkoły przed Allison i Lydią. Szatynka zobaczyła ciało przy szkole, ale nie zatrzymała się. Wbiegła do budynku, skąd czuła zapach zielonookiej i kogoś jeszcze. Biegnąc przez korytarz wpadła na jakąś dziewczynę.

— Hej! Uspokój się — Malia złapała dziewczynę z ramiona i lekko nią potrząsnęła. Chciała w ten sposób przykuć jej uwagę, bo szarpała się i w chaotyczny sposób mamrotała coś o potworze. — Co się stało?

Malia nie dostała odpowiedzi. W oddali, na końcu korytarza zobaczyła kanime.

— Nie znowu — burknęła niezadowolona. Popchnęła dziewczynę za siebie. — Spadaj stąd.

Chelly tym razem nie wahała się nad ucieczką.

Do szkoły dojechały Allison i Lydia. Argent zabrała ze sobą łuk. Obie ruszyły ku szkole. Brunetka zwolniła na moment kroku, gdy zobaczyła ciało Marcus'a. Najgorsze myśli zalały jej umysł. Szybko otrząsnęła się, po czym szybkim krokiem weszła do budynku. Wyciągnęła przed siebie łuk i nałożyła strzałę. Naciągnęła cięciwę, aby być gotową w każdej chwili oddać strzał.

— Nie strzelaj — pisnęła Chelly, gdy wybiegła zza rogu korytarza. Zatrzymała się i uniosła dłonie do góry.

— Gdzie jest Shaye? — zapytała ostro Allison.

— W bibliotece. Ta jaszczurka...

Chelly podbiegła do dziewczyn i ukryła się za nimi. 

Allison wymierzyła i oddała strzał. Kanima uskoczyła, unikając strzały. Argent naciągnęła kolejną strzałę. Istota biegiem ruszyła ku nim. Skoczyła do góry. Wtedy Lydia wyszła trochę do przodu. Uniosła dłonie, po czym używając swojego krzyku zatrzymała kanimę przed zaatakowaniem ich. Istota przez chwilę unosiła się w powietrzu, co Allison wykorzystała. Puściła strzałę, a ta trafiła prosto w klatkę piersiową kanimy. Lydia odrzuciła istotę na kilka metrów.

Allison i Lydia spojrzały na siebie, zadowolone z swojej współpracy. Niestety zadowolenie szybko spłynęło z ich twarzy, gdy zobaczyły jak kanima podnosi się. Nadal żył. Istota wycofała się i uciekła gdzieś.

— Pomóż Malii, ja poszukam Shaye — oznajmiła Allison zwracając się do przyjaciółki. Lydia skinęła głową, po czym podeszła do szatynki, która siedziała pod szafkami. Była ranna. — Zostań z nimi — zwróciła się do Chelly.

Argent ruszyła biegiem w kierunku biblioteki. Weszła do środka. Szybko rozejrzała się po wnętrzu. Jej uwagę przykuły obwalone regały.

— Shaye! 

— Allison!

Brunetka podbiegła w miejsce skąd usłyszała głos swojej dziewczyny. Ukucnęła przy obwalonych regałach. Pochyliła się trochę, a wtedy pod meblem zobaczyła zielonooką. 

— Pomogę ci — odłożyła łuk. Sięgnęła pod mebel. Odrzuciła kilka książek, po czym sięgnęła do Shaye. Chwyciła ją za dłoń i próbowała pociągnąć. Nie szło jej najlepiej, ale udało się trochę wyciągnąć zielonooką spod regału.

— Niczego nie czuję — oznajmiła Shaye.

— To przez jad kanimy. Musisz się uzdrowić. 

— Przydałaby mi się motywacja — na jej twarzy zagościł mały uśmieszek.

Allison pokręciła lekko głową na boki, rozbawiona. Nawet w tak kiepskiej sytuacji Shaye nie mogła pozostać poważna. 

Bez słowa, Argent pochyliła się i pocałowała zielonooką.

Oczy Shaye zapłonęły czerwienią. Skupiła się na uzdrawianiu. Pocałunek był idealnym kopem, niczym zastrzyk adrenaliny. Powoli zaczęła poruszać dłońmi.

Allison pomogła zielonookiej usiąść.

— To było głupie, że poszłaś sama — stwierdziła Allison. Nie była zła na nią, ale bardzo się martwiła. Jadąc do szkoły, starała się pozostać spokojna, ale obawy nasilały się z każdą chwilą gdy nie widziała zielonookiej. Nie mogła jej stracić.

— Mam ciężki charakter... — uśmiechnęła się lekko, ale po chwili kąciki jej ust opadły. — Co z Chelly?

— Jest z Lydią i Malią.

Nagle ciszę przeciął głośny krzyk. Był tak silny że musiały zakryć uszy, a szyby na parterze popękały.

— Lydia... — szepnęła Allison, gdy krzyk ustał.

— Idź, dogonię cię — powiedziała Shaye. Allison spojrzała na nią. Zielonooką przytaknęła głową, zachęcając ją.

Allison w końcu wstała, po czym biorąc swój łuk, wybiegła z biblioteki.

Shaye skupiła się na uzdrawianiu. Pochyliła się do przodu. Oparła się dłońmi, po czym przeszła na klęczki. Zacisnęła mocno zęby. Zaczęła powoli wstawać. Jej oczy płonęły czerwienią. Lekko zachwiała się, ale nie pozwoliła sobie na upadek. Zrobiła krok do przodu. Niepewny i chwiejny, ale nie przestała. Ruszyła przed siebie. Wyszła z biblioteki. Na zewnątrz słychać było dźwięk karetki oraz radiowozów policyjnych.

Zielonooka wyszła zza rogu. Zatrzymała się w miejscu, na widok jaki zastała. Lydia leżała na podłodze po środku korytarza. Malia siedziała pod szafkami i nie ruszała się. Allison stała z łukiem w ręku i naciągniętą na cięciwę strzałą. Mierzyła w kobietę, która trzymała przy sobie Chelly. Zaciskała dłoń na jej gardle.

— Puść ją — rozkazała Shaye. Kobieta spojrzała na nią. Na moment jej uścisk na gardle Chelly rozluźnił się. Przyglądała się zielonookiej, jakby chciała coś przekazać. Jej wzrok przez sekundę wydał się dla Shaye smutny.

Nagle Chelly krzyknęła z bólu. Kobieta rozdarła pazurami jej gardło. Krew bryznęła dookoła. Allison strzeliła z łuku. Strzała wbiła się w ramię istoty, ale to nie powstrzymało jej przed atakiem. Rzuciła w kierunku brunetki, coś na kształt kościstych ostrzy, które wysunęły się z jej przedramienia. Shaye skoczyła przed brunetkę chroniąc ją przed ostrzami. Upadła na podłogę.

Istota wbiegła do jednej z klas. Usłyszały stamtąd trzask szkła. Uciekła.

Allison uklęknęła przy zielonookiej. Shaye wykrzywiła się w bólu, gdy Argent dotknęła jednego z ostrzy wbitych w jej plecy.

— Przepraszam... — szepnęła brunetka. Oczy jej się zaszkliły od łez, gdy musiała patrzeć jak jej dziewczyna cierpi.

Do szkoły wbiegł Scott z pozostałymi, towarzyszył im szeryf Stilinski.

— Co tutaj się stało?

************************************

Jak podobał wam się rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro