𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝒹𝓌𝓊𝒹𝓏𝒾𝑒𝓈𝓉𝓎
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
Allison i Lydia szły chodnikiem. Rudowłosa mówiła o swoim stroju na Halloween. Ktoś z ostatniej klasy zaprosił całą szkołę na imprezę w magazynie na obrzeżach miasta. Obowiązkowe były przebrania, a reszta w tym alkohol czy przekąski miał przygotować gospodarz. Wszyscy byli zachwyceni, że mogą za darmo upić się i zabawić. Cała szkoła miała już plan na piątkowy wieczór trzydziestego pierwszego października.
— Słuchasz mnie? — Lydia trąciła dłonią w ramię Allison. Brunetka spojrzała na nią z lekko zmieszanym wzrokiem. Nie słuchała jej, jej myśli krążyły wokół zielonookiej wilkołaczycy.
— Tak, jasne.
Martin uśmiechnęła się znacząco, na co Argent wywróciła oczami, ale jej usta również rozciągnęły się w uśmiechu. Oczywiście że opowiedziała przyjaciółce co się stało, po tym jak opuściła klub razem z Shaye. Nie wspomniała konkretnych szczegół, ale znacząco oznajmiła że to była wspaniała noc.
— To kiedy powtórzycie tą wspaniałą noc? — zapytała rudowłosa.
— Nie interesuj się tak — chciała zabrzmieć poważnie, ale w tonie jej głosu można było usłyszeć rozbawienie. Nic nie mogła poradzić na to jak wyjątkowa była tamta noc. Jedyna w swoim rodzaju i na zawsze wyryta w jej umyśle. Na samo wspomnienie dostawała motyli w brzuchu. Była przeszczęśliwa. Czegoś takiego nie czuła gdy były z Scott'em. Czuła że Shaye może być tą jedyną.
— Pikantne szczegóły są najlepsze — oznajmiła rudowłosa sugestywnie poruszając brwiami, na co brunetka pokręciła głową na boki rozbawiona.
— Wracajmy już. Robi się chłodno, a nie wzięłam kurtki — stwierdziła Allison.
Słońce zaszło już za horyzontem. Niebo pokrywały gęste ciemny chmury. Wyglądało jakby zbierało się na deszcz.
Lydia zatrzymała się. Przestała słyszeć ruch na jezdni. Cichy śpiew przypominający kołyszącą do snu pieśń rozniósł się po okolicy, jakby pochodził z każdej strony. Śpiew był cichy, a słowa nie zrozumiałe. Mieszał się z szumem i cichutkim łkaniem. Coś złego nadchodziło. Rudowłosa czuła to. Ktoś miał umrzeć.
— Lydia? — Allison zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę. Zaniepokojona rozchyliła lekko wargi widząc wystraszony wyraz twarzy rudowłosej. Oznaczało to tylko jedno. Czyjąś śmierć.
Lydia spojrzała na parę idącą po drugiej stronie ulicy. Allison podążyła za jej spojrzeniem. Ruch na jezdni był dość mały. Mężczyzna zatrzymał się. Powiedział coś do kobiety, która z nim była. Po chwili wbiegł na ulicę, prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu.
Uderzenie ciała o blachę. Przerażony krzyk. Dźwięk gwałtownie hamującego samochodu.
Ciało mężczyzny przeleciało po masce i upadło na jezdnię.
Nawet z oddali, Allison i Lydia usłyszały dźwięk pękających kości.
Widok był wstrząsający.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye strzelała do pustej bramki. Biegła przez boisko, robiąc przy tym skręty na przemian raz w lewo raz w prawo, jakby wymijała przeciwników, po czym strzelała. Trening zawsze pomagał jej uspokoić myśli czy wyrzucić negatywne emocje, a miała ważną kwestię do przemyślenia. Związek z Allison. Były młode, ale zielonooka chciała podejść do tego na poważnie. Kochała ją i zaczynała być coraz bardziej pewna że chce mieć z nią przyszłość. Oczywiście miała obawy i nawiedzały ją niepewności, ale chciała dać ich związkowi szansę.
Zaczęła zostawać po lekcjach aby poćwiczyć na szkolnym boisku. Las był równie dobrym miejscem, ale tutaj miała sprzęt do gry. Do tego wolała skupić się na swojej ludzkiej stronie, aby w czasie gry jej wilk nie zapanował nad nią, a ćwiczenia w lesie działały na korzyść wilczej natury. W przyszłym tygodniu miał być kolejny mecz, więc starała się skupić na polepszeniu swojej gry. Dzisiaj był trening drużyny. Trener dał im solidny wycisk, ale mimo tego Shaye została dłużej aby jeszcze samej poćwiczyć. Można było uznać że była trochę uzależniona od sportu.
Shaye wyjęła piłkę z bramki. Wyprostowała się i zerknęła kątem oka na trybuny. Wyczuła czyjąś obecność.
— Zawsze tak dużo trenujesz?
Na boisko wszedł Marcus.
— Lubię czasem solidnie się zmęczyć — wzruszyła ramionami odwracając się. Podeszła do linii przed bramkowej skąd zamierzała oddać strzał do bramki.
— Możesz się w ogóle zmęczyć? — stanął metr od zielonookiej. Uniósł brew, gdy Shaye zerknęła na niego.
— Tak jak każdy.
— Ale ty nie jesteś jak każdy — kąciki jego ust drgnęły do góry, gdy zauważył na jej nadgarstku bransoletkę, którą jej podarował. Zrobiło mu się miło.
Shaye zamierzała oddać strzał, ale coś w słowach Marcus'a dało jej do myślenia. Zdecydowanie był to podtekst, ale nie była pewna jaki. Podeszła do niego. Powoli okrążyła go, niczym wilk okrążający swoją ofiarę. Przyspieszyło mu tętno. Nerwowo zacisnął dłoń na ramiączku plecaka. Nie było to zdenerwowanie jak u kogoś kto był zakochany w osobie, z którą rozmawiał. Tym razem jego zdenerwowanie miało nutę obawy, jak u kogoś kto bał się o swoje życie.
Shaye stanęła przed Marcus'em.
— Co tutaj robisz?
— Kończyłem projekt w bibliotece. Gdy wychodziłem zauważyłem, że ktoś jest na boisku. Nie zaskoczyło mnie to, że byłaś to ty.
Nie kłamał. Chyba że był idealny w tym.
Lubiła go, ale nie czuła się komfortowo z tym że ją kochał, mimo że nie odwzajemniała jego uczuć. Do tego patrząc na niego, zawsze przypomniała sobie spojrzenie jego matki. Tak chłodne i złowrogie, jakby życzyła jej śmierci.
— Czemu się denerwujesz?
— Przy tobie ciężko mi się nie denerwować. Właściwie — odchrząknął, jakby próbował oczyścić swoje gardło. - to chciałem zapytać czy chcesz się jutro spotkać po szkole. Ostatnio prawie w ogóle nie rozmawialiśmy i...
— Wiem że chcesz się zaprzyjaźnić — przerwała mu — ale nie sądzę aby to był dobry pomysł.
Zauważyła jak zmarkotniał, ale to nie była jej wina że nie mogła odwzajemnić jego uczuć. Urodziła się taka, nie umiała tego zmienić.
— Nie musimy być przyjaciółmi, ale chociaż dobrymi znajomymi? Obiecuję że niczego nie będę kombinować. Szanuję twoje uczucia i to czym jesteś... znaczy się to kim jesteś — dodał szybko i uśmiechnął się lekko, ale to nie pomogło ukryć jego zdenerwowania.
— Mówisz że szanujesz, ale się boisz — stwierdziła, wyczuwając od niego nutę strachu. Widać było że starał się zachować spokój, ale nie był wstanie całkowicie ukryć swojego zdenerwowania.
Wiedział czym była. To było jedyne wyjaśnienie.
— Nic dla ciebie nie znaczę, więc... — nie dokończył, ale mimo to Shaye domyśliła się o co mu chodziło. Bał się że zrobi mu krzywdę, bo nie był dla niej nikim ważnym.
Zrobiło się niezręcznie. Shaye cofnęła się trochę, aby poczuł się bardziej swobodnie.
— Od początku wiedziałeś? — to było istotne pytanie.
— Nie, ale gdy zaczęłaś zadawać się z paczką Scott'a i widziałem jak grasz na boisku, to dodałem dwa do dwóch. Mieszkam w Beacon Hills od urodzenia. Działy się tu różne niemożliwe rzeczy, a po tym gdy wszyscy się dowiedzieli że nadludzkie istoty istnieją... zaczęło to być normalne, choć większość nadal nie lubi mówić o tym otwarcie.
Shaye skinęła lekko głową. Marcus był bystry albo ona za słabo ukrywała to kim była. Tak czy siak, prawda wyszła na jaw. Teraz ważną kwestią było co z tym zrobi.
— Nikomu nie powiem. Masz moje słowo.
— Lepiej dotrzymaj słowa, bo nie chcesz mnie wkurzyć — przez moment patrzyła na niego poważnym wzrokiem, nawet lekko zastraszającym. Po chwili złagodniała i lekko się uśmiechnęła do niego, na co Marcus od razu odpowiedział uśmiechem.
Shaye spojrzała zza Marcusa, na ławkę przed trybunami. Leżała tam jej torba, w której znajdował się telefon. Ktoś do niej dzwonił. Zielonooka ruszyła ku trybunom, zabierając kij oraz piłkę z murawy. Szybko wyjęła telefon z torby i odebrała połączenie. Allison do niej zadzwoniła. Brunetka miała nierówny ton głosu, co bardzo zaniepokoiło zielonooką, ale Argent uspokoiła ją mówiąc że wszystko było z nią w porządku. Przekazała w skrócie o śmierci nieznajomego mężczyzny oraz powiedziała aby Shaye przyjechała do loftu Derek'a.
— Coś się stało? — zapytał z zmartwieniem Marcus. Shaye zerknęła na niego, po czym szybko zebrała swoje rzeczy.
— Muszę jechać — rzuciła krótko, po czym ruszyła ku wejściu do szkoły. — Do zobaczenia jutro! — powiedziała nie odwracając się.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye przesunęła metalowe drzwi na poddaszu. Weszła do pomieszczenia nie czekając na zaproszenie. Szybkim krokiem ruszyła ku stołowi pod oknem, przy którym stała paczka Scott'a.
Allison ledwo obróciła głowę aby spojrzeć w kierunku zielonookiej, gdy Shaye ją przytuliła. Objęła ją swoimi ramionami, jakby chciała ukryć ją przed całym światem. Pocałowała ją w czubek głowy i przez dłuższy moment nie wypuszczała z swoich objęć.
Argent cicho roześmiała się. Spojrzała w oczy swojej dziewczyny, które błyszczały z czułością.
— Nic mi nie jest — Allison zapewniła ją, przez co Shaye rozluźniła uścisk i pozwoliła jej wyjść z swoich objęć.
— A psychicznie? — dopytała zielonooka.
Allison uśmiechnęła się rozczulona. To było słodkie że martwiła się o jej samopoczucie. Bezpośrednio podeszła do niej, nie zważając na otoczenie. Był to przełom, bo wcześniej Shaye nie była zbyt chętna do okazywania publicznie uczuć.
— Nic mi nie jest — powtórzyła brunetka. Widok potrąconego mężczyzny był wstrząsający, ale nie na tyle aby doprowadzić do załamania nerwowego. Mimo to potrzebowała uścisku od Shaye, to pomogło jej uspokoić myśli i rozluźnić się.
Shaye lekko skinęła głową. Stanęła obok Allison i spojrzała na pozostałych. Zauważyła uśmieszek na twarzy Theo, na co odpowiedziała tym samym. Po chwili spoważniała. Spotkali się tutaj z ważnego powodu.
Z powodu samobójczej śmierci Rick'a Forbs'a, a przynajmniej tak oficjalnie orzekła policja. Mężczyzna miał bardzo dobrze rozwijającą się firmę. Jego żona podczas przesłuchania stanowczo określiła, że Rick nigdy nie miał problemów psychicznych, choć przez ostatnie kilka dni był bardzo drażliwy i źle sypiał. Nie mogła uwierzyć że jej mąż mógł się zabić. Jednak kilka faktów mówiło inaczej. W jego kurtce znaleziono list pożegnalny, w którym pisał, że bardzo kocha swoją rodzinę, ale nie może tak dłużej żyć i przepraszał wszystkich, których skrzywdził. Na koniec stwierdził że był złym człowiekiem i że musi zostać za to ukarany. Policja przesłuchała mężczyznę, który prowadził samochód, pod który wskoczył Forbs. Okazało się, że był to pracownik jego firmy, Todd Swan. Mężczyzna podczas przesłuchania powiedział że Forbs w ostatnim czasie zrobił się dziwny, nerwowy i niespokojny, jakby coś go zadręczało. Wszystko wskazywało na samobójstwo, bez udziału sił nadprzyrodzonych.
— Niepotrzebnie zwołaliście to spotkanie, skoro to tylko zwykłe samobójstwo — stwierdziła Malia. — Ja spadam — oznajmiła, po czym ruszyła ku wyjściu z loftu.
— Strata czasu — odezwał się Theo. Spojrzał na Liam'a pytającym wzrokiem, czy też wychodzą. Dunbar przytaknął głową, po czym chłopcy poszli w ślad Malii.
— Przepraszamy za to wtargnięcie — Scott zwrócił się do Derek'a. — Będziemy się już zbierać.
Pozostali ruszyli ku wyjściu z loftu.
Gdy wyszli z budynku Shaye stanęła przy Allison i Lydii. Zapytała czy potrzebują podwózki. Allison przyjęła propozycję od razu. Wybrała się na zakupy razem z Lydią i pojechały samochodem rudowłosej. Gdy zdarzył się tamten tragiczny wypadek, obie pojechały na komisariat radiowozem, po czym Stiles zabrał je swoim jeepem do loftu Derek'a.
— Lydia? — zapytała Shaye. Rudowłosa była dziwnie milcząca.
Martin stała na parkingu, jakby nie wiedziała gdzie iść.
— Podwieźć cię? — zaproponowała Shaye.
— Tak, dzięki — uśmiechnęła się z nutą niezręczności, jakby dopiero otrząsnęła się z zamyślenia.
Dziewczyny podeszły do samochodu Shaye. Zielonooka otworzyła drzwi pasażera dla Allison. Robiła to głównie bo drzwi się zacinały, ale gdyby były sprawne, to zapewne i tak by otwierała je przed nią. Gdy wszystkie wsiadły, Shaye odpaliła samochód i po chwili wyjechały z parkingu.
— Zostawiłam samochód pod galerią. Możesz mnie tam podwieźć? — zapytała Lydia.
— Jasne.
Drogę spędziły w ciszy. Atmosfera była kiepska na pogawędki. Shaye podwiozła Lydie w wskazane miejsce. Allison dopytywała przyjaciółkę czy na pewno chce sama wracać samochodem. Rudowłosa zapewniła ją że sobie poradzi.
— Ten wypadek nią wstrząsnął — zasugerowała Shaye, gdy ponownie ruszyły w drogę.
— Widok był nieprzyjemny, ale myślę że tu chodzi o jej zdolności banshee. Inaczej przeżywa czyjąś śmierć — powiedziała Allison.
— Musi to być dla niej bardzo ciężkie. Słyszeć głosy czy przewidywać śmierć. Nie brzmi to jak fajne super moce.
— Nic w tym przyjemnego — stwierdziła smętnie Allison.
Shaye nie podjęła dalszej rozmowy, bo ewidentnie brunetka nie miała na to ochoty.
Zielonooka zaparkowała na podjeździe domu Argent'ów.
— Wejdziesz? — zapytała Allison wskazując głowę na swój dom.
— Chętnie.
Shaye zgasiła samochód, po czym obie poszły do domu Allison. Idąc korytarzem na górę, z salonu wyszedł Chris.
— Jak się czujesz skarbie? — mężczyzna zwrócił się do córki.
— W porządku — Allison lekko się uśmiechnęła.
Chris spojrzał na Shaye.
— Cześć Chris — dodatkowo uniosła dłoń na powitanie. Dziwnie było się zwracać do ojca swojej dziewczyny po imieniu, ale sam przecież o to prosił.
— Cześć Shaye. Zostaw uchylone drzwi pokoju — drugie zdanie skierował do Allison, po czym wrócił do salonu.
— Boi się że cię zjem? Na to już za późno — zażartowała Shaye, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
— Ciszej, bo cię jeszcze usłyszy — Allison zachichotała, a na jej twarzy zagościły lekkie rumieńce. Wzięła Shaye za rękę, po czym poprowadziła ją na górę.
Weszły do pokoju. Allison zamknęła drzwi. Shaye uniosła brew patrząc na nią, na co brunetka wzruszyła lekko ramionami.
— Jesteś niegrzeczna — zielonooka podeszła do łóżka i usiadła na krawędzi.
— Lubię łamać zasady — brunetka uśmiechnęła się zalotnie. Podeszła do łóżka. Odłożyła torebkę na szafkę nocną. Zdjęła buty, po czym wspięła się na łóżko i położyła. — Nie dołączysz?
— No nie wiem. Twój tata ma pistolet z srebrnymi nabojami... — udała że zastanawia się nad propozycją brunetki. Robiła to tylko po to aby się z nią podroczyć. Zadziałało ponieważ Allison niezadowolona zmarszczyła lekko nos.
Allison podciągnęła się do siadu.
— Ochronie cię przed nim. A teraz chodź — wyciągnęła dłonie ku Shaye, zachęcając ją. — Potrzebuję cię obok.
Zielonooka zdjęła kurtkę oraz buty, po czym wspięła się na łóżko. Położyła się obok Allison, która od razu wtuliła się w jej bok. Shaye objęła ją wokół ramion, pozwalając aby brunetka oparła głowę w zgięciu jej szyi. Zielonooka zaczęła gładzić ją po głowie. Delikatnie wkładała place między pasma włosów i przesuwała w dół wykonując płynne oraz powolne ruchy. Zerknęła w dół, Allison miała zamknięte oczy. Jej serce biło spokojnie, co uspokajało Shaye.
— Jeśli będziemy tak leżeć, to zasnę — odezwała się półszeptem Shaye. Uśmiechała się lekko pod nosem. Uwielbiała takie momenty. Wcześniej nie miała nikogo aby dzielić takie chwile. Nie miała drugiej połówki. Przypominało to sen, piękny sen. Leżała z ukochaną w swoich ramionach. Nie musiała już dłużej wyobrażać sobie takich rzeczy.
— Nie mam nic przeciwko temu — mruknęła uśmiechając się delikatnie. Westchnęła cicho, gdy przypomniał jej się widok mężczyzny wbiegającego na jezdnię. Mówiła Shaye, że nie wpłynęło to na nią, ale zastanawiała się nad tym co popchnęło tego człowieka do odebrania sobie życia. Jak bardzo czuł się źle, że postanowił wszystko zakończyć.
— O co chodzi?
Allison uniosła lekko głowę aby spojrzeć na Shaye. Kącik jej ust drgnął na chwilę do góry. Spędzając z zielonooką coraz więcej czasu, dostrzegała więcej. Rozpoznawała jej odruchy i reakcje, dostrzegała gdy o czymś rozmyślała czy próbowała udawać, że wszystko z nią w porządku. Shaye zapewne też zaczęła rozpoznawać jej zachowanie. Skoro zapytała o co chodzi, gdy pomyślała o tamtym samobójcy, musiała zauważyć zmianę na jej twarzy lub reakcję jej ciała.
— Ten Forbs, zastanawiałam się co go popchnęło, aby popełnić samobójstwo.
— Może miał dość udawania, że wszystko jest w porządku.
— To okropne. Czuć się tak źle, że życie już przestaje mieć dla ciebie sens.
— Nie rozmyślaj o tym, bo tylko zatrujesz swój umysł — Shaye złożyła całusa na czubku głowy Allison, która cicho zachichotała na ten gest.
— Więc spraw abym pomyślała o czymś innym — powiedziała sugestywnie Allison, przygryzając lekko dolną wargę gdy patrzyła prosto w oczy Shaye. Zielonooka przysunęła twarz bliżej niej, delikatnie niczym piórko muskając jej wargi, po czym się cofnęła.
— Chętnie bym to zrobiła, ale za chwile twój tata wejdzie do pokoju.
Allison mruknęła nie zadowolona, ale cofnęła się. Obie podciągnęły się i usiadły na łóżku w półmetrowej odległości od siebie.
Chris otworzył drzwi, nawet nie pukając. Stanął w wejściu patrząc na nastolatki.
— Mówiłem aby drzwi były uchylone.
— Zapomniałam — Allison uśmiechnęła się niewinnie.
Chris westchnął cicho. Przeniósł swoje spojrzenie na Shaye, lekko unosząc przy tym brwi jakby oczekiwał czegoś od zielonookiej.
— Zrobiło się późno, a jutro szkoła.
Shaye powstrzymała się przed wywróceniem oczu. Nie musiała zastanawiać się dłużej niż sekundę, aby zrozumieć co miał na myśli Chris.
— Muszę już się zbierać — odezwała się Shaye, schodząc z łóżka. Założyła buty oraz kurtkę. Allison posłała jej minę proszącego dziecka, nawet wydęła dolną wargę aby podkreśli że nie chce aby zielonooka wyszła. Shaye dyskretnie puściła jej oczko. — Dobrej nocy — życzyła im obojgu, po czym ruszyła ku wyjściu z pokoju.
Allison skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i posłała niezadowolone spojrzenie tacie.
— Teraz będę mogła mieć zamknięte drzwi? Czy nadal będziesz chciał mnie podsłuchiwać? — uniosła brew.
Chris rozchylił wargi z zamiarem wytłumaczenia się, ale darował sobie to. Nie ważne co by powiedział, brzmiałoby to źle, chociaż kierował się dobrymi pobudkami. Bezpieczeństwo i szczęście jego córki było najważniejsze.
— Dobranoc skarbie.
— Dobranoc tato.
Chris wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Allison spojrzała na swoją torebkę leżącą na szafce nocnej. Usłyszała krótki dźwięk wibracji. Sięgnęła po przedmiot, po czym wyjęła telefon. Dostała wiadomość od Shaye, że wróci tylko musi odstawić samochód pod swój dom. Brunetka uśmiechnęła się. Aż pisnęła radośnie. Szybko zakryła usta dłonią. Zerknęła na drzwi i w ciszy przysłuchała się. Nie usłyszała zbliżających się kroków, więc Chris raczej nie usłyszał jej pisku.
Brunetka przebrała się szybko w jednoczęściowe piżamy oraz zmyła makijaż. Zgasiła światło w pokoju i zostawiła zapaloną tylko nocną lampkę na szafce przy łóżku. Otworzyła okno aby Shaye mogła wejść, po czym położyła się do łóżka. Długo nie musiała czekać na powrót zielonookiej.
Shaye weszła do pokoju brunetki najciszej jak tylko się dało. Uśmiechnęła się na widok Allison zakrytej po same oczy kołdrą.
— Otwarte okno w nocy to zaproszenie dla drapieżników — powiedziała półszeptem, obniżając trochę swój ton głosu aby brzmiał bardziej mrocznie. Powolnym krokiem podeszła do łóżka, zdejmując przy tym kurtkę i odrzucając ją na krzesełko przy biurku.
— Które naiwnie wpadają w pułapkę łowcy — uśmiechnęła się zadziornie, podciągając się trochę do siadu. Uniosła swoją poduszkę aby pokazać że miała pod nią sztylet. Po chwili schowała broń pod poduszkę.
— Naiwny ze mnie drapieżnik.
Shaye zdjęła buty. Rozpięła guzik spodni. Kącik jej ust uniósł się ku górze, gdy spojrzenie Allison od razu zjechało w dół. Powoli zaczęła zdejmować spodnie.
— Pośpiesz się. Zaczyna mi być zimno samej w łóżku.
— Już się robi moja łowczyni.
Shaye zdjęła jeszcze bluzę. Pod spodem miała podkoszulek, więc nie rozebrała się do samej bielizny. Weszła pod kołdrę i przysunęła się do Allison. Brunetka obróciła się na bok, tyłem do niej, więc Shaye przytuliła się do niej od tyłu. Allison wzięła jej dłonie w swoje i splotła ich palce.
— Kocham cię.
To były tylko dwa wyszeptane słowa, ale rozbrzmiały w głowie Shaye jak uderzenie dzwona. Serce mocniej zabiło, a ona poczuła się jak najszczęśliwsza osoba na świecie.
— Ja ciebie też kocham.
**********************************
Jak podobał wam się rozdział?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro